Ludzie sa dobrzy - MORCINEK GUSTAW.txt

(239 KB) Pobierz
MORCINEK GUSTAW





Ludzie sa dobrzy





GUSTAW MORCINEK





PWLD

Nasza Ksiegarnia - Warszawa - 1956



O tym, jak sie pompa zepsula i co z

tego wyniklo





Wszystko to stalo sie nieoczekiwanie.Kiedy stary Kurzejka przylozyl pneumatyczny swider do calizny i spojrzal na ludzi w przodku* (* Przodek w kopalni - miejsce, gdzie gornicy kopia wegiel), chudemu Pasierbkowi wypadla lampa ze stempla. Widocznie zbyt slabo wbil jej zaostrzony hak do drzewa i teraz wypadla. Lecz nie zgasla. Wszyscy mysleli, ze moze nawet szklo rozbilo sie na kawalki, gdyz tak mocno dzwiekla o kamien. Lecz potem kazdy ze zdumieniem ujrzal, ze plomyk w lampie pali sie dalej.

-Trabo jedna!. - ofuknal go Zarychta.

-Hm, to cos zlego wrozy... - mruknal zabobonny Kurzejka i splunal poza siebie.

A wtedy wszyscy podniesli glowy i spojrzeli na strop. Bo chyba stamtad moglaby spasc smierc na ludzi. Lecz strop byl dobrze podbudowany.

-Ehm, nie pleccie, ni!... - uspokoil go Zarychta.

Wowczas stary Kurzejka nacisnal duzym palcem skobel i zgeszczone powietrze bluznelo do jadra maszynki. Maszynka zaczela przerazliwie szczekac, powietrze ryczalo, a stalowy swider rzucal sie i wgryzal w calizne jak opetany. Zuczek zas z Zorychta jeli odpychac pelny wagonik w glab chodnika, Pasierbek zgarnial wegle lopata, a Heczko z Donocikiem zaczeli sie mordowac z ciezkim stemplem, usilujac podeprzec nim strop. Stempel pachnial zywica i sloncem. Kurzejkowa maszynka zas wyla i szczekala rytmicznie.

Oto teraz Kurzejka wywierci jedna dziure w caliznie, potem druga, potem jeszcze trzecia, wlozy dynamit, zapali i ucieknie. Z nim razem uciekna wszyscy towarzysze. A za chwile plaski loskot rozwali sie w ciszy kopalni, zerwana calizna zahurkoce ogromnymi kesami wegla, slodkawy dym zakrztusi ludzkie pluca, a kiedy sie rozejdzie, wszyscy pojda za Kurzejka, by zobaczyc, czy duzo wegla zerwalo. Jezeli duzo, to Kurzejka nic nie powie, tylko splunie i strzepiaste wasy obetrze dlonia. Jezeli zas malo wegla wyrwie, Kurzejka powie: "Pierzyna, chlopi! Ani na slona wode nie zarobimy..."

Swider utonal juz do polowy w caliznie, maszynka raz po raz zacinala sie. Wowczas Kurzejka cofal ja nieco, naciskal kciukiem wentylek, a wtedy maszynka znowu zaczynala krzyczec i szczekac, a swider skakal i wgryzal sie w jadro wegla. I wlasnie Kurzejka zamierzal go wymienic na dluzszy, gdy znienacka stalo sie...

Kurzejka tylko krzyknal okropnym glosem i odskoczyl. A z otworu wyskoczyl swider z maszynka, a za swidrem runela szumiaca struga czarnej wody. Bila dlugim lukiem, zalala ludzi i lampy, a rownoczesnie jely sie wykruszac ogromne kesy wegla i zwalac na chodnik. Woda zas coraz bardziej buchala z otworu. Przerazeni ludzie porywali lampy, porywali ubrania i uciekali za Zorychta, ktoremu lampa nie zgasla. A woda za nimi leciala z grzmotem, przewalala sie kolo nog, huczala coraz glosniej, podbierala sciany i gnala gankiem jak rozpetana rzeka.

Kucharczyk wpychal wagoniki do windy pod szybem, kiedy nadbiegli przerazeni ludzie.

-Co jest? Co sie stalo!... - zawolal, bo ujrzal w ich oczach ogromny strach.

-Woda!... - wymamlal zdyszanym glosem Kurzejka. - Predko!... Do telefonu!...

Kucharczyk wepchnal wagoniki do windy, zalozyl skoble, zadzwonil szybko, a potem pospieszyl z Kurzejka do telefonu. Nawet nie pytal, co sie stalo. Juz wiedzial wszystko. Oto gdzies w pietnastym pokladzie woda zatapia chodniki. Inzynier Wojcicki zawsze o tym mowil.

-Uwazajcie, ludzie! - mawial przy kazdej sposobnosci. - Bo w pietnastym pokladzie jest woda.

Gornicy kiwali glowami i uwazali. Lecz wody nie bylo. Tyle tylko, co za trzecia pochylnia saczyla sie ze stropu drobnymi niteczkami.

-Uwazajcie, chlopi! - mawial znowu inzynier Wojcicki. - Bo w pietnastym pokladzie musi byc podziemne jezioro! Gdyby tak przebic sie do niego swidrem, nieszczescie gotowe!

Teraz juz nieszczescie bylo gotowe. Dobrze przynajmniej, ze inzynier Wojcicki przygotowal w szybie trzy pompy. Dwie beda pracowaly, trzecia bedzie odpoczywala. A gdy sie jedna zmeczy, trzecia ja zastapi. Teraz pracuje tylko jedna pompa, a dwie spoczywaja.

-No predzej, predzej... - krzyczal do Kucharczyka zniecierpliwiony Kurzejka.

Kucharczyk przekrecil klucz kabiny, poswiecil, a Kurzejka skoczyl do telefonu i jal dzwonic. Potem zaczal krzyczec:

-Panie inzynierze... tu Kurzejka z pietnastego pokladu... Co?... Tak, z pietnastego... Melduje... ze woda!... Przerwala sciane... zalewa ganki nizej polozone... Tak, zalewa... Dobrze!... Ze wszystkich pokladow?... Dobrze panie inzynierze!... A pompy? Dobrze!...

Zawiesil sluchawke i oparl sie o sciane.

-Pierzyna jasnego!... - szepnal tylko, a w oczach jeszcze mu lataly bledne ognie.

Potem wybiegl do swoich ludzi. Stali pod szybem i czegos sluchali. Sluchali, czy woda szumi w szybie. Wiedzieli bowiem, ze gdy wypelni wszystkie ganki w pietnastym pokladzie, przecieknie sztolnia do szybu. Wylot sztolni znajduje sie o kilka metrow nizej. Na jej poziomie czernia sie pompy elektryczne. Teraz tylko jedna mruczy wysokim tonem, a rura dygoce w obsadzie.

-Kamraci!... - zawolal Kurzejka na ludzi. - Pan inzynier Wojcicki zjezdza w tej chwili. A wy teraz kazdy do innego pokladu i alarmowac!... No, juz!... Ty, Zorychta, do dwunastego, Pasierbek do Henryjety, Zuczek do osiemnastego, Heczko do dziewietnastego, Donocik... wy tez do dziewietnastego w zachodnie pole!... Heczko do wschodniego pola... Alarmowac!... Uderzac po rurze!... Wiecie, jak alarmowac?... Trzy razy... raz!... I znowu trzy razy... i raz... dlugo, az wam odpowiedza... Juz!...

-A kto do pietnastego? W zachodnim polu sa ludzie! - zawolal jeszcze Zarychta.

-Ach, pierzyna!... Glowa czlowiekowi peka! Wy, Zarychta, po drodze wbiegnijcie do pietnastego!... Zaraz za drzwiami przy kolowrocie jest Hanzel!... Powiedzcie, o co chodzi, niech on alarmuje!... No juz, nie stojcie, pierzyna jasnego!...

Zadudnily kroki, Kurzejkowi kamraci pognali. Kurzejka patrzyl za nimi, jak toneli stopniowo w mrokach. Stal oparty o sciane i ocieral pot z czola. Dyszal ciezko i spluwal. Potem zjechal inzynier Wojcicki.

Odtad rozpoczely sie zapasy ze wzbierajaca woda.

Zaloga kopalni wyjechala spod ziemi w ciagu dwoch godzin. Pozostali tylko najbardziej doswiadczeni gornicy, skupieni kolo inzyniera Wojcickiego. Inzynier byl spokojny. Jedynie jego wysokie, wypukle czolo marszczylo sie nieznacznie, a w siwych oczach blyskaly zimne plomyki.

Wszyscy wiedzieli, ze teraz rozpocznie sie zawzieta walka nie tylko o kopalnie, lecz i o chleb. Jezeli nie zdola sie zbudowac na czas tamy u wejscia do pietnastego pokladu, jezeli do tego czasu pompy zawioda, kopalnia bedzie zniszczona. Woda zaleje wszystkie ganki, chodniki, sztolnie i szyby. Wtedy juz wszystko skonczone. Kilka lat potrwa, zanim bedzie mozna kopalnie odwodnic. A przez tych kilka lat wszyscy gornicy ze szybu "Wolfgang" zostana bez pracy. Wtenczas glod przyjdzie do domow. Bo gdziezby tu teraz mozna otrzymac prace, kiedy wszedzie bezrobocie!... Ilez to kopalni stoi bezczynnie, a zwolnieni z pracy gornicy na prozno jej szukaja!...

Wszyscy o tym wiedzieli.

Inzynier Wojcicki probowal ich zachecic do pracy, ale przerwal mu Kucharczyk:

-Dyc my wiemy dobrze, pieknie prosze, panie inzynierze!...

-Nie trzeba mowic, ni!... - poparli drudzy Kucharczyka.

-Jezeli tego pierzynstwa nie wstrzymamy, to koniec z nami! - dodali inni.

Inzynier wyznaczyl gornikow do budowy tamy. Cement w beczkach, cegly, drzewo i ciezkie zelazne sztaby jeszcze w tym samym dniu spuszczono do kopalni. Przystapiono bezzwlocznie do pracy. Ludzie stali po kolana w rwacej wodzie. woda ryczala i gluszyla ludzkie wolania. Trzeba bylo porozumiewac sie na migi. Rownoczesnie inzynier puscil w ruch wszystkie trzy pompy. Wnetrze studni szybowej rozjeczalo sie potrojnym, wysokim, wibrujacym dzwiekiem, a trzy rury, sunace po betonowej scianie szybu na powierzchnie, dygotaly i dzwonily wypychana woda.

Inzynier kazal ustawic na rusztowaniu kolo pomp wszystkie zapasowe ich czesci. Nie moze brakowac najmniejszej srubki. Klucze, obcegi, sruby, kolka, waly, skrzydla mosiezne, zwoje drutow, elektromagnesy, motory - wszystko to czekalo swego przeznaczenia.

I kiedy jedna czesc zalogi mozolila sie przy wznoszonej tamie, druga czesc czatowala przy pompach. Inzynier przeprowadzal z nia ustawiczne cwiczenia przygotowawcze. Kazdy z robotnikow mial wyznaczona czynnosc. Kazdy ruch musial tu byc obliczony na ulamki sekundy. Po kilkurazowym cwiczeniu inzynier przekonal sie, ze w razie zepsucia sie pompy wystarczy pietnascie minut i trzy sekundy na jej calkowite rozebranie, wymiane zniszczonych czesci i zalozenie.

-To wam mowie, ludzie!... - pouczal ich ciagle. - Tylko sie nie denerwowac, tylko spokojnie! Obliczylem, ze jezeliby nam pompa jedna stanela, to wystarczy pietnascie minut i dziesiec sekund na prace. W przeciagu tego czasu woda podniesie sie pod kolektory. Nie mozemy do tego dopuscic. Gdyby sie tak stalo, koniec z nami. Motory stana i woda zatopi kopalnie. Wymienic zniszczone czesci pompy mozemy w ciagu pietnastu minut i trzech sekund. Siedem sekund mamy do rozporzadzenia na nieprzewidziane roboty. Tylko sie nie denerwowac!... Zrozumieliscie?

-Zrozumielismy! - odpowiadali gornicy i patrzyli spokojnie w siwe oczy inzyniera.

-A dlugo to potrwa? - zapytal Kurzejka.

-Co?

-No to, stawianie tamy?

-Licze, ze dziesiec dni!... Do dziesieciu dni grozi nam wciaz niebezpieczenstwo. Potem juz odetchniemy. Pompy tez odetchna!... Zeby tylko wytrzymaly!...

Siedzieli wszyscy na rusztowaniu i sluchali, jak woda wywala sie z wylotu sztolni i grzmi pod nimi. Jezeli sie schylic z lampa i popatrzec, mozna bylo widziec jej sklebione bryzgi, rzucajace sie zapamietale na cmokajace pompy. Pompy zas graly wysokim tonem, jednostajnym, rytmicznym.

Minel...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin