Dzieci generała Szlachcica.pdf

(766 KB) Pobierz
<!DOCTYPE html PUBLIC "-//W3C//DTD HTML 4.01//EN" "http://www.w3.org/TR/html4/strict.dtd">
Dzieci generała Szlachcica
Elita tajnych służb III RP narodziła się czterdzieści lat temu na kursach wywiadu SB w
Starych Kiejkutach.
Od lewej: Henryk Jasik, fot. Wojciech Olkuśnik/AgencjaGazeta; Marian Zacharski, fot.
Andrzej Rybczyński/PAP/CAF; Gromosław Czempiński, fot. Wojciech Olkuśnik/Agencja
Gazeta
Gdy tylko skończył Wyższą Szkołę Ekonomiczną w Poznaniu, jakiś facet zapytał go, czy nie
chciałby pracować w handlu zagranicznym. – A kto by nie chciał? – odpowiedział
Gromosław Czempiński.
Był rok 1972. Handel zagraniczny kojarzył się z przygodą, podróżami, dobrymi hotelami,
dolarami, co w czasach reglamentowanych paszportów było oznaką luksusu i wolności.
Trzeba było tylko przyjechać do Warszawy i poddać się wymyślnym testom pamięciowym,
zręcznościowym i na inteligencję. – Zakwaterowali mnie w luksusowym mieszkaniu, a po
trzech dniach wezwali na końcową rozmowę.
W komisji siedziało pięciu przedstawicieli handlu zagranicznego, którzy wiedzieli o nim
prawie wszystko. Nawet to, że wujek major bronił w 1939 r. twierdzy Modlin. I że rodzina
żony mieszkała przed wojną w Bydgoszczy. W końcu jeden z egzaminatorów rzucił: –
Stosunkiem głosów trzy do dwóch został pan zakwalifikowany do wywiadu. Był w gronie 56
wybrańców spośród ośmiu tysięcy kandydatów. To oni jesienią 1972 r. – po zamknięciu
szkoły wywiadu na warszawskim Ksawerowie – trafili na pierwszy rok do nowo utworzonego
879901064.002.png
Ośrodka Szkolenia Kadr Wywiadu w Starych Kiejkutach. To oni (i kolejne dwa roczniki,
około 160 osób) zdecydują w przyszłości o obliczu polskiego wywiadu – i w PRL, i w III RP.
Pierwsza kadrowa
Na początku lat 70. szefem MSW został ubek Franciszek Szlachcic. Marzyła mu się władza,
potrzebował wsparcia, by móc rządzić krajem. Stawiał na błyskotliwych oficerów wywiadu
PRL, których uważał za najlepiej wykształconą, znającą świat i mechanizmy władzy elitę.
Nazywano ich pierwszą kadrową Franciszka Szlachcica. W mazurskich Kiejkutach miały być
tworzone kadry nie gorsze od najbardziej renomowanych wywiadów świata.
Przyszłych słuchaczy poszukiwano wśród wyróżniających się, znających języki,
wyjeżdżających na zagraniczne obozy studentów (a nie jak wcześniej wśród bezpieczniackich
rodzin). Byli przez wiele miesięcy obserwowani i sprawdzani. Wybrańców umieszczono w
jednoosobowych pokojach z łazienkami ze szwedzką armaturą. Do dyspozycji mieli kryty
basen, telewizję, barek z dobrymi alkoholami i restaurację z atrakcyjnymi kelnerkami. A
nawet dostęp do biblioteczki z bezdebitową literaturą. – Mieliśmy świadomość, że to jedyna
taka szkoła w całym wschodnim bloku, a my jesteśmy wybranymi z wybranych – mówi
Czempiński. Pamięta, że gdy kiedyś wracał zatłoczonym pociągiem do Poznania, „Czarny”,
jego podekscytowany kolega, szepnął mu do ucha: – Oni sobie nie zdają nawet sprawy, kim
my jesteśmy.
Ślubowali strzec niewzruszonej przyjaźni i sojuszu ze Związkiem Radzieckim oraz
szpiegować dla partii i socjalizmu. Jednak – jak twierdzi były szef MSW Zbigniew
Siemiątkowski, autor książki o wywiadzie PRL – ideologię wypierał już pragmatyzm.
„Pragnęli zaspokajać swoje ambicje, układać życie po swojemu, składając codzienną daninę
lojalności partyjnym przełożonym” – pisze.
Dla znajomych spoza służby Gromosław Czempiński był dzielnicowym urzędnikiem,
porucznik Aleksander Makowski doktorantem w Polskiej Akademii Nauk i stypendystą
Harvardu, a porucznik K. początkującym dyplomatą. – Dla obcych byliśmy zwykłymi ludźmi
i tylko między sobą mogliśmy rozmawiać na temat pracy – wspomina Czempiński.
Dlatego ludzie wywiadu wybierali często na żony koleżanki z resortu, trzymali się razem,
mając poczucie wspólnoty. Rozumiał to świetnie ówczesny szef Departamentu I MSW, czyli
właśnie wywiadu, gen. Mirosław Milewski. Gdy w 1976 roku absolwent pierwszego rocznika
Kiejkut Andrzej Kopczyński ujawnił się, prosząc o azyl polityczny w RFN, zapadła decyzja o
jego wyeliminowaniu. Nigdy jej nie wykonano, jednak Milewski przegnał z wywiadu
wszystkich jego kolegów z Kiejkut. – To miała być kara zbiorowa za to, że go nie
upilnowaliśmy – mówi Czempiński. Trafił karnie do kontrwywiadu. Inni rozrzuceni zostali po
innych pionach SB, trafili do komend wojewódzkich milicji albo w ogóle odeszli ze służby.
Ten incydent wielu złamał karierę. Jednak ci, którzy przetrwali w resorcie, w następnej
dekadzie stworzyli nieformalną grupę trzęsącą wywiadem.
Elita nie poszła w skarpetkach
W połowie lat 80. naczelnikami lub zastępcami naczelników wydziałów zostali absolwenci
kiejkuckich kursów: Bogdan Libera, Gromosław Czempiński, Wiesław Bednarz i Aleksander
Makowski. Henryk Jasik, Wojciech Czerniak i Sławomir Petelicki podobny kurs ukończyli
trochę wcześniej na warszawskim Ksawerowie.
879901064.003.png
 
Petelicki, Bednarz i Makowski trafili w latach 80. do osławionego wydziału XI, którego
głównym zadaniem było zwalczanie Solidarności. To właśnie „Jedenastka” miała odciąć
krajowe podziemie od dostaw pieniędzy, książek i sprzętu poligraficznego napływającego z
Brukseli i Sztokholmu. Tropiła źródła informacji Radia Wolna Europa, Głosu Ameryki i
„Kultury” paryskiej, werbowała agentów, organizowała prowokacje. Wywiad SB zakładał, że
zagraniczne biura Solidarności są agendami obcych służb wywiadowczych, więc ich
działacze byli traktowani jak dywersanci i sabotażyści. Szef wydziału XI, płk Aleksander
Makowski, chwalił się, że kontroluje 80 procent kanałów przerzutowych. Między innymi
przeprowadził głośną akcję sprowadzenia do kraju Andrzeja Spyry. Spyrę, w rzeczywistości
agenta SB, w telewizji przedstawiono jako nawróconego działacza Solidarności z
brukselskiego biura, który ujawnia związki Solidarności z CIA.
Wszystko zmieniło się w 1989 roku gdy władzę w kraju objęli ludzie Solidarności. – Uważaliśmy się za
elitarną służbę dyplomatyczną wykwalifikowaną do zbierania informacji – mówi Czempiński – ale
liczyliśmy się z tym, że gdy nastąpi zmiana, to puszczą nas w skarpetkach. Byłem przygotowany do
odejścia, chciałem zostać dilerem Seata w Polsce.
Polski wywiad ocalili Amerykanie. Na początku 90 roku zabiegali, by zostawić w nim jak
najwięcej profesjonalnie przygotowanych oficerów. W efekcie z wywiadem – w
przeciwieństwie do innych pionów Służby Bezpieczeństwa – nowe władze obeszły się
łagodnie. Z tysiąca zatrudnionych w nim funkcjonariuszy SB do UOP przeszło 600. –
Przecież gdybyśmy byli siepaczami komunistycznymi, to Amerykanie nie wyciągnęliby do
nas ręki – mówi Czempiński.
Pułkownik Aleksander Makowski był wtedy rezydentem wywiadu w Rzymie. Dostał depeszę
wzywającą do kraju. Był jednym z nielicznych negatywnie zweryfikowanych funkcjonariuszy
wywiadu SB. Został na lodzie.– Świat się bardzo skomplikował i trzeba było się dopasować
do nowej sytuacji – mówi dzisiaj. Dopasował się do spółki InterCommerce, szykującej się do
ekspansji handlowej w upadającym Związku Radzieckim. Dlaczego InterCommerce zwrócił
się właśnie do niego? – Widać mieli zaufanie – odpowiada.
Był rok 1990. Zakończyła się weryfikacja. Dla oficerów wywiadu, którzy rozpoczynali służbę
na początku lat 70., nadchodziły złote czasy. – To my byliśmy solą i kośćcem wywiadu –
mówi Czempiński. Po dwudziestu latach spełniały się marzenia generała Szlachcica. – Byli
intelektualną elitą resortu i partii – przyznaje ówczesny szef MSW Krzysztof Kozłowski. – To
byli ludzie obyci w świecie, znający języki, potrafiący się odnaleźć w każdej sytuacji.
Z nowego rozdania
Pierwszym szefem wywiadu w UOP został Henryk Jasik. Był łatwiejszy do zaakceptowania
dla solidarnościowej ekipy, bo wywodził się z wywiadu naukowo-technicznego zajmującego
się wykradaniem zachodnich technologii. Generał Jasik mówi, że nowy minister Krzysztof
Kozłowski traktował dawnych esbeków bez uprzedzeń: – Liczą się tylko efekty pracy, a nie
kto skąd przychodzi – powiedział im na jednym z pierwszych spotkań. Już kilka miesięcy
później mogli udowodnić swoją przydatność, nadstawiając karku za III RP. – Od ich
skuteczności zależała też moja kariera – przyznaje Kozłowski.
Kierownictwo wywiadu z Jasikiem i Czempińskim przeprowadziło w październiku 1990 r.
brawurową akcję wyprowadzenia z Iraku przez turecką granicę siedmiu amerykańskich
agentów. Ta operacja ostatecznie legitymizowała byłych peerelowskich oficerów w oczach
nowych władz i ich sojuszników. – Dla nas byli bohaterami narodowymi, którzy jedną akcją
nas uwiarygodnili, otwierając możliwości współpracy z Zachodem – wspomina jeden z
„solidarnościowych” dyrektorów w UOP. – Po Iraku – dodaje – poczuli się bezpiecznie.
Zaczęli szukać własnych kontaktów w polityce, budując swoją pozycję w resorcie i poza nim.
Stara gwardia z PRL trzymała się w wywiadzie zawsze razem. – Byli hermetyczni – dodaje
nasz rozmówca. – Od nas, nowych, różnili się tym, że mieli zagraniczne obycie, lepsze
garnitury i konta dewizowe, na których przez lata ciułali dolary. Pięciu kolejnych po Jasiku
szefów wywiadu UOP wywodziło się ze szkoły na warszawskim Ksawerowie lub w
Kiejkutach.
Wujkowie dobra rada
W drugiej połowie lat 90. kwiat wywiadu PRL zaangażował się w operację „Olin” –
oskarżenie o szpiegostwo premiera Józefa Oleksego. Nie potrafiono tego jednak przekonująco
udowodnić i większość dawnych szpiegów, którzy zaczynali karierę na początku lat 70.,
została zmuszona do odejścia. Generał Czempiński pożegnał się ze służbą w 1996 r. Próbował
na własną rękę odnaleźć się w biznesie. Dziś prowadzi własne interesy, doradza w dużej
kancelarii prawnej i z 30. piętra wieżowca przy rondzie ONZ obserwuje panoramę Warszawy.
W zeszłym roku został zatrzymany przez CBA, postawiono mu korupcyjne zarzuty związane
z prywatyzacją państwowych spółek.
Kilka pięter niżej do niedawna siedział jego kolega, gen. Sławomir Petelicki. Doradzał
międzynarodowej firmie audytorskiej. Doradcą jest też Aleksander Makowski. Komu
doradza? – Tym, którzy potrzebują mojej pomocy – mówi. Mimo negatywnej weryfikacji
przez wiele lat współpracował z polskim wywiadem. Zdekonspirował go dopiero raport
Macierewicza. Jest współwłaścicielem największej spółki ochroniarskiej w Polsce –
Konsalnet.
Inni szefowie wywiadu – Wojciech Czerniak i Janusz Luks – także po odejściu ze służby
trafili do biznesu. Tylko superszpieg Marian Zacharski, główny realizator operacji „Olin”,
wyjechał do Szwajcarii i zniknął bez śladu. Ale to były gwiazdy wywiadu dwóch systemów
politycznych. Inni nie mieli tyle szczęścia. Gdy Zbigniew Siemiątkowski dziesięć lat temu
przekształcał UOP w Agencję Wywiadu i osobną Agencję Bezpieczeństwa Wewnętrznego,
natknął się w nich na kilku ostatnich absolwentów pierwszych roczników Kiejkut. Dziś są już
emerytami, można ich spotkać w bankach. Nie są jednak inwestorami, ale ochroniarzami.
879901064.004.png 879901064.001.png
 
Zgłoś jeśli naruszono regulamin