Gemmell David - Echa wielkiej pieśni.pdf

(1293 KB) Pobierz
32644753 UNPDF
David Gemmel
Echa Wielkiej Pieśni
Tytuł oryginału
ECHOES OF A GREAT SONG
Przełożył Michał Jakuszewski
Echa wielkiej pieśni są dedykowane z wyrazami wielkiej wdzięczności
Richardowi Allenowi, który - jeszcze w latach sześćdziesiątych - łamiąc mi rękę,
skierował mnie na drogę wiodącą ku popularności, a także Peterowi Phillipsowi,
którego bohaterska pomoc w innej chwili wielkiego niebezpieczeństwa zapobiegła
kolejnym złamaniom.
Podziękowania
Dziękuję mojej redaktorce, Lizie Reeves, testowym czytelniczkom Stelli
i Edith Graham, adiustatorce Beth Humphries oraz Alanowi Fisherowi za jego
nieocenione uwagi.
Rozdział pierwszy
A było to w czasach poprzedzających nasze, gdy Tail-avar, bóg mądrości,
wyruszył w drogę razem ze Storrem, Opowiadaczem Legend, i Dotknij Księżyca,
bogiem plemion, po to, by ukraść moc z magicznego kła Lodowego Olbrzyma.
Dzięki sznurowi utkanemu z księżycowego blasku Tail-avar złapał na lasso
siedem węży morskich. Zaprzągł je do swego czółna i w ten sposób pokonał
Wielką Wodę w niespełna dobę. Gdy Dotknij Księżyca ujrzał bestię, której
szukali, padł na dno łódki, by błagać Ducha Nieba o odwagę. Albowiem Lodowy
Olbrzym był większy niż góry, a jego białe plecy rozdzierały niebo. Tchnienie
bijące z jego ust unosiło się nad wodami jako biała mgła, sięgając na odległość
wielu mil od brzegu. Pazury olbrzyma były długie jak żebra wieloryba, a jego
zęby ostre niczym zdrada.
Z Porannej pieśni Anajo
Talaban stał samotnie na skutym lodem stoku, a zimny wicher dmący od
lodowców przenikał go dreszczem, gdy przypomniał sobie, kiedy po raz pierwszy
usłyszał proroctwo.
Wielki Niedźwiedź zstąpi z firmamentu i uderzy łapą w ocean. Pożre
wszystkie dzieła rąk człowieka. A potem zaśnie na dziesięć tysięcy lat,
a tchnienie jego snu będzie śmiercią.
Słowa te wypowiedział vagarski mistyk, odziany w brudne futra obdartus,
siedzący na najniższych stopniach schodów Wielkiej Świątyni. Młody
niebieskowłosy awatarski oficer wziął go za żebraka i dał mu małą srebrną
monetę. Mistyk przyjrzał się pieniążkowi, obracając go raz po raz w brudnej
dłoni. Jego twarz była brudna od ziemi i potu, a na szyi zrobił mu się czerwony
czyrak. W każdej innej części miasta natychmiast zatrzymałaby go Straż, jako że
na ulicach Parapolis nie pozwalano przebywać żebrakom z Zewnętrznych Krain.
Ale Świątynia była uznanym centrum religii całego świata i wszystkim pozwalano
się w niej gromadzić. Vagarzy, ludzie z plemion, koczownicy - wszyscy
podróżowali do Parapolis. Awatarowie podjęli tę decyzję zarówno z przyczyn
duchowych, jak i politycznych. Barbarzyńcy wracali do domu i tłumaczyli
pobratymcom, że próby buntu są daremne. Parapolis, ze swymi lśniącymi
wieżami ze złota oraz potężną magią było symbolem niezwyciężonej mocy.
Talaban obserwował odzianego w futro żebraka, który poddawał
oględzinom monetę. Wydawało się, że czyrak na szyi lada chwila pęknie.
Z pewnością przysparzał nieszczęśnikowi okropnych cierpień, Talaban
zaproponował więc, że go uzdrowi. Mężczyzna potrząsnął głową krzywiąc się
z bólu wywołanego tym ruchem.
- Niepotrzebne mi uzdrowienie, Awatarze. Czyrak jest częścią mojego ciała
i opuści mnie, gdy będzie gotowy. - Mistyk zerknął na srebrną monetę, którą
trzymał w dłoni, a potem przeniósł wzrok na wysokiego niebieskowłosego
żołnierza. - Twój dar świadczy o szczodrości ducha, Awatarze - rzekł. - Rozejrzyj
się wokół i powiedz mi, co widzisz.
Talaban spojrzał na okazałe budynki wzniesione w centrum stolicy. Wielka
Świątynia była wspaniałym gmachem o dachu pokrytym złotą blachą ozdobionym
setkami pięknie rzeźbionych marmurowych posągów przedstawiających sceny
z tysiącletniej historii Awatarów. Obok niej stał pozłacany Pomnik, błyszcząca,
wysoka na dwieście stóp kolumna. Gdziekolwiek spojrzał, Talaban widział
świadectwa chwały stolicy Awatarów: budzące bojaźń budowle, potężne łuki,
brukowane ulice. A dalej majaczyła pogodna, zapierająca dech w piersiach Biała
Piramida, przytłaczająca swym ogromem wszystkie niezwykłe dzieła architektury
Awatarów. Tę sztuczną górę zbudowano z trzech milionów kamiennych bloków,
nierzadko przekraczających ciężarem dwieście ton. Następnie całą budowlę
obłożono białym marmurem. Talaban pogrążył się w zachwycie, lecz po chwili
przypomniał sobie pytanie obdartusa.
- Widzę to samo, co ty - odparł. - Największe miasto, jakie kiedykolwiek
zbudowano.
Mistyk zachichotał.
- Wcale nie widzisz tego samego, co ja. Ty widzisz to, co jest, a ja to, co
będzie. - Wskazał na błyszczący Pomnik, skierowaną ku niebu włócznię. Był to
prawdziwy cud architektury. Z umieszczonej na jego szczycie korony sterczały na
wszystkie strony złote kolce. Sama korona ważyła blisko tonę. - Korona spadnie,
gdy uderzy w nią ciało wieloryba - oznajmił obdartus.
- Nigdy nie widziałem latającego wieloryba - odparł uprzejmie Talaban.
- I nie zobaczysz - zgodził się mistyk. Potem zaczął opowiadać o Wielkim
Niedźwiedziu i jego śnie śmierci.
Talaban był znudzony. Uśmiechnął się do obdartusa i odszedł. Głos
mistyka ścigał go jednak.
- Niedźwiedź będzie biały. Bielusieńki. Tak samo jak piramida. Ty zaś
będziesz jednym z nielicznych Awatarów, którzy go ujrzą i zachowają życie.
A twoje włosy nie będą już wówczas zabarwione na niebiesko. Będą ciemne.
Dlatego, że nauczysz się pokory, Awatarze.
Nad pokrytymi śniegiem górami szumiał lodowaty wicher. Talaban wrócił
myślami do współczesności. Przeczesał palcami ciemne jak noc włosy, znowu
postawił futrzany kaptur i wbił spojrzenie w lodowce.
Był czas, gdy nienawidził lodu. Nienawidził go każdą cząstką swego
jestestwa. Teraz jednak bez gniewu spoglądał na zimne, kruche piękno
lodowców. Ze zdziwieniem przekonał się, że potrafi je dostrzec nawet
w pastelowych barwach obudzonych w ścianach lodowca przez słoneczny blask,
w bladym błękicie odbijającego się w nich nieba, w błysku złota o zachodzie
słońca.
Tak wiele spoczywało pod lodem, utracone na zawsze. Jego przyjaciele
z dzieciństwa, rodzina, tysiące dzieł literatury i filozofii. Wszystko to zginęło,
razem z jego nadziejami i marzeniami. Choć jednak lód zabrał mu tak wiele,
okazał się zbyt potężny dla jego nienawiści, nazbyt ogromny i za zimny dla jego
furii.
Teraz, gdy kierował na białe góry spojrzenie ciemnych oczu, czuł osobliwą
Zgłoś jeśli naruszono regulamin