§ Antoni Słonimski - Kroniki tygodniowe 1932 - 1935.pdf

(1122 KB) Pobierz
319038419 UNPDF
Antoni Słonimski
Kroniki tygodniowe 1932-1935
1932-1935
słowo wstępne i przypisy - Rafał Habielski
LT
Warszawa 2001
Antoni Słonimski
Kroniki tygodniowe 1932-1935
Słowo wstępne i przypisy: „
Opracowanie redakcyjne: Opracowanie graficzne: Indeks osobowy i skład komputerowy:
Rafał Habielski Tomasz Boczyński Jacek Brzozowski Marek Jastrzębski
Wydawca dziękuje Alinie Kowalczykowej za pomoc przy wydaniu książki
Wydawca dziękuje S.W. „Czytelnik" za udostępnienie komentarzy Antoniego Słonimskiego
© Copyright by Towarzystwo Opieki nad Ociemniałymi w Laskach © Copyright for this edition LTW
Wydawnictwo LTW
Adres do korespondencji 01-887 Warszawa ul. Żeromskiego 5 m 64 tel./fax. 751-25-18 e-mail:
wyd@ltw.com.pl http://www.ltw.com.pl
ISBN 83-88736-08-6
Druk: KAPM
SŁOWO WSTĘPNE
W niniejszym tomie Kronik tygodniowych zebrane zostały felietony, które Antoni Słonimski ogłosił w
„Wiadomościach Literackich" w latach 1932-1935. Mogłoby się zdawać, że daty te wyodrębniają drugi z
trzech przygotowywanych do wydania tomów Kronik w sposób mechaniczny, to znaczy nie uzasadniony
merytorycznie. Owszem, tak może się zdawać, ale tylko na pierwszy rzut oka. Te kilka lat ma przecież
swój odrębny klimat, zawiera w sobie parę wydarzeń o doniosłości, której nie sposób kwestionować, jest
wreszcie ważnym czasem w intelektualnej biografii autora Kronik. Dla udowodnienia tej tezy wystarczy
choćby rzut oka na datę początkową i końcową tego czterolecia. W 1932 r. z wolna gasły emocje
wywołane procesem brzeskim, którego wyrok uprawomocnił się w jesieni roku przyszłego. Zamknięta
została tym samym rozprawa sądowa, która z punktu widzenia Słonimskiego, i nie tylko jego, była czymś
więcej niż tylko głośnym procesem politycznym.
Aresztowania brzeskie były wydarzeniem, które wpłynęło na osłabienie więzów łączących poetę z obozem
politycznym rządzącym Polską po przewrocie majowym i nie pozostało bez wpływu na jego przekonania
polityczne. Natomiast rok 1935 to wejście w życie nowej konstytucji, której charakter sprawił, że Polska
stała się innym państwem, niż była w momencie, gdy Słonimski zaczął pisywać Kroniki, i całkiem różnym
niż w początkach Dwudziestolecia. To także rok śmierci Marszałka Piłsudskiego, a tym samym początek
przesuwania się sanacji ku prawej stronie sceny politycznej i operowania retoryką zarezerwowaną
dotychczas dla obozu narodowego.
Jest rzeczą oczywistą, że to, co działo się na polskiej scenie politycznej oraz w Europie, pamiętajmy, że w
roku 1933 do władzy doszedł Hitler, nie mogło pozostawać bez wpływu na autora Kronik, którego ambicją
i powołaniem było przecież dawanie świadectwa widzialnemu światu. Zmieniała się rzeczywistość
otaczająca Słonimskiego, a więc zmianie ulegać musiały także jego felietony, co nie znaczy jednak, że
Kroniki z początku lat 30. w niczym nie przypominały tych pisanych wcześniej.
Jest w nich ten sam Słonimski, którego czytelnicy „Wiadomości" znali do tej pory. A więc Słonimski
przekorny i pewny swoich racji, za którymi stała
II
SŁOWO WSTĘPNE
pozycja pisma, w którym publikował. Jest Słonimski wierny swoim wcześniejszym przekonaniom, to jest
racjonalizmowi, pacyfizmowi oraz ofiarnej gotowości obrony idei państwa liberalnego, czyli takiego, które
gwarantując przestrzeganie prawa i poszanowanie wolności, nie narzucało obywatelom wzorów
postępowania, ideologii oraz swojej natarczywej obecności tam, gdzie sobie tego nie życzyli.
Nie ulega jednak wątpliwości, że Kroniki tygodniowe lat 1932-1935 są nieco inne niż te pisane wcześniej.
Przede wszystkim są bardziej poważne. Słonimski coraz częściej rezygnuje z postawy, którą przyjął
wówczas, gdy zaczynał być kronikarzem polskiej rzeczywistości. Z postawy obserwatora, który ma prawo
traktować ją lekko, albowiem w niczym nie zagraża ona temu, co składa się na jego przekonania. Zmiana
tonu i zainteresowań wydaje się czymś oczywistym, biorąc pod uwagę ciężar materii, z którą mierzył się
felietonista.
W latach 30. sanacja stosunków w Polsce, której Słonimski nie był początkowo, to znaczy po maju 1926 r.,
przeciwny, zaczęła przeistaczać się w proces budowy systemu politycznego zaledwie tolerującego
opozycję i nie mającego przekonania do wartości i praw demokracji. Towarzyszyło temu wzmacnianie
znaczenia państwa, które zaczęło wkraczać na obszary wolne dotychczas od regulacji administracyjnych.
W latach 30., w Polsce i niemal całej Europie, dawało znać o sobie słabnięcie postaw liberalnych,
demokracja coraz częściej postrzegana była jako synonim słabości, do głosu dochodzić zaczęło myślenie
kategoriami nacjonalistycznymi. Słonimski, będąc to tej pory zdeklarowanym przeciwnikiem i krytykiem
obozu narodowego, stawał się coraz surowszym recenzentem sanacji. Rezultatem były białe plamy,
którymi Kroniki znaczył cenzor. Praktyka ta nie miała jednak większego wpływu ani na tematykę
felietonów, ani na poglądy ich autora.
Byłoby jednak nadużyciem twierdzenie, że w pierwszej połowie lat 30. Kroniki są trybuną wystąpień
oponenta władzy. Tak nie jest. Sympatie Słonimskiego dla obozu piłsudczykowskiego i niektórych jego
prominentnych osobistości pozostają. Dowodem tego są teksty opublikowane po śmierci Marszałka,
zarówno felietony, jak i wiersze, które weszły do numeru mu poświęconego. Jednocześnie autorowi Kronik
coraz mniej się podoba polityka państwa. Słonimski nie potrafił pogodzić się z ociepleniem stosunków
między Polską a III Rzeszą, zapoczątkowanym po dojściu Hitlera do władzy, coraz bardziej przeszkadzała
mu ewolucja ustroju i kształt życia politycznego. W tym samym roku, w którym podpisany został układ o
nieagresji z Niemcami, rozpoczął działalność Obóz Narodowo-Radykalny, organizacja będąca
najpoważniejszym przejawem przeszczepu faszyzmu na grunt polski. Panująca od jakiegoś czasu w
Rzymie i Berlinie moda na kolorowe koszule, którą Słonimski wykpiwał w Kronikach, dotarła na ulice
Warszawy. Tutaj koszule
SŁOWO WSTĘPNE
III
nie były co prawda ani czarne, ani brunatne, tylko piaskowe, niemniej jednak ta barwa, pojmowana
politycznie, nie przypadła felietoniście do gustu.
Słonimski nie był zwolennikiem postępującej od początku lat 30. etatyza-cji kultury, nieuniknionego
następstwa wzmacniania roli państwa. Nie krył krytycyzmu wobec Polskiej Akademii Literatury, na poły
urzędowego tygodnika „Pion" oraz Towarzystwa Krzewienia Kultury Teatralnej, instytucji będących
dowodem tego, że sprawujący władzę nie zamierzają ograniczyć swojej aktywności do czystej polityki.
Nawiasem mówiąc, tryb powołania Akademii i TKKT, ich obsada i działalność były jakby stworzone dla
pióra Słonimskiego. Prosiły się o kpinę, bo jak tu nie drwić, kiedy hierarchię literacką tworzyły
administracyjne nominacje, pierwsze skrzypce w zarządzaniu teatrami państwowymi grał wiceminister
spraw wewnętrznych, natomiast szef Biura Prasowego w Prezydium Rady Ministrów, a przy tym nie
wyróżniający się nadmiernymi talentami dziennikarz kierował redakcją tygodnika mającego ambicje
formowania życia kulturalnego. Dla autora Kronik było przy tym oczywiste, że wszystkie te kosztowne i
teatralizujące rzeczywistość posunięcia, jeśli nie w żadnym, to w każdym razie jedynie w nikłym stopniu
przekładały się na jakość literatury i teatru.
Można powiedzieć, że Słonimski pozostał sobą, dając wyraz przekonaniom, które uważał za
niepodważalne, zarazem jednak i on okazał się być mimowolną ofiarą zmieniającego się czasu. Był tak
samo jak dawniej har-cownikiem skorym do polemiki, nie przebierającym w słowach, niekiedy
aroganckim, napastliwym i nie zawsze obiektywnym, a co gorsza nie we wszystkich wypadkach trafnie
oddzielającym to co trwałe i wartościowe od tego co mierne i bez wartości. Walczył grą słów i ich
wieloznacznością, chętnie zastępując dyskusję, do której nie zawsze był przygotowany, szyderstwem,
ufając nie bez racji, że taki zabieg zapewni mu poklask czytelników. Można przejść nad tym do porządku i
uznać za niezbywalne, zbójeckie prawo felietonisty, gdyby nie fakt, że o werdyktach Słonimskiego coraz
częściej, na szczęście nie zawsze, decydowała polityka, która - co tu dużo mówić -nie sprzyja rzetelności
sądów. Obowiązki i prawa felietonisty ustępowały przed ciśnieniem rzeczywistości, czyli polityki, która w
latach 30. coraz częściej była instrumentem służącym do porządkowania wszystkiego i wszystkich.
Wpływała zatem również na Kroniki, których autor zdawał się ulegać temu, z czym walczył.
Ofiarą jego pióra stał się Juliusz Kaden-Bandrowski, nie tyle za sprawą wartości krytykowanej przez
Słonimskiego powieści {Mateusz Bigda), ile udziału pisarza w tym, co nazwać można ówczesną polityką
kulturalną, oraz jego identyfikacji z obozem władzy. Dość podobnie miała się sprawa z Janem Emilem
Skiwskim, krytykiem tak jak Kaden postrzeganym przez Słonimskiego politycznie. Próba deprecjacji jego
dorobku krytycznego, a także rozstawianie po kątach Karola Irzykowskiego, choć tu mniej szło o politykę,
IV
SŁOWO WSTĘPNE
marSzem Hitlera do skamander,
... , ,., ,, t, , „. noyem-Żeleńskim ostro atakowanym bardziej zas o solidarność z
Tadeuszem «.^ ± trafoa p ijmy
przez autora Beniammka, nie okazała ^ . T kowski a także krytyczne wydania twórczości krytyc**
skiwsk/ /któ %raca pa-ogłoszoną całkiem niedawno puMicys^* amtemJ k;,aborallta, mięci tego krytyka od
czasów II wojny * Njeź)e daje sobie ^
skazującą na niebyt to, co pisał w DWU ndrowsk. & ^.^ ^.^ z upływem czasu twórczość Kaden^. ma
^ g w jej
spostponowany w Kromkach za Mc^ ^ jmniej zda.
humanistyce, przy czym w tym ostatnim j. ka r
je, ocen nie podpowiadała Słonimskienou P y .^
Pora na podsumowanie, a więc prób? ° ^zpocz miał się autor Kronik w ciągu tych kilku 1 ^
władzy, zamkniętych zas rokiem smierd nk istnia} Rozchodził si dro-pojtnowany jako spoista gnipa
poetyckaJ ^^^ . Kazimierzem
gi z niektórymi przyjaciółmi, choćby L „sanatorów". Słonimski,
Wierzyńskim, którym nie przeszkadzaj P ^.^^ ws tkkh swoich niezmiennie ceniony jako poeta, me J1^
leźć można w Kronikach, Co ambicji dramaturgicznych, czego siad? nis _ ^ litycz źle
najważniejsze jednak -z punktu w.dze^ > ^ & ^
obchodził się z jego nadziejami, projekta ^ ' . _ że
czywistość lat 30. była wyrokiem na to,^ wSart0Ścil liberalnym
pokój, rozbrojenie tolerancja i państwo ^ co za łusZ0.
były wówczas hasłami tyleż przebrań^ ^ yart]h sztanda-
nymi stukotem podkutych butów i done3 j v v jj ¦> rów. Okazało się jednak, że nie całkiem-
Niezależnych
W 1935 r. Słommsk, został wybranyj ^ r ^
nej do życia przez „Wiadomości Literąc ustępował tylko Ju-
Akademi. Literatury. Liczbą oddanych na J ^ browsk ^Andrzeja Stru-lianowi Tuwimowi, wyprzedził
natomiast^ ^ ^ ^ d^ ^ p._
ga. To mówiło samo za siebie. Znaczyjg, bez odzLw & jeg0
sał. A tym samym pewność, ze ^««J ^ jak on wierzą w wielość
Rafał Habielski
y y p, J
przekonania podzielają ci wszyscy, K^ prawd, upatrując w tym szansy na ocalen'e
Kroniki tygodniowe
1932
117
Nr 1, 3 stycznia
Prus jest moim ulubionym pisarzem. Nie biorę udziału we wspaniałym Hołdzie pruskim1, który tak pięknie
maluje się na pierwszych stronicach numeru dzisiejszego, bo tu skromnie we własnym kącie
postanowiłem uczcić pamięć wielkiego pisarza, poświęcając swą „Kronikę tygodniową" - „Kronikom
tygodniowym" Prusa. Koledzy moi mówią o jego wielkich dziełach, ja pragnę pomówić o szarej,
cotygodniowej działalności Prusa, o „użeraniu się" z głupotą i złością ludzką, o niezmęczonej służbie
społecznej, od której nie odrywały go największe wzloty twórcze, a którą ten chory na obawę przestrzeni
człowiek w czarnych szkłach porzucił dopiero odchodząc w pełną obaw przestrzeń śmierci.
Kroniki, o których mówię, wyszły zebrane w książce w r. 1895 . Jest to data mego urodzenia. Cóż mogę
wiedzieć o tych czasach pozornie tak spokojnych? Zakosztowałem jeszcze tej atmosfery ogródków,
handelków winnych, powolnych rozmów nie przyspieszonych tempem ulicy ani gwałtownością tłoczących
się myśli, żyłem na początku swej młodości w starej Warszawie Prusa, ale trudno mi dzisiaj wyrozumieć,
czy ta pogoda rozlana była nad naszym miastem, czy też skojarzenia młodości tak beztrosko zabarwiły mi
we wspomnieniu ten czas miniony. Być może, epoka ta był dla ludzi biorących czynny udział w życiu
równie niespokojna i trudna, raczej jednak były lo czasy powolniejsze w rytmie, czasy uczuć i pojęć
bardziej ustabilizowali ych.
Sam tok narracyjny, styl pisarski „Kronik" Prusa zdradzają nam spokojniejszy i łagodniejszy puls tych dni i
nocy warszawskich. Na świecie tak podważonym i rozkołysanym, w epoce względności i niepewności
rozciąga-
1 Numer „Wiadomości Literackich", w którym ukazał się ten felieton, poświęcony byl twórczości
Bolesława Prusa.
2 Bolesław Prus, Kroniki 1875-1878, Warszawa 1895.
2______________________________1932____________________________
jącej się na wszystkie dziedziny życia i myśli, dzisiaj wziąć do ręki książkę Prusa - znaczy prawie to samo,
co ciepłym latem położyć się w krzakach malin, zamyślić się o dzieciństwie albo przeglądać stare
fotografie przy lampie naftowej. Nie wiem czemu, ale lektura Prusa łączy mi się zawsze z pojęciem ciepła i
cichej pogody. Mam uparte przekonanie, że w tamtych czasach było znacznie cieplej, że inny i lepszy
smak miały serdelki, o których Prus często wspomina, a zapach „porcji pieczeni", którą sobie wraz z
kufelkiem piwa zafundował stary Rzecki, dystansuje wszystkie obecne, realne i namacalne, majonezy od
Hirszfelda. Jakże wtedy żyło się wygodnie. Nic się właściwie nie działo, i przyjazd jakiegoś Peszcze-Kola
(„człowieka-ryby") albo występ gościnny włoskiego śpiewaka stanowiły temat dla dziennikarza na całe
miesiące.
A przecież czytając „Kroniki" Prusa, chwilami doznawałem zamroczenia, przecierałem oczy, powracałem
raz jeszcze do przeczytanej stronicy i sprawdzałem datę. Co parę kartek spotykałem dobrze znajome i
bardzo mi bliskie sprawy. W „Kronice" z dn. 26 kwietnia 1875 r. pisze Prus o stanie rolnictwa,
0 dziesiątkach majątków wystawionych na licytację. Mówi po prostu o kryzysie i przytacza takie fakty:
„Mówią niektórzy, że herbata zdrożała i że dziś płaci się kop. 50 za to, co przed miesiącem kosztowało 30.
I to nas nie dziwi, słyszeliśmy bowiem, że zniszczono 1530 funtów »prawdziwej lądowej kiachtyńskiej
herbaty«, wyprodukowanej na plantacjach w San Francisco". Cóż się zmieniło? Za naszych czasów niszczy
się kawę i zboże. Wtedy niszczono herbatę. Gdy Prus mówi o konieczności tworzenia bibliotek gminnych
1 miejskich, gdy mówi o potrzebie szkół rzemieślniczych i wyższej szkoły politechnicznej, o zwalczaniu
gruźlicy, o obłudzie szowinistów nawołujących do bicia Żydów i sprowadzających do własnych fabryk
Niemców, gdy nawołuje do stworzenia domu noclegowego, bibliotek szpitalnych, gdy wyszydza skłonność
do blichtru i fałszywej elegancji, gdy walczy o prawa kobiet -wszystko to właściwie można by
przedrukować prawie bez zmian dzisiaj, w kilkadziesiąt lat później.
A jednak nie były takie ciche i pogodne te noce warszawskie. Czas jak na starych freskach wytworzył
glazurę łagodną i przejrzystą, ale wystarcza popatrzeć dłużej, aby rozpoznać znane nam ciemne i smutne
malowidło. Oto Prus mówi, że leżał gdzieś stos belek czy desek: „idziesz tam, lecz stos znikł, rozebrali go.
A deszcz tymczasem pada, wlazł ci już za kołnierz, zamoczył plecy, a nawet i po nogach ciec zaczyna... O
gdybyś mógł znaleźć jaki dom nowo budujący się z jego wilgocią, brakiem drzwi i okien, jakże byś chętnie
zakwaterował się choćby do piwnicy... Ileż to już takich nocy przespała Warszawa...". A w innym miejscu
mówi o swym kochanym mieście: „O ty, miasto ślepe i głuche, o ty, szczurze, któremu kadzidło pochwał
do reszty zamąciło w głowie". Nazwanie Warszawy „szczurem" miało prawdopodobnie jakieś głębsze
usprawiedliwienie. Trudno dzisiaj zrozumieć to porównanie, jak również nie bardzo wiemy, kto wtedy i
dlaczego kadził szczurom.
_______________________________1932___________________________3_
Mówi się teraz o wykadzeniu szczurów przy pomocy gazów trujących, ale Prus na szczęście nie znał słowa
„iperyt" (a może chodzi tu o szczura z bajki Krasickiego?).
Czy wszystko, o co walczył Prus, zostało zrealizowane, czy obraz Warszawy zmienił się przez jego pracę
na korzyść? Jakiś człowiek o ponurym spojrzeniu mógłby nam powiedzieć, że od czasów Prusa na świecie
się pogorszyło i że nasze starania o poprawę życia są czczą walką z mechanicznymi wiatrakami, które
przez nas stworzone, głodzą nas dzisiaj i chłodzą. Nie, to nieprawda. Bez społecznej pracy pisarzy nie
byłoby na świecie lepiej, ale gorzej. To, że wiatr zrywa nam dachy nad głową, nie znaczy wcale, aby nie
miał racji ten, który chciał, abyśmy nie żyli w brudzie i zaduchu. Prus jest nam bliższy dzisiaj i droższy od
pięknoduchów bajdurzących o tęczowych Polskach. Większy był pisząc o potrzebie kanalizacji w białych
dworkach z kolumienkami, niż ci, którzy z tych dworków robili świętość narodową. Była w tym pisarzu
jakaś żarliwa troska o człowieka przyszłości, był jednym z wielkich wychowawców, mądrym i cierpliwym
profesorem, i nie jego to wina, że miał gnuśnych i leniwych uczniów. Czyż możemy widzieć, które ze słów
jego przerodziły się w cegłę i budulec, które zostały w życiu, a które rozjaśniły tylko na chwilę serca
czytelników? Słowa rozrastają się albo martwieją. Jak zabawnie jest spotkać w tych starych „Kronikach"
jakiś wyraz, epitet, nazwę nic prawie nie znaczącą dla Prusa, a dziś zamykającą cały ogrom zjawisk, które
dopiero przyjść miały. Zamyśliłem się nad jednym takim niewinnym zdaniem o modach damskich: „Długi
ogon wprawdzie dla znających teorię komentatorów nieszczęsnego Darwina może być symbolem postępu
i radykalizmu, dziś jednak wydaje się anachronizmem, choćby dlatego że cesarsko-niemieckie demokratki
i komunistki nie za pomocą ogonów, ale za pomocą czerwonych krawatów wyróżniają się od
niepostępowych kobiet". O tym zdaniu można by nie manierą Prusa, ale Prousta napisać cały tom. Czas
jest tu przyłapany na jakimś zakręcie perspektywicznym. Pisząc słowo „komunistki", Prus czuł niewinny i
sielankowy smak tych paru liter. Czyż mógł przewidzieć, że ten wyraz rozsadzi mu całą stronę drobnego
pe-lilu? A czy dzisiaj znamy moc i zasięg słów, embrionów, z których budujemy nasze książki i życie całe?
Któż wie, co wyrośnie z tych liter, z tych trzydziestu paru znaków na klawiaturze maszyny? Pisarze
umierają i zmartwychpo-wstąją nie raz jeden. Wracają jak słowa o zmienionym często brzmieniu, mimo to
przecież przekazywanie pokoleniom wieści o ludziach, którzy ode-s/li, a którzy byli nam bliscy, ma swoją
mądrość.
I lalo! Czy słyszycie? Powtórzcie znowu za lat pięćdziesiąt, że był taki pisarz Prus, któregośmy czcili i
podziwiali. Jesteśmy pewni, że przeczytacie jego ksii(żki z zadowoleniem. Nie było w tych książkach
kłamstwa. Było dużo serca i prawdy. Tu mówi rok 1932. Halo?! Rozmowa skończona? Skończona. Proszę
się rozłączyć.
4______________________________1932____________________________
W 1972 roku z okazji sześćdziesięciolecia śmierci Prusa mówiłem o nim w polskiej telewizji. Cytując
powyższy felieton, po słowach: ,, Proszę się rozłączyć", dodałem: „A ja się nie rozłączyłem! I oto dobry los
po latach czterdziestu słowa mojej młodzieńczej czci dla Bolesława Prusa pozwolił mi przekazać warn
osobiście".
1932
118
Nr 2,10 stycznia
Minął już na szczęście świąteczny okres składania podarunków. Podarki naszych czasów nie są trwałe.
Radio tegoroczne za trzy lata będzie antycznym gratem, bo technika idzie szybko naprzód. Podarki nie
związane z ludzką wynalazczością także nie mają trwałości w naszych czasach. Jesteśmy zbyt ubodzy na
składanie darów solidnych. A przecież była epoka poważnej zamożności i pozostawiła swe niezniszczalne
ślady w każdym niemal mieszczańskim domu. Z końcem ubiegłego stulecia ludzie mieli dużo pieniędzy i
mieli tę fatalną siłę, która pozwalała okropne gusty secesji utrwalać w brązach, platerach i marmurach.
Parę dni temu byłem w takim ponurym domu, jakich jest zresztą tysiące w każdym mieście europejskim.
Czekając pół godziny w pewnym burżuazyjnym salonie, zwiedziłem to małe muzeum osobliwości.
Na kominku, oczywiście fałszywym, bo w domu jest centralne ogrzewanie, stała statuetka z brązu,
przedstawiająca rybaka ciągnącego sieci. W sieci te schwytany był zegar również brązowy, a na zegarze
siedział amorek z wędką. Bretoński rybak z brązu wszystko to wyłowił z morza. Rzeźba ta wprawiła mnie
w głęboka filozoficzną zadumę. Znacznie prostsza, a nie mniej efektowna była platerowana popielniczka i
zarazem kałamarz stojący na biurku. Była tam tylko dziewoja pochylona nad kałużą. Na brzeżku tej kałuży
siedziała żaba, w której głowie był oczywiście wlot kałamarza. Na baczniejszą jednak uwagę zasługiwało
odbicie twarzy dziewoi pochylonej nad wodą. Odbicie to było wypukłą płaskorzeźbą. Być może, była to po
prostu twarz jakiegoś topielca i możliwe, że autor tej kompozycji, przyciśnięty do muru, tak by się właśnie
tłumaczył. Mam jednak wyraźne podejrzenie, że chodziło mu o wyrzeźbienie odbicia w wodzie. Z innych
drobiazgów, rozrzuconych po stolikach, szafach i etażerkach zainteresował mnie na chwilę niewielki
model bazyliki św. Piotra z termometrem wyrastającym z kopuły. Nie wiem dokładnie, która z sal biblioteki
watykańskiej zapadła się parę dni temu, ale pamiętam jedną taką salę z darami ofiarowanymi papieżowi
w ostatnim ćwierćwieczu. Jeżeli ta sala uległa zniszczeniu, możemy się zbytnio nie martwić.
Nie wiem na pewno, na czym polega brzydota tych secesyjnych wyro-Imw, ale sądzę, że przede
wszystkim na braku prostoty. Możemy przecież u \ m;i!',ać od kałamarza, żeby nie udawał żaby.
Przedmiot, jak człowiek, mo-/c mieć swoją szlachetną linię i swoją rasowość. Są przecież piękne stare
iiK'bk' i s;| nowe graty. To poczucie harmonii bardzo ściśle związane jest z brakiem lals/.u. Drzewo nie
może udawać marmuru. Architektura współczesna br/ydzi się takim udawaniem, i nie przyjdzie dziś
nikomu na myśl namalować sztuczne okna na fasadzie domu. Jest taki ponury budyneczek na rogu
Wareckiej. Kałamarze, udające żaby i odwrotnie, spotyka się nie tylko w dzie-
1932
dzinie plastyki. Te secesyjne graty zaśmiecają nasze życie w najrozmaitszych dziedzinach. Są przecież — i
znamy ich osobiście - ludzie-żaby i ludzie-spluwaczki, udrapowani w kokieteryjne ozdoby. Co do mnie,
zawsze wolę zwyczajną fajansową spluwaczkę od spluwaczki udającej żabę z lilią w pyszczku".
Jeżeli już mowa o fałszach i udawaniach, trudno nie wspomnieć protestu międzynarodowej organizacji
PEN-Clubów w sprawie znęcania się nad więźniami politycznymi. Protest ten podpisali najwybitniejsi
pisarze wszystkich krajów, a Polskę reprezentują tam dwa nazwiska: Goetla i Kaden-Bandrowskiego. Nie,
to nie omyłka. Kaden podpisał protest przeciw znęcaniu się nad więźniami, którzy „z powodu tak swych
politycznych, jak i religijnych przekonań dostali się do więzienia". Jak to, więc Kaden odmówił podpisania
protestu w sprawie Brześcia, a teraz protestuje?3 Czy zastanowił się, biorąc pióro do ręki i maczając je w
kałamarzu, co wart jest jego podpis, i jakie ma moralne prawo protestować przeciw wszystkim narodom,
on, który u siebie i w czasie walki odmówił podpisu? Nie, naprawdę wolę zwyczajnego stupajkę od takiego
secesyjnego bibelotu. Kaden, kładąc swój podpis, chce się drapować w togę bojownika humanitaryzmu, a
jednocześnie wspomaga ludzi, którzy te prześladowania nie tylko stosują, ale bronią ich z trybuny
sejmowej. Mógł się przecież zdobyć Kaden na ten gest i nie podpisać protestu. Byłaby to brzydota bez
fałszu i meskinerii, znacznie łatwiejsza do zniesienia. Autor Aciaków czy Bebeciaków z całą barokowością
swego stylu i charakteru ustępuje secesyjnym ozdobom mieszczańskich salonów pod jednym względem4.
Jest mniej trwały. Jeżeli nie mamy zaufania do ludzi, którzy się nie potrafią uśmiechać, jeszcze mniej
ufności budzą we mnie ludzie mówiący nie swoim głosem. Czasem będzie to wróg faszyzmu, ale obrońca
metod brzeskich, a czasem meandrysta5, który z umiłowania rasy anglosaskiej kaleczy w druku słowa
angielskie i służy biskupom. Są takie cacka, które miałoby się ochotę tłuc, żeby zobaczyć, co jest w
środku. Czy szanowny pan jest właściwie popielniczką czy rybakiem bretońskim? Tak sobie smutnie
rozmyślałem o Kadenie w pewnym salonie burżuazyjnym, bardzo pretensjonalnie urządzonym, ale
zimnym i mało przewietrzonym.
a Dawne wybrzydzanie się na „secesję" i obecna na ten okres plastyki moda są jeszcze jednym
przykładem rotacji, powrotu kaprysów nie tylko w strojach damskich, lecz i w sztukach pięknych. Ale nie
wszystko wraca,
3 Na temat protestów wywołanych aresztowaniami brzeskimi: por. Antoni Sło-nimski, Kroniki tygodniowe
1927-1931, Warszawa 2001, s. 265 i nast.
4 Aciaki i Bebeciaki, kalambur utworzony z tytułu opowiadania Juliusza Kaden-Bandrowskiego {Aciacki z 1
a) oraz skrótu BB, którym określano Bezpartyjny Blok Współpracy z Rządem.
5 Aluzja do Adolfa Nowaczyńskiego, który w 1911 r. opublikował tom poezji Meandry.
1932
7
a czasem to, co wraca, jest tylko kaprysem krótkotrwałym. Trzeba stuleci, aby wrzące, płynne, wciąż
zmienne formy zastygły w wartości ustalone. Na jak długo? I czy przez te hieratyczne utrwalenie się w
Zgłoś jeśli naruszono regulamin