King William - Przygody Gotreka i Felixa 05 - Zabojca bestii.doc

(1163 KB) Pobierz

 

William King

 

Zabójca Bestii

 

Przygody Gotreka i Felixa 5

 

Tłumaczył Grzegorz Bonikowski

 

Po walce, jaką stoczyliśmy ze smokiem Skjalandirem, przez wiele dni leczyłem rany. Wydarzenia kilku następnych tygodni ogarnia miłosierna mgła zapomnienia. Wiem, że donieśliśmy Carycy Kisleva wieści o nadejściu hordy Chaosu. Wiem, że polecieliśmy do miasta Praag, gdzie mój towarzysz i jego krasnoludzcy kompani liczyli na spotkanie swojej zagłady. Pamiętam, że zostaliśmy powitani w Mieście Bohaterów przez samego księcia, który okazał się być dalekim kuzynem mojej pięknej towarzyszki, Ulriki. Niewiele jednak pamiętam szczegółów dotyczących tych spraw. Z trudnością je sobie przypominam, być może dlatego, że moją pamięć przygniatało wspomnienie apokaliptycznych wydarzeń, jakie miały nastąpić.

To, co zdarzyło się podczas następnych tygodni, rzuciło mnie w jeszcze większe otchłanie przerażenia i rozpaczy. Podczas mej długiej i żałosnej kariery pamiętnikarza Zabójcy Trolli znalazłem się w niewielu miejscach bardziej zatrważających. Nawet dziś drżę wspominając szaleństwo i obłęd tych straszliwych dni...

 

Fragment z Moich Podróży z Gotrekiem,

Tom TV, spisanych przez Herr Felixa Jaegera

(Wydawnictwo Altdorf, rok 2505)

 

Rozdział 1

 

Felix Jaeger spoglądał na północ z wieżycy nad bramą osadzoną w wysokich, zewnętrznych murach Praag. Jego dłonie spoczywały oparte o głowę jednej z wielkich rzeźb, które użyczyły Bramie Gargulców swego imienia. Z wysoka roztaczał się doskonały widok na całe mile. Tylko długa, wężowata krzywizna rzeki na zachodzie przełamywała monotonię niekończących się równin, które otaczały miasto.

W oddali dostrzegał dym płonących wiosek. To wojna zbliżała się coraz bardziej i zapewne dotrze do miasta przed upływem dnia. Felix zadrżał i owinął podniszczony czerwony płaszcz wokół swej szczupłej, wysokiej osoby. Nie było jednak jeszcze zimno. Prawdę mówiąc, panował nienaturalny upał. Ostatnie dni jesieni w Kislevie były cieplejsze niż niejedno lato w jego ojczyźnie, w Imperium.

Po raz pierwszy w swoim życiu modlił się o śnieg. Tutejsza zima była zabójcza. Stanowiła nieugiętego sojusznika, zadającego śmierć wrogom Kisleva. Przynajmniej, tak twierdzili tubylcy. Władca Zimy był ich największym generałem, wartym legionów uzbrojonych ludzi. Felix zastanawiał się, czy dożyje nadejścia mrozów. Nawet Władca Zimy może okazać się bezsilny wobec wojowników Chaosu i ich plugawej magii.

Wojownicy nadciągającej armii nie byli zwykłymi śmiertelnikami, lecz czcicielami Chaosu, którzy właśnie opuścili Północne Pustkowia. Ze wszystkich głupot, jakich dopuścił się Felix podczas swojej kariery towarzysza Gotreka Gurnissona, stanięcie na drodze armii Mrocznych Mocy było zapewne najgłupsze.

Felix ledwo wydobrzał z ran odniesionych podczas walki ze smokiem Skjalandirem, oraz armiami orków, które próbowały zdobyć smoczy skarb. Czarodziej Max Schreiber wyleczył go i dobrze wykonał swoją robotę, ale Felix nadal nie był pewien, czy czuje się tak silny, jak niegdyś. Miał nadzieję, że gdy nadejdą wojownicy Chaosu będzie w stanie walczyć mieczem z dotychczasową zręcznością. Tak być musi. Jeśli nie podoła – zginie. Najprawdopodobniej i tak umrze. Odziani w czarne pancerze jeźdźcy i ich brutalni poddani nie słynęli z miłosierdzia. Byli nieubłagani i dzicy, żyli tylko po to, by zabijać i podbijać w imię demonicznych potęg, jakie wyznawali. Nawet masywne, grube mury Praag nie powstrzymają ich długo. Jeśli ci przeklęci wojownicy zawiodą, wówczas z pewnością dzieła dokona czarna magia ich czarnoksięskich sprzymierzeńców.

Nie po raz pierwszy Felix zastanawiał się, co właściwie robi w tym miejscu, stojąc na chłodnych murach ufortyfikowanego miasta, setki mil od domu. Mógłby być w tej chwili w Altdorfie, siedzieć w kantorach należących do rodzinnego przedsiębiorstwa, targować się z kupcami wełny i liczyć złoto. Zamiast tego szykował się, by stanąć twarzą w twarz z największą inwazją, jaką ten świat oglądał od dwustu lat – od czasu, gdy Magnus Pobożny odparł legiony potępionych i ponownie zjednoczył Imperium. Felix spojrzał na swojego towarzysza.

Jak zwykle, trudno było stwierdzić, o czym myśli Zabójca. Krasnolud wyglądał na jeszcze większego brutala i ponuraka, niż zazwyczaj. Był niski. Czubek grzebienia jego barwionych na czerwono włosów wznoszących się nad ogoloną głową ledwo sięgał piersi Felixa, ale krasnolud był ponad dwukrotnie szerszy od człowieka. W jednej dłoni trzymał topór, który Felix z wysiłkiem mógłby podnieść oboma rękami, a nie był słabeuszem. Zabójca potrząsnął głową. Zadźwięczał złoty łańcuch biegnący od jego ucha do nozdrzy. Krasnolud potarł grzbietem pięści opaskę, która zakrywała jego pusty oczodół i splunął ponad murem.

Będą tu o zachodzie, człeczyno – rzekł Gotrek. – Albo mój ojciec był orkiem.

Tak myślisz? Zwiadowcy mówili, że najeźdźcy palą wioski na swej drodze. Z pewnością tak wielka horda nie może poruszać się dość szybko.

Felix miał lepsze pojęcie o rozmiarach hordy niż niemal każdy człowiek w Kislevie. Przelatywał nad wrogą armią w statku powietrznym, Duchu Grungniego, gdy wraz z Zabójcą i ich krasnoludzkimi towarzyszami powracali z zaginionego miasta Karag Dum. Wydawało się, że od tego czasu minęło już pół jego żywota, ale w istocie upłynęły ledwie miesiące. Felix pokręcił głową, zdumiony, jak bardzo jego życie zmieniło się podczas tego miesiąca – znacznie bardziej niż w ciągu całego czasu, jaki upłynął od chwili, gdy złożył swą przysięgę, by podążać za Zabójcą i zapisać jego zagładę w epickim poemacie.

Potem latał statkiem powietrznym, odwiedził pogrzebane krasnoludzkie miasto na jałowych pustkowiach Chaosu, walczył z demonami, smokami, orkami i zwierzoczłekami. Zakochał się i kontynuował niełatwy związek z kislevicką szlachcianką, Ulriką Magdovą. Niemal umarł od odniesionych ran. Udał się na dwór Lodowej Królowej, Carycy Katariny, przynosząc tej groźnej władczyni wieści o wrogiej armii, a wreszcie przybył do miasta wraz z Gotrekiem i innymi, aby pomóc w powstrzymaniu inwazji. Zdawało się, że ledwo starcza mu czasu, by nabrać oddechu, a teraz znalazł się w środku wielkiej wojny ze zgromadzonymi potęgami Ciemności.

Ponownie zastanawiał się nad powodem swojej obecności w tym miejscu. Z pewnością, nadal wiązała go przysięga złożona Gotrekowi. Była tu także Ulrika, licząca na to, że jej ojciec i jego ludzie dotrą do Praag przed hordą Chaosu. Felix wiedział, że jeśli o to chodzi, czeka ją rozczarowanie.

Odsunął palcami lok długich jasnych włosów opadających na oczy i osłonił wzrok dłonią. Wydawało mu się, że w oddali dostrzega błyski dziwacznego czerwonego i złotego światła. Domyślał się, że to efekt czarów. Wyznawcy demonów używali swojej zakazanej magii. Felix znowu zadrżał, myśląc, że może lepiej byłoby przebywać w kantorze kupieckim w jego domu, w Altdorfie.

Nie całkiem jednak mógł w to uwierzyć. Wiedział, że przywykł już do życia awanturnika. Nawet przed rozpoczęciem podróży z Gotrekiem, życie w stolicy wydawało mu się nieznośnie nudne. Wiedział, że bez względu na to, jak często wydaje mu się, że odrobina nudy wzbogaciłaby jego życie, nie jest w stanie powrócić do tego, co porzucił. Zresztą, niewielka była szansa na powrót. Został wygnany za zabicie podczas pojedynku na uniwersytecie innego studenta. On i Gotrek byli poszukiwani przez prawo za udział w rozruchach po ogłoszeniu podatku od okien.

Wydaje ci się, że tylko Kislevici mają swoich zwiadowców, człeczyno? – spytał Gotrek. – Wojownicy Chaosu też mają czujki. Nawet oni nie są dość szaleni, by jechać bez nich. Wkrótce tu przybędą.

Felix nie miał ochoty na spekulacje, do czego zdolni są szaleni czciciele Mrocznych Potęg. Wystarczająco szalone wydawało mu się pragnienie wyznawania demonów. Któż mógł powiedzieć, do czego są zdolni? Z drugiej strony, jeśli chodzi o prowadzenie wojny, nie miało znaczenia, jak wielkie jest ich szaleństwo. Byli równie zabójczy, jak każda inna armia, a nawet znacznie bardziej niż większość z nich. Pod tym względem Zabójca zapewne miał rację. Felix powiedział mu o tym. Gotrek syknął przez poczerniałe zęby.

To późna pora roku, by maszerować z armią – powiedział. – Wodzowie muszą być przekonani, że zajmą Praag przed nadejściem zimy. Albo nie dbają o to.

Dzięki – odparł zgorzkniały Felix. – Zawsze patrzysz na jasną stronę, prawda?

Gotrek przechylił głowę na bok, a potem splunął przez mur.

Muszą planować jakąś sztuczkę.

Może władają magią? Może prorocy zagłady, tam w mieście, mają rację? Może zima tego roku nie nadejdzie? Jest niezwykle ciepło.

Wypowiedział te słowa szybko i z mniejszym spokojem, niż zamierzał. Wiedział, że podświadomie pragnie, by Zabójca mu zaprzeczył. W końcu, krasnolud miał więcej doświadczenia w tych sprawach.

Gotrek wykrzywił twarz obnażając poczerniałe pieńki większości swoich zębów.

No i kto teraz parzy na jasną stronę, człeczyno?

Zapadła ponura cisza. Felix omiatał horyzont wzrokiem. Kłęby pyłu i dymu nadal wznosiły się nad polami. Felixowi wydawało się, że słyszy dobiegające z oddali odgłosy rogów, szczęk broni, krzyki umierających ludzi. Wmawiał sobie, że to tylko jego wyobraźnia.

Pod murem, na którym stali, robotnicy z mozołem wrzucali wciąż nowe zaostrzone pale do wielkiego rowu, który otaczał teraz mury. Za nimi, inni robotnicy wzmacniali zewnętrzne mury miasta usypując pod nimi skarpy. Gotrek miał znaczny udział w nadzorze tych prac. W normalnych okolicznościach, Felix z trudem mógłby uwierzyć, że te masywne fortyfikacje wymagają jakiegokolwiek wzmocnienia. Mury Praag były dziesięciokrotnie wyższe od człowieka i tak szerokie, że na ich szczycie można było jeździć wozem. Wieżyce najeżone machinami obronnymi wyrastały ze ścian co każde sto kroków. Felix wyczuwał żrący smród alchemicznego ognia dobywający się z niektórych wież. Wzdrygnął się na myśl, że czeka tam broń niemal równie zabójcza dla jej użytkownika, co dla wroga, ale Kislevici byli na tyle zdesperowani, że ich gildie alchemików wytwarzały niebezpieczną substancję dzień i noc, od chwili nadejścia wieści o inwazji. Szykowali pojemniki z paliwem dla machin.

Felix stwierdził, że na korzyść obrońców przemawia fakt, iż mieszkańcy Praag i ich książę przyjęli te wieści z powagą. Uczynili wszystko w swojej mocy, by wzmocnić fortyfikacje miasta, które wielu uważało za niemożliwe do zdobycia. Te monstrualne mury zewnętrzne stanowiły dopiero pierwszą linię obrony. Wewnątrz miasta znajdował się kolejny mur, wyższy i jeszcze bardziej niedostępny, a ponad nim, na masywnym szpicu skalnym wystającym wśród bezgranicznych równin, tkwiła tytaniczna forteca, która była zarazem cytadelą i pałacem książęcym.

Felix spojrzał w tył przez ramię. Cytadela mogła wywołać koszmary senne i ona także podtrzymywała reputację Praag jako miasta nawiedzonego. Jej mury były równie potężne, co należące do fortec w Imperium, ale te zostały pokryte rzeźbami wielu dziwnych figur. Rechoczące potworne łby wychylały się z kamienia. Masywne, udręczone figury wspierały skarpy pod ścianami. Tytaniczne smocze głowy tkwiły na wierzchołkach wieżyc. To było dzieło sztuki stworzone przez szalonego rzeźbiarza. Felix zastanawiał się, jaki umysł mógł wymyślić i wykonać taki projekt.

Widoczne za cytadelą bielone mury i pokryte czerwonymi dachówkami domy dalszej części miasta przynosiły ulgę oczom. Mimo to, dla Felixa nawet ten widok wydawał się dziwny i niepokojący. Dachy były wyższe i stromo zakończone. Bez wątpienia, zbudowano je w ten sposób aby umożliwić ześlizgiwanie się z nich śniegu Władcy Zimy. Szczyty wież zdobiły minarety i spiczaste kopuły. To nie była architektura Imperium. Otoczenie, a także gardłowa mowa żołnierzy wokół Felixa, przypominała mu, że znajduje się daleko od domu. Czuł się tu obco. Dziwna aura miasta sprawiała, że jego umysł poddawał się wizjom przerażających opowieści o tym miejscu.

Powiadano, że od czasu ostatniego oblężenia Praag, gdy miasto zostało splądrowane przez siły Chaosu, to miejsce jest nawiedzone. Podobno zdarzały się tu wszelkiego rodzaju dziwaczne wydarzenia. Mówiono, że podczas pewnych nocy, gdy Morslieb jest w pełni, duchy umarłych wędrują po ulicach, a czasami ożywają kamienie budynków. Ze ścian wyrastają nowe posągi. Pojawiają się nowe gargulce, tam, gdzie nigdy ich nie było. Felix rzadko dawał wiarę takim pogłoskom, ale coś w tutejszej atmosferze mówiło mu, że w tych starych opowieściach tkwi ziarno prawdy. Gwałtownie odwrócił wzrok od miasta.

Na polach pokrywających wielkie równiny wokół Praag nadal pracowali chłopi zbierający zboża z długich pasm ziemi uprawnej i popędzali swoje zwierzęta w kierunku miasta. Widać było gorączkowe starania ludzi gromadzących ostatnie, najmniejsze resztki żniwa. Pracowali, jakby ich wysiłek stanowił o życiu lub śmierci. Felix domyślał, się że tak było w istocie. Gdy nadejdzie oblężenie, każdy skrawek jedzenia będzie cenny. Ci Kislevici wiedzieli o tym. Spędzili całe swoje życie tu, na granicy między ziemiami ludzi, a krainami zajętymi przez moce Ciemności.

Felix zastanawiał się, czy kmiecie w Imperium zachowaliby takie opanowanie podczas pracy. Wątpił w to. Najprawdopodobniej dawno by już uciekli, porzucając pola i gnijące zboże. Części Imperium dzieliła od wojen z Chaosem daleka droga, a Kislev stanowił mur stojący między najbliższymi prowincjami a wiecznym wrogiem. Niektórzy mieszkańcy Imperium wątpili nawet w istnienie wojowników Chaosu. Ten luksus był tutaj niedostępny.

Inny widok odrobinę pokrzepi! Felixa. Wielkie kotły płonącego oleju zostały już rozstawione wzdłuż parapetu. Masywne balisty sterczały z wież na całej długości murów. Felix wątpił, by jakakolwiek armia zebrana w Imperium byłaby w stanie wziąć to miasto, ale zbliżająca się horda daleka była od pojęcia zwykłej armii śmiertelników. Felix wiedział, że znajdowały się w niej potwory, zwierzoczłeki, nikczemni magicy, a także szaleni wojownicy obdarzeni przez Mroczne Moce. Gdziekolwiek zdążały armie Chaosu, podła magia, zaraza i jątrzące się zepsucie zawsze były ich sprzymierzeńcami.

Co gorsze, Felix podejrzewał, że zbliżająca się armia posiada wewnątrz miasta potężnych sojuszników. Czciciele Chaosu byli liczni, a nie wszyscy z nich należeli do mutantów, oraz nie nosili zdobnych czarnych pancerzy wojowników Chaosu. Niektórzy z tych robotników mogą planować otworzenie wrót miejskich podczas ciemnej nocy. Jeden ze szlachetnie urodzonych kapitanów może równie dobrze planować otrucie swych ludzi lub chce poprowadzić ich w zasadzkę. Felix wiedział z własnego doświadczenia, że takie rzeczy nie należały do rzadkości. Odsunął od siebie ponure myśli. To nie był dobry czas, by się nad tym zamartwiać.

Przyjrzał się swojej dłoni i z zaskoczeniem stwierdził, jak bardzo jest opanowany. Zmienił się od czasu, gdy rozpoczął wędrówki z Zabójcą. Bywały chwile, gdy sama wiedza o tym, co znajduje się na równinach i pali te miasteczka sprawiała, że skręcały się jego wnętrzności. Teraz był w stanie stać w tym miejscu i spokojnie dyskutować z krasnoludem o zagrożeniach. Pomyślał, że może to nie wyznawcy Chaosu są szaleni. Może szalony jest on sam.

Jego bystre, błękitne oczy dostrzegły zamieszanie na horyzoncie. Wydawało mu się, że widzi obłoki pyłu. Zbliżali się szybko jacyś jeźdźcy. Felix spojrzał na wieżę strażniczą nad bramą. Wewnątrz tkwili ludzie o sokolim wzroku, uzbrojeni w teleskopy. Jeden z nich uniósł róg do ust i zadął długi zew. Odpowiedziało mu echo sygnałów z innych wież.

Gdy tylko odezwały się rogi, w głębi miasta zaczęły bić dzwony. Robotnicy poniżej spokojnie zebrali swoje narzędzia i ruszyli ku bramom. Chłopi na polach zgarnęli ostatnie rzepy do koszy, unieśli je i skierowali się do miasta. Wyraźnie zwiększyło się tempo pochodu ludzi śpieszących za mury. Felix słyszał zbrojnych pędzących ku miastu.

Ten książę może być szalony, ale skuteczności jego gwardii niczego nie brakuje – stwierdził Felix, a potem pożałował swych słów.

Poddawanie w wątpliwość zdrowia umysłu władcy miasta ogarniętego przygotowaniami do wojny nie było rozsądne, nawet jeśli Felix powtarzał słowa wypowiadane przez większość mieszkańców. To, co było dopuszczalne podczas pokoju, bardzo różniło się od spraw tolerowanych podczas wojny.

Skoro tak mówisz, człeczyno – odparł Gotrek.

Nie wydawał się zbyt przejęty, ale to było typowe, kiedy chodziło o ludzi. Starsza rasa nie zmieniła się. Nigdy nie chcieli przyznać, że cokolwiek współczesnego nie było gorsze od tego, co istniało dwa tysiące lat wcześniej. Felix uznawał ich za lud bardzo ograniczony, zapatrzony wstecz, lecz pełen dumy.

Wokół nich żołnierze roili się na murach. Większość z nich nosiła łuki, kilku wyższych rangą trzymało miecze i wykrzykiwało rozkazy. Wszyscy byli odziani w płaszcze ze znakiem skrzydlatego lwa, który był symbolem Praag. Ten sam znak widniał na setkach sztandarów widocznych dookoła. Do Felixa i krasnoluda podbiegł oficer, który najwidoczniej chciał rozkazać im, by odeszli. Jedno spojrzenie Gotreka odwiodło go od tego. Nikt nie wiedział, kim naprawdę jest Zabójca, ale powszechnie było wiadomo, że on i jego towarzysz przybyli do Praag tym potężnym latającym okrętem, przynosząc wieści o inwazji i rozkazy od samej Lodowej Królowej. Felix słyszał plotki głoszące, że Gotrek i pozostali Zabójcy są wysłannikami z Karak Kadrin, stanowią forpocztę wielkiej hordy krasnoludów, które zmierzają na pomoc Kislevowi w godzinie próby. Felix rozpaczliwie pragnął, by to było prawdą. Po przyjrzeniu się przeciwnikom, wiedział, że mieszkańcy północy będą potrzebowali wszelkiej dostępnej pomocy.

Zastanawiał się, kiedy powróci Duch Grungniego, oraz jaką pomoc sprowadzi. Statek powietrzny Malakaia Makaissona był potężną bronią, ale Felix nie był pewien, czy to wystarczy przeciw zbliżającej się armii. Malakai przyrzekł powrócić z żołnierzami, ale to niezupełnie zależało od niego. Był Zabójcą i inżynierem, lecz nie królem. Pomoc krasnoludów nadejdzie tylko wtedy, jeśli wyśle ją władca. Felix pomyślał, że może jednak ta zgoda nie jest konieczna. W Karak Kadrin znajdowały się setki Zabójców. Członkowie tego kultu poszukującego śmierci z pewnością wyruszą do walki, zgodnie z rozkazem, czy też wbrew niemu. W końcu, gdzie indziej mogą znaleźć bardziej heroiczną śmierć niż tu, w Kislevie? Jeśli cokolwiek może zapewnić im pokutę za wszelkie grzechy, które zmieniły ich w Zabójców, z pewnością jest to śmierć w bitwie z hordami Chaosu.

Felix rozejrzał się szukając innych obecnych krasnoludów. Nie dostrzegał żadnego poza Gotrekiem. Snorri, Ulli i Bjorni zapewne nadal tkwili pod Białym Dzikiem, wlewając w swoje gardła tyle ale, ile się da, jednocześnie racząc się nawzajem utyskiwaniami na temat lichoty ludzkiego piwa. Stary Borek, uczony, powrócił do Kadrin wraz z Malakaiem Makaissonem. Nadal opłakiwał stratę swojego siostrzeńca, Vareka. Felix rozumiał jego ból. Chwilami jemu także brakowało cichego, młodego uczonego. Niestety, Varek oddał swe życie, by ocalić statek powietrzny przed atakiem smoka Skjalandira. Felix czuł przejmujący go wstyd. Varek spisał się lepiej od niego. Felix wiedział, że nie powinien dopuszczać do siebie podobnych myśli.

Kłęby dymu rosły w oczach. Felix dostrzegał konnych. Na plecach każdego z jeźdźców przymocowany był upierzony pręt, który wyglądał jak wielkie ptasie skrzydło. Felix nie miał pojęcia o dokładnym znaczeniu tego emblematu, ale wiedział, że jest to znak elitarnej kislevickiej kawalerii. W tej chwili, nie wyglądali jednak na elitarną jednostkę. Felix zauważył, że byli zmęczeni i obici. Jeśli wzięli udział w bitwie, najwyraźniej walczyli po przegranej stronie. Za nimi widać było innych jeźdźców odzianych w czarne pancerze i dosiadających czarnych wierzchowców. Felix nie potrzebował słyszeć wycedzonego przez Gotreka przekleństwa, by domyśleć się, kim są. On także w swoim czasie walczył z wojownikami Chaosu.

Gotrek splunął wraz z kolejnym przekleństwem i ruszył ku schodom. Jeśli jacyś wyznawcy demonów mają dotrzeć do wrót, krasnolud zamierzał ich tam przywitać. Felix podążył za nim, obluzowując swój miecz w pochwie. Nie wiedział, czy powinien czuć rozczarowanie, czy radość, ale jego broń nie okazywała żadnej emanacji mistycznej energii. Wydawało się, że miecz wypełnił swoje przeznaczenie, gdy Felix użył go zabijając smoka. Za sobą usłyszał wojowników wydających z siebie okrzyki bojowe, wyzwania i ponaglenia kierowane do skrzydlatych lansjerów. Najwyraźniej oni także zrozumieli, kto ściga ich rodaków.

Gdy Felix dotarł na dół wieży, zobaczył jeszcze więcej skrzydlatych jeźdźców pędzących przez bramę na zewnątrz. Musiał skulić się u stóp schodów, by uniknąć stratowania. Twarze mijających go w pędzie konnych były ponure. Rozumiał ich. Wizja zmierzenia się z wojownikami Chaosu, nie byłaby radosna także dla niego.

Kiedy jeźdźcy przejechali, chłopi znowu zaczęli napływać nieprzerwanym strumieniem. Felix przeciskał się przez tłum spoconych, brudnych ciał. Gdyby nie obecność Zabójcy idącego przed nim, zapewne zostałby porwany przez tłuszczę z powrotem do miasta. Tłum rozstępował się jednak przed Zabójcą, niczym potok opływający kamień. Felix podążał za nim, przechodząc po moście z ubitej ziemi, która wypełniała fragment rowu otaczający miejskie mury. Potem zaczął biec. Po kilku susach zrównał się z Zabójcą i spowolnił kroku.

Nie ma po co się tak spieszyć – powiedział. – Wygląda na to, że bitwa sama się rozpocznie.

To była prawda. Zbliżający się Kislevici wyprzedzili goniących kierując się w stronę bram. Kislevickie posiłki rozciągały się w długą linię, szykując się do szarży. Nagła zmiana ich formacji szybko zasłoniła Felixowi widok na przedpole. Nadal słyszał przed sobą krzyki i zawołania bojowe, oraz dźwięk broni uderzającej w żywe ciało. Pomyślał, że może to nie jest zbyt dobry pomysł. Oczekiwanie szarżujących kawalerzystów na otwartym polu nie wydawało się zbyt mądrym zamysłem. Felix zastanawiał się, czy powinien wspomnieć o tym Gotrekowi. Zapewne, nie. Zabójca mógłby podwoić swe wysiłki, by znaleźć się w bitwie.

Przed nimi, pierwsi z uciekających kawalerzystów minęli tych, którzy wyjechali, by ich osłaniać. Felix widział strach wypisany na ich twarzach. Galopowali niczym ludzie, którzy zobaczyli przed sobą otwarte wrota piekieł. Biorąc pod uwagę, jak hardymi wydawali się kisleviccy kawalerzyści, to nie był uspokajający widok. Cokolwiek było w stanie złamać i zmusić do ucieczki skrzydlatych lansjerów, musiało przerażać największych śmiałków. Felix spojrzał w tył przez ramię na mury zajęte przez wojowników. Z zaskoczeniem stwierdził, jak niewielki dystans dzieli ich od miasta i jak znaczną odległość pokonał pościg w czasie, gdy on i Gotrek schodzili z wieży. Było bardzo możliwe, że jeśli kawaleria przed nimi złamie się i rozproszy, wówczas wojownicy Chaosu mogą dotrzeć do bramy. Felix zdał sobie nagle sprawę, że nie ma pojęcia, ilu jest ich naprawdę. Nie sądził, by grupa najeźdźców była w stanie podbić miasto, ale może im udać się utrzymać otwarte wrota do nadejścia posiłków. W zawierusze wojennej zdarzały się dziwniejsze rzeczy. Tak, czy inaczej, morale obrońców znacznie ucierpi, jeśli czciciele demonów postawią swe stopy w mieście jeszcze przed rozpoczęciem właściwego oblężenia.

Przed nimi, kapitan jeźdźców wydał rozkaz przeprowadzenia szarży. Felix patrzył na konie stające dęba, a potem pędzące ku wrogowi. Powietrze rozdarły okrzyki bojowe. Kilka chwil później rozległ się łomot lanc uderzających o tarcze. Felix zobaczył ulatujące iskry, słyszał zgrzyt metalowych grotów trących o pancerze. Jego uszy wypełniły krzyki i zwierzęcy ryk. Jeden z ludzi wyleciał wyrzucony z siodła. Konie stawały dęba. Ludzie w pierwszym szeregu ginęli. Nagle, Kislevici poszli w rozsypkę. Lekkozbrojni lansjerzy nie mogli równać się z ciężko opancerzonymi wojownikami Chaosu.

Świadomość tego faktu nie wpłynęła na determinację Gotreka, pragnącego wziąć udział w walce. Z ogłuszającym rykiem rzucił się naprzód, zanurkował w wir bitwy niczym pływak skaczący ze skalnego urwiska prosto w zdradliwą wodę. Felix ruszył za nim, wiedząc, że jego szansa przetrwania znacznie zwiększy się, jeśli pozostanie w pobliżu Zabójcy. Opancerzona w czerń postać przedarła się przez masę walczących, rozbijając czaszkę kislevickiego jeźdźcy uderzeniem wielkiego miecza pokrytego czarnymi runami i ruszyła prosto w ich kierunku. Gotrek wybuchł śmiechem i ryknął coś po krasnoludzku. Jeździec najwyraźniej zrozumiał wyzwanie i dotknął ostrogami okutych pancerzem boków swego wierzchowca, popędzając go w stronę Zabójcy.

Jeździec pokonał przestrzeń między nimi w kilka chwil. Felix czuł, jak czas się wydłuża. Wszystko zdawało się przebiegać z niezwykłą powolnością, niczym podczas sennego koszmaru. Dostrzegał metalowe zdobienia na pancerzu wojownika Chaosu, przedstawiające warczące łby zwierzoczłeków i demonów. Widział dziwne, wstrętne runy płonące wzdłuż ostrza miecza unoszonego przez wojownika, oraz rdzawoczerwony błysk widoczny wewnątrz jego zdobnego w nietoperzowe skrzydła hełmu, w miejscu, w którym powinny znajdować się oczy. Małe strumienie magicznego płomienia wydostawały się z nozdrzy wierzchowca, przypominając Felkowi przerażający widok smoka, z którym tak niedawno się zmierzył. Oczy rumaka lśniły czerwienią.

Wojownik Chaosu pędził ku nim. Felix był pewien, że nigdy nie widział równie wielkiego konia. Wyglądał raczej jak ruchoma góra mięśni, a nie zwykły wierzchowiec. Felix widział potężne żyły napinające się i skręcające pod czarną jak noc skórą pędzącego potwora. Niewielkie obłoki pyłu wybuchały spod jego kopyt. Iskry sypały się, gdy podkowy z czarnego żelaza uderzały o kamienie. Felix poczuł nagle w dłoni miecz. Wydawało mu się, że opuszczają go wszelkie siły, ale wziął już udział w tylu bitwach, by wiedzieć, że jest to tylko złudzenie. Wiedział, że gdy nadejdzie czas, będzie poruszał się tak szybko i pewnie, jak to konieczne. Przynajmniej, miał nadzieję, że tak się stanie.

Gotrek stał nieco przed nim ze wzniesionym wysoko toporem. Spoglądał bez lęku na zbliżającego się przeciwnika. Jeździec zaśmiał się pogardliwie widząc, kto próbuje stanąć mu na drodze. Jego koń zbliżał się z szybkością błyskawicy. Krwawa piana buchała z pyska zwierzęcia. Żółte zębiska stwora znaczyły plamy czerwieni, a Felix dostrzegał, że nie były to końskie zęby, lecz raczej wilcze kły. To go zaskoczyło, mimo, że widywał znacznie dziwaczniejsze mutacje pośród wyznawców Chaosu. Gdy jeździec znalazł się dość blisko, wychylił się w siodle, aby wyprowadzić cios w stronę Gotreka. Zabójca stał nieruchomo niczym posąg, czekał. Felix miał nadzieję, że to jest oczekiwanie. Nigdy nie widział, by Gotrek zamarł bez ruchy podczas bitwy, ale wszystko ma swój pierwszy raz.

W ostatniej sekundzie przed trafieniem, Zabójca poruszył się. Rąbnął swoim toporem. Cios, szybki i niepowstrzymany niczym piorun, uderzył w nogi rumaka Chaosu. Bestia runęła bluzgając krwią z rozdartych kończyn. Jej jeździec wypadł z siodła i toczył się odbijając od mocno ubitej ziemi, by wylądować u stóp Felixa z łomotem przypominającym trzęsienie ziemi w warsztacie kowala. Prawie nie myśląc, Felix uderzył swym mieczem zatapiając go w gardło leżącego, przeciskając ostrze przez ogniwa kolczugi, która okrywała fragment ciała między hełmem a napierśnikiem. Wojownik Chaosu zacharczał. Krwawa piana wydostawała się przez dziurę w jego pancerzu. Felix wyciągnął swój miecz i uderzył jeszcze raz, odcinając głowę od korpusu. Minął zabitego wierzchowca nie czując żalu. Zwierzę mogło być głupim bydlęciem, ale z drugiej strony, mogło nim nie być. Niektóre, podobne stwory, bywały nienaturalnie inteligentne. Teraz jednak wierzchowiec i jego pan spoczywali martwi.

Felix i Gotrek popędzili w głąb bitwy. Wydawało się, jakby porwał ich wir ciał. Wszędzie wokół konie stawały dęba i tłukły się nawzajem kopytami. Lansjerzy przebijali opancerzonych kultystów. Ludzie walczyli z niepowstrzymaną zajadłością. Gotrek poruszał się z zabójczą furią, siekąc na prawo i na lewo, zabijając wszystko, co stanęło na jego drodze. Felix szedł za nim, pilnując pleców Zabójcy i odstraszając każdego, go usiłował zaatakować krasnoluda od tyłu. W ciągu kilku uderzeń serca, stanęli za stosem martwego końskiego ścierwa i umierających ludzi. Felix usłyszał za sobą kolejne okrzyki wojenne i domyślił się, że z miasta wyjeżdżają żołnierze, by dołączyć do potyczki. Po kilku chwilach, równowaga bitwy zachwiała się, a wojownicy Chaosu rzucili się do odwrotu ścigani przez Kislevitów. Z murów za nimi dobiegły wiwaty.

Felix zobaczył przed sobą młodego kislevickiego szlachcica, dosiadającego pięknego białego ogiera. Włosy i brwi jeźdźca były niemal równie białe, co sierść jego konia. Mężczyzna spoglądał zimnobłękitnymi oczami. Jego pancerz był cięższy i bardziej kosztowny niż należący do zwykłego żołdaka. Szabla o złotej rękojeści, którą unosił w prawej dłoni dowodziła znacznej majętności właściciela. Felixowi wydawało się, że rozpoznaje nieznajomego z krótkiej audiencji u księcia. To był brat władcy, Villem.

Niewielu ludzi opuściłoby bezpieczne schronienie miasta, by zmierzyć się z szarżą przeklętych – powiedział mężczyzna, szarpiąc za długi, jasny wąs, który opadał na jego policzek.

Takie wąsy były ostatnimi czasy modne wśród młodych kislevickich szlachciców.

Zdaje się, że za...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin