Montgomery Lucy Maud - Zapach wiatru i inne opowiadania.pdf
(
780 KB
)
Pobierz
6938336 UNPDF
L
UCY
M
AUD
M
ONTGOMERY
Z
APACH WIATRU
I INNE OPOWIADANIA
T
YTUŁ ORYGINAŁU ANGIELSKIEGO
A
LONG THE
S
HORE
P
RZEŁO
ś
YŁA
M
AGDALENA
K
OZIEJ
–O
STASZKIEWICZ
Z
APACH WIATRU
Porywisty wrze
ś
niowy wiatr smagał wody Racicot Harbour. Przynosił słony zapach morza,
hulał wokół wznosz
ą
cej si
ę
na urwisku, ponurej latarni morskiej, omiatał ławice piachu i długi,
w
ą
ski przesmyk ciemnoniebieskiej wody. Huczał po
ś
ród masztów łodzi stoj
ą
cych na kotwicy i
kominów wioski rybackiej. Wicher
ś
wiszczał i
ś
piewał o wielu rzeczach, lecz ka
Ŝ
dy słyszał w
jego zawodzeniu to, co mu w duszy grało. Nora Shelley, która stała w drzwiach rodzinnego domu
— pobielanej chaty tkwi
ą
cej w
ś
ród szarych piasków — wyłowiła w
ś
piewie wiatru now
ą
nut
ę
.
Ś
piewał jej cz
ę
sto o dalekim
ś
wiecie, za którym tak t
ę
skniła, lecz nigdy wcze
ś
niej w pie
ś
ni tej
nie było nadziei spełnienia.
„Gdzie
ś
tam hen czeka ci
ę
nowe, wspaniałe
Ŝ
ycie — szumiał wiatr. — Musisz tylko
wyci
ą
gn
ąć
r
ę
k
ę
, a wszystko, czego pragn
ę
ła
ś
, b
ę
dzie twoje”.
Nora wychyliła si
ę
za próg i wystawiła twarz na podmuchy wiatru. Kochała ten północno —
zachodni wicher, swego starego, wiernego przyjaciela. Nora była bardzo smukła, biel jej cery
przypominała pian
ę
morsk
ą
zastygaj
ą
c
ą
na pla
Ŝ
y, a oczy miały ten niepokoj
ą
cy odcie
ń
bł
ę
kitu,
jakiego nabiera woda po pi
ę
knym zachodzie sło
ń
ca. Jej włosy były czarne jak noc, a usta
rozkwitały dojrzał
ą
czerwieni
ą
na tle nieskazitelnie czystej twarzy. Była bez w
ą
tpienia
najpi
ę
kniejsz
ą
z dziewcz
ą
t mieszkaj
ą
cych w okolicy przystani, ale niezbyt j
ą
lubiano. Zarówno
kobiety, jak m
ęŜ
czy
ź
ni uwa
Ŝ
ali,
Ŝ
e jest za dumna. Nawet przyjaciele czuli si
ę
w obowi
ą
zku
usprawiedliwia
ć
w duchu jej odmienno
ść
.
Nora zamkn
ę
ła za sob
ą
drzwi, by nie słysze
ć
głosów dobiegaj
ą
cych z wn
ę
trza chaty. Kiedy
podejmowała decyzj
ę
, chciała by
ć
sam na sam z wiatrem. Przed ni
ą
roztaczał si
ę
widok na łachy
piachu, które pokrywały łagodne zbocze schodz
ą
ce do szafirowych wód przystani. Były usiane
drobnymi kamykami i utwardzone przez krzewi
ą
cy si
ę
jasny bluszcz. Wokół tkwiły małe,
przysadziste chaty, niewiele ró
Ŝ
ni
ą
ce si
ę
od jej domu. W pobli
Ŝ
u chałup bawiły si
ę
hała
ś
liwe
dzieciaki. Łodzie do połowu makreli kołysały si
ę
na wodzie, za nimi rysował si
ę
w oddali ostry
wierzchołek Sandy Point, który obsiadły białe mewy. W dole, na nabrze
Ŝ
u, tu
Ŝ
przed rybaczówk
ą
Joe, stała gromada m
ęŜ
czyzn, którzy
ś
miali si
ę
i gło
ś
no o czym
ś
rozprawiali. Nora znała to
wszystko na pami
ęć
.
Naprzeciw przystani, na otoczonym jodłami cyplu, wznosił si
ę
Dalveigh. John Cameron,
bezdzietny milioner, wybudował tam przed dwoma laty letni dom i nadał mu nazw
ę
szkockiej
posiadło
ś
ci przodków. Dla rybaków z Racicot ten dom i posiadło
ść
były jak urzeczywistnienie
bajecznego snu. Niewielu z nich widziało kiedykolwiek co
ś
podobnego.
Nora Shelley dobrze znała Dalveigh. Tego lata cz
ę
sto go
ś
ciła u Cameronów. Pi
ę
kno i luksus
ich otoczenia z dziwn
ą
łatwo
ś
ci
ą
przemawiały do jej natury. Czuła si
ę
stworzona do takiego
Ŝ
ycia. I mogłaby tak
Ŝ
y
ć
, gdyby tylko zechciała.
Wła
ś
ciwie dokonała ju
Ŝ
wyboru i dobrze o tym wiedziała. Jednak chciała poudawa
ć
troch
ę
dla
przyjemno
ś
ci,
Ŝ
e nie podj
ę
ła jeszcze decyzji. Chciała poigra
ć
czule ze starymi uczuciami, które
poruszały jej serce i domagały si
ę
, by zachowała je w pami
ę
ci.
Wewn
ą
trz chaty, w głównej izbie, siedziało czworo ludzi. Pokój miał niski sufit, zniszczon
ą
,
wypaczon
ą
miejscami podłog
ę
, a na okopconych
ś
cianach wisiały sieci rybackie i
nieprzemakalne ubrania. John Cameron i jego
Ŝ
ona zostali usadzeni na honorowych miejscach
po
ś
rodku izby. Pani Cameron była przystojn
ą
, eleganck
ą
dam
ą
o wiecznie niezadowolonym
wyrazie twarzy. Nawet ci mniej krytyczni mieszka
ń
cy Racicot uwa
Ŝ
ali,
Ŝ
e „zadziera nosa”. Jej
m
ąŜ
, niski, siwy pan, miał czerstw
ą
twarz o młodym wygl
ą
dzie. Był ogólnie lubiany w Racicot,
gdy
Ŝ
znajdował wspólny j
ę
zyk z
Ŝ
eglarzami i rybakami, a poza tym w Dalveigh zawsze ch
ę
tnie
kupowano
ś
wie
Ŝ
e makrele.
Nathan Shelley siedział w swym ulubionym k
ą
cie przy piecu. Pochylił si
ę
do przodu i oparł
r
ę
ce na kolanach. Ze wzgl
ę
du na szacunek dla pani Cameron odło
Ŝ
ył fajk
ę
i trudno mu było bez
niej zebra
ć
my
ś
li. Wolałby,
Ŝ
eby
Ŝ
ona zaj
ę
ła si
ę
czymkolwiek, bo czuł si
ę
nieswojo, widz
ą
c, jak
siedzi bezczynnie. Od kiedy si
ę
gał pami
ę
ci
ą
, zdarzyło si
ę
to tylko raz — tego dnia, gdy
przynie
ś
li do domu przemokni
ę
tego do suchej nitki Neda Shelleya. Fakt ten miał miejsce po
sierpniowej burzy, dziesi
ęć
lat temu.
Pani Shelley siedziała przy małym oknie o wypaczonej framudze i wpatrywała si
ę
w przysta
ń
.
Płaszcz m
ęŜ
a, który wła
ś
nie łatała, gdy weszli Cameronowie, le
Ŝ
ał wci
ąŜ
na jej kolanach, a ona
splotła na nim nieruchome dłonie. Była małomówn
ą
, t
ę
g
ą
kobiet
ą
o flegmatycznym
usposobieniu. Jej przystojna, pogodna twarz nawet nie drgn
ę
ła, gdy Cameronowie wyłuszczyli, o
co im chodzi.
Chodziło im o Nor
ę
. Ci bogacze, dla których
Ŝ
ycie było tak szczodre, chcieli mie
ć
i ten jeden
kwiatek, co nigdy dla nich nie zakwitł. John Cameron zr
ę
cznie wyło
Ŝ
ył swoj
ą
pro
ś
b
ę
.
— B
ę
dziemy j
ą
traktowa
ć
jak własn
ą
córk
ę
— powiedział. — Pokochali
ś
my j
ą
tego lata. Jest
pi
ę
kna i m
ą
dra, zasługuje na wi
ę
cej, ni
Ŝ
jej mo
Ŝ
e da
ć
Racicot. Wy macie jeszcze inne dzieci, a
my jeste
ś
my bezdzietni. Poza tym nie odbierzemy wam jej na zawsze. B
ę
dziecie widywali j
ą
ka
Ŝ
dego lata, gdy przyjedziemy do Dalveigh.
— To nie to samo — odparł sucho Nathan. — Stanie si
ę
cz
ęś
ci
ą
waszego
Ŝ
ycia, nie b
ę
dzie ju
Ŝ
nale
Ŝ
e
ć
do nas. Niewa
Ŝ
ne, ile ma si
ę
dzieci,
Ŝ
adnego nie chce si
ę
straci
ć
. Ale chyba nasze
uczucia nie powinny zawadza
ć
szcz
ęś
ciu Nory. Jest m
ą
dra i zawsze pragn
ę
ła czego
ś
wi
ę
cej, ni
Ŝ
mo
Ŝ
emy jej da
ć
. Te
Ŝ
taki kiedy
ś
byłem. Bo
Ŝ
e, jak ja nie cierpiałem tego Racicot! Wreszcie si
ę
st
ą
d wyrwałem, wyjechałem do miasta i podj
ą
łem tam prac
ę
. Na nic si
ę
to nie zdało. Za długo
zwlekałem z wyjazdem, morze weszło mi w krew. Wytrzymałem bez niego dwa lata, ale
musiałem wróci
ć
. Jestem tu od tamtej pory. Mo
Ŝ
e z ni
ą
b
ę
dzie inaczej. Jest młodsza, ni
Ŝ
ja wtedy
byłem. Je
ś
li t
ę
sknota nie b
ę
dzie jej doskwiera
ć
, mo
Ŝ
e zdoła odci
ąć
si
ę
na dobre od
Ŝ
ycia na
wybrze
Ŝ
u. Nie wiecie jednak, jak morze wzywa tych, którzy do niego nale
Ŝą
.
Cameron u
ś
miechn
ą
ł si
ę
pod nosem. Pomy
ś
lał,
Ŝ
e stary wilk morski ma skłonno
ść
do
poetyzowania. Najwidoczniej po nim Nora odziedziczyła zdolno
ś
ci i oryginalno
ść
. W
przystojnej, flegmatycznej matce nie było nic szczególnego.
— Co powiesz na to,
Ŝ
ono? — spytał wreszcie Shelley.
— Niech Nora zdecyduje — odparła, jak zwykle cedz
ą
c słowa.
Wreszcie Nora weszła do chaty, a jej osmagana wiatrem twarz była ol
ś
niewaj
ą
co pi
ę
kna.
Zastanawiała si
ę
, jak ma powiedzie
ć
rodzicom o swej decyzji. Spojrzała ze wzruszeniem na
matk
ę
.
— Zostajesz czy wyje
Ŝ
d
Ŝ
asz? — spytał szorstko ojciec.
— My
ś
l
ę
,
Ŝ
e wyjad
ę
… — zacz
ę
ła wolno Nora, lecz gdy tylko dostrzegła wyraz twarzy matki,
podbiegła do niej i zarzuciła jej ramiona na szyj
ę
.
— Ale nigdy o tobie nie zapomn
ę
, mamo! — zawołała. — Zawsze b
ę
d
ę
ci
ę
kocha
ć
, ciebie i
ojca.
Matka wyswobodziła si
ę
z u
ś
cisku Nory i pchn
ę
ła j
ą
lekko w stron
ę
Cameronów.
— Id
ź
— powiedziała cicho. — Teraz nale
Ŝ
ysz do nich.
Niebawem wie
ść
rozeszła si
ę
po okolicy. Zanim nastał wieczór, wszyscy w Racicot ju
Ŝ
wiedzieli,
Ŝ
e Cameronowie zamierzaj
ą
adoptowa
ć
Nor
ę
Shelley i zabra
ć
j
ą
ze sob
ą
. Nowina
wywołała wielkie zdziwienie i jeszcze wi
ę
ksz
ą
zawi
ść
.
Miejscowe kobiety kr
ę
ciły z dezaprobat
ą
głowami.
— Nora jest pewnie w siódmym niebie — mówiły. — Przecie
Ŝ
zawsze uwa
Ŝ
ała si
ę
za kogo
ś
lepszego. Nathan Shelley i jego
Ŝ
ona strasznie j
ą
rozpu
ś
cili. Ciekawe, co na to Rob Fletcher?
Nora prosiła brata, by powiadomił o wszystkim Roba Fletchera, ale ubiegła go Merran
Andrews. Dopadła Roba, nim zd
ąŜ
ył na dobre przybi
ć
do brzegu. O zachodzie sło
ń
ca wła
ś
nie
wracał z połowu.
— Słyszałe
ś
najnowsze wie
ś
ci, Rob? — spytała. — Nora wyje
Ŝ
d
Ŝ
a i ma zosta
ć
prawdziw
ą
dam
ą
. Cameronowie dostali tego lata bzika na jej punkcie i zamierzaj
ą
j
ą
adoptowa
ć
.
Merran dawno ju
Ŝ
zagi
ę
ła parol na Roba. Był on dobrze zbudowanym, przystojnym
chłopakiem, a do tego jeszcze bogatym. Pod ka
Ŝ
dym wzgl
ę
dem stanowił najlepsz
ą
parti
ę
w
okolicy. Wzgardził jej wzgl
ę
dami z powodu Nory, wi
ę
c z przyjemno
ś
ci
ą
zadała mu cios, cho
ć
pó
ź
niej zamierzała mu to wynagrodzi
ć
.
Mimo opalenizny wida
ć
było,
Ŝ
e twarz Roba zbladła, ale nie pozwolił, by zuchwałe, czarne
oczy Merran zajrzały mu w serce.
— To wspaniale — odparł spokojnie. — Została stworzona do czego
ś
lepszego ni
Ŝ
Ŝ
ycie w
Racicot.
— Chcesz, zdaje si
ę
, powiedzie
ć
,
Ŝ
e zawsze uwa
Ŝ
ała si
ę
za kogo
ś
lepszego od zwykłych ludzi
— stwierdziła zgry
ź
liwie Merran.
Rob spotkał Nor
ę
dopiero nast
ę
pnego wieczora, gdy przypłyn
ę
ła łodzi
ą
z Dalveigh.
Przycumował łódk
ę
i pomógł Norze wysi
ąść
. Szli wzdłu
Ŝ
pla
Ŝ
y, w uszach szumiał im północno–
zachodni wiatr, a wielka gwiazda latarni morskiej ja
ś
niała blado na tle nieba wyzłoconego przez
jesienny zachód sło
ń
ca. Nora była zmieszana i miała to sobie za złe. Przecie
Ŝ
Rob Fletcher nic
dla niej nie znaczył. Był tylko dobrym przyjacielem, któremu zwierzała si
ę
ze swych dziwnych
my
ś
li i pragnie
ń
. Dlaczego z jego powodu miałoby si
ę
jej kraja
ć
serce? Chciała, by wreszcie si
ę
odezwał, lecz on szedł w milczeniu, z lekko pochylon
ą
głow
ą
.
— Słyszałe
ś
pewnie,
Ŝ
e wyje
Ŝ
d
Ŝ
am, Rob? — spytała wreszcie.
— Tak, słyszałem to od mniej wi
ę
cej stu osób — odparł.
— To wspaniale, prawda? — rzuciła nieco wyzywaj
ą
cym tonem.
— No, nie wiem — zacz
ą
ł wolno Rob. — Jak patrze
ć
na to z zewn
ą
trz, tak si
ę
zdaje. Ale gdy
gł
ę
biej si
ę
zastanowi
ć
, to mo
Ŝ
e wcale tak nie jest. Czy my
ś
lisz,
Ŝ
e zdołasz zupełnie bezbole
ś
nie
wyrzuci
ć
z serca dwadzie
ś
cia lat
Ŝ
ycia?
— Och, b
ę
d
ę
t
ę
skniła za domem, je
ś
li o to ci chodzi — odparła Nora z rozdra
Ŝ
nieniem. —
Wiem,
Ŝ
e na pocz
ą
tku tak b
ę
dzie, ale wszyscy sobie jako
ś
z tym radz
ą
. Poza tym nie wyje
Ŝ
d
Ŝ
am
st
ą
d na dobre. Wróc
ę
tu nast
ę
pnego lata, zawsze b
ę
d
ę
latem przyje
Ŝ
d
Ŝ
ała.
— To ju
Ŝ
b
ę
dzie co innego — upierał si
ę
Rob, maj
ą
c na my
ś
li to samo co Nathan Shelley. —
Zostaniesz prawdziw
ą
dam
ą
i pewnie wyjdzie ci to na dobre, ale nie b
ę
dziesz ju
Ŝ
taka sama.
Nowe
Ŝ
ycie ci
ę
odmieni. Mo
Ŝ
e nie od razu, ale wreszcie tak si
ę
stanie. B
ę
dziesz jedn
ą
z nich, a
niejedn
ą
z nas. Ale czy b
ę
dziesz szcz
ęś
liwa? Wła
ś
nie nad tym si
ę
zastanawiam.
Nora poczułaby si
ę
dotkni
ę
ta, gdyby usłyszała to od kogo
ś
innego. Jednak nigdy nie zło
ś
ciła
si
ę
na Roba.
— My
ś
l
ę
,
Ŝ
e b
ę
d
ę
— powiedziała w zamy
ś
leniu. — Tak czy owak musz
ę
jecha
ć
. Wydaje mi
si
ę
,
Ŝ
e nawet gdybym chciała, nie mogłabym si
ę
temu oprze
ć
. Co
ś
mnie tam wzywa, od czasu
gdy b
ę
d
ą
c mał
ą
dziewczynk
ą
odkryłam,
Ŝ
e poza Racicot rozci
ą
ga si
ę
szeroki
ś
wiat. I zawsze mi
si
ę
wydawało,
Ŝ
e pewnego dnia odnajd
ę
do niego drog
ę
. Dlatego wła
ś
nie nadal chodziłam do
szkoły, długo po tym, gdy inne dziewczyny z niej zrezygnowały. Matka uwa
Ŝ
ała,
Ŝ
e powinnam
siedzie
ć
w domu. Mówiła,
Ŝ
e jak zbyt wiele naucz
ę
si
ę
z ksi
ąŜ
ek, stan
ę
si
ę
rozgoryczona.
ś
e
b
ę
d
ę
zbyt ró
Ŝ
ni
ć
si
ę
od ludzi, w
ś
ród których
Ŝ
yj
ę
. Ale ojciec pozwalał mi si
ę
uczy
ć
, on mnie
rozumiał. Mówił,
Ŝ
e w młodo
ś
ci był taki sam. Uczyłam si
ę
wi
ę
c, czytałam wszystko, co mi
wpadło w r
ę
ce. Wydaje mi si
ę
, jakbym przez całe
Ŝ
ycie szła w
ą
sk
ą
ś
cie
Ŝ
k
ą
. A teraz jest tak,
jakby otworzono przede mn
ą
bram
ę
. Wcale nie kusi mnie luksus, rozrywki, pi
ę
kny dom i stroje,
cho
ć
miejscowi ludzie tak wła
ś
nie s
ą
dz
ą
. Nawet moja matka tak my
ś
li. Po prostu wydaje mi si
ę
,
Ŝ
e to, czego zawsze pragn
ę
łam, jest w zasi
ę
gu r
ę
ki, wi
ę
c musz
ę
wyjecha
ć
. Musz
ę
, Rob.
— Tak, je
ś
li tak czujesz, to rzeczywi
ś
cie musisz — odparł, patrz
ą
c łagodnie na jej zmartwion
ą
twarz. — Dla własnego dobra. Naprawd
ę
w to wierz
ę
i nie jestem na tyle samolubny, by nie mie
ć
nadziei,
Ŝ
e znajdziesz wszystko, czego tak pragniesz. Jednak to ci
ę
odmieni. Nora, Nora! Có
Ŝ
ja
bez ciebie poczn
ę
?
Przeraziła j
ą
nagła nami
ę
tno
ść
, z jak
ą
wyrzucił z siebie te słowa.
— Przesta
ń
, Rob, przesta
ń
! Nie b
ę
dziesz długo za mn
ą
t
ę
sknił. Jest tyle innych dziewczyn.
— Daj spokój. Nie rzucaj mi tej suchej ko
ś
ci na pocieszenie. Nie ma
Ŝ
adnych innych
dziewczyn i nigdy nie było. Zawsze liczyła
ś
si
ę
tylko ty, Noro, i dobrze o tym wiesz.
— Przykro mi — powiedziała cicho.
— Nie musi ci by
ć
przykro — odparł Rob ponuro. — W ko
ń
cu wol
ę
ci
ę
kocha
ć
ni
Ŝ
nie
kocha
ć
, cho
ć
b
ę
d
ę
przez to cierpie
ć
. Nie miałem wielkiej nadziei,
Ŝ
e za mnie wyjdziesz, wi
ę
c nie
czuj
ę
si
ę
zawiedziony. Zawsze wiedziałem,
Ŝ
e nie dorastam ci do pi
ę
t. Rybak Rob Fletcher nie
mo
Ŝ
e równa
ć
si
ę
z dziewczyn
ą
, która pasuje do Cameronów.
— Nigdy mi to przez my
ś
l nie przeszło — zaoponowała Nora.
— Wiem — powiedział spokojnie, zamykaj
ą
c si
ę
znów w sobie. — Ale to prawda, wi
ę
c teraz
musz
ę
ci
ę
straci
ć
. Nigdy nie b
ę
dzie dla mnie istnie
ć
Ŝ
adna inna, Noro.
Odprowadził j
ą
do domu i odszedł. Patrzyła na rosł
ą
sylwetk
ę
Roba. Wreszcie znikł w mroku.
Nora poczuła w
ś
ciekło
ść
, gdy łzy napłyn
ę
ły jej do oczu, a w sercu odezwała si
ę
ostra t
ę
sknota.
Przez krótk
ą
chwil
ę
Ŝ
ałowała swej decyzji, pomy
ś
lała,
Ŝ
e zostanie,
Ŝ
e nie mo
Ŝ
e wyjecha
ć
. Wtedy
naprzeciw przystani rozbłysły
ś
wiatła Dalveigh. Za nimi l
ś
niło nowe
Ŝ
ycie, które wabiło i
przywoływało Nor
ę
. Nie, musi jecha
ć
, ju
Ŝ
wybrała. Teraz nie ma odwrotu.
*
*
*
Nora Shelley odjechała z Cameronami i Dalveigh opustoszał. Potem nadeszła zima, a wioska
rybacka pogr
ąŜ
yła si
ę
w bezczynno
ś
ci typowej dla tej pory roku. Był to czas na długie spacery,
plotki, wzajemne odwiedziny i leniwe pykanie fajki pod piecem s
ą
siadów, kiedy to snuto
opowie
ś
ci o morzu i połowach. Mieszka
ń
cy Racicot Harbour odrabiali zaległo
ś
ci w
Ŝ
yciu
towarzyskim. Latem, gdy pracowało si
ę
po osiemna
ś
cie godzin na dob
ę
, nie było na to czasu. W
zimie było go pod dostatkiem — na
ś
miechy, plotki, zaloty i wesela, a nawet — na marzenia,
którym oddawał si
ę
w samotno
ś
ci Rob Fletcher.
Podczas ubogiej w wydarzenia zimy ka
Ŝ
dy drobiazg nabierał znaczenia. Cotygodniowy list od
Nory Shelley do rodziców był przedmiotem powszechnego zainteresowania. Gdy za spraw
ą
kierowniczki poczty ludzie dowiadywali si
ę
o jego nadej
ś
ciu w sklepie w Cove, wieczorem
kuchnia Shelleyów p
ę
kała w szwach. List odczytywała na głos Isobel Shelley, młodsza siostra
Nory, bo ucz
ę
szczała do szkoły wystarczaj
ą
co długo, by poprawnie wymawia
ć
słowa i
wyja
ś
nia
ć
, gdzie znajduj
ą
si
ę
opisywane miejscowo
ś
ci.
Cameronowie sp
ę
dzili jesie
ń
w Nowym Jorku, a zim
ą
ruszyli na południe. Nora opisywała
nowe
Ŝ
ycie z du
Ŝą
swad
ą
. W pierwszych kilku listach przyznawała,
Ŝ
e bardzo t
ę
skni za domem,
ale po jakim
ś
czasie przestała ju
Ŝ
o tym wspomina
ć
. Niewiele pisała o sobie, za to szczegółowo
rozwodziła si
ę
na temat zwiedzanych miejsc, poznawanych ludzi i wspaniałych rzeczy, które
Plik z chomika:
egielazyn1
Inne pliki z tego folderu:
Montgomery Lucy Maud - Biala Magia.pdf
(973 KB)
Montgomery Lucy Maud - Dziewcze z sadu.rtf
(263 KB)
Montgomery Lucy Maud - Panna Mloda Czeka.pdf
(735 KB)
Montgomery Lucy Maud - Slady Na Piasku.pdf
(905 KB)
Montgomery Lucy Maud - Zapach wiatru i inne opowiadania.pdf
(780 KB)
Inne foldery tego chomika:
seria - Pat ze Srebrnego Gaju
seria o Ani z Zielonego Wzgórza
seria o Emilce
Zgłoś jeśli
naruszono regulamin