Montgomery Lucy Maud - Zapach wiatru i inne opowiadania.pdf

(780 KB) Pobierz
6938336 UNPDF
L UCY M AUD M ONTGOMERY
Z APACH WIATRU
I INNE OPOWIADANIA
T YTUŁ ORYGINAŁU ANGIELSKIEGO A LONG THE S HORE
P RZEŁO ś YŁA M AGDALENA K OZIEJ –O STASZKIEWICZ
Z APACH WIATRU
Porywisty wrze ś niowy wiatr smagał wody Racicot Harbour. Przynosił słony zapach morza,
hulał wokół wznosz ą cej si ę na urwisku, ponurej latarni morskiej, omiatał ławice piachu i długi,
w ą ski przesmyk ciemnoniebieskiej wody. Huczał po ś ród masztów łodzi stoj ą cych na kotwicy i
kominów wioski rybackiej. Wicher ś wiszczał i ś piewał o wielu rzeczach, lecz ka Ŝ dy słyszał w
jego zawodzeniu to, co mu w duszy grało. Nora Shelley, która stała w drzwiach rodzinnego domu
— pobielanej chaty tkwi ą cej w ś ród szarych piasków — wyłowiła w ś piewie wiatru now ą nut ę .
Ś piewał jej cz ę sto o dalekim ś wiecie, za którym tak t ę skniła, lecz nigdy wcze ś niej w pie ś ni tej
nie było nadziei spełnienia.
„Gdzie ś tam hen czeka ci ę nowe, wspaniałe Ŝ ycie — szumiał wiatr. — Musisz tylko
wyci ą gn ąć r ę k ę , a wszystko, czego pragn ę ła ś , b ę dzie twoje”.
Nora wychyliła si ę za próg i wystawiła twarz na podmuchy wiatru. Kochała ten północno —
zachodni wicher, swego starego, wiernego przyjaciela. Nora była bardzo smukła, biel jej cery
przypominała pian ę morsk ą zastygaj ą c ą na pla Ŝ y, a oczy miały ten niepokoj ą cy odcie ń ę kitu,
jakiego nabiera woda po pi ę knym zachodzie sło ń ca. Jej włosy były czarne jak noc, a usta
rozkwitały dojrzał ą czerwieni ą na tle nieskazitelnie czystej twarzy. Była bez w ą tpienia
najpi ę kniejsz ą z dziewcz ą t mieszkaj ą cych w okolicy przystani, ale niezbyt j ą lubiano. Zarówno
kobiety, jak m ęŜ czy ź ni uwa Ŝ ali, Ŝ e jest za dumna. Nawet przyjaciele czuli si ę w obowi ą zku
usprawiedliwia ć w duchu jej odmienno ść .
Nora zamkn ę ła za sob ą drzwi, by nie słysze ć głosów dobiegaj ą cych z wn ę trza chaty. Kiedy
podejmowała decyzj ę , chciała by ć sam na sam z wiatrem. Przed ni ą roztaczał si ę widok na łachy
piachu, które pokrywały łagodne zbocze schodz ą ce do szafirowych wód przystani. Były usiane
drobnymi kamykami i utwardzone przez krzewi ą cy si ę jasny bluszcz. Wokół tkwiły małe,
przysadziste chaty, niewiele ró Ŝ ni ą ce si ę od jej domu. W pobli Ŝ u chałup bawiły si ę hała ś liwe
dzieciaki. Łodzie do połowu makreli kołysały si ę na wodzie, za nimi rysował si ę w oddali ostry
wierzchołek Sandy Point, który obsiadły białe mewy. W dole, na nabrze Ŝ u, tu Ŝ przed rybaczówk ą
Joe, stała gromada m ęŜ czyzn, którzy ś miali si ę i gło ś no o czym ś rozprawiali. Nora znała to
wszystko na pami ęć .
Naprzeciw przystani, na otoczonym jodłami cyplu, wznosił si ę Dalveigh. John Cameron,
bezdzietny milioner, wybudował tam przed dwoma laty letni dom i nadał mu nazw ę szkockiej
posiadło ś ci przodków. Dla rybaków z Racicot ten dom i posiadło ść były jak urzeczywistnienie
bajecznego snu. Niewielu z nich widziało kiedykolwiek co ś podobnego.
Nora Shelley dobrze znała Dalveigh. Tego lata cz ę sto go ś ciła u Cameronów. Pi ę kno i luksus
ich otoczenia z dziwn ą łatwo ś ci ą przemawiały do jej natury. Czuła si ę stworzona do takiego
Ŝ ycia. I mogłaby tak Ŝ y ć , gdyby tylko zechciała.
Wła ś ciwie dokonała ju Ŝ wyboru i dobrze o tym wiedziała. Jednak chciała poudawa ć troch ę dla
przyjemno ś ci, Ŝ e nie podj ę ła jeszcze decyzji. Chciała poigra ć czule ze starymi uczuciami, które
poruszały jej serce i domagały si ę , by zachowała je w pami ę ci.
Wewn ą trz chaty, w głównej izbie, siedziało czworo ludzi. Pokój miał niski sufit, zniszczon ą ,
wypaczon ą miejscami podłog ę , a na okopconych ś cianach wisiały sieci rybackie i
nieprzemakalne ubrania. John Cameron i jego Ŝ ona zostali usadzeni na honorowych miejscach
po ś rodku izby. Pani Cameron była przystojn ą , eleganck ą dam ą o wiecznie niezadowolonym
wyrazie twarzy. Nawet ci mniej krytyczni mieszka ń cy Racicot uwa Ŝ ali, Ŝ e „zadziera nosa”. Jej
m ąŜ , niski, siwy pan, miał czerstw ą twarz o młodym wygl ą dzie. Był ogólnie lubiany w Racicot,
gdy Ŝ znajdował wspólny j ę zyk z Ŝ eglarzami i rybakami, a poza tym w Dalveigh zawsze ch ę tnie
kupowano ś wie Ŝ e makrele.
Nathan Shelley siedział w swym ulubionym k ą cie przy piecu. Pochylił si ę do przodu i oparł
r ę ce na kolanach. Ze wzgl ę du na szacunek dla pani Cameron odło Ŝ ył fajk ę i trudno mu było bez
niej zebra ć my ś li. Wolałby, Ŝ eby Ŝ ona zaj ę ła si ę czymkolwiek, bo czuł si ę nieswojo, widz ą c, jak
siedzi bezczynnie. Od kiedy si ę gał pami ę ci ą , zdarzyło si ę to tylko raz — tego dnia, gdy
przynie ś li do domu przemokni ę tego do suchej nitki Neda Shelleya. Fakt ten miał miejsce po
sierpniowej burzy, dziesi ęć lat temu.
Pani Shelley siedziała przy małym oknie o wypaczonej framudze i wpatrywała si ę w przysta ń .
Płaszcz m ęŜ a, który wła ś nie łatała, gdy weszli Cameronowie, le Ŝ ał wci ąŜ na jej kolanach, a ona
splotła na nim nieruchome dłonie. Była małomówn ą , t ę g ą kobiet ą o flegmatycznym
usposobieniu. Jej przystojna, pogodna twarz nawet nie drgn ę ła, gdy Cameronowie wyłuszczyli, o
co im chodzi.
Chodziło im o Nor ę . Ci bogacze, dla których Ŝ ycie było tak szczodre, chcieli mie ć i ten jeden
kwiatek, co nigdy dla nich nie zakwitł. John Cameron zr ę cznie wyło Ŝ ył swoj ą pro ś b ę .
— B ę dziemy j ą traktowa ć jak własn ą córk ę — powiedział. — Pokochali ś my j ą tego lata. Jest
pi ę kna i m ą dra, zasługuje na wi ę cej, ni Ŝ jej mo Ŝ e da ć Racicot. Wy macie jeszcze inne dzieci, a
my jeste ś my bezdzietni. Poza tym nie odbierzemy wam jej na zawsze. B ę dziecie widywali j ą
ka Ŝ dego lata, gdy przyjedziemy do Dalveigh.
— To nie to samo — odparł sucho Nathan. — Stanie si ę cz ęś ci ą waszego Ŝ ycia, nie b ę dzie ju Ŝ
nale Ŝ e ć do nas. Niewa Ŝ ne, ile ma si ę dzieci, Ŝ adnego nie chce si ę straci ć . Ale chyba nasze
uczucia nie powinny zawadza ć szcz ęś ciu Nory. Jest m ą dra i zawsze pragn ę ła czego ś wi ę cej, ni Ŝ
mo Ŝ emy jej da ć . Te Ŝ taki kiedy ś byłem. Bo Ŝ e, jak ja nie cierpiałem tego Racicot! Wreszcie si ę
st ą d wyrwałem, wyjechałem do miasta i podj ą łem tam prac ę . Na nic si ę to nie zdało. Za długo
zwlekałem z wyjazdem, morze weszło mi w krew. Wytrzymałem bez niego dwa lata, ale
musiałem wróci ć . Jestem tu od tamtej pory. Mo Ŝ e z ni ą b ę dzie inaczej. Jest młodsza, ni Ŝ ja wtedy
byłem. Je ś li t ę sknota nie b ę dzie jej doskwiera ć , mo Ŝ e zdoła odci ąć si ę na dobre od Ŝ ycia na
wybrze Ŝ u. Nie wiecie jednak, jak morze wzywa tych, którzy do niego nale Ŝą .
Cameron u ś miechn ą ł si ę pod nosem. Pomy ś lał, Ŝ e stary wilk morski ma skłonno ść do
poetyzowania. Najwidoczniej po nim Nora odziedziczyła zdolno ś ci i oryginalno ść . W
przystojnej, flegmatycznej matce nie było nic szczególnego.
— Co powiesz na to, Ŝ ono? — spytał wreszcie Shelley.
— Niech Nora zdecyduje — odparła, jak zwykle cedz ą c słowa.
Wreszcie Nora weszła do chaty, a jej osmagana wiatrem twarz była ol ś niewaj ą co pi ę kna.
Zastanawiała si ę , jak ma powiedzie ć rodzicom o swej decyzji. Spojrzała ze wzruszeniem na
matk ę .
— Zostajesz czy wyje Ŝ d Ŝ asz? — spytał szorstko ojciec.
— My ś l ę , Ŝ e wyjad ę … — zacz ę ła wolno Nora, lecz gdy tylko dostrzegła wyraz twarzy matki,
podbiegła do niej i zarzuciła jej ramiona na szyj ę .
— Ale nigdy o tobie nie zapomn ę , mamo! — zawołała. — Zawsze b ę d ę ci ę kocha ć , ciebie i
ojca.
Matka wyswobodziła si ę z u ś cisku Nory i pchn ę ła j ą lekko w stron ę Cameronów.
— Id ź — powiedziała cicho. — Teraz nale Ŝ ysz do nich.
Niebawem wie ść rozeszła si ę po okolicy. Zanim nastał wieczór, wszyscy w Racicot ju Ŝ
wiedzieli, Ŝ e Cameronowie zamierzaj ą adoptowa ć Nor ę Shelley i zabra ć j ą ze sob ą . Nowina
wywołała wielkie zdziwienie i jeszcze wi ę ksz ą zawi ść .
Miejscowe kobiety kr ę ciły z dezaprobat ą głowami.
— Nora jest pewnie w siódmym niebie — mówiły. — Przecie Ŝ zawsze uwa Ŝ ała si ę za kogo ś
lepszego. Nathan Shelley i jego Ŝ ona strasznie j ą rozpu ś cili. Ciekawe, co na to Rob Fletcher?
Nora prosiła brata, by powiadomił o wszystkim Roba Fletchera, ale ubiegła go Merran
Andrews. Dopadła Roba, nim zd ąŜ ył na dobre przybi ć do brzegu. O zachodzie sło ń ca wła ś nie
wracał z połowu.
— Słyszałe ś najnowsze wie ś ci, Rob? — spytała. — Nora wyje Ŝ d Ŝ a i ma zosta ć prawdziw ą
dam ą . Cameronowie dostali tego lata bzika na jej punkcie i zamierzaj ą j ą adoptowa ć .
Merran dawno ju Ŝ zagi ę ła parol na Roba. Był on dobrze zbudowanym, przystojnym
chłopakiem, a do tego jeszcze bogatym. Pod ka Ŝ dym wzgl ę dem stanowił najlepsz ą parti ę w
okolicy. Wzgardził jej wzgl ę dami z powodu Nory, wi ę c z przyjemno ś ci ą zadała mu cios, cho ć
ź niej zamierzała mu to wynagrodzi ć .
Mimo opalenizny wida ć było, Ŝ e twarz Roba zbladła, ale nie pozwolił, by zuchwałe, czarne
oczy Merran zajrzały mu w serce.
— To wspaniale — odparł spokojnie. — Została stworzona do czego ś lepszego ni Ŝ Ŝ ycie w
Racicot.
— Chcesz, zdaje si ę , powiedzie ć , Ŝ e zawsze uwa Ŝ ała si ę za kogo ś lepszego od zwykłych ludzi
— stwierdziła zgry ź liwie Merran.
Rob spotkał Nor ę dopiero nast ę pnego wieczora, gdy przypłyn ę ła łodzi ą z Dalveigh.
Przycumował łódk ę i pomógł Norze wysi ąść . Szli wzdłu Ŝ pla Ŝ y, w uszach szumiał im północno–
zachodni wiatr, a wielka gwiazda latarni morskiej ja ś niała blado na tle nieba wyzłoconego przez
jesienny zachód sło ń ca. Nora była zmieszana i miała to sobie za złe. Przecie Ŝ Rob Fletcher nic
dla niej nie znaczył. Był tylko dobrym przyjacielem, któremu zwierzała si ę ze swych dziwnych
my ś li i pragnie ń . Dlaczego z jego powodu miałoby si ę jej kraja ć serce? Chciała, by wreszcie si ę
odezwał, lecz on szedł w milczeniu, z lekko pochylon ą głow ą .
— Słyszałe ś pewnie, Ŝ e wyje Ŝ d Ŝ am, Rob? — spytała wreszcie.
— Tak, słyszałem to od mniej wi ę cej stu osób — odparł.
— To wspaniale, prawda? — rzuciła nieco wyzywaj ą cym tonem.
— No, nie wiem — zacz ą ł wolno Rob. — Jak patrze ć na to z zewn ą trz, tak si ę zdaje. Ale gdy
ę biej si ę zastanowi ć , to mo Ŝ e wcale tak nie jest. Czy my ś lisz, Ŝ e zdołasz zupełnie bezbole ś nie
wyrzuci ć z serca dwadzie ś cia lat Ŝ ycia?
— Och, b ę d ę t ę skniła za domem, je ś li o to ci chodzi — odparła Nora z rozdra Ŝ nieniem. —
Wiem, Ŝ e na pocz ą tku tak b ę dzie, ale wszyscy sobie jako ś z tym radz ą . Poza tym nie wyje Ŝ d Ŝ am
st ą d na dobre. Wróc ę tu nast ę pnego lata, zawsze b ę d ę latem przyje Ŝ d Ŝ ała.
— To ju Ŝ b ę dzie co innego — upierał si ę Rob, maj ą c na my ś li to samo co Nathan Shelley. —
Zostaniesz prawdziw ą dam ą i pewnie wyjdzie ci to na dobre, ale nie b ę dziesz ju Ŝ taka sama.
Nowe Ŝ ycie ci ę odmieni. Mo Ŝ e nie od razu, ale wreszcie tak si ę stanie. B ę dziesz jedn ą z nich, a
niejedn ą z nas. Ale czy b ę dziesz szcz ęś liwa? Wła ś nie nad tym si ę zastanawiam.
Nora poczułaby si ę dotkni ę ta, gdyby usłyszała to od kogo ś innego. Jednak nigdy nie zło ś ciła
si ę na Roba.
— My ś l ę , Ŝ e b ę d ę — powiedziała w zamy ś leniu. — Tak czy owak musz ę jecha ć . Wydaje mi
si ę , Ŝ e nawet gdybym chciała, nie mogłabym si ę temu oprze ć . Co ś mnie tam wzywa, od czasu
gdy b ę d ą c mał ą dziewczynk ą odkryłam, Ŝ e poza Racicot rozci ą ga si ę szeroki ś wiat. I zawsze mi
si ę wydawało, Ŝ e pewnego dnia odnajd ę do niego drog ę . Dlatego wła ś nie nadal chodziłam do
szkoły, długo po tym, gdy inne dziewczyny z niej zrezygnowały. Matka uwa Ŝ ała, Ŝ e powinnam
siedzie ć w domu. Mówiła, Ŝ e jak zbyt wiele naucz ę si ę z ksi ąŜ ek, stan ę si ę rozgoryczona. ś e
b ę d ę zbyt ró Ŝ ni ć si ę od ludzi, w ś ród których Ŝ yj ę . Ale ojciec pozwalał mi si ę uczy ć , on mnie
rozumiał. Mówił, Ŝ e w młodo ś ci był taki sam. Uczyłam si ę wi ę c, czytałam wszystko, co mi
wpadło w r ę ce. Wydaje mi si ę , jakbym przez całe Ŝ ycie szła w ą sk ą ś cie Ŝ k ą . A teraz jest tak,
jakby otworzono przede mn ą bram ę . Wcale nie kusi mnie luksus, rozrywki, pi ę kny dom i stroje,
cho ć miejscowi ludzie tak wła ś nie s ą dz ą . Nawet moja matka tak my ś li. Po prostu wydaje mi si ę ,
Ŝ e to, czego zawsze pragn ę łam, jest w zasi ę gu r ę ki, wi ę c musz ę wyjecha ć . Musz ę , Rob.
— Tak, je ś li tak czujesz, to rzeczywi ś cie musisz — odparł, patrz ą c łagodnie na jej zmartwion ą
twarz. — Dla własnego dobra. Naprawd ę w to wierz ę i nie jestem na tyle samolubny, by nie mie ć
nadziei, Ŝ e znajdziesz wszystko, czego tak pragniesz. Jednak to ci ę odmieni. Nora, Nora! Có Ŝ ja
bez ciebie poczn ę ?
Przeraziła j ą nagła nami ę tno ść , z jak ą wyrzucił z siebie te słowa.
— Przesta ń , Rob, przesta ń ! Nie b ę dziesz długo za mn ą t ę sknił. Jest tyle innych dziewczyn.
— Daj spokój. Nie rzucaj mi tej suchej ko ś ci na pocieszenie. Nie ma Ŝ adnych innych
dziewczyn i nigdy nie było. Zawsze liczyła ś si ę tylko ty, Noro, i dobrze o tym wiesz.
— Przykro mi — powiedziała cicho.
— Nie musi ci by ć przykro — odparł Rob ponuro. — W ko ń cu wol ę ci ę kocha ć ni Ŝ nie
kocha ć , cho ć b ę d ę przez to cierpie ć . Nie miałem wielkiej nadziei, Ŝ e za mnie wyjdziesz, wi ę c nie
czuj ę si ę zawiedziony. Zawsze wiedziałem, Ŝ e nie dorastam ci do pi ę t. Rybak Rob Fletcher nie
mo Ŝ e równa ć si ę z dziewczyn ą , która pasuje do Cameronów.
— Nigdy mi to przez my ś l nie przeszło — zaoponowała Nora.
— Wiem — powiedział spokojnie, zamykaj ą c si ę znów w sobie. — Ale to prawda, wi ę c teraz
musz ę ci ę straci ć . Nigdy nie b ę dzie dla mnie istnie ć Ŝ adna inna, Noro.
Odprowadził j ą do domu i odszedł. Patrzyła na rosł ą sylwetk ę Roba. Wreszcie znikł w mroku.
Nora poczuła w ś ciekło ść , gdy łzy napłyn ę ły jej do oczu, a w sercu odezwała si ę ostra t ę sknota.
Przez krótk ą chwil ę Ŝ ałowała swej decyzji, pomy ś lała, Ŝ e zostanie, Ŝ e nie mo Ŝ e wyjecha ć . Wtedy
naprzeciw przystani rozbłysły ś wiatła Dalveigh. Za nimi l ś niło nowe Ŝ ycie, które wabiło i
przywoływało Nor ę . Nie, musi jecha ć , ju Ŝ wybrała. Teraz nie ma odwrotu.
* * *
Nora Shelley odjechała z Cameronami i Dalveigh opustoszał. Potem nadeszła zima, a wioska
rybacka pogr ąŜ yła si ę w bezczynno ś ci typowej dla tej pory roku. Był to czas na długie spacery,
plotki, wzajemne odwiedziny i leniwe pykanie fajki pod piecem s ą siadów, kiedy to snuto
opowie ś ci o morzu i połowach. Mieszka ń cy Racicot Harbour odrabiali zaległo ś ci w Ŝ yciu
towarzyskim. Latem, gdy pracowało si ę po osiemna ś cie godzin na dob ę , nie było na to czasu. W
zimie było go pod dostatkiem — na ś miechy, plotki, zaloty i wesela, a nawet — na marzenia,
którym oddawał si ę w samotno ś ci Rob Fletcher.
Podczas ubogiej w wydarzenia zimy ka Ŝ dy drobiazg nabierał znaczenia. Cotygodniowy list od
Nory Shelley do rodziców był przedmiotem powszechnego zainteresowania. Gdy za spraw ą
kierowniczki poczty ludzie dowiadywali si ę o jego nadej ś ciu w sklepie w Cove, wieczorem
kuchnia Shelleyów p ę kała w szwach. List odczytywała na głos Isobel Shelley, młodsza siostra
Nory, bo ucz ę szczała do szkoły wystarczaj ą co długo, by poprawnie wymawia ć słowa i
wyja ś nia ć , gdzie znajduj ą si ę opisywane miejscowo ś ci.
Cameronowie sp ę dzili jesie ń w Nowym Jorku, a zim ą ruszyli na południe. Nora opisywała
nowe Ŝ ycie z du Ŝą swad ą . W pierwszych kilku listach przyznawała, Ŝ e bardzo t ę skni za domem,
ale po jakim ś czasie przestała ju Ŝ o tym wspomina ć . Niewiele pisała o sobie, za to szczegółowo
rozwodziła si ę na temat zwiedzanych miejsc, poznawanych ludzi i wspaniałych rzeczy, które
Zgłoś jeśli naruszono regulamin