7_Śniadanie.doc

(204 KB) Pobierz
Śniadanie

Śniadanie

 

Jako wampir nie umiałam płakać. Owszem, łzy pojawiły się na widok mojej rodziny i właściwie były normalne, ale nie był to ten oczyszczający płacz, który pomaga ludziom. Moje łzy były rozpaczliwe i bolesne, a wcale nie przynosiły ulgi. Kłuły okrutną świadomością, że jestem tak daleko od istot, które kocham całym sercem, a one pewnie nie pamiętają o moim istnieniu. Edward, mój jedyny Edward, żył teraz nieświadomie wśród ludzi, jako jeden z nich i może nawet... był szczęśliwy?

Wcześniej skupiałam się na zlokalizowaniu go na świecie i to wydawało mi się najważniejsze. Ale teraz internet dał mi tę niewiarygodną możliwość obserwowania go w nowym stanie, choć dzieliły nas tysiące kilometrów i nagle kwestia miejsca jego pobytu wydała się nieistotna. Bo na najpiękniejszej, najcudowniejszej twarzy mojego męża widziałam uśmiech...

Krótkie filmy, na których grał swoje piękne melodie, ukazały mi spokojną, rozluźnioną twarz i sprężystą sylwetkę człowieka, który czuje się spełniony i szczęśliwy. Tam, wśród ludzi. W świecie, z którego zabrał go Carlisle i do którego Edward zawsze chciał wrócić. Nagle okazało się, że jego marzenie się ziściło, choć może w mniej radosny i beztroski sposób, niżbyśmy wszyscy chcieli. Jednak bez względu na to, że to wrogo nastawieni Volturi odebrali mu tożsamość, nowy stan musiał Edwardowi odpowiadać.

Przypomniałam sobie, jak długo opierał się przed dokonaniem mojej przemiany. Jak bardzo zależało mu na ludzkim życiu i jak martwił się o duszę, której jakoby nie posiadał. Przypomniałam sobie nasze długie rozmowy, kiedy maleńka Renesmee spała już rozkosznie we własnym łóżeczku, a my mieliśmy wieczór tylko dla siebie. Te przegadane godziny w ostatnich promieniach słońca, a pierwszych promieniach księżyca, podczas których dowiedziałam się, jak bardzo tęsknił za normalną, człowieczą egzystencją. Był przy mnie szczęśliwy, wiem. Był zachwycony naszą córeczką. Ale pozostał w nim cień żałości i niepewność, czy może się jeszcze nazywać Bożym stworzeniem. Dlatego... czy mam prawo mu to teraz odbierać?

Przekonywałam się, że każdy zasługuje na wybór. Że powinnam przypomnieć Edwardowi, czym naprawdę jest i co za sobą zostawił, żeby sam  mógł świadomie zadecydować o swoich dalszych losach. Ale w głębi duszy czułam, że to tylko wymówki. Logiczne, ale rozpaczliwe argumenty, żeby go odnaleźć i przywrócić naszą rodzinę. Jednak wiedziałam, że gdy przypomni sobie o nas, na pewno wróci, choćby z poczucia obowiązku. Zresztą, czy po przywróceniu wspomnień będzie mógł jeszcze kiedykolwiek myśleć o sobie jak o człowieku? To już nie będzie to samo. Powinnam wybrać teraz, jeszcze przed naszym spotkaniem. Na czyim szczęściu bardziej mi zależy? Własnym? Czy na szczęściu człowieka, którego kochałam? Może należało zostawić go w błogiej nieświadomości i pozwolić wieść normalne, ludzkie życie...

-         Mieszka gdzieś w okolicach Cayeux-sur-Mer – usłyszałam nagle głos Esme, która ciągle siedziała w internecie. - Ma daczę nad samym morzem. A za cztery dni gra koncert w Rouen. Z Laurie Cross. Tam możemy go znaleźć.

-         Sprawdź połączenia z Paryżem, Esme – poprosił ją Carlisle.

-         Sprawdziłam. Dziś w nocy nie ma już nic, możemy wyjechać najwcześniej jutro wieczorem – odparła, odruchowo gładząc go po dłoni.

Spojrzałam na nich z zazdrością. Tyle lat razem, tyle wspólnych wspomnień... Czy rzeczywiście mogę jeszcze mieć nadzieję na taki związek z Edwardem?

Ale jest jeszcze Renesmee. Renesmee, która potrzebuje ojca i rodziny. Jest Alice, która pojechała na niebezpieczną misję do Volterry. Jest Rosalie, która podążyła za nią tylko dlatego, żeby być przy mojej córeczce. I Jasper, zaginiony, nie wiadomo, czy jeszcze żywy...

Muszę odnaleźć Edwarda. Niech on zadecyduje, co stanie się potem.

-         Powinniśmy zapolować – stwierdził Carlisle. - Dziś. Słońce zajdzie za dwie godziny. Emmett polował wczoraj, więc zostanie z Robertem, a my musimy posilić się przed wyjazdem, żeby we Francji zachować trzeźwość umysłu.

Nie czułam głodu, ale wiedziałam, że Carlisle ma rację. Należało na wszelki wypadek nasycić się całkowicie, a potem już nie zawracać sobie tym głowy. Dojrzałam błysk niepokoju w oczach Roberta, ale mój przyjaciel zachował spokój. Ja zaś spędziłam kolejne godziny na oglądaniu następnych filmów o Claudzie Sauvage i wyszukiwaniu o nim informacji. Zamówiłam też trzy bilety na jego koncert, na wszelki wypadek.

Po zmroku Carlisle dał znak, że musimy ruszać. Zostawiliśmy Roberta i Emmetta w pokoju, a sami ruszyliśmy na dół, do głównego wyjścia. Mężczyzna przy recepcji pozdrowił nas ruchem głowy.

Jeśli nie jest się wampirem, to nie zrozumie się wampirzych umiejętności. Ludzie widzą w nas kuszące, piękne istoty o miękkim głosie i głębokim spojrzeniu, ale w rzeczywistości nasz czar ma o wiele więcej aspektów. W gruncie rzeczy, ludzie dostosowują się do naszych potrzeb nie tylko na skutek zwykłego oczarowania, ale pewnego szczególnego tricku, który najprościej jest przyrównać do... hipnozy. Nie uczymy się hipnotycznych umiejętności. Otrzymujemy je razem z mrocznym darem, który trzyma nas w bólach przez trzy dni. Po tym czasie każdy wampir wie, jak mówić do człowieka, żeby ten był mu usłużny we wszystkim, choć oczywiście nie zawsze to wykorzystujemy. Ale gdy Carlisle podszedł do recepcjonisty, zauważyłam jak ulotnie musnął jego nadgarstek opuszkiem wskazującego palca i już wiedziałam, co zamierza.

-         Wybieramy się na noc do miasta – powiedział cicho. - Nasi dwaj towarzysze zostają. Czy ktoś jeszcze jest w hotelu?

-         Nie, nie ma gości... - powiedział mężczyzna nieco nieprzytomnie.

-         Gdyby byli, czy mógłby pan zawiadomić naszych towarzyszy telefonicznie? - Carlisle mówił kojącym, łagodnym głosem, na skutek którego w oczach recepcjonisty pojawiło się rozmarzenie. - Będziemy wdzięczni.

-         Oczywiście... - wymamrotał facet. - Zadzwonię od razu. Życzę miłej zabawy...

Carlisle skinął mu uprzejmie głową i wyszliśmy na zewnątrz. Wsiedliśmy do samochodu, żeby nie wzbudzać podejrzeń, ale przejechaliśmy tylko niewielki kawałek, po czym zostawiliśmy auto na leśnym parkingu. Wreszcie mogłam rozprostować swoje silne, wampirze nogi. Niemal natychmiast zerwałam się do biegu, a ułamek sekundy później poczułam za sobą obecność Carlisle'a i Esme.

Biegliśmy boso po mokrej od wieczornej rosy ziemi. Chłodny wiatr szumiał nam w uszach i rozwiewał włosy, ale było to cudowne wrażenie. Poczułam wolność i zew pędu, który był mi przecież tak naturalny, jak zimna skóra. Chciałam biec jeszcze szybciej, jeszcze dalej, jakby na końcu tej ścieżki czekał na mnie właśnie on, mój szybkobiegacz, mój ukochany...

-         Jelenie... - szepnął Carlisle, zwracając twarz ku zachodowi.

Skręciliśmy równocześnie, w zwartym szyku. Carlisle objął prowadzenie, a my dwie biegłyśmy tuż za nim, po jego bokach, na kształt grotu strzały. Nie minęło pół minuty, jak zobaczyliśmy niewielkie stado, cieszące się wieczornym chłodem. Nie minęło kolejne pół, jak całe stado nie żyło...

W gruncie rzeczy lubiłam być wampirem. Chciałam tego, odkąd poznałam Edwarda i nic w wampirzym stylu życia Cullenów mnie nie odstręczało. Dlatego nigdy nie potrafiłam zrozumieć własnego męża, który z tęsknotą wypowiadał się o ludzkiej egzystencji i powstrzymywał mnie od przemiany. Ale w takich chwilach jak ta, docierał do mnie ogrom okrucieństwa, jakie nierozerwalnie łączyło się z naszym przetrwaniem.

Musieliśmy zabijać. To była kwestia priorytetów: my albo oni. Rodzina Carlisle'a nie tykała ludzi, ale przecież nadal pozostawała groźnymi drapieżnikami. Stado niewinnych jeleni było doskonałym przykładem. Budziłoby zachwyt każdego fotografa, pejzażysty, czy choćby zwykłego obserwatora, a my widzieliśmy w nich tylko pożywienie. Chociaż ludzie też ciągle zabijają i jedzą zwierzęta, to upieczony i elegancko podany stek z dziczyzny różnił się od rozrywania gardeł jeleni własnymi zębami i picie ich surowej krwi. Nie umiałam powstrzymać smutku na widok martwych, bezbronnych saren, rozciągniętych w soczystozielonej trawie. Edward miał dużo racji...

Obróciłam głowę i popatrzyłam na Esme, z gracją wycierającą piękne dłonie kępką źdźbeł. Była delikatna, łagodna i... śmiertelnie niebezpieczna. Podobnie jak stojący obok niej, dumny i spokojny Carlisle. Czy na pewno miałam prawo przywracać Edwardowi wspomnienia i zmuszać go do prowadzenia życia, którego całym sercem nienawidził?

Renesmee. Ona była najważniejsza, a bez Edwarda nigdy nie zdołam jej odzyskać.

-         Na wschód – powiedział krótko Carlisle. - Potrzebujemy więcej...

Edwardzie, mój ukochany... Już wiem, już rozumiem skąd brał się ból w twoich oczach, gdy wspominałam o swojej przemianie. Już wszystko pamiętam. Kochana Stephenie opisała nas wszystkich tak pięknie, jako niewinne, wspaniałe istoty... ale przecież my pozostawaliśmy zabójcami. Groźniejszymi niż jakikolwiek inny gatunek, zamieszkujący tę planetę. Byliśmy odmieńcami, ogniwem ewolucji, które nigdy nie miało zaistnieć. Nasza piękna skóra, nasze hipnotyzujące głosy i idealne rysy to tylko przykrywka okrutnej, mrocznej natury i wabik na bezbronne ofiary. Żyjemy całą wieczność, więc ile jeszcze istnień musi zginąć tylko dla nas? Czy naprawdę, tak jak mówił Carlisle, nasze dusze jeszcze zamieszkują te pozbawione skazy, nienaturalne ciała? Gdzie jesteś, ukochany? Czy nadal wybrałbyś mnie, gdyby na drugiej szali postawiono ci słodką nieświadomość własnej natury?

Zabiłam rysia. Pięknego, gładkiego kota o nastroszonych uszkach i cętkowanym futrze. Był doskonały, jak każde boskie stworzenie, choć jego serce biło i pompowało życiodajną krew w kruche, delikatne żyły, a ciało było ciepłe i podatne na zranienia. On był doskonały, ja nie. I to ja odebrałam mu życie, to ze mną nie miał żadnych szans...

Wróciliśmy do motelu tuż przed świtem. Recepcjonisty nie było za kontuarem, ale właściwie się z tego ucieszyłam. Miałam przemożne, chore wrażenie, że widać po mnie, gdzie przed chwilą byłam i co zrobiłam. Jakby moje ręce, choć z wierzchu czyste i białe, splamione były lepką krwią istot o tyle doskonalszych ode mnie i każdy mógł to zobaczyć. Zaczynałam uświadamiać sobie, że w gruncie rzeczy jestem potworem, bestią z nocnych opowiastek, jakie dzieci powtarzają sobie ku przestrodze pod namiotami na obozach. Dopiero teraz docierało do mnie to, co Edward powtarzał mi od początku. I miałam coraz więcej wątpliwości, czy dobrze robię, szukając go i przywracając do starego stylu życia.

Robert spał, zwinięty uroczo pod cienkim kocem na kanapie. Emmett zaś ciągle surfował po internecie, oglądając filmy z Claudem Sauvage.

-         Ciągle próbuję zobaczyć w nim Edwarda... - powiedział cicho, gdy weszliśmy do pokoju. - I nie mogę, nie potrafię. Nigdy bym nie powiedział, że to może być on.

-         Belli też nie rozpoznawałeś – przypomniał mu Carlisle. - Ja także nie potrafię dopatrzyć się podobieństwa, ale musimy zaufać przesłaniu Jaspera. Nie oszukałby nas. I nie przesłałby nam niesprawdzonej wiadomości.

-         Nie wiemy nawet, skąd ją wziął – Emmett potarł czoło palcami. - Może się pomylił. Może celowo wprowadzono go w błąd.

-         Musimy mu zaufać – powtórzył Carlisle.

Nie skomentowałam faktu, że żaden nie wspomniał o moich przeczuciach. Piętnaście lat bezowocnych poszukiwań musiało wzbudzić w nich podejrzliwość i cynizm. Byli ostrożni, jeśli chodzi o wszelkie przeczucia i metafizyczne aspekty. Nie negowali ich, ale byli ostrożni.

Ten dzień zapamiętałam jako ciągnące się w nieskończoność godziny. Carlisle i Esme rozmawiali lub rozrysowywali coś na kartkach papieru, Emmett przeglądał strony internetowe, Robert dzwonił do swojego menagera i ustalał z nim nowy plan zajęć, wymawiając się na najbliższe dni chorobą, a ja nie umiałam znaleźć sobie miejsca. Słyszałam, jak Emmett ogląda kolejne filmiki z Claudem, ale nie mogłam się zmusić do dołączenia do niego. Widok mojego Edwarda, który właściwie nie wyglądał jak mój Edward, choć wzbudzał we mnie te same uczucia, tylko potęgował ból. Już same dźwięki jego muzyki rozdzierały mi serce.

-         Bello, pozwól tutaj... - usłyszałam po południu.

Podeszłam do Carlisle'a. Siedział z Esme przy stole wyścielonym skomplikowanymi szkicami i planami, których w pierwszej chwili nie zrozumiałam. Dopiero po chwili, gdy zobaczyłam naniesioną na jeden z planów siatkę czerwonych korytarzy, pojęłam, co widzę.

-         Volterra... - mruknęłam.

-         Tak – Carlisle skinął głową i odwrócił plan w moją stronę. - Próbujemy z pamięci odtworzyć tunele pod zamkiem, ale brakuje nam paru elementów... To zresztą nieistotne, w tym nam nie pomożesz. Na razie chcielibyśmy skupić się na Edwardzie. Chyba pora ustalić jakiś plan działania.

-         Co masz na myśli? - spytałam ostrożnie.

-         Pomyśleliśmy, że nie warto szukać go przed koncertem – wtrąciła Esme. - Gdyby pamięć wróciła mu tak, jak tobie, to byłby za bardzo wzburzony na występ. A jego nieobecność może powodować podejrzenia. Pamiętaj, że na pewno także jest obserwowany, a my nawet nie wiemy, przez kogo.

-         Nie rozumiem... - zmarszczyłam brwi. - Przez Volturi, to chyba jasne.

-         Tak, ale chodzi nam o tych, którzy mają z nim bezpośredni kontakt – wyjaśnił Carlisle. - U ciebie byli to fałszywi rodzice. Edward, a raczej Claude Sauvage, ma według świata dwadzieścia sześć lat. Nie mieszka z rodzicami, więc pewnie obserwuje go ktoś inny. Może wampir, może człowiek. Nie wiemy.

To wszystko robiło się coraz bardziej skomplikowane. Pełno niewiadomych, mało pewnych rzeczy, szpiegostwo, obserwacja, poszukiwania, koncerty...

W tym momencie rozdzwonił się telefon. Carlisle wstał i odebrał, po czym przez dłuższy czas wsłuchiwał się w głos osoby po drugiej stronie, od czasu do czasu zadając jakieś pytania. Nie zwracałam na to większej uwagi, zatopiona we własnych, niewesołych myślach. Oderwał mnie od nich dopiero zaniepokojony głos Carlisle'a:

-         Chyba mamy towarzystwo...

Emmett natychmiast podniósł głowę znad laptopa i wpatrzył się w niego zwężonymi źrenicami.

-         Nikt nie zameldował się w motelu, ale od rana stoi przed wejściem obcy samochód, którego właściciel motelu nigdy nie widział – wyjaśnił Carlisle. - Ma obcą rejestrację i przyciemniane szyby, więc nie widać, czy ktoś jest w środku. Ale właściciel motelu przysięga, że przez cały dzień nie widział, żeby ktokolwiek z niego wychodził.

-         Znaleźli nas? - Emmett zmarszczył brwi. - Jak? Kto?

-         Może nie mają pewności – podsunęła Esme. - Wygląda na to, że na razie tylko obserwują... jeśli to w ogóle oni.

-         Nie możemy ryzykować – zadecydował Carlisle. - Na lotnisko musimy wyjechać za niecałą godzinę. Jest pochmurno, więc myślałem, że wyjdziemy stąd normalnie. Ale wygląda na to, że będziemy musieli wymyśleć coś innego.

I rzeczywiście, z motelu wynosiliśmy się w bardzo specyficzny sposób. Carlisle poprosił właściciela, żeby przyszedł do naszego pokoju i tam zapłacił mu całą należność z sutym napiwkiem. Potem powiedział mu, że już nas nie zobaczy, a mężczyzna przyjął to nadzwyczaj dobrze. Widziałam, jak Robert uniósł ze zdziwieniem brew, ale dla mnie sytuacja była jasna. Hipnoza Carlisle'a działała absolutnie bezbłędnie.

Tylko Robert wyszedł z hotelu przednimi drzwiami. W ciemnych okularach i luźnym stroju wsiadł do swojego samochodu i odjechał kawałek w kierunku miasta. Zauważyliśmy, że obce auto stało na miejscu, jakby jego kierowcy nie interesował odjazd Roberta. Widocznie ktokolwiek w nim siedział, czekał raczej na mnie, a teraz pomyślał, że Robert wyjechał do miasta tylko na chwilę, zostawiając mnie wewnątrz. Przez kilka minut nic się nie działo, więc całą czwórką wyskoczyliśmy przez okno po drugiej stronie budynku i natychmiast zanurkowaliśmy między drzewa. Przebiegliśmy kilka kilometrów, nie biorąc ani jednego oddechu, żeby nie zostawiać jeszcze bardziej znaczącego śladu, zanim dotarliśmy w umówione miejsce. Robert właśnie do niego dojeżdżał, więc wszyscy upchnęliśmy się we wnętrzu jego BMW. Drugi samochód musieliśmy zostawić przed motelem, ale nikt z nas się o to nie martwił. I tak nie moglibyśmy zabrać go ze sobą do Paryża.

-         Czyli po koncercie? - spytałam, wracając do naszej rozmowy sprzed godziny.

-         Tak, chyba w ten sposób będzie najbezpieczniej – skinął głową siedzący obok mnie Carlisle. - Myślę, że powinniśmy zrobić tak...

 

 

...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin