Shogun #3 - CLAVELL JAMES.txt

(697 KB) Pobierz
CLAVELL JAMES





Shogun #3





JAMES CLAVELL





czesc 3

Powiesc o Japonii



Przelozyli Malgorzata i Andrzej

Grabowscy



ISKRY



KSIEGA CZWARTA



47.





Oslepiajaco jasny Erasmus blyszczal w promieniach slonca w samo poludnie przy nabrzezu w Edo.-Panie Jezu w niebiesiech, Mariko, spojrz tylko na niego! Czy widzialas kiedys cos takiego jak on? Spojrz na jego sylwetke.

Zaopatrzony w nowe liny statek cumowal o sto krokow od nich przy nabrzezu, otoczony ze wszystkich stron barierkami. Caly teren byl silnie strzezony, samuraje byli tez na pokladzie statku, a napisy wszedzie obwieszczaly, ze wstep tutaj jest wzbroniony, chyba ze za osobista zgoda pana Toranagi.

Erasmus byl swiezo pomalowany i wysmolowany, poklady lsnily czystoscia, kadlub uszczelniono, a zagle naprawiono. Nawet fokmaszt, ktory zabrala burza, zostal zastapiony ostatnim z zapasowych, wiezionych w ladowni, i osadzony w gniezdzie pod idealnym katem. Konce wszystkich lin byly porzadnie zwiniete, wszystkie dziala w furtach dzialowych blyszczaly pociagniete ochronna warstwa smaru. A nad tym wszystkim powiewala dumnie postrzepiona bandera.

-Ahoj! - zawolal wesolo Blackthorne spoza ogrodzenia, ale nikt mu nie odpowiedzial.

Jeden ze straznikow wyjasnil, ze dzis na pokladzie nie ma zadnych barbarzyncow.

-Shigata ga nai - odparl na to. - Domo. - Poskromil rosnaca niecierpliwosc, zeby wejsc na poklad, i usmiechnal sie promiennie do Mariko. - Wyglada tak, jakby wlasnie opuscil po remoncie stocznie w Portsmouth, Mariko-san - rzekl. - Spojrz na jego dziala, chlopcy musieli tu tyrac jak woly. Jest piekny, ne? Nie moge sie doczekac spotkania z Baccusem, Vinckiem i innymi. Do glowy mi nie przyszlo, ze odnajde statek w takim stanie. Chryste, jaki on sliczny, ne?

Mariko przygladala sie jemu nie statkowi. Zdawala sobie sprawe, ze o niej zapomnial. I ze znalazl sobie co innego na jej miejsce.

Trudno, powiedziala sobie. Nasza podroz dobiegla konca.

Tego ranka dojechali wreszcie do rogatek na przedmiesciach Edo. Ponownie sprawdzono im dokumenty podrozne. Ponownie przepuszczono ich uprzejmie, lecz tym razem czekala na nich nowa eskorta honorowa.

Wiekszosc wczorajszego dnia i wieczor spedzili w przydroznym zajezdzie ze dwa ri na poludnie stad, a Yoshinaka, jak poprzednio, pozwolil im mitrezyc czas.

Ach, to byla taka piekna noc, pomyslala.

Tyle bylo tych pieknych dni i nocy. Wszystkie cudowne, z wyjatkiem pierwszej po wyjezdzie z Mishimy, kiedy to dogonil ich ponownie ojciec Tsukku-san i kruchy rozejm, jaki zawarl z Blackthorne'em, zostal gwaltownie zerwany. Ich nagla zajadla klotnie podgrzal i zaognil wypadek z Rodriguesem i za duzo wypitej brandy. Po grozbach z jednej i drugiej strony i klatwach ojciec Alvito pomknal przodem do Edo, pozostawiajac ja z poczuciem kleski i rujnujac cala przyjemnosc z tej podrozy.

-Nie wolno nam bylo dopuscic do tego, Anjin-san - powiedziala.

-Ale ten czlowiek nie mial prawa...

-O, tak, zgadzam sie. Oczywiscie, masz racje. Ale jezeli ten wypadek zniszczy twoja wewnetrzna harmonie, to zgubisz siebie i mnie. Prosze cie, blagam, badz Japonczykiem. Zapomnij o tym incydencie, jest on tylko jednym z tysiecy. Nie wolno, zeby zniszczyl twoja rownowage ducha. Schowaj go w jakis zakamarek duszy.

-Jak? Jakze moge to zrobic? Spojrz tylko na moje rece! Jestem taki wsciekly, ze nie moge opanowac ich drzenia.

-Spojrz na ten kamien, Anjin-san. Posluchaj, jak rosnie.

-Co takiego?

-Posluchaj, jak rosnie ten kamien, Anjin-san. Skup sie na tym, na harmonii tego kamienia. Wsluchaj sie w jego kami. Wsluchaj sie, jesli ci zycie mile. I moje!

Tak wiec sprobowal - z pewnym powodzeniem - a nastepnego dnia, kiedy znow zapanowaly pomiedzy nimi przyjazn, milosc i spokoj, uczyla go dalej, starajac sie w niego wpoic, tak zeby sie nie zorientowal, idee Wienca Osmiu Plotow i budujac w nim wewnetrzne sciany i umocnienia, ktore jako jedyne mogly doprowadzic go do harmonii. I przezycia.

-Tak sie ciesze, ze ten ksiadz odjechal i juz nie powroci, Anjin-san.

-Tak.

-Lepiej byloby jednak, zeby nie doszlo miedzy wami do klotni. Boje sie o ciebie.

-Nic sie nie zmienilo... zawsze byl moim wrogiem i zawsze nim bedzie. Karma to karma. Ale nie zapomnij, ze oprocz nas nie ma nic. Jeszcze nie. Ani jego, ani nikogo. Az do Edo. Ne?

-Tak. Jestes taki madry. I znow masz racje. Jestem z toba taka szczesliwa...

Droga z Mishimy do Edo szybko opuscila rowniny i zaczela sie wspinac, wijac w gore ku przeleczy Hakone. Zadowoleni i szczesliwi odpoczywali na wierzcholku gory przez dwa dni, o wschodzie i zachodzie slonca podziwiajac wspaniala gore Fuji, ktorej szczyt spowijaly kleby chmur.

-Czy ta gora zawsze tak wyglada? - spytal Blackthorne.

-Tak, Anjin-san, na ogol zawsze jest zaslonieta. Ale dzieki temu, gdy widac ja jak na dloni, wydaje sie jeszcze piekniejsza, ne? Mozna wspiac sie az na sam jej szczyt.

-To zrobmy to teraz.

-Nie" teraz nie, Anjin-san. Kiedys sie na nia wespniemy. Musimy zostawic sobie cos na przyszlosc, ne? Wejdziemy na Fuji-san jesienia...

Az do rownin Kanto, wedrujac w dol, zatrzymywali sie w samych ladnych, ustronnych zajazdach. Na prawo mieli morze i bez przerwy przeprawiali sie przez strumyczki" potoki, rzeki. Ich grupka podazala na polnoc uczeszczanym tlocznym goscincem Tokaido, ktory wil sie przez najwieksza niecke ryzowa w cesarstwie. Kazdy najmniejszy centymetr plaskich, namulistych, obfitujacych w wode rownin zajmowaly uprawy. Powietrze bylo tu w tej chwili gorace, wilgotne, przesycone silnym fetorem ludzkich odchodow, ktorymi rolnicy, po zmieszaniu ich z woda, bardzo troskliwie podlewali rosliny.

-Ryz dostarcza nam jedzenia, tatami do spania, sandalow do chodzenia, okryc do ochrony przed deszczem i zimnem, strzech, zebysmy mieli cieplo w domach, papieru do pisania. Bez ryzu nie da sie zyc, Anjin-san.

-Ale ten smrod, Mariko-san!

-To mala cena za tak wiele pozytkow, ne? Po prostu rob to co my, miej otwarte oczy, uszy, rozum. Sluchaj wiatru i deszczu, owadow i ptakow. Przysluchuj sie, jak rosna rosliny, a w wyobrazni ogladaj wszystkich swoich potomkow az po kres czasu. Jezeli to zrobisz, Anjin-san, to wkrotce zaczniesz dostrzegac i czuc same powaby zycia. Wymaga to praktyki... ale staniesz sie bardzo japonski, ne?

-Och, dziekuje, pani! Musze ci jednak wyznac, ze juz zaczynam lubic ryz. Na pewno wole go od kartofli i wiesz co jeszcze? Juz nie tak bardzo tesknie za miesem. Czy to nie dziwne? Przestalem juz byc taki glodny...

-A ja jeszcze nigdy nie bylam taka wyglodniala.

-Och, ale ja mowilem o jedzeniu.

-Och, ja rowniez...

W trzy dni drogi od przeleczy Hakone Mariko zaczal sie okres, poprosila go wiec, zeby wzial sobie ktoras ze sluzacych z zajazdu.

-Madrze bys zrobil, Anjin-san - powiedziala.

-Przepraszam, ale wole nie brac.

-Prosze cie o to. To dla bezpieczenstwa. Z rozwagi.

-Zgadzam sie, poniewaz to ty o to prosisz. Ale nie dzisiaj, jutro. Dzisiejsza noc przespijmy spokojnie.

Tak, pomyslala Mariko, te noc przespalismy spokojnie, a nastepny ranek byl tak sliczny, ze pozostawilam go samego w cieplym poslaniu, usiadlam na werandzie z Chimmoko i patrzylam, jak wstaje nowy dzien.

-O, dzien dobry, pani Toda. - U wejscia do ogrodu stala zgieta w uklonie Gyoko. - Wspanialy poranek, ne?

-Tak, piekny.

-Czy wolno ci przeszkodzic? Czy moglybysmy porozmawiac w cztery oczy, same? W sprawach interesow.

-Oczywiscie.

Mariko zeszla z werandy, nie chcac zaklocac snu Blackthorne'owi, a potem wyslala Chimmoko po cha i polecila jej ulozyc koce na trawie przy malym wodospadzie.

Kiedy zostaly same i juz mozna bylo przejsc do rzeczy, Gyoko powiedziala:

-Zastanawialam sie, w jaki sposob moge byc najbardziej pomocna wielmoznemu panu Toranadze.

-Tysiac koku jest az nadto hojnym darem.

-Ale jeszcze hojniejszym moga sie okazac trzy tajemnice.

-Wystarczy jedna, byleby wlasciwa, Gyoko-san.

-Anjin-san to dobry czlowiek, ne? Jego przyszlosci tez trzeba dopomoc, ne?

-Anjin-san ma swoja wlasna karme - odparla Mariko wiedzac, ze nadszedl czas targow, i zastanawiajac sie, z czego zrezygnowac i czy starczy jej na to odwagi. - Mowilysmy o panu Toranadze, ne? Czyzby jedna z tych tajemnic dotyczyla Anjin-sana?

-O nie, pani. Jest tak, jak mowisz. Anjin-san ma swoja wlasna karme, podobnie jak ma swoje wlasne tajemnice. Po prostu wpadlo mi do glowy, ze nalezy do ulubionych wasali pana Toranagi, a wszystko, co chroni naszego pana, w pewnym sensie chroni tez jego wasali, ne?

-Owszem. Obowiazkiem wasali zas jest naturalnie przekazywanie wszelkich wiesci, ktore moga dopomoc ich panu.

-To prawda, pani, wielka prawda. Och, to dla mnie ogromny zaszczyt moc sluzyc tobie. Naprawde. Niech mi wolno bedzie ci powiedziec, ze zaszczyca mnie to, ze moge z toba podrozowac, rozmawiac, jesc i smiac sie, a niekiedy sluzyc skromna rada, chociaz nie dostaje mi wiedzy, niestety. A na koniec musze ci powiedziec, ze twoja madrosc dorownuje twojej pieknosci, a twoja dzielnosc jest tak swietna jak twoja pozycja spoleczna.

-Ach. Gyoko-san, wybacz, prosze, ale jestes dla mnie za uprzejma, za zyczliwa. Jestem zaledwie zona jednego z generalow mojego pana. Co mowilas? O czterech tajemnicach?

-O trzech, pani. Zastanawialam sie, czy wstawisz sie w mojej sprawie u pana Toranagi. Niepodobna, zebym osobiscie przekazala mu na ucho to, co na pewno jest prawda. Byloby to w bardzo zlym stylu, poniewaz nie wiedzialabym, jakich uzyc slow albo jak przedstawic mu owa wiadomosc, zreszta w sprawach waznych znacznie lepszy jest nasz zwyczaj korzystania z posrednikow, ne?

-A czy Kiku-san nie zalatwilaby tego lepiej? Nigdy nie wiem, kiedy on po mnie posle i po jakim czasie stane znowu przed jego obliczem ani nawet, czy okaze zainteresowanie czymkolwiek z tego, co mam do powiedzeni...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin