Zielone ostrze - Verityburns.doc

(1164 KB) Pobierz
The Green Blade

The Green Blade

( s/7077614/1/The_Green_Blade )

Verityburns

Tłumacz: alicemau

Fandom: Sherlock BBC

Objętość tekstu: 15 rozdziałów

Seryjny morderca trafia na pierwsze strony gazet, policji kończą się pomysły, a kolejna ofiara jest wyłącznie kwestią czasu. Zaufanie do Sherlocka nigdy nie było zbyt spektakularne, ale tym razem naprawdę wisi na włosku. Czas wydarzeń: tuż po sezonie pierwszym.

Zagadka kryminalna/bromance - świetnie pokazana przyjaźń między chłopakami.

Tekst autobetowany. Wszelkie uwagi techniczne bardzo mile widziane!


Rozdział 1

Spokojny weekend

- Panna Pickering?

Moira zawahała się, wyglądając niepewnie przez ograniczoną łańcuchem szparę w drzwiach. Hmm... Niekoniecznie jej definicja wysokiego, ciemnowłosego przystojniaka, ale uszedłby w tłoku.

- Panna Moira Pickering?

- To ja – przyznała, potrząsając jasnymi lokami. Mężczyzna uniósł dłoń z ID, na którym wyraźnie mignęła srebrzysta policyjna odznaka.

- Detektyw Inspektor Lestrade, New Scotland Yard. Mógłbym zamienić słówko?

Moira zachłysnęła się powietrzem i zatkała usta dłonią. Czy coś mogło się stać... Nie, nie, przecież nie przyszliby do niej, to niemożliwe...

- O co chodzi? – zażądała, czując, jak serce wali jej w piersiach. – Czy Robert...?

- Nie, nie, proszę się nie denerwować. – Mężczyzna uśmiechnął się łagodnie. – To tylko rytunowe przesłuchanie. Zajmę pani dosłownie kilka minut.

Moira opuściła dłoń na klatkę piersiową i odetchnęła z ulgą.

- Przestraszył mnie pan. – Ręce wciąż lekko jej drżały, kiedy odhaczyła łańcuch i otworzyła drzwi na oścież. – Proszę, niech pan wchodzi. – Przylgnęła do ściany, przepuszczając mężczyznę przez korytarz i podążyła za nim do salonu. Detektyw usiadł w rogu kanapy i biodra natychmiast zapadły mu się poniżej poziomu kolan, z czym wyraźnie nie czuł się komfortowo.

- Przepraszam... – Moira ukryła mimowolny uśmiech na widok jego wyrazu twarzy. – Sprężyny są popsute. Nowa kanapa jest na liście "do kupienia, jak w końcu cokolwiek oszczędzę".

- Ach, proszę się nie przejmować. – Przesunął się na skraj mebla, wyciągając notatnik z kieszeni płaszcza, po czym odchrząknął głośno.

- Przepraszam... – zaczął niepewnie – nie mógłbym liczyć na odrobinę herbaty, prawda...? – W jego oczach zabłysła nadzieja. – To moje szesnaste przesłuchanie tego popołudnia, gardło zaczyna mi wysiadać.

Moira zawahała się. Była szesnasta trzydzieści; za półtorej godziny zaczynał się Taniec z gwiazdami, do którego zamierzała zasiąść z butelką wina i parą pluszowych kapci, i miała nadzieję, że zdąży jeszcze wziąć relaksującą kąpiel...

Detektyw wydał z siebie kolejne nieco żałosne kaszlnięcie i Moira przewróciła oczami, w myślach przesuwając kąpiel na czas po programie.

- Proszę chwilkę zaczekać, wstawię czajnik.

Ruszyła do kuchni, czując się znacznie spokojniejsza. Jeśli to było jego szesnaste przesłuchanie, na pewno nie chodziło o nic specjalnie osobistego... A przynajmniej nic związanego z Robertem.

- Z mlekiem? – zawołała przez ramię.

- Poproszę! – Moira wyłączyła czajnik i sięgnęła do szafki po torebki z herbatą i parę kubków. Zawahała się – wypicie pełnego kubka herbaty zajmie dłuższą chwilę... Mając jeszcze nadzieję na przedprogramową kąpiel, wspięła się na palce i ściągnęła z najwyższej półki zestaw filiżanek, po czym ustawiła go na tacce razem z cukrem i łyżeczkami.

Zaniosła do salonu gotowe napoje i postawiła na stoliku do kawy. Mężczyzna podziękował jej gorąco, ale zanim zdążyła usiąść, jego twarz znowu przybrała ten ufny, pełen nadziei wyraz.

- Nie ma pani może niczego na ząb...? – Tym razem do uśmiechu dołączyło nieco błagalne spojrzenie. – Przepraszam – dodał natychmiast. – Proszę mi wybaczyć, naprawdę nie chcę się narzucać. Po prostu nie miałem chwili na zjedzenie lunchu, to wszystko.

- Żaden problem – westchnęła Moira, z rezygnacją kierując się z powrotem do kuchni. Chwyciła paczkę ciastek z kremem i wysypała je na talerz, zastanawiając się przelotnie, czy nie są przeterminowane, po czym wzruszyła ramionami. Będą musiały wystarczyć: nie ma mowy, żeby otworzyła swoje ulubione, czekoladowe, obojętnie, jak bardzo maślanych oczek by do niej nie robił.

- Więc, w czym mogę panu pomóc? – spytała, siadając w rogu kanapy i podnosząc swoją filiżankę. Detektyw zamieszał cukier, uderzając łyżeczką o brzegi porcelany.

- Czy słyszała pani o... cóż, większość mediów określa go mianem "Weekendowca"? – zapytał, odkładając łyżeczkę i sięgając do talerza. – Dziękuję za to – dodał, wgryzając się w ciastko.

- Seryjny morderca? – zaciekawiła się Moira, czując na plecach lekki dreszczyk. Tak, to było jednak coś... Odrobina informacji z pierwszej ręki na pewno rozgrzeje biurowe plotki w poniedziałek.

- Wolimy nie używać tego określenia – skrzywił się detektyw. – Ale tak, o tę sprawę mi chodzi. Co pani o niej wie?

- Tylko to, co było w gazetach – przyznała Moira. – Trójka ludzi zabita we własnych mieszkaniach, w ciągu trzech ostatnich weekendów. Z tego, co pamiętam... The Mirror nazwał go "Niedzielnym mordercą". Zabija ludzi w niedziele, prawda?

- Cóż, nie wydaliśmy żadnego oficjalnego oświadczenia, w dwóch przypadkach trudno było od razu ustalić datę zgonów – odparł detektyw. – Wszystkie ofiary mieszkały samotnie, więc minęło trochę czasu, zanim ciała zostały znalezione. – Przerwał, zerkając z nadzieją na talerz z ciastkami.

- Och, proszę, proszę – zaoferowała Moira, sącząc herbatę i błagając w myślach, żeby facet trochę się pośpieszył. Nie karmią ich w tym Scotland Yardzie, czy co?

Detektyw zaczął strzepywać okruchy z połów płaszcza i spojrzenie Moiry automatycznie powędrowało na jego klatkę piersiową. W sumie, naprawdę nie był zły... Może trochę za chudy na jej gust, ale zdecydowanie miał coś w sobie. Zbadała w myślach stan swojej lodówki, zastanawiając się, czy nie zaprosić go na kolację. Ostatecznie Robert też nie był jej wierny, czegokolwiek by nie obiecywał... A Taniec z gwiazdami zawsze mogła obejrzeć rano w internecie.

Facet sięgnął znowu po notatnik i Moira obserwowała, jak jego długie palce zaciskają się na długopisie. Tak, zdecydowanie sprawne ręce...

- Ale tak, teraz jesteśmy pewni, że wszystkie ofiary zamordowano w niedziele.

- Ach. – Powrót do konwersacji zajął jej krótką chwilę. – Dobrze, więc jak mogę panu pomóc?

- Mamy powody przypuszczać, że następne morderstwo może mieć miejsce w tej dzielnicy. Sprawdzamy wszystkich ludzi, którzy pasują do profilu ofiary.

- A ja pasuję? – Czegoś takiego na pewno nie miała ochoty usłyszeć.

- Obawiam się, że tak.

Moira zadrżała. Cała ta rozmowa zaczynała przyprawiać ją o gęsią skórkę... Sięgnęła po swoją filiżankę, dopijając resztki herbaty.

- Nie planowałam niczego szczególnego w ten weekend... Na pewno będę miała zamknięte wszystkie drzwi i okna, mogę panu obiecać. – Zastanowiła się przelotnie, czy nie powinna spędzić jutrzejszego dnia u mamy. Lepiej dmuchać na zimne.

- Obawiam się, że to może nie wystarczyć. Jak dotąd nie znaleźliśmy w mieszkaniach ofiar żadnych oznak włamania. – Zerknął na swój notatnik. – Na początku sądziliśmy, że morderca był znajomym, ale między zamordowanymi nie ma żadnych koneksji, więc przypuszczamy, że dostaje się do mieszkań pod fałszywymi pretekstami.

Moira zastanowiła się chwilę.

- Że chce spisać gazomierz, na przykład?

- Dokładnie – odpowiedział. W sumie jego uśmiech wcale nie był tak atrakcyjny, jak jej się z początku zdawało... Nie, zdecydowanie nie. Niech sam się martwi o swoją kolację.

Detektyw pochylił się w jej stronę z malującą się na twarzy troską.

- Wszystko w porządku, panno Pickering? Trochę pani zbladła.

Moira zamrugała kilka razy, próbując się skupić.

- W porządku – powiedziała. – Jestem tylko zmęczona, miałam ciężki tydzień.

- Właściwie to już wszystko – odparł uspokajającym głosem. – Jeszcze jedno pytanie, żeby podsumować: ma pani przyjaciół czy sąsiadów, którzy tu zaglądają? Wie pani, martwimy się głównie o samotnie mieszkające kobiety.

Moira potrząsnęła głową.

- Nie jestem specjalnie blisko z moimi sąsiadami i, jak mówiłam, planowałam spokojny weekend, oglądanie telewizji, wie pan... – Zmarszczyła brwi. – Właściwie, skoro tak wygląda sytuacja, może pojadę jutro do mojej mamy. Jak bardzo jest pan pewny, że morderca zaatakuje w mojej dzielnicy?

- Och, muszę przyznać, że jestem tego dość pewny – odparł detektyw, zamykając notatnik.

Moira ziewnęła nagle, pośpiesznie zasłaniając usta dłonią.

- Przepraszam. Chyba położę się dzisiaj wcześniej... Na razie nie mam się czym martwić, prawda? Ostatecznie, jest dopiero sobota. – Zaśmiała się nerwowo, po czym zastanowiła, czy nie było to nie na miejscu.

- Oczywiście – zgodził się, patrząc na nią zagadkowo.

Moira zarumieniła się, po czym pochyliła, żeby odstawić pustą filiżankę, lekko dzwoniącą o porcelanowy talerzyk. Doprawdy, ta rozmowa była wyjątkowo niepokojąca... nic dziwnego, że się zdenerwowała.

Detektyw odebrał jej podstawkę z rąk i delikatnie odstawił na stół.

- Jeszcze jedna rzecz, jeśli pani pozwoli.

Moira uniosła na niego pytające spojrzenie, mimowolnie zastanawiając się, dlaczego jego głos brzmi, jakby dochodził z oddali, chociaż sam detektyw zdawał się przybliżać.

- Ile czasu minie, zanim ktoś zacznie za tobą tęsknić?

Rozdział 2

Frustracja

- Nuda.

John otrząsnął się z zamyślenia, przerywając mozolne stukanie w klawiaturę laptopa. Odetchnął i rozejrzał się, po czym wbił rozdrażnione spojrzenie w tył kędzierzawej głowy. Jego współlokator od samego rana przemierzał mieszkanie w tę i we w tę, a teraz siedział w fotelu, praktycznie wibrując na całym ciele.

- Nie, nie nudzi ci się – zapewnił go John, odwracając się z powrotem do ekranu.

Sherlock poderwał głowę i przekręcił się, chwilowo zaciekawiony nieoczekiwaną odpowiedzią, po czym rzucił pogardliwym tonem:

- Może i nie doświadczam pełnego spektrum emocji, które tobie wydają się niezbędne w codziennym fukcjonowaniu, ale zapewniam cię, że jestem wystarczająco zaznajomiony z uczuciem znudzenia, żeby rozpoznać jego zdecydowanie zbyt częstą obecność.

- Nie jesteś znudzony. Jesteś sfrustrowany – odparł spokojnie John, usiłując przypomnieć sobie, o czym chciał pisać.

Sherlock zamilkł. Cisza była tak gęsta, że John wiedział już, że nie da rady się skupić. Westchnął i porzucił bloga, spotykając wzrokiem ciekawskie spojrzenie detektywa.

- Gdyby naprawdę ci się nudziło, nie ubrałbyś się – zauważył, czując satysfakcję na widok lekkiego uniesienia brwi, którym uraczył go Sherlock. – Siedzisz na skraju fotela, gotowy na to, żeby wkroczyć do akcji, kiedy tylko Lestrade zmięknie i zadzwoni do ciebie w sprawie "Weekendowca". – Uśmiechnął się na widok lekkiego oburzenia na twarzy detektywa. – Oczywiście po tym, jak obowiązkowo pokażesz, że nic cię to nie obchodzi – dodał.

Sherlock był wyraźnie rozdarty między dumą a rozdrażnieniem – nie, żeby miał przyznać się do czegokolwiek z dwóch. Odwrócił się i rozsiadł wygodniej w fotelu, z wysiłkiem uspokajając wibrujące członki.

Wytrzymał dwie i pół minuty.

- Jeszcze jedno ciało załatwi sprawę – oświadczył z przekonaniem, stukając szybko palcami w oparcia fotela. – Media oszalały już po trzecim, policja musi się od nich odganiać. Jeszcze jedna ofiara przeważy szalę. – Pochylił się, opierając łokciami o kolana. – Czy proszę o tak wiele?

John był nieprzyjemnie świadomy faktu, że jeszcze jakiś czas temu ostatnie zdanie by go oburzyło. Czasem obawiał się, że ich przyjaźń, zamiast skutkować poprawą zachowania Sherlocka, po prostu zwiększa wytrzymałość Johna.

- Więc teraz mamy mieć nadzieję, że kogoś zaszlachtują, hę? – spytał, czując, że powinien jakoś zaoponować.

- Nadzieja jest niestotna, John – odparł Sherlock, machając dłonią z irytacją. – Dzisiaj jest poniedziałek. Mordestwo już się dokonało. Czekamy po prostu, aż ktoś znajdzie ciało.

- Może nie ma żadnego ciała? – zasugerował John. – Co, jeśli morderca zrezygnował?

- Seryjni mordercy nie rezygnują – prychnął Sherlock. – Naprawdę, John, niczego się ode mnie nie nauczyłeś? A biorąc pod uwagę fakt, że policja niczego jeszcze nie ma, mimo trzech ciał i trzech scen zbrodni... ta sprawa to będzie COŚ – dodał z ekscytacją.

John zamknął oczy i policzył cicho do pięciu, po czym odetchnął.

- Kiedyś liczyłeś do dziesięciu – zaobserwował Sherlock z zadowoleniem. – Przyzwyczajasz się do mnie.

- Boże, dopomóż...

Obaj odwrócili głowy słysząc kroki na schodach. Pani Hudson pojawiła się w progu i – jak miała w zwyczaju – zapukała radośnie w otwarte drzwi.

- Dzień dobry, chłopcy! – przywitała ich pełnym słodyczy uśmiechem. – Peter wybiera się właśnie do Tesco, kupić coś dla was?

John skończył na nogi i ruszył w stronę kuchni. Jeśli Sherlock miał rację (a zwykle miał) i niedługo będą zaabsorbowani dużą sprawą, nie zostanie im wiele czasu na zajęcia, które genialny detektyw zbywał jako "nieistotne" – jak na przykład zakupy.

- Co tam u Petera? – Podtrzymał konwersację, przeglądając jednocześnie zawartość lodówki. – Jakieś nowe oferty pracy?

Pani Hudson westchnęła. Pod wieloma względami miło było mieć siostrzeńca w domu: dotrzymywał jej towarzystwa wieczorami i czuła się zdecydowanie bezpieczniej, mając w mieszkaniu mężczyznę, zwłaszcza że ci dwaj spędzali większość czasu Bóg wie gdzie... Posłała Sherlockowi pełne uczucia spojrzenie i podreptała za doktorem do kuchni.

Z drugiej strony, po całych latach samotnego mieszkania ciężko było przywyknąć do dzielenia z kimś przestrzeni. A telewizor przełączony non stop na programy sportowe zaczynał działać jej na nerwy.

- Na razie nic specjalnego – przyznała z żalem. – A to już miesiąc, odkąd przeprowadził się do Londynu... Biednemu chłopcu jest trudniej, niż przypuszczał, że będzie. – Potrząsnęła głową. – To wszystko wina rządu.

- Przekażę mu – wymamrotał Sherlock ze złośliwym uśmieszkiem. Pani Hudson posłała mu kolejny słodki, choć zupełnie nierozumiejący uśmiech.

- Mleko, zdecydowanie – powiedział John nieco stłumionym głosem, nurkując głową w lodówce. Jego spojrzenie fachowo ślizgało się po zdecydowanie nie-jedzeniowej zawartości bez skupiania się na szczegółach. – Chleb. I bekon, i... – Odwrócił się i otworzył szafkę z przyklejoną karteczką "Tylko jedzenie" – tak, i słoik miodu. Obojętnie, jaki rodzaj.

Sherlock przewrócił oczami. Po tym, jak John dostrzegł na półkach nieproporcjonalną do innych liczbę książek dotyczących pszczelarstwa, doszedł do kompletnie nielogicznej hipotezy, że Sherlock przepada za miodem. Od tamtej pory upewniał się, że zawsze mają w domu przynajmniej słoik.

Niedorzeczne. Nie było absolutnie żadnych dowodów na to, że pszczelarstwem interesowali się wyłącznie ludzie, którzy lubili miód – to tak, jakby założyć, że wszyscy farmerzy są miłośnikami mleka. Sherlock rzecz jasna wytknął absurdalność tej hipotezy, ale John zignorował go i dalej zaopatrywał mieszkanie w słodką maź, wyciągając ją triumfalnie z szafki za każdym razem, kiedy uznał, że detektyw nie pobiera wystarczającej ilości kalorii.

Fakt, że Sherlock naprawdę bardzo przepadał za miodem, sprawiał tylko, że sytuacja była jeszcze gorsza do zniesienia.

Nie będąc w stanie usiedzieć dłużej na miejscu, wstał z fotela i wyjrzał przez okno. Ani jednego policyjnego auta... Usłyszał, jak John staje za nim i chrząka.

- Ee, Sherlock...

- Tylna kieszeń. – Zapadła krótka cisza, podczas której Holmes nie wykonał żadnego ruchu, żeby własnoręcznie wydobyć portfel.

John prychnął, widząc małe wybrzuszenie w spodniach od garnituru. Mógł się założyć, że detektyw specjalnie pozbierał po kątach i schował wszystkie drobne, żeby zobaczyć, jaka będzie reakcja. John dopiero po dłuższym czasie zorientował się, że Sherlock lubi na nim eksperymentować pomiędzy sprawami; czasem próbował policzyć wszystkie pułapki, w które złapał się na przestrzeni ostatnich miesięcy.

Niech będzie. Podszedł, szarpnął w górę tył sherlockowego płaszcza i wydobył portfel.

- Bardzo niewłaściwe – syknął, po czym odwrócił się do promieniejącej pani Hudson.

Wargi Sherlocka drgnęły, ale po chwili całe rozbawienie zniknęło i znowu zagubił się w rozmyślaniach, jak przez mgłę słysząc Johna krzątającego się po kuchni i schodzącą w dół panią Hudson.

Drzwi frontowe trzasnęły i w dole mignęła ciemna czupryna Petera, który, garbiąc się, skręcił w stronę sklepu. Sherlocka niezbyt zaskakiwał fakt, że chłopak nie był w stanie znaleźć żadnej przyzwoitej pracy. Wyglądał, jakby miał ochotę natychmiast opuścić każde miejsce, w którym akurat się znajduje.

- Jak myślisz, czemu pani Hudson zawsze nazywa mnie "doktor Watson"? – spytał John, sadowiąc się na swoim fotelu. – Na ciebie mówi po prostu "Sherlock". – Nie doczekawszy się żadnej odpowiedzi, oparł brodę o pięść. – Przypuszczam, że ciebie zwyczajnie zna dłużej – kontynuował – ale co z sąsiadami? Mieszka obok pani Turner od lat, a nadal tytułuje ją "pani Turner", a do Tima i Artura mówi po imieniu, więc nie jesteś wyjątkiem.

Cisza.

- Sherlock? – spytał. – Sherlock, słuchasz mnie?

- Hmm? – Sherlock odwrócił się od okna, wciskając równocześnie w umyśle opcję "przewiń" i rejestrując słowa Johna. – Och, chodzi o status społeczny – powiedział, niepocieszony wzrok kierując z powrotem na pustą ulicę.

- Status?

Sherlock westchnął i ruszył z powrotem w stronę fotela. Nuda.

- Wieczna rywalizacja – wyjaśnił. – Pani Turner wynajmowała w zeszłym roku mieszkanie wykładowcy na uniwersytecie i zawsze było "Profesor to, profesor tamto". – Przerwał. – Tylko cytuję, oczywiście.

- Oczywiście.

Sherlock zmarszczył brwi, ale kontynuował.

- Kiedy ty się wprowadziłeś, pani Turner miała fryzjera i tego tam... – Pokręcił głową. – Kim był ten drugi? Chyba go usunąłem z pamięci.

- Adrian pracował w Barclaysie – podsunął John.

- No właśnie – dokończył Sherlock. – Doktor wygrywa z urzędnikiem bankowym. Jeden zero dla pani Hudson. – Wyciągnął swój telefon z kieszeni, patrząc na niego z nadzieją. – Pomyślałby kto, że po trzech seryjnych zabójstwach ludzie zwracaliby więcej uwagi na to, kto w poniedziałek rano nie doszedł do pracy – poskarżył się. – Tyle by było z ludzkiej przyzwoitości.

John przewrócił oczami.

- Ciekawie słyszeć o przyzwoitości od ciebie – odparł. – Poza tym, skąd wiesz, że ofiara powinna być dzisiaj w pracy? Dotychczas wybierał je raczej przypadkowo.

- Nic nie jest przypadkowe – prychnął Sherlock. – Morderca wszystko dobrze planuje... to, że policja nie zauważyła na razie żadnych powiązań, nie oznacza... – Przerwał. – Specjalnie udajesz głupka, żeby mnie czymś zająć?

John spojrzał na niego słodko i uniósł brwi.

- A działa?

Sherlock jęknął i pochylił się do przodu, czochrając czuprynę.

- W końcu coś interesującego na horyzoncie, a ja siedzę w domu, zamiast zająć się pracą... Nie do zniesienia!

- Mogłeś o tym pomyśleć zanim doprowadziłeś do szału połowę Scotland Yardu – odparł John, ignorując warknięcie ze strony detektywa. – Przyczyna i skutek, Sherlock, ciebie też to dotyczy.

Nie doczekał się odpowiedzi i zerknął na opuszczoną głowę współlokatora. Sherlock wydawał się zrozpaczony. Z nim nigdy nie było "szklanki w połowie pustej" i "szklanki w połowie pełnej" – zawsze albo się przelewała, albo była wyschnięta na wiór. John właśnie myślał o potencjalnych sposobach na przekonanie Lestrade'a do zmiany zdania, ale kiedy w głowie pojawiło mu się imię Mycrofta, prędko pogrzebał cały plan.

Rozprostował nogę i trącił sherlockową stopę.

- Hej – zaczął uspokajającym tonem. – Jak sam powiedziałeś, to tylko kwestia czasu. – Sherlock chrząknął. – Więc co według ciebie łączy wszystkie ofiary? – Nie poddawał się John. – Jak na razie mamy menedżera po dwudziestce, trzydziestopięcioletnią asystentkę prawnika, byłego alkoholika pracującego w BOKu... Dwóch mężczyzn i kobieta, jeden gej i dwóch hetero...

- Tak, tak – przerwał Sherlock. – Jeden biały, jedna czarna, jeden żółty – możesz tak wymieniać pół dnia.

- Wydaje mi się, że ten żółty odcień to po prostu żółtaczka – wtrącił John. – Albo to, albo zdjęcie jest kiepskie.

Sherlock jęknął.

- O tym właśnie mówię: potrzebuję porządnego źródła informacji! Gdybym chociaż mógł zerknąć na ciała... – Podniósł pełne nadziei spojrzenie. – Myślisz, że Molly...

- Chyba żartujesz? – spytał z niedowierzaniem John. – Po ostatniej akcji z zamianą organów? Nawet Molly nie ulegnie twoim wątpliwym wdziękom po czymś takim.

- Potrzebowałem świeżych! – zaprotestował Sherlock, rozciągając się na fotelu. – A poza tym, moje wdzięki nie są wątpliwe – dodał po namyśle.

- Urojone... – wymamrotał John, po czym odetchnął z ulgą, kiedy okno zalała fala niebieskawego światła. Zerknął na Sherlocka, który leżał z dramatycznie odchyloną do tyłu głową i zamkniętymi oczami: można by pstryknąć mu zdjęcie i podpisać "Melancholia".

- Najwyższy czas na obudzenie pokładów fałszywej uprzejmości – zasugerował John wesoło. – Nie chcesz, żeby wywalili cię ze sprawy zanim w ogóle zdążysz się jej przyjrzeć.

Sherlock otworzył jedno oko. Potem drugie. Wyprostował się, napinając mięśnie, i John obserwował, jak każda komórka mózgowa zdaje się przełączać na opcję on. Na dźwięk pani Hudson otwierającej drzwi frontowe energia zdawała się trzeszczeć pod skórą detektywa.

Usiłując powstrzymać się od skoczenia na nogi, Sherlock pochylił się i chwycił Johna za przedramię, z twarzą rozjaśnioną bezbożnym szczęściem.

- John... – powiedział niskim i pełnym napięcia głosem. John pokiwał głową.

- Masz być miły – ostrzegł, a Sherlock ścisnął krótko jego ramię i rozprostował się na powrót w fotelu, wygładzając twarz z wszelkich emocji, akurat w momencie, w którym Lestrade pojawił się w progu.

Patrzyli się na siebie przez dłuższy moment, po czym Sherlock zmarszczył czoło.

- Znaleźli ją.

Rozdział 3

Niebezpieczny gust

- Co on tutaj robi?

Lestrade stanął w drzwiach salonu, świadomy obecności Sherlocka za plecami.

- Sally, proszę cię – po prostu zajmijmy się tym, co mamy do zrobienia, okej?

- Ale sir...

- Donovan... – Ostrzeżenie w głosie Inspektora podziałałoby na każdego mniej zmotywowanego podwładnego, ale Sally tylko zacisnęła palce na laptopie. Odłożyła go na stolik do kawy i zrobiła krok do przodu, trzęsąc się z oburzenia.

- Ależ sir...

- Sierżantko Donovan!

Głos Lestrade'a rozniósł się po mieszkaniu. Zapadła cisza i kilka zaciekawionych głów wychiliło się na moment z pozostałych pomieszczeń.

Lestrade rozejrzał się dookoła ze swojego punktu na zgięciu korytarza.

- Naszym priorytetem jest odnalezienie i zatrzymanie mordercy. I skorzystamy z każdego sposobu, który uznam za słuszny. – Wrócił spojrzeniem do Sally. – Z każdego sposobu – powtórzył – dla osiągnięcia celu. Rozumiemy się?

Sally otworzyła usta.

- Każdy, kto nie rozumie, może wyjść i zająć się przesłuchiwaniem sąsiadów.

Przez moment zdawało się, że Sally zrezygnuje, ale zamiast tego zacisnęła zęby i ruszyła do drzwi frontowych, posyłając im po drodze mordercze spojrzenie. Otuliła się kurtką, przygotowując na spotkanie szalejącej na zewnątrz ulewy.

John szturchnął Sherlocka łokciem.

- Spójrz na mnie.

Sherlock niechętnie przerwał analizowanie mieszkania i odwrócił głowę w jego stronę.

- Co? – rzucił niecierpliwie, kompletnie ignorując Sally.

- Nic – odparł John, kiedy Donovan zatrzasnęła za sobą drzwi. – Tylko się upewniam, czy się za bardzo nie zadręczasz.

Sherlock prychnął.

- Moglibyśmy już przejść do sprawy? – zażądał, po czym machnął ręką. – Nieważne. – Wkroczył do salonu, zostawiając za sobą Lestrade'a i Johna, którzy wymienili spojrzenia.

- Na litość boską, postaraj się trzymać go w ryzach – poprosił Lestrade. – Prawie obiecałem swoje pierworodne dziecko, żeby móc go tutaj przywieźć.

- W twoim wieku i z twoim stylem życia nie masz już dużych szans na posiadanie dzieci, więc nie była to zbyt znacząca oferta – rzucił Sherlock, pojawiając się na chwilę w korytarzu i natychmiast znikając w drzwiach kuchni. John zrobił krok do przodu i zaczął obserwować, jak detektyw przegląda notatki na lodówce i szpera po szafkach. Sherlock wpadł na moment do łazienki, po czym wskazał na otwarte drzwi sypialni.

- Zaczynamy?

Lestrade wziął oddech i ruszył do przodu.

- Okej, wychodzić. Wszyscy, opuścić scenę zbrodni!

Z pokoju wyszli wszyscy poza Andersonem.

- Podobno nie mamy zostawiać z nim ciała – rzucił, krzyżując ramiona na piersi. Sherlock zignorował go, podchodząc do leżącej na materacu ofiary.

John stanął w progu i zaczął wolniej analizować sypialnię. Na przeciwko niego stała spora toaletka. Podświetlone na brzegach lustro mimowolnie skojarzyło mu się z baletem – bez wątpienia przez wszystkie godziny, które spędził jako dziecko, czekając aż Harry skończy swoje lekcje tańca.

Przeniósł wzrok na stojące w rogu podwójne łóżko i skojarzenie z Harry tylko scementowało mu się w głowie. Dziewczyna była malutka. Ze swoją burzą jasnych loków, różowym sweterkiem i dżinsami wetkniętymi w pluszowe kapcie wyglądała jak lalka. I zdecydowanie za bardzo przypominała jego siostrę, w jej "dziewczęcej" fazie, zanim postanowiła ściąć włosy na jeża i przyjąć postawę odwrotnie proporcjonalną do wzrostu.

- Moira Pickering – oznajmił Lestrade. – Dwadzieścia trzy lata, niezamężna, sekretarka w firmie ubezpieczeniowej. Znaleziona dzisiejszego ranka przez agenta do spraw wynajmu robiącego rutynową inspekcję.

Podszedł do kredensu i podniósł przezroczystą torebkę na dowody.

- Mamy notatkę, tak samo jak w pozostałych przypadkach. – Pokazał im skrawek białej kartki, na której nabazgrane zostało słowo "Przepraszam". – Za każdym razem to samo.

- Skoro to na pewno nie samobójstwa, co ma oznaczać "Przepraszam"? Skruchę mordercy? – spytał John.

Lestrade pokręcił głową.

- Braliśmy to pod uwagę przy pierwszej sprawie, ale okazało się, że charakter pisma należy do ofiary. – Przekręcił torebkę i sam przyjrzał się świstkowi. – Poza tym to zdecydowanie kobieca ręka. Litery są okrągłe, zapętlone. – Spojrzał na Sherlocka, który pokiwał głową.

- No dalej, detektywie – wtrącił się Anderson, z głosem ociekającym sarkazmem. – Pokaż, co potrafisz. Wydedukuj naszą ofiarę, drżymy z niecierpliwości.

- Skoro znajdujemy się w mieszkaniu ofiary, zakładam, że nawet ty byłbyś w stanie dostrzeć najbardziej istotne szczegóły, Anderson. Ale wydaje mi się, że bardziej nas interesują informacje na temat mordercy? – rzucił Sherlock, równocześnie unosząc powieki dziewczyny i przyglądając się uważnie oczom.

- Doktorze? – odwrócił się w stronę Johna, który zerknął krótko na Lestrade'a w oczekiwaniu na nieme przyzwolenie, po czym przełączył się na fachowy tryb.

- W porządku – powiedział, oglądając ciało. – Ofiara została zabita raną kłutą w klatkę piersiową, to oczywiste. Bardzo mało krwi i – wskazał na resztę pomieszczenia – żadnego śladu krawienia z tętnicy, więc narzędzie zostało wyjęte z rany dopiero po śmierci. Wykrwawiła się do klatki piersiowej.

- Umiejętnie – wymamrotał z uznaniem Sherlock.

John zignorował go.

- Zgon nastąpił dwanaście do osiemnastu godzin temu i ciało raczej nie było ruszane, przynajmniej nie tego ranka. – Uniósł malutką dłoń dziewczyny i zacisnął usta, kiedy rękaw różowego swetra opadł nieco, odsłaniając nadgarstek.

- John? – Na widok jego wyrazu twarzy Sherlock przysunął się nieco bliżej niż zwykle.

- O co chodzi? – spytał Lestrade.

John odwrócił się.

- Była związana. – Wskazał na nadgarstek i sięgnął, żeby podnieść drugą rękę dziewczyny. – Coś miękkiego... nie przebiło skóry, ale mocno ją posiniaczyło. Walczyła – dodał, delikatnie kładąc dłoń na materacu. – Mocno.

Lestrade zerknął na zegarek.

- Czyli została zamordowana wczoraj, między szóstą wieczorem a północą – policzył. – Pasuje idealnie do pozostałych trzech spraw. – Odwrócił się w stronę Sherlocka. – Co dla mnie masz?

Holmes musnął dyskretnie dłonią ramię Johna, po czym zwrócił się do Lestrade'a.

- Morderca to rzecz jasna mężczyzna, prawdopodobnie dość wysoki i atrakcyjny, wedle tradycyjnych standardów. – Zerknął krótko w stronę Andersona. – Mówiąc "tradycyjne" mam na myśli standardy ofiary. O gustach się nie dyskutuje.

- Ofiara raczej go nie znała, a na pewno nie spodziewała się odwiedzin. Najbardziej prawdopodobna wersja to fałszywe ID: była łatwiejsza do oszukania niż większość ludzi.

- Eee... wyjaśnij?

- Czy naprawdę jestem jedyną osobą w tym pomieszczeniu, która potrafi posługiwać się oczami? – prychnął Sherlock. – Okulary – wytłumaczył. – Jej okulary leżą na półce w ...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin