Fielding Joy - Granice uczuć.pdf

(963 KB) Pobierz
Office to PDF - soft Xpansion
Joy Fielding
Granice uczuć
przełożyła z angielskiego Barbara Korzon
Niniejsza powieść jest fikcją literacką. Przedstawione w niej postaci,
miejsca i wydarzenia są albo wytworem wyobraźni autorki, albo zostały
użyte w fikcyjnym kontekście i jakiekolwiek podobieństwo do osób żyjących
bądź zmarłych, wydarzeń lub miejsc jest całkowicie przypadkowe.
Część pierwsza
Przeszłość
ROZDZIAL I
— Czy mógłby pan powiedzieć konkretniej, co ma na myśli, mówiąc o
dziwacznym zachowaniu żony?
— Konkretniej?...
— Tak — uśmiechnął się obrońca z dobrze wystudiowaną cierpliwością. W jego
świetnie modulowanym głosie brzmiało pełne zrozumienie dla trudnej sytuacji
klienta.
— Proszę podać nam jakieś przykłady tego, co pan nazywa dziwacznym
zachowaniem żony w ciągu paru ubiegłych lat.
— Ach tak. Oczywiście.
Donna Cressy, sztywno wyprostowana na twardym sądowym krześle,
beznamiętnie obserwowała mężczyznę zajmującego miejsce dla świadków. Ten
człowiek, trzydziestoośmioletni Victor Cressy, starszy od niej prawie o pięć lat,
zdążył już do tej pory rozbić w pył i proch cały jej wizerunek własny, by teraz z
kolei zająć się unicestwianiem smętnych resztek pozostałych po kremacji ich
sześcioletniego związku. Każde wypowiedziane przez nią zdanie, każdy ton jej
głosu, każdy najdrobniejszy niuans w zachowaniu poddane zostaną takiej
wiwisekcji, że prawdziwy obraz ich stosunków przestanie istnieć. Właściwie już
przestał. Pozostała jedynie wersja jej męża. No ale cóż
— omal nie uśmiechnęła się na tę myśl — dlaczego ich rozwód miałby różnić się
od małżeństwa?
Popatrzyła mu w twarz, myśląc, iż wiele kobiet na widok dawnych kochanków
często odczuwa zdumienie: co
ja w nim takiego widziałam? Z nią było inaczej — widziała to samo co kiedyś:
konwencjonalnie przystojną, ba, nawet szlachetną twarz o myślących błękitnych
oczach, ciemne, prawie czarne włosy, pełne usta, zarys szczęki znamionujący
wrażliwość, ale i zdecydowanie. I ten jego głos — władczy, a jednocześnie tak
pełen respektu. Jak on to robi?
— Przestała prowadzić samochód — oznajmił z nutą szczerego zdumienia. Jakby
w żaden sposób nie mieściło mu się to w głowie.
— Jak to: przestała? — natychmiast włączył się adwokat. — Czyżby pani Cressy
miała jakiś wypadek?
Dobry jest, pomyślała Donna. Victor twierdził, że najlepszy na Florydzie. No i
nic dziwnego. Zawsze chciał mieć wszystko, co najlepsze. Z początku podziwiała
u niego tę cechę, później zaczęła nią gardzić. Zabawne, w jak szybkim tempie to,
co się kocha, może stać się przedmiotem szyderstwa. Zabawne, jak ten stary
wyjadacz, adwokat Victora, potrafił wyćwiczyć swojego klienta: wszystkie ich
kwestie wydają się tak spontaniczne, jakby je wypowiadali po raz pierwszy!
Wiedziała od swego obrońcy, że dobry adwokat nigdy nie zada pytania, na które
by już nie znał odpowiedzi. Jej adwokat także uchodził za dobrego, choć nie tak
dobrego jak tamten.
— Nie. Nigdy nie miała żadnego wypadku — oświadczył Victor. — Prowadziła
samochód od szesnastego roku życia i o ile mi wiadomo, ani razu nie miała
najdrobniejszej stłuczki.
— A zaraz po ślubie... często jeździła?
— Cały czas. Na naszą drugą rocznicę kupiłem jej małą toyotę. Była
uszczęśliwiona.
— I nagle tak po prostu przestała jeździć?
— Właśnie. Ni z tego, ni z owego.
— Czy jakoś to panu wyjaśniła?
— Powiedziała tylko, że nie chce już więcej prowadzić samochodu.
Ed Gerber, tak nazywał się prawnik Victora, uniósł brwi, marszcząc
równocześnie czoło i sznurując usta. Zdaniem Donny musiała to być trudna
sztuka.
— Kiedy to się stało?
— Jakieś półtora roku temu. Nie, zaraz, może trochę więcej niż półtora... Była
wtedy w ciąży z Sharon, a nasza córka ma teraz szesnaście miesięcy. Tak, było to
chyba dwa lata temu — odrzekł świadek głębokim głosem. Z jakąż bolesną
zadumą!
— I rzeczywiście od tego czasu nie jeździ?
— Z tego, co mi wiadomo, nie.
— Iz tego, co panu wiadomo, nie zdarzyło się nic takiego, co można by uznać za
powód owej decyzji?
— Istotnie. Ja... — Victor zawahał się lekko, jakby spierając się z sobą, czy
warto kontynuować ten wątek — widziałem raz żonę, jak siada za kółkiem, było
to chyba rok temu, kiedy myślała, że śpię...
— Że pan śpi? Która to była godzina?
— Trochę po trzeciej nad ranem.
— O tej porze była poza domem? Co można robić
0 trzeciej w nocy?
— Sprzeciw! — krzyknął pan Stamler, adwokat Donny. Był tej samej wagi i
wzrostu co Ed Gerber. Wiek obu także się zgadzał. Mogliby śmiało zamienić się
rolami, tyle że zdaniem Victora Ed Gerber był jednak lepszy.
— Przepraszam. Sformułuję to inaczej. Panie Cressy, w co ubrana była pańska
żona?
— Miała na sobie koszulę nocną.
— A gdzie w tym momencie były dzieci?
— W domu. Spały.
— Zechce pan opisać szczegółowo wszystko, co pan wtedy widział.
Na twarzy Victora odbiło się zakłopotanie. Szczere, uznała Donna. Wybacz im,
Ojcze, bo nie wiedzą, co czynią, westchnęła w duchu. Victor przysiągł mówić
prawdę, no i mówi prawdę, a że jest to jego prawda, tak jak on ją widzi i rozumie,
cóż... Jej szansa nadejdzie później. Ostatnia szansa.
— Usłyszałem stuknięcie frontowych drzwi, więc wyjrzałem przez okno.
Zobaczyłem, że żona otwiera samochód
1 sadowi się za kierownicą. Pamiętam swoje zdumienie.
Zaskoczyło mnie to, że zdecydowała się znowu jeździć, a jeszcze bardziej, że o
tej porze. Wtedy jeszcze nie miałem pojęcia o jej związku z doktorem Segalem.
— Sprzeciw. Nie istnieje żaden dowód na to, że pani Cressy miała zamiar
spotkać się tej nocy z doktorem Segalem.
— Podtrzymuję. — Sędzia. Tej samej wagi i wzrostu co obaj obrońcy. Chyba ze
dwadzieścia lat starszy.
— Czy pani Cressy rzeczywiście gdzieś pojechała?
— Nie. Włożyła kluczyk do stacyjki i włączyła silnik, ale potem siedziała już
tylko za kierownicą, jakby nie umiała ruszyć. No i zaczęła się trząść. Na całym
cielec Trwało to dłuższą chwilę. W końcu wyłączyła silnik, wysiadła i poszła do
domu. Pobiegłem do salonu zobaczyć, czy dobrze się czuje, no i stwierdziłem, że
płacze. Spytałem ją, co się stało...
— I co ona na to?
— Kazała mi wracać do łóżka, a sama poszła do swego pokoju.
— Mieliście osobne sypialnie?
— Tak. — Powiedziane to zostało z głębokim zażenowaniem.
— Dlaczego?
— Donna sobie tego życzyła.
— Od samego początku?
— Nie, skądże! — słowom tym towarzyszył uśmiech.
— Proszę nie zapominać, że mamy dwójkę dzieci. — Ed Gerber uśmiechnął się
współczująco, nawet sędzia zdobył się na uśmiech. Jedynie Donna nie okazała ani
krzty emocji.
— Oznajmiła mi twardo — kontynuował Victor — że nie będzie już ze mną
sypiać. Było to w dniu, gdy stwierdziła, że po raz drugi jest w ciąży.
— Czy ta decyzja była dla pana czymś zaskakującym?
— Nieszczególnie. W tej sprawie żona już od dłuższego czasu przeważnie
mówiła „nie". Z wyjątkiem rzadkich okazji. —Victor uśmiechnął się jak zbity
szczeniak. Donna miała ochotę dać mu w zęby.
— A więc żona odmawiała współżycia seksualnego?
— Tak — zabrzmiało to prawie niedosłyszalnie.
— Podała panu jakiś powód?
I czemuż to tak bardzo interesują go powody? — zgryźliwie pomyślała Donna.
— Z początku mówiła po prostu, że jest zbyt zmęczona. Męczy ją opieka nad
dzieckiem, znaczy się, nad Adamem. Ma teraz cztery latka.
Donna szeroko otworzyła oczy. Nie chodziło już o to, że tak przekonywająco
sprzedawał swoje „prawdy". Wiedziała, że umie to robić. Zwierzył jej się kiedyś,
że potrafiłby sprzedać wszystko, nawet piasek Arabom, i rzeczywiście przez pięć
ubiegłych lat był najlepszym agentem ubezpieczeniowym „Prudentialu". Teraz
Zgłoś jeśli naruszono regulamin