Lynn Messina
Moda i sukces
(Fashionistas)
– Vig, jak wygląda twoja współlokatorka?
– Wysoka blondynka o zielonych oczach.
– Ma chłopięcą figurę jak ty?
– Ale...
– Istna tyczka, płaska jak deska, kij od szczotki?
– Dziewczyna ma być kompletnie płaska. Zero okrągłości. Góry i doliny nie do namierzenia, choćby się dysponowało najlepszym sprzętem używanym przez kartografów.
– Jeśli ma choćby śladowe wcięcia i wypukłości, zdecydowanie odpada. Musi być płaska jak równiny stanu Utah. Wzięlibyśmy ciebie, ale zgodnie z regulaminem naszej grupy kapitałowej nie wolno nam zatrudniać własnych pracowników. Mogłabym cię zwolnić, ale wtedy byłoby mnóstwo zamieszania z szukaniem nowej asystentki. Musiałabym poświęcić na to ze dwadzieścia minut, których mi brakuje. Słuchaj, pędź do agencji „Ford” w Soho i powiedz im, że potrzebujemy dziewczyny podobnej do ciebie. Piszemy o druhnach, które mają okropną figurę. Daj im wyraźnie do zrozumienia, że potrzebujemy normalnej dziewczyny przypominającej jedną z naszych czytelniczek, ale nie puszystej. Wytłumacz im, że duża dziewucha też będzie potrzebna, ale musi być foremna i mieć ładną buzię. Upewnij się, czy ma miłą buźkę. Nasze pismo nie promuje brzydul. Rusz się, na co czekasz? Zmykaj! Wróć za pół godziny i nie zapomnij o moim lunchu. Chcę tuńczyka na grzankach z ryżowego pieczywa, do tego jeden listek sałaty na spodzie. Dopilnuj, żeby był na chlebie. Nie jestem w stanie przełknąć ani kęsa, gdy sałata leży na wierzchu. Mangia... to nazwa baru. Tam zamów kanapkę. Numer telefonu masz w skorowidzu. No już, przestań się na mnie gapić, tylko weź się do roboty. U nas nie można stać godzinami przy wodopoju, rozmawiając o tym, jakie programy należy obejrzeć w telewizji. Nie zapomnij o mojej kawie. Piję czarną.
Pomieszczenia redakcji czasopisma „Styl i Blask” przypominają ulice San Francisco – z tą różnicą, że zamiast stref mikroklimatu są tam mikrostrefy zapachowe. W pokoikach wszystkich redaktorek płoną świeczki rozsiewające woń lilii, cynamonu, wanilii, kompozycji zapachowej o nazwie „Kuchnia babuni”. Jeżeli komuś nie podoba się dana woń, wystarczy zrobić parę kroków w lewo, żeby odetchnąć innym powietrzem.
Ale dziś sytuacja wygląda inaczej. Ktoś pali kadzidełko, którego intensywny i mocny zapach pełznie korytarzem jak przyziemna zmora, wciskając się w szpary pod drzwiami. Zdominował nawet łazienkę, gdzie na co dzień zalatuje środkami do dezynfekcji.
Nie jesteśmy przygotowane na obecność kadzidełek. To ciężka artyleria, strzał z grubej rury, a schronu brak. My z boksów stłoczonych pośrodku jak slumsy znalazłyśmy się na pierwszej linii. Jedyną ucieczką jest dla nas wdychanie cuchnącego dymem z papierosów powietrza za obrotowymi drzwiami na parterze.
– Kadzidło i mirra – mówi Christine, wyglądając ponad ścianką boksu.
– Słucham? – Ślęczę nad artykułem o restauracjach należących do wielkich gwiazd, ale mam problemy z koncentracją. Ten zapach mnie rozprasza.
– Pachnie kadzidłem i mirrą – wyjaśnia Christine. Jestem zdumiona jej oświadczeniem i wcale nie wierzę w to, co powiedziała. Jest dwudziesty pierwszy wiek, dawno zapomnieliśmy, jak pachnie kadzidło i mirra.
– Woń mirry jest gorzkawa i przenikliwa – twierdzi Christine.
– To nie mirra – odpowiadam z oczyma utkwionymi w ekranie komputera. – Przecież takie wonności nie istnieją.
– Nie możesz kwestionować istnienia mirry. – Christine napiera na ściankę, która ugina się lekko pod jej ciężarem.
– Mogę. – Spoglądam na nią. – Właśnie to robię.
– Nie mów głupstw. Trzej królowie ofiarowali ją dzieciątku Jezus, kiedy się narodziło.
– I co z tego? – odpowiadam, wzruszając ramionami, a potem wspominam mimochodem o ptaku dodo, który dawniej istniał, ale teraz jest wymarłym gatunkiem. Wychodzi tak, jakbym twierdziła, że był jednym z darów trzech króli.
– Oni wcale nie przynieśli do Betlejem ptaka dodo. Czemu gadasz takie bzdury? – mówi z irytacją Christine, szeroko otwierając oczy, ponieważ źle mnie zrozumiała.
– Skąd ta pewność? – pytam, bo za bardzo się mądrzy.
– Tak jest napisane w Biblii – odpowiada, jakby ta sprawa naprawdę była taka ważna. Przecież tylko się z nią droczę. – Nie ma tam żadnej wzmianki o ptaku dodo.
W przeciwieństwie do Christine nie jestem wierząca. Szczerze mówiąc, religia w ogóle mnie nie interesuje, więc bawi mnie to święte oburzenie, chociaż wcale nie chciałam jej urazić. Żeby tylko nie zaczęła walić pięściami w cienką ściankę działową. Wolałabym uniknąć podobnych ekscesów, ...
edk.25