RAFAŁ DĘBSKI
ŻMIJA NA ŚPIĄCO
Jakże żałośnie wyglądał leżąc na środku drogi, wstrząsany ni to dreszczami, ni paroksyzmami urywanego oddechu, jaki wydają płuca pośród beznadziejnego szlochu. Prezentował się wręcz niesmacznie.
Książę w pierwszej chwili chciał go ominąć szerokim łukiem, jednakże zaraz odezwało się sumienie, przypominając przypowieść o dobrym Samarytaninie.
- Stać!
Orszak zatrzymał się posłusznie, a zaniepokojony ochmistrz przykłusował natychmiast. Był równie tłusty jak chabeta, której dosiadał. Obrzucił wzrokiem skulonego na ziemi nieszczęśnika.
- Panie - rzekł zgorszony - nie chcesz chyba znowu
zajmować się kimś takim jak ten tutaj. Ów zewłok nie jest
godzien jednego zmarszczenia twych brwi, a cóż dopiero
głębszego zainteresowania!
- Zamilknij, człeku małej wiary, albowiem oto posta
nowiłem spełnić dobry uczynek i niech mnie diabli porwą,
jeżeli tego poniecham.
Ochmistrz wzruszył ramionami i się wycofał.
- Książę będzie spełniał dobry uczynek! - oznajmił. -
Szykuje się dłuższy popas.
Kucharz zaczął niezwłocznie rozkładać swoje sprzęty mrucząc niechętnie pod nosem.
- Wszystko wytworne jedzenie zmarnuje się na tych
wędrownych żebraków. Co i raz któryś na drogę wyłazi,
kiedy tylko wieść się rozejdzie, że jego wysokość Kalikst
Bury z zamku wyruszył...
Tymczasem książę zlazł z konia i podszedł do skulonej na drodze postaci.
- Wstań już, człecze nieszczęsny - rzekł. - Dziś twój
pusty brzuch napełni się jadłem, o jakim zapewne nigdy
nawet nie śniłeś.
Leżący podniósł głowę. Błysnęły załzawione małe oczka osadzone nieoczekiwanie blisko siebie w szczupłej, by nie rzec chudej, twarzy.
- O, wielki majestacie! - zawołał rzucając się do kolan
Kaliksta. - Nie jestem ja zwykłym żebrakiem, za jakiego
mnie bierzesz, ani też mi w głowie frykasy twojego kuch
ty! Mam zmartwienie o wiele większe, niźli mogłaby na
prawić twoja lub czyjakolwiek inna niezmierzona łaska
wość dla nieszczęsnego, znękanego życiem i złym losem
robaka! Przy nim ontologiczna pustka naaseńskich rozwa
żań zdaje się źródłem bogatym i ożywczym niczym oaza
pośród pustynnych skał.
Książę chrząknął niepewnie. Wypowiedź nędzarza zdała mu się zawiła, a pod koniec wręcz niezrozumiała, uznał jednak, że nie wypada się z tym odkrywać.
- A cóż to, jakaś tragedia cię spotkała?
- Nie mnie, wasza wysokość, nie mnie! O, bodaj to na
mnie właśnie spadły wszystkie plagi egipskie wraz z nie
szczęściami hiobowymi! Bodaj to mnie Pan nasz nazna
czył piętnem szaleństwa, a oszczędził to cudowne dziecię,
sikorkę umiłowaną, źrenicę w oku wiernych poddanych!
Ciekawość księcia rosła, w miarę jak obdartus mówił.
- Wstań, mój dobry człowieku, i opowiedz dokładnie,
co to za nieszczęście dotknęło istotę, o której mówisz. Ślu
bowałem ja bowiem, że pierwszą napotkaną uciśnioną
dziewicę z okowów wyzwolę.
- Dziewicę, powiadacie panie? - mizerak poskrobał
się niepewnie po głowie. - A tak - zakrzyknął -jest ci ona
dziewicą... Piękną jako marzenie, czystą jak źródlana
woda bijąca ze skały, a dobroci wszelakiej pełną...
- Dobrze już, dobrze, skończ te pienia. Wystarczy. Po
wiedz lepiej, kto ona, gdzie ona i któż ją niewoli? Powiodę
zaraz mój hufiec przyboczny i pokonam gnębiciela! Hej,
do mnie tu zaraz, panie Delipacy, szykuj w klin szeregi,
a kopie mi tam wpół końskiego ucha!
- Zaraz, książę, nie tak prędko - obszarpaniec położył
dłoń na ramieniu Kaliksta. - Zbrojni raczej na nic się nie
przydadzą. Tu z magią sprawa!
Rozległy się trąbki, a imć Delipacy stanął w strzemionach wypatrując wroga. Spojrzał pytająco na księcia. Ten machnął ręką.
- Zluzuj waść szyki, fałszywy to alarm! Tobie jak na
imię? - zwrócił się do nędzarza. - Nijak mi tak rozmawiać
na drodze z nieznanym człekiem.
- Jestem Werner Kusibab - zapytany dumnie podniósł
głowę - czarodziej trzeciej kategorii z cenzusem!
- O! - zdumiał się książę. - Czyż twoim krewnym nie
jest przypadkiem...
- Jest - przerwał Werner z ponurą miną. - Fortunat
Kusibab, dyplomowany mistrz magii. To mój brat. Znają
go bodaj wszyscy w tej części świata, a i w innych niez
gorzej.
- Lecz twoja szata i twój opłakany stan! Jakże to?
Czyż przystoi magowi łazić w takich szmatach?
- Niestety - westchnął czarodziej - miałem, owszem,
piękne szaty i ciepłą posadkę u króla Konsencjusza Bo-
huśława, pana pięknego kraju Wygwizdu. Dobrze mi się
wiodło - rozmarzył się - oj dobrze... Aż do chwili, gdy na
królestwo spadło wielkie nieszczęście. Ukochana córa
królewska, cudna Raniona, zakłuła się wrzecionem w pa
lec i usnęła...
- Umarła chciałeś rzec - poprawił go Kalikst. - Pew
nie nabawiła się tężca, biedactwo. Że też osoby wysokiego
urodzenia miewają pociąg do takich plebejskich rozrywek
jak przędzenie!
- Usnęła - powtórzył Kusibab z naciskiem - usnęła,
nie umarła... Zły czar to sprawił, rzucony zresztą nie przez
kogo innego jak kochanicę mego brata, wiedźmę, niejaką
Eleonoritę Trzęsimiech! Obraziła się, zgrega, że jej na
chrzestną matkę onegdaj nie poprosili. A kto by, wasza
łaskawość, taką wredną babę na kumę chciał! Toż nawet
brat mój koniec końców od niej uciekł, choć sam niedeli
katnego jest gustu i sumienia.
- Cuda opowiadasz, cudeńka - szepnął książę. - Mów
dalej, mów.
u
- A co tu mówić? Koniec. Usnęła biedactwo, a wraz
z nią wszyscy na zamku i w całej stolicy! Wszyscy!
- A ty? - spytał nieufnie Kalikst. - Ty jakoś nie uległeś
czarowi, jak widzę?
- Boli mnie twoja podejrzliwość, książę - zawołał
Werner. - Czyż wszak nie mówiłem, że jestem czarodzie
jem? Co prawda tylko trzeciej kategorii, ale za to z cenzu
sem! Kiedy tylko czar zaczął działać i ujrzałem ziewa
jących niepowstrzymanie dworzan, domyśliłem się, że
z nieczystą siłą sprawa, pobiegłem zaraz do swej komnaty
i zażyłem dekokt. Bóg mi świadkiem, chciałem go zadać
i innym, ale było za późno...
- A nie mogłeś ich jakoś odczarować?
- O, panie! Com sie ja napróbował, ilem potu przy re
tortach przelał... Na nic. Wszystkie bodaj kury w okolicy
zjadłem, a w znoju łapać te gadziny musiałem, bowiem
one jedne nie pospały się jako stworzenia zbyt głupie, by
na nie magia podziałała, wiele więc mi na to czasu scho
dziło. I nic. Tyle żem przeczytał w pewnej księdze, iż czar
zdjąć może jedynie osoba krwi królewskiej lub przynaj
mniej książęcej, gdy pocałunek na wargach zaklętej niesz
częśnicy złoży.
- Bardzo to zajmujące - na twarzy Kaliksta pojawiły
się wypieki. - A jakie też wiano ma owa królewna?
- O, widzę, że bystry z ciebie młodzian, książę. Bystry
i zapobiegliwy. Dziedzina królewny, gdy ją kto już wy
zwoli, obejmuje całych sto pięćdziesiąt jakosiów... Tak
zarządził król, zanim zasnął ostatecznie.
- Jakosiów? - zdumiał się książę. - A cóż to za prze
dziwna miara? Co to jest jakoś?
- Nie jakoś, wasza książęca wysokość, ale jakosię.
- Jakosię czy jakoś inaczej, wytłumacz mi, o co chodzi.
Werner Kusibab odchrząknął.
- Otóż kraina Wygwizd daleko stąd leży, prawie na
końcu świata, i całkiem inne panują w niej zwyczaje. Ta
koż i miary inne miewają. A owo jakosię jest to skrót od
,jak okiem sięgnąć" i oznacza, że gdy wdrapiecie się na
wieżę wysokości pięćdziesięciu łokci i w dzień pogodny
rozejrzycie, wszystko w zasięgu wzroku to jedno jakosię...
Zaś sto pięćdziesiąt jakosiów to będzie... To ogromny
szmat ziemi!
- Wszystko, co w zasięgu wzroku, mówisz?
- Nie inaczej.
- To źle - Kalikst podrapał się po głowie.
- Źle? - zdumiał się czarodziej.
- Ano źle. Jestem ja bowiem krótkowidzem i muszę ci
powiedzieć, że dla mnie już tamte drzewa - książę wska
zał pobliskie zarośla - mocno są rozmazane... Niewielkie
więc to będzie wiano... Ze trzy, może cztery włóki...
Zaprawdę niewiele. Może to dobre dla chłopa, ale nie dla
dziedzica wysokiej krwi.
- Ależ, książę - zawołał Werner - umówmy się, że to
księżniczka patrzeć będzie, a ma ona, zapewniam was,
wzrok iście sokoli! Poza tym jej dziedzina dawno została
odmierzona i wyznaczona! A po śmierci króla do męża
Ramony będzie należał cały Wygwizd!
- Chyba że tak! - ucieszył się Kalikst. - To oczywiście
zmienia postać rzeczy.
* * *
- Niepokoi mnie ta cisza - odezwał się Kalikst
rozglądając się na boki.
- Wszyscy śpią, to i cicho jest - odparł Kusibab.
- Nie wspominałeś, że to zagórska kraina... Strasznie
mnie podróż wymęczyła!
- Mówiłem przecież, że Wygwizd na końcu świata się
znajduje. Wiecie chyba sami, książę, że krainy takie są
zawsze położone w górach albo i zgoła za nimi. Cieszyć
się wypada, że nie za siedmioma...
Przy drodze Kalikst dostrzegł duży szkielet dziwnego, kształtu. Wstrząsnął się.
- Czy to szczątki smoka? Nic o smokach nie mówiłeś!
- Ależ, książę! - Werner zerknął spod oka. - Toż to
zwykła krowa! Sam ją zjadłem, kiedy kur zabrakło.
Kroiłem ją codziennie po kawałku i nawet się nie prze
budziła. Taka jest moc zaklęcia Eleonority Trzęsimiech!
- Strasznie tu - szepnął Kalikst. - Dlaczegom w przy
pływie szaleństwa zgodził się wyruszyć bez ochrony ka
walergardów imć Delipacego?
- Oto i zamek! - przerwał mu ponure rozmyślania
czarodziej. - To w nim znajdziemy królewnę.
Pomieszczenie, do którego Kusibab zaprowadził księcia było ogromną salą przypominającą kryptę, w której na katafalkach rzędem stały pokryte kurzem trumny. Przedtem przemierzali zamkowe korytarze i komnaty wypełnione tłumem śpiących ludzi. Robiło to niesamowite wrażenie. Z jednej strony Kalikst był coraz bardziej przerażony, ale z drugiej pocieszał się, że przynajmniej czarodziej nie okazał się zwykłym oszustem.
- Jednakże teraz zatrząsł się z oburzenia.
- Gdzieś ty mnie przyprowadził, marny magiku?! Co
to, trupa chcesz mi za żonę naraić? Oj, bo gniew mój po
znasz! - chwycił rękojeść rapiera.
Przerażony Kusibab padł na kolana.
- Ależ, panie, racz mnie wysłuchać zanim popełnisz
niewybaczalny błąd.
- Mów - warknął Kalikst przykładając mu do gardła
sztych broni. Im bardziej był zalękniony, tym większa
stawała się chęć zabicia człowieka, który go do tego prze
rażającego miejsca przyprowadził. Hamowała księcia je
dynie myśl, że po śmierci czarodzieja zostałby zupełnie
sam w towarzystwie nieboszczyków. - Mów szybko!
- Sam królewską rodzinę tu ułożyłem, wasza wyso
kość! Czy zdajesz sobie sprawę, jak miękko wyściełane są
trumny koronowanych głów? Czy chcielibyście pojąć za
żonę księżniczkę całą posiniaczoną i powygniataną od
leżenia latami na zwykłym łożu? To było zresztą jedno
z ostatnich życzeń króla przed zaśnięciem.
- Hm - chrząknął niepewnie Kalikst - może masz rac
ję, robaku. Choć cały czas mam wrażenie, że coś kręcisz.
- Ja kręcę?! - wykrzyknął z oburzeniem Kusibab. - Ja
kręcę?! Królewnę chcę mu dać za żonę, a on jeszcze mnie
śmie obrażać! - unosił się coraz bardziej. Odtrącił ostrze
rapiera i powstał z kolan. - Dobrze, jak sobie chcecie. Ja idę!
- Ależ nie obrażaj się! - Kalikst chwycił czarodzieja
za rękę. - Gdzie ta cudowna istota?
- Tam... - Kusibab niedbałym gestem wskazał
pierwszą z brzegu trumnę.
- Na co czekasz? Otwieramy!
Urażony Werner wzruszył lekko ramionami, ale podążył za księciem.
Sapiąc i stękając unieśli ciężkie wieko. Książę wpatrzył się w nieruchomą postać.
- No i jak? - spytał z zadowoleniem czarodziej.
- Jak? - Kalikst zgrzytnął zębami. - Jak?! Ty pytasz
jak?! To stare pomarszczone babsko ma być piękną dzie
wicą?!
-
science FICTION 48
- Jakie stare babsko? Jakie stare babsko?! - Kusibab
poczerwieniał ze złości. Naraz wydał się większy i groź
niejszy, co zaskoczyło i zdetonowało na chwilę księcia. -
Pewnie królewna trochę buzię pogniotła od poduszki, ot
co! A wy zaraz, że stara i pomarszczona!
- Pogniotła?! Co ty pieprzysz, człowieku?! - wrzasnął
Kalikst zapominając o wymogu wytwornego wyrażania
się w obliczu koronowanych głów. - Toż to zwyczajnie
stara przechodzona raszpla!
- Oj, książę - rzekł surowo czarodziej - nie wolno tak
mówić o jej wysokości! Nadobna to dziewica, choć nie
przeczę, może być i nieco naruszona zębem czasu! Minęło
w końcu ładnych parę lat.
- Ona nie jest naruszona zębem czasu! - pienił się Ka
likst. - To ona sama może czas zębami gryźć, jeżeli jej
w ogóle jeszcze jakieś pozostały! I nie mów mi, że to pud
ło jest nadobną dziewicą. Jeżeli nawet jest dziewicą, to
tylko dlatego, że nikt jej nie chciał, nawet pałacowy ko
niuch! Może byś tak rzucił na nią okiem, zamiast się ze
mną wykłócać!
- Co? - Kusibab zajrzał w końcu do trumny. - Rzeczy
wiście, stara cholera... Czy to możliwe, żeby upłynęło aż
tyle lat...? Zaraz! - palnął się w głowę. - Przecież to nie ta
trumna! To jest królowa matka, znaczy twoja przyszła
teściowa. Niepiękna, zgadzam się, ale córka do niej w ni
czym niepodobna. W babkę się wdała, a ta to była cud
urody, że ho, ho! Z najdalszych stron przybywali chętni do
jej ręki. Zaraz, zaraz - zamruczał - jak to było? Pierwsza
od lewej czy pierwsza od prawej? A może to była druga
od lewej...? Albo od prawej?...
- Zdecyduj się wreszcie, człowieku - szturchnął go
książę.
- Wiem, już wiem, to będzie ta! - czarodziej podbiegł
do katafalku pośrodku.
- Pierwsza z lewej, pierwsza z prawej - przedrzeźniał
go książę - a w końcu żadna z nich! Swoją drogą, co ich
tutaj tak dużo? Mówiłeś, że królewna Ramona jest
jedynaczką.
- Bo jest. Tutaj leżą jej ojciec, matka i paru szwa...
Paru bliższych krewnych. Takie było życzenie króla,
zanim zasnął.
- Całkiem sporo tych życzeń zdążył mieć przed
zaśnięciem - mruknął Kalikst.
- Konsencjusz Bohuśław to bardzo zdecydowany
człowiek, wasza miłość - odparł Kusibab. - Jak na króla
przystało.
- Dobrze już, otwieraj tę trumnę!
Zgrzytnęło wieko. Werner czujnie, a książę ze sceptycznym wyrazem twarzy zapatrzyli się w leżącą postać.
- No i co? - sapnął z zadowoleniem Kusibab. - Teraz
chyba jesteście w końcu zadowoleni?
- Buzia owszem, nawet ładna - rzucił niedbale Ka
likst. - Ale czy wszystko ma na miejscu, zobaczymy, do
piero gdy wstanie.
- No to do dzieła, książę, do dzieła! - zaczął zagrze
wać Werner. - Na co jeszcze zwlekać? Całujcie królewnę,
byle gorąco, potem przed ołtarz i do łożnicy!
- Czekaj, czekaj, mój drogi. To ile, powiadasz, kró
lewna ma tych włości w posagu? Sto pięćdziesiąt jakosiów?
- Nie inaczej!
- A w klejnotach i złocie równowartość pięciu tysięcy
grzywien?
- Tak jest, przecież mówiłem! 1 po śmierci króla Kon
sencjusza całe państwo Wygwizd będzie twoje!
- No dobrze. - Kalikst pochylił się nad królewną i za
raz wyprostował. - Zaraz, zaraz, gdzieś tu musi być jakaś
zagwozdka.
- Jaka znowu zagwozdka? -jęknął Werner. - Co zno
wu wymyśliliście? Takiego marudnego księcia w życiu
nie spotkałem!
- Trochę to wszystko za łatwe i za proste... Żadnych
szczególnych warunków, niebezpieczeństw w sumie nie
ma...
- Za łatwo?! - czarodziej złapał się za głowę. - Za
łatwo wam?! Może mam tutaj jakiego smoka sprowadzić,
żeby było trudniej? Albo stado wściekłych rozbójników?
To da się zrobić, tylko poczekajcie parę dni!
- A ta czarownica, jak jej tam... Eleo... Eleio...
- Eleonorita Trzęsimiech.
- Właśnie. Czy ona nie będzie się mściła za to, że czar
zdejmę?
- Książę - zawołał zrozpaczony Kusibab. - Eleonorita
od dawna ma to wszystko w dupie, naprawdę! Zapew
niam! Daję słowo! Przysięgam wreszcie! Zajęta jest teraz
ciemiężeniem ludu pewnego państwa na środkowym
wschodzie! Została ministrem zdrowia, a to dużo lepsza
rozrywka niż jakieś tam czary. Bez użycia magii daje radę
rozpieprzyć w drobny mak wszystko, czego się dotknie!
Teraz zdecyduj się wreszcie: albo całujesz, albo idę szukać
innego księcia!
- No dobrze już, dobrze.
Kalikst znowu pochylił się nad trumną, lekkim dmuchnięciem rozwiał złote loki królewny, lecz zaraz odskoczył.
- Ona mrygnęła! - zawołał przestraszony.
- Niemożliwe!
- Wyraźnie widziałem!
-Wykluczone!
- O, jeszcze mryga, patrz sam, jak jej oczy pod powie
kami tańcują!
- E, książę - rzekł Werner z wyrzutem. - Tak się bać
byle drobiazgu... Toż po prostu królewna znalazła się
w fazie szybkich ruchów gałek ocznych. No, w fazie snu
REM, jak powiadają znający! Czyś nigdy o tym nie sły
szał?
- Nie!
- To teraz słyszysz! - zniecierpliwił się Kusibab. -...
Biluklb