Dębski Rafał - Siódmy Liść.rtf

(49 KB) Pobierz
Autor: RAFAŁ DĘBSKI

Autor: RAFAŁ DĘBSKI

Tytul: SIÓDMY LIŚĆ

 

Z "NF" 5/98

 

   Mury kasztelu odpowiadały chłodnym poblaskiem promieniom

zachodzącego zimowego słońca. Wyżej na niebie pojawił się

wąski sierp księżyca, zalśniły nieśmiało pierwsze gwiazdy. 

   Do odzianego w czerń mężczyzny podszedł zbrojny w

błękitnym płaszczu. Chwilę patrzył na zamek, po czym rzekł

niecierpliwie:

   - Panie, ludzie zaczynają się niepokoić. Zapada zmrok, a

to miejsce cieszy się ponurą sławą. 

   - Dlatego przybywamy tu dzisiaj - odparł czarny. - W

wigilię Dnia Narodzenia Pańskiego złe moce kryją się w

swoich komyszach. Wszyscy przecież słyszeli, co

powiedział kanonik Norbert. 

   Rozejrzał się po surowym krajobrazie.

   - Uspokój ludzi, niebawem wyruszamy. Nie będzie czasu na

lęki i rozmyślania. 

   - Jesteście pewni, panie, że w istocie wszystkie złe moce

dziś śpią, nawet ten jego, tfu... - zbrojny splunął od

uroku. 

   Czarny zmierzył go zimnym spojrzeniem.

   - Reuben, gdybym był czegokolwiek pewien, miałbyś mnie za

naiwnego głupca. Dlatego musimy uczynić wszystko, przed czym

moja dusza się wzdraga. 

   - Żołnierzom nie spodoba się mordowanie niewinnych... 

   Czarny zaśmiał się głucho.

   - Nie trzeba nam najemników z zasadami. Kto nie wykona

rozkazów, pójdzie na sznur - powiedział twardo. - Dość

dyskuji! Wracaj do ludzi i dopilnuj, żeby byli gotowi na mój

znak. 

   Reuben skinął głową, zawinął połę błękitnego płaszcza i

oddalił się. Czarny zerknął za nim. Nawet twardym wojakom to

dzikie miejsce działa na wyobraźnię. Skoro on sam odczuwa

niepokój, czego żądać od przesądnych prostaków, choćby

zawodowych zabójców. Zapewne nikt dotąd nie zmuszał ich do

wykonywania misji przeciwko czarnoksiężnikowi. Pokręcił

głową. Jak można zamieszkać w takim miejscu? Las urywał się

jak nożem uciął, a dalej królowały ciemne skały, pokryte

teraz łachami śniegu, coraz słabiej widoczne w zapadającym

mroku. 

 

   Blask ognia z wysokiego kominka grał refleksami na

pobrużdżonej twarzy. Mężczyzna siedział przy leżącym w łożu

może dwuletnim dziecku. Chłopczyk trzymał mocno potężną

dłoń, uśpiony już, ale jeszcze nie pogrążony w pełnej

nieświadomości. W oczach mężczyzny można było wyczytać

miłość, niespotykaną na co dzień miękkość spojrzenia.

Orlątko w gnieździe... Zapełniło całe jego serce i od czasu,

kiedy Sara umarła - całe życie. Gdyby nie syn, nie widziałby

celu, pewnie zaprzepaściłby dziedzictwo, może nawet skończył

ze sobą... Uścisk małej piąstki osłabł, mężczyzna ostrożnie

uwolnił dłoń, patrzył chwilę na jasną główkę, po czym

skierował się ku drzwiom. 

   Za nimi czekała piastunka, czujna i zwinna jak kotka. 

Przemknęła obok, żeby spocząć w łożu obok dziecka, strzec

jego snu. Ciężkim krokiem podszedł do kominka w gościnnej

sali i legł na ławie przykrytej grubą derą. Wyciągnął z

westchnieniem ogromne ciało, przymknął oczy i obserwował grę

światła pod powiekami. Zza lekko uchylonych drzwi od części

gospodarczej dolatywał cichy gwar krzątającej się służby.

Odprężył się. Zdawało mu się, że leży zaledwie parę minut,

kiedy uwagę jego zwrócił niecodzienny hałas, krzyki i tupot

wielu nóg. Zerwał się.  Musiał zasnąć na dłużej, bo ogień

dogasał. Drzwi prowadzące na pokoje otworzyły się z hukiem,

w tym samym momencie otwarto na oścież drzwi kuchenne i do

środka wtłoczyła się gromada zbrojnych. Trzech z nich

ruszyło od razu do pokoju dziecinnego. Rzucił się w tamtą

stronę, lecz zamarł, bo drogę zagrodził mu zakrwawiony

sztych miecza trzymanego przez żołnierza w błękitnym

płaszczu. 

   - Nie radzę, baronie - napastnik był zdyszany, ale broń

nie drgnęła. - Mam przyjemność z baronem Gotfrydem de Berge,

jak sądzę? 

   Baron popatrzył tylko na prześladowcę wściekłymi oczyma,

żyły nabrzmiały mu na szyi. Bezwiednie napiął mięśnie. 

   - Nie radzę - powtórzył błękitny spokojnie.

   Z zewnątrz dochodziły słabsze odgłosy  szamotaniny i

krzyki mordowanych. Baron zacisnął szczęki. Żeby tylko nie

zrobili krzywdy małemu Wilhelmowi. 

   Do sali wszedł zbrojny w czarnym pancerzu i płaszczu

takiegoż koloru. Pod pachą trzymał garnczkowy hełm, miecz

tkwił w pochwie, najwyraźniej dowodził tymi ludźmi. De Berge

zwrócił się do niego:

   - Co ma znaczyć gwałt zadany królewskiemu poddanemu na

jego własnej ziemi, w jego własnej siedzibie?! 

   Czarny odpowiedział z drwiącym uśmiechem.

   - Niepotrzebnie się unosisz, baronie. Przybyliśmy w

świąteczną gościnę. 

   W tej chwili wkroczyło trzech żołnierzy, prowadząc pod

bronią piastunkę z dzieckiem w ramionach.  Chłopczyk

rozglądał się dookoła ogromnymi oczami, przerażony zgiełkiem

i obecnością wielu ludzi. Wyczuwał niebezpieczeństwo i

napięcie. 

   - Tatku! - wyciągnął nagle rączki, dostrzegając ojca.

   - Stój, de Berge - warknął Reuben i przyłożył sztych do

gardła barona. 

   - Nie wojujemy z dziećmi - oznajmił czarny - jednak mamy

sytuację wyjątkową. - Na jego znak jeden z najemników

wyjął sztylet i przytknął do zamarłego w przerażeniu ciałka.

- Jeden fałszywy ruch i pozbędziesz się dziedzica, żydowska

niańko! Dotyczy to także twojego przyjaciela. 

   - Jakiego przyjaciela - baron potrząsnął głową. - W zamku

przebywali jedynie... 

   - Nie suj nam piasku w oczy, magiku - przerwał czarny. -

Wiemy dobrze, kim jesteś i czym się parasz. Wiemy też, że

masz tu ku pomocy w nieczystych sprawach demona czy ducha

jakowegoś na usługach. Pamiętaj, cokolwiek podejrzanego się

zdarzy, mój żołnierz zada śmiertelne pchnięcie Wilhelmowi! 

   - Naprawdę wierzysz, nie wiem, jak cię zwać, w te

opowieści ciemnych prostaczków? Ani nie jestem żadnym

magiem, ani tym bardziej nie mam na usługach duchów ni

demonów... 

   - Możliwe - zgrzytliwie roześmiał się czarny. Zsunął

czepiec kolczy ku tyłowi. Wysypały się spod niego

kruczoczarne włosy. Z pięknej twarzy nie schodził drwiący

uśmiech. - Możliwe - powtórzył - że jest, jak mówisz.

Możliwe też, że w dniu dzisiejszym nie masz żadnej mocy, co

by się zgadzało, zważywszy na łatwość, z jaką zajęliśmy twój

zamek.  Jednak ja jestem człowiekiem ostrożnym i lubię mieć

zabezpieczone tyły i boki w czasie walki i w życiu. A zwać

mnie możesz Filip d'Aubrigny - dodał. 

   - Sławny siepacz starej Mahaut - powiedział baron.

   - Już nie - odparł czarny. - Stara przeniosła się na

tamten świat. Pewnie trafiła do piekła, jędza, choć może i

tam by jej nie chcieli - zaśmiał się znowu. - Teraz służby

swe pełnię dla innego, o tym za chwilę. Najpierw musimy

zawrzeć pewien układ. 

   - Puść dziecko - zażądał baron. - Klnę się, że nie będę

niczego próbował, jeśli to zrobisz. 

   D'Aubrigny pokręcił głową.

   - To ja dyktuję warunki. Dokąd ich nie spełnisz, dzieciak

zostanie pod sztychem. 

   - Jesteś łajdakiem!

   - Oczywiście. Nie wszyscy na świecie mogą być prawi,

uczciwi i miłujący, jak ty, czarowniku. 

   - Nie jestem...

   - To nieistotne - przerwał d'Aubrigny. - Wyprowadzić ich! 

- polecił. 

   Żołnierze wyszli do pokoju dziecinnego wraz z piastunką i

Wilhelmem. Dziecko podniosło żałosny lament, a piastunka

krzyczała:

   - Co wam zawiniło niewinne dziecko, mordercy, że zabijać

chcecie. Łajdaki... 

   Drzwi zatrzasnęły się. Baron patrzył dziwnie na Filipa.

   - Powiedz mi - rzekł powoli. - W zamku było jeszcze jedno

dziecko, niemowlę mojej kucharki... 

   - Na świecie nie ma niewinnych ofiar - odparł lekko

d'Aubrigny. - Są jedynie ofiary. Uwierz mi, że gdyby to ode

mnie zależało... 

   Umilkł na widok zmienionej grymasem wściekłości twarzy

barona. Nawet krzątający się po komnacie żołnierze

znieruchomieli. De Berge, nie zważając na ostrze miecza

Reubena, postąpił pół kroku do przodu, tak że błękitny

musiał się cofnąć, by go nie zabić. Baron wyciągnął w

kierunku d'Aubrigny'ego palce zakrzywione w szpony:

   - Wyzywam cię na śmiertelną walkę, Filipie d'Aubrigny. 

Niezależnie od tego, co się stanie, wyzywam cię i biorę na

świadków wszystkich tutaj zgromadzonych. Za wymordowanie

niewinnych i spokojnych ludzi, za śmierć czystego dziecka,

za przerażenie mojego syna. Wyzywam cię! 

   W ciszy zabrzmiał niespodziewany dysonans. To Reuben

opuściwszy miecz śmiał się na całe gardło. 

   - Słyszałeś, panie! On cię wyzywa! Będąc w twojej mocy

wyzywa cię po rycersku, po trzykroć! Ha, ha, ha, co teraz

zrobimy? Wypada dać mu pole, prawda? 

   - Zamknij się! - warknął Filip. - Nie pora na bzdury.

   Błękitny przestał się śmiać.

   - Złapał was, panie - powiedział spokojnie. - Nie możecie

odmówić bez utraty czci! 

   - A kto będzie o tym wiedział?

   - Mnie wszystko jedno, ale nasi ludzie... Rozniesie się. 

   D'Aubrigny zastanawiał się chwilę.

   - Masz rację, Reuben. Jako wyzwany - zwrócił się do

barona - proponuję termin dziś po północy, kiedy załatwimy

swoje sprawy. Zgoda? 

   - Mam jakiś wybór?

   - Nie!

   - Zatem zgoda.

   - Dobrze - d'Aubrigny z zadowoleniem skinął głową. - A

teraz jeszcze jedno. Jak będzie z tym twoim przyjacielem? I

nie udawaj, że nie wiesz, o co mi chodzi. 

   De Berge zmierzył go pogardliwym spojrzeniem.

   - Jeżeli tak bardzo obawiasz się czegoś, czego nie ma, to

zapewniam cię, że mój przyjaciel nie podejmie żadnych

działań. 

   - Klniesz się na honor?

   Baron pokręcił głową z niedowierzaniem.

   - Niech będzie, klnę się na honor.

   D'Aubrigny podszedł do dziecinnej komnaty i uchylił

drzwi.

   - Jean - zawołał - możesz odjąć sztych od dzieciaka! 

Tylko pilnie strzec i być w gotowości, nie spać! 

   - Kto by tam spał przy takiej niewieście - dobiegł

przytłumiony głos. 

   - Zostawić mi ją w spokoju! - zirytował się Filip. - Nie

potrzeba żadnych więcej awantur. Pamiętaj, że ona też może

być czarownicą! 

   Zatrzasnął drzwi z hukiem.

   - Zadowolony? - zwrócił się do barona.

   - Zadowolony będę, jak ciebie zabiję - odparł ten

spokojnie. - Mów, czego chcesz, i kończmy! 

   D'Aubrigny przyglądał mu się nieodgadnionym spojrzeniem.

   - Wyjść wszyscy! - polecił. - Zostają tylko Reuben, ty i

ty - wskazał palcem. - Zatknijcie parę łuczyw i wynocha! 

   Zostali w piątkę. Filip uśmiechnął się ze swoim drwiącym

wyrazem twarzy. 

   - Nie potrzeba nam więcej świadków niż to konieczne -

wyjaśnił. - Ci dwaj są kompletnie głusi, ustawimy się do

nich bokiem, żeby nie mogli czytać z naszych ust. A Reuben? 

On poniekąd ma dopilnować, żebym wywiązał się z zadania,

które zlecił mi hrabia de Chattillon. Reuben cieszy się

pełnym zaufaniem hrabiego. 

   - W odróżnieniu od ciebie, d'Aubrigny?

   Filip skrzywił się i machnął niecierpliwie ręką.

   - Bez komentarzy, proszę. Wiesz, po co przychodzę? 

   - Być może, ale chcę to usłyszeć od ciebie, najemniku.

   - Jak sobie życzysz, aczkowiek przedłuża to tylko sprawę.

Otóż jest w twoim posiadaniu niewielki wykonany ze złotej

blaszki przedmiot, którego poszukuje mój pan. 

   - A dokładniej?

   - Diabli! Wiesz lepiej ode mnie, co to jest, ale powiem

ci, skoro jesteś taki uparty. To liść jemioły. 

   Baron uniósł w zdziwieniu brwi.

   - Tak? A skąd o nim wiesz?

   - Nie bądź durniem, de Berge! Wysyłając mnie tutaj,

hrabia musiał mi naturalnie powiedzieć, czego mam szukać! 

   - Hm, mów dalej, wytłumacz mi, jakie znaczenie może mieć

zwyczajny kawałek złota? 

   - Wiesz przecież!

   - Przypuśćmy, że istotnie wiem, ale na pewno Reuben też

jest tego ciekaw, prawda? Chyba że on też wie? 

   D'Aubrigny westchnął.

   - Skoro zmuszasz mnie, żebym wyjawiał tajemnicę

człowiekowi postronnemu...  Hrabia opowiedział mi pewną

legendę, w którą wierzy, mnie jest ona obojętna, skoro

otrzymuję zapłatę za zadośćuczynienie mrzonkom starca. W

dawnych czasach, zanim jeszcze narodził się Nasz Pan, na

wyspach za Kanałem sporządzona została Złota Jemioła, a

raczej gałązka o siedmiu liściach. Wykonał ją nieznany

rzemieślnik na zlecenie Druidzkiego Kręgu. Jemioła ta

symbolizująca władzę nad światem, dawała nieograniczoną moc

czynienia dobra lub zła jej właścicielowi. W trakcie

magicznego obrzędu, który sprawowali najpotężniejsi kapłani,

jemioła została pozbawiona liści. Każdy uzyskał niezwykłą

moc. Liście oddano w opiekę Strażnikom, którzy zaprzysiężeni

do milczenia, mieli przekazać je właściwemu człowiekowi,

kiedy zjawi się u nich. Każdy z liści osobno nie może

ujawnić swych niezwykłych przymiotów.  Wszystkie umieszczone

z powrotem na gałązce dadzą nieograniczoną moc. Hrabia

zgromadził sześć z nich wraz z gałęzią po kasacji Zakonu

templariuszy, w ich bowiem była posiadaniu. Siódmego liścia

szukał latami na próżno, zanim trafił na twój ślad, de

Berge. Bo ty jesteś Strażnikiem, podobnie jak twoi

przodkowie. 

   Baron patrzył na niego bez słowa.

   - No co, zaniemówiłeś?

   De Berge wzruszył ramionami.

   - Usiądźmy - powiedział. - Zanosi się na dłuższą rozmowę.

   - Jak chcesz - odparł d'Aubrigny. - My mamy czas, a liść

i tak oddasz. 

   - Oddam, oczywiście, ale obowiązek nakazuje zachować

pewne formy. 

   Usiadł na ławie, a zaciekawiony Filip d'Aubrigny

przycupnął na zydlu naprzeciw. Reuben zajął pozycję za

plecami barona czujny i gotów do działania. 

   De Berge patrzył na ogień. W ciszy słychać było trzask

trawionego płomieniem drewna i poszum skwierczenia

pozatykanych w kunach łuczyw. Z żalem pomyślał o swych

ludziach, którzy oddali życie zupełnie niepotrzebnie,

przerażeni i bezradni. Zacisnął szczęki - nie czas opłakiwać

zmarłych. Potarł kantem dłoni nasadę nosa, żeby zapobiec

gromadzącym się łzom, przeczesał palcami włosy. 

   - Czekam - ponaglił d'Aubrigny.

   Baron Gotfryd De Berge drgnął, jak przebudzony z drzemki

i spojrzał na przeciwnika. 

   - Posłuchaj uważnie, d'Aubrigny - powiedział powoli. -

Jak wnioskuję z twoich słów, hrabia nie zdążył lub nie

chciał opowiedzieć ci wszystkiego. Możliwe też, że

zwyczajnie nie miał szans... 

   D'Aubrigny poderwał się.

   - Co chciałeś przez to powiedzieć?

   - Nic. Siadaj i uspokój się - odczekał chwilę.  -

Najwyraźniej nie dowiedziałeś się, że przedmiot, którego

poszukujesz, na nic się nie przyda. Ani hrabiemu, ani

tobie... 

   - Jak to się nie przyda? Hrabia był już starym

człowiekiem, ale miał po kolei w głowie i nie podejmował

pochopnych działań! 

   Baron przyglądał się spod przymrużonych powiek jego

wyraźnemu poruszeniu. 

   - Widzę d'Aubrigny, że uwierzyłeś w legendę.

   Filip wzruszył ramionami.

   - Może.

   - Posłuchaj więc i staraj się nie przerywać. Istotnie,

zgodnie z podaniem, Złota Jemioła daje swojemu właścicielowi

ogromną moc, pełną władzę nad światem.  Właścicielowi,

d'Aubrigny, a nie posiadaczowi. Pojmujesz subtelną różnicę?

To dobrze. Aby stać się właścicielem, trzeba spełnić pewne

warunki, żeby korzystać z mocy, trzeba zdobyć pewną wiedzę.

Właściciel Złotej Jemioły uzyskuje stan władzy, a nie fakt

władzy. Zresztą nawet fakt władzy, ale bez możliwości... 

   - Mydlisz mi oczy! - zirytował się Filip. - Władza jest

władzą, a jej stan czy fakt, czy jak to nazwiesz, daje

możliwość korzystania z niej! 

   - Pozornie. Tu chodzi o coś innego. Nie mówię o władzy

jako ujarzmianiu ludzi, kiedy jeden człowiek rozkazuje

innym, co mają robić, przełamuje ich opór, rządzi przeciwko

woli innych i przeciwko światu. Mówię o władzy pełnej, o

władaniu, a nie rządzeniu. W tych warunkach decyzje nie

powodują sprzeciwu ludzi czy natury, ale są z nimi

zrośnięte.  Tok wydarzeń i przemian płynie zgodnie z wolą

władcy, bez uświadomienia sobie źródła tej woli i, co za tym

idzie, bez sprzeciwu. Możesz czynić dobro lub zło,

wprowadzać bądź burzyć harmonię świata... Nie przeraża cię

to? 

   - Nie!

   Baron patrzył na Filipa, a w jego oczach pojawił się

dziwny błysk. 

   - Jakże mi ciebie żal, Filipie - powiedział

niespodziewanie miękko. - Jesteś zaślepiony, a podążasz

stromą i niebezpieczną ścieżką... 

   - Nie kręć, de Berge - przerwał d'Aubrigny. - Moja

cierpliwość ma swoje granice! 

   - Pozwól zatem, że opowiem ci pewną historię, która

pomoże ci zrozumieć moje słowa. Nie jesteś pierwszym

człowiekiem, który przybywa po siódmy liść Złotej Jemioły. 

Sam powiedziałeś, że roślina wraz z sześcioma listkami

została odnaleziona po kasacji Zakonu Templariuszy. Jak

wiesz, im też marzyła się władza nad światem, a łatwo się

domyślić, że przy swojej doskonałej organizacji i siatkach

postrzegaczy nie mogli nie wpaść na mój ślad. 

   Sam de Molay odwiedził mnie pewnego razu, kiedy czuł już

na szyi stalowe palce Króla z Żelaza. Przybył tu z

niewielkim pocztem, bez zamiaru zadawania gwałtu, gdyż był

mądry i wiedział, że siłą nic uzyskać nie zdoła. Przybył i

poprosił o możliwość uzyskania siódmego liścia. Bo widzisz,

najemniku, wystarczy przyjść i poprosić, nie trzeba urządzać

rzezi... 

   Odszedł z niczym, sam z własnej nieprzymuszonej woli,

żeby poddać się losowi. Nie przeszedł próby i zrozumiał, że

przejść jej nie zdoła. Zdobył wiedzę, ale jego dumna natura

sprzeciwiała się bezkrytycznemu jej przyjęciu. Zdał sobie

sprawę, że gdyby nawet pomyślnie przeszedł próbę, poddałby

się swojemu losowi. Tyle że wtedy zapewne nie rzucałby

klątwy na Filipa Pięknego i jego pokolenie w godzinie

śmierci... 

   - De Berge! - warknął Filip. - O jakiej próbie ty mówisz? 

I dlaczego miałbym ci wierzyć? 

   - Bo mówię prawdę! - oświadczył baron z mocą.

   D'Aubrigny nie zaprotestował, bo czuł, że tak jest.

   - Co to za próba?

   - Proste pytanie. Jedno bardzo proste pytanie, na które

należy udzielić pełnej odpowiedzi. 

   - Pytaj zatem! - rzekł Filip bez wahania.

   Baron pokręcił głową.

   - Są pewne warunki, których musisz dotrzymać. Jeśli

odpowiesz dobrze, otrzymasz nagrodę, jeśli odpowiesz źle,

musisz odejść. W tym wypadku przed odejściem musisz stoczyć

ze mną walkę. Zgadzasz się na to? 

   - Oczywiście - d'Aubrigny machnął niecierpliwie ręką. -

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin