Odcinek 189.DOC

(44 KB) Pobierz

 

Odcinek 189

 

Andrea wyrwała się prawie natychmiast, po czym spoliczkowała Felipe.

 

- Co ty sobie wyobrażasz? - krzyknęła. - To, że twój brat jest kretynem, nie znaczy, że nie zamierzam o niego walczyć! A ty nie masz prawa całować mnie w miejscu publicznym!

 

- A prywatnie już mogę? - zadrwił mężczyzna, rozbawiony efektem, jaki wywołał. - Słuchaj, moja panno, mam wrażenie, że nie za bardzo masz dokąd pójść, a powiedziałem ci już przecież, że ci pomogę. Viviana również. Przeprowadź się do nas - w końcu zawsze marzyłaś o zamieszkaniu w rezydencji.

 

- O ile wiem, właścicielem budynku jest Antonio de La Vega!  - Wściekłość kobiety nadal nie ustępowała. Jak on śmiał...!

 

- Tak mu się tylko wydaje. W rzeczywistości to my z Vivianą rządzimy tym całym bałaganem. Och, są jeszcze panienki Gambone, to znaczy Graciela z matką, ale one nie są groźne.

 

- Nie są groźne? Obyś się tylko nie pomylił - ostrzegła go Monteverde. - Monica Abreu też wydawała się niegroźna, a sprzątnęła mi Carlosa sprzed nosa. Wystarczył tylko jeden stosunek w ogrodzie, a już...

 

- On ma coś do tych ogrodów - stwierdził Felipe. - Najpierw ciągnęło go do tego przy naszej rezydencji, sama go tam wyprowadzałaś, kiedy jeszcze był na wózku, teraz kocha się z żoną Eduardo również wśród drzew...Może w poprzednim wcieleniu był piratem i zakopał skarb, a teraz podświadomie o tym myśli?

 

- Przestań! Sprawa jest poważna, mogę stracić wszystko, na co tak ciężko pracowałam.

 

- Miłość czy pieniądze? - spytał spokojnie on.

 

- Dobrze wiesz, o co mi naprawdę chodzi. Zostanę żoną twojego brata choćby przeciw całemu światu!

 

- Dobrze, już dobrze. Skoro jesteś taka zdecydowana, zrób, co proponuję i razem zastanowimy się, co dalej czynić.

 

- Jeśli przeprowadzę się do was, nigdy mi tego nie wybaczy.

 

- Nie musi o tym wiedzieć. Wsiadaj do samochodu, zaparkowałem kawalek dalej. Załatwię coś tutaj i zaraz wracam. Opowiem ci potem, o co chodziło.

 

Cóż miała robić? Wykonała jego polecenie i za moment bębniła już wściekle palcami po obiciu fotela w wozie mężczyzny.

 

Wewnątrz było nieco ciszej. Co prawda Monica nie ukrywała swojego niezadowolenia, że przestała być w centrum uwagi, ale zbyt długo nie marudziła, wręcz przeciwnie, szybko zaczęła udawać miłą po to, by Carlos czasem nie zmienił zdania na jej temat.

 

- Czy przydam się wam do czegoś? Może jakoś pomóc, coś dla ciebie zrobić? - zwróciła się do niego właśnie.

 

- Nie, nie - odparł, pogrążony w myślach. - W tej chwili jedyne, czego potrzebuję, to spokoju i wytchnienia od problemów. Jedno się rozzwiązuje, to drugie się wali. Nie sądziłem, że Andrea...- zawiesił głos, gdy przejeżdżał ręką po włosach, zmartwiony.

 

- Nie myśl już o niej. To przestępczyni, ukrywała kontakt z bandytą. Przyznam, zachowałam się może dość nieprzyjemnie na widok ofiary Velasqueza, ale teraz zrozumiałam, jak wielką krzywdę wyrządził mu don Conrado. A skoro twoja była narzeczona miała jakieś powiązania z tym oprawcą...

 

- Nie potrafię pojąć, dlaczego to zrobiła. Sprzymierzyła się z takim bydlęciem...Oby policja szybko go znalazła. Musi zapłacić za swoje zbrodnie.

 

- Rozluźnij się...O tak...- Abreu stanęła za siedzącym Santa Marią i zaczęła masować mu kark. - Jaki jesteś spięty. Spokojnie, niedługo wszystko się ułoży.

 

Oparł się wygodniej o oparcie fotela, czując, jak przyjemność rozpływa mu się po ciele. O tak, dłonie Monici były ratunkiem na stres.

 

Zarówno Eduardo jak i Pedro rozumieli, że powinni powściągnąć ciekawość i nie zaglądać do pokoju na górze. Rozmawiali teraz cicho w kuchni o tym, czy powiedzieć policji o cudownym odnalezieniu przyjaciela Sonyi. Wybór był o tyle trudny, że z jednej strony stało prawo, a z drugiej spokój Rodrigueza - komisarz z pewnością chciałby ocenić jego stan, przyszedłby więc do rezydencji - a to mogłoby spowodować nieprzyjemne konsekwencje. Z tego samego powodu na razie nie informowano władz o Rosie Davila, bo to pociągnęłoby za sobą przesłuchanie Sonyi, która nie mogłaby ukrywać prawdy, jak udało jej się uciec.

 

- Potrzeba mu odpoczynku - kończył wypowiedź Abreu.

 

- Tak - odmruknął Pedro, popijając piwo. Ostatnio coraz częściej miał na nie ochotę - zbyt wiele zła już widział, żeby nie wspomagać się alkoholem.

 

- A potem jakiegoś dobrego psychiatry i lekarza, który dokładnie oceni jego stan. Musi wrócić do normalności, inaczej ta dziewczyna się zapłacze.

 

- I tak dzielnie się trzyma. Tyle przeszła, a nadal nie oszalała, więcej, jest wsparciem dla Ricardo.

 

- To potęga miłości - stwierdził Eduardo. - Uczucia, które potrafi przezwyciężyć wszystko, tym bardziej, gdy jest tak ogromne, jak jej. Lata temu wydawało mi się, że to samo łączy mnie z Monicą, ale się pomyliłem.

 

- Nie masz nic przeciwko jej związkowi z Carlosem? - Pedro wypił jedną butelkę i chwycił drugą, ręce mu się trzęsły.

 

Zapadła cisza. Niby chwila tak krótka, jednak tak wiele dająca do zrozumienia.

 

- Ja...nie, nie mam - odparł za moment Eduardo. - Tylko mi go szkoda, bo wiem, jaka ona jest. I muszę go chyba ostrzec przed faktem, że Monica wróciła z Paryża, gdzie była związana z niejakim Pablo Martinezem, milionerem. Zdążyła mi się już tym pochwalić.

 

- Tym Martinezem? - zakrztusił się Velasquez. - I wymieniła takiego bogacza na Santa Marię? Nie wygląda mi to na związek dla pieniędzy.

 

- Bo nie tylko o to jej chodzi. Pablo, mimo, że jest stary i mogłaby liczyć na jego szybką śmierć, nie da się przerobić. Wie, komu ufać, a komu nie. Moja żoneczka boi się, że Martinez nic jej nie zapisze. A Carlos...pewnie by się o to pogniewał, ale z tego, co wiem, łatwo nim kierować. Najpierw Viviana, potem Andrea...

 

- Niedawno widziałem co innego - zdumiał się Pedro. - Ale skoro tak twierdzisz...

 

- Byłem kiedyś prawnikiem, znam się na ludziach. On jeszcze nie wie, w co się pakuje.

 

- Nie ufasz Monice? - upewnił się towarzysz rozmowy.

 

- Ani trochę.

 

Może i Sonya miała w sobie wiele siły, to prawda. Postronny obserwator mógłby nawet powiedzieć to samo, co Pedro, że córka Carlosa świetnie sobie radzi i na pewno osiągnie to, co zamierzała. Ten, kto znał ją naprawdę, zauważyłby drobne fakty, przeczące tej optymistycznej teorii. Pomijając dłonie, co jakiś czas wpadające w dziwny stan drgawek, delikatnych, lecz dobrze zauważalnych, liczyły się jeszcze zamknięcia oczu na krótkie chwile i głębokie westchnienia, jakby próbowała stłumić szloch. Bladość twarzy i te zamyślenia, kończące się wpatrywaniem w jeden punkt, póki coś nie zwróciło jej uwagi. Nie, nie traciła zmysłów. Jeszcze nie.

 

Bo i stracić ich nie mogła. Była przecież jedyną osobą potrafiącą siedzieć cały czas w jednym pomieszczeniu, przy łóżku i trzymać mocno bezwładną rękę Ricardo. Odkąd położono go na miękkim posłaniu, spał bez przerwy, na szczęście bez koszmarów. Oddech miał równy, chociaż raz, może dwa na ułamek sekundy jakby się zawahał. Gdyby nie siniaki na ciele, sprawiałby wrażenie, że nadal jest tym samym człowiekiem, co dawniej. Że w ogóle jest człowiekiem. Był jeszcze jeden szczegół - Monica miała rację co do zapachu. Pozostali mieszkańcy byli zbyt kulturalni, by zwracać na to uwagę znając jego losy, ale fakt pozostawał faktem. Tylko, że w chwili obecnej zgodnie stwierdzono, że ważniejsze jest odzyskanie sił i w miarę uspokojenie gościa, niż perfumy. Kiedy już to nastąpi, zajmą się i resztą. Niezależnie od stopnia trudności.

 

Ciche modlitwy do Stwórcy z prośbami o zdrowie dla swojego przyjaciela zanosiła od dobrych kilkudziesięciu minut. Może dlatego nie słyszała, jak do pomieszczenia ktoś wszedł. Osoba ta stanęła w progu i przez chwilę przypatrywała się scenie, jaką miała przed oczami. Dopiero za jakiś czas odezwała się:

 

- Ty go naprawdę kochasz.

 

- Bardzo - odparła Sonya, poznając po głosie kobietę za plecami. - Wiesz...jeśli chcesz, podejdź do niego. Pewnie słyszałaś i widziałaś dziwne rzeczy, ale on naprawdę nie jest groźny. To dobry, kochany człowiek.

 

Łzy napłynęły jej do oczu, musiała przerwać wypowiedź. Zaproszona Allisson przysunęła sobie krzesło i usiadła obok.

 

- Jesteś ode mnie młodsza o dwa lata, a zachowujesz się tak dorośle. Chyba bym nie potrafiła opiekować się kimś w takim stanie.

 

- Potrafiłabyś. Jeśli tylko byś tego kogoś kochała. Nie znasz do końca naszej historii, o tylu rzeczach nie wiesz, ale chcę, byś była świadoma jednego - gdyby nie Ricardo, leżałabym już głęboko pod ziemią. Zabita przez Mario, Gracielę, Velasqueza, Manolo...któregokolwiek z nich. Ewentualnie popełniłabym samobójstwo po śmierci Julio.

 

- Julio? Kim on był?

 

- Moim chłopakiem i...moim mężem. Nikt nie wie, że wzięliśmy ślub. Poza nim. - Sonya wskazała głową łóżko. Wyczuwała, że Allisson można zaufać. To właśnie ona obroniła w jakiś sposób przybysza przed matką, nawet nie wiedziawszy o nim praktycznie nic. Sonya była jej bardzo wdzięczna.

 

- Wyznałaś mu to? - spytała córka Abreu, zaciekawiona.

 

- Nie, to nie tak. Ricardo był w swoim czasie księdzem. Zanim Julio umarł, mój przyjaciel udzielił nam ślubu, na szybko, w samochodzie. Ramirez zmarł kilka sekund potem.

 

- Piękna historia, chociaż bardzo smutna. Hm...- zastanowiła się dziewczyna. - Księdzem? Nie wygląda. Mam wrażenie, że raczej jest skory do żartów. Księża są tacy poważni.

 

- Opowiem ci w skrócie życie Rodrigueza, chcesz? Zobaczysz, jaki z niego wariat - uśmiechnęła się Sonya. Dzięki tej opowieści mogła choć na chwilę zapomnieć o rzeczywistości.

 

- Zaraz, zaraz. Czy ja dobrze rozumiem? - przerwała nagle Allisson gdzieś w połowie historii. - Z tego wynika, że twój Ricardo ma skłonności do facetów!

 

- Owszem - nachmurzyła się Sonya. - Przeszkadza ci to?

 

- Ani trochę! Miałam kiedyś znajomego o takiej samej orientacji i świetnie się dogadywaliśmy. I wiesz co? Rodriguez odmawiał ci tyle razy, a w końcu się oświadczył. I przecież jesteś z nim w ciąży! Sonyu Santa Maria! - powiedziała uroczyście córka Monici. - Coś mi się wydaje, że tenże mężczyzna - jak tylko wróci do świadomości tego, kim jest - ponowi swoją propozycję. A ty nie waż się mu odmówić, dziecko musi mieć ojca...a ty ukochanego u boku!

 

- Nie chcę go unieszczęśliwiać. Dlatego wtedy się nie zgodziłam.

 

- Wydaje mi się, że on dobrze wie, co robi ze swoim życiem. Skoro chciał ślubu, znaczy, że go chciał. I kropka.

 

- Sądzę, że zrobił to dla mnie i naszego syna, wiedział, jak tego pragnę i...

 

- I się poświęcał? Przestań. On cię kocha! Pal licho, czy go pociągasz, czy nie, chociaż skoro spędził z tobą noc i jeszcze spodziewasz się dziecka, to to chyba o czymś świadczy. Jeżeli ten facet cię nie kocha, to ja jestem szejkiem! I zaręczam ci, że będzie z tobą szczęśliwy.

 

- Allisson...Powiem ci coś w sekrecie. Kiedy go po raz pierwszy zobaczyłam, tłumiłam w sobie szok i niedowierzanie. Wiem, że don Conrado faszerował go środkami, ale nie wiedziałam, że zmienił mojego Ricardo do tego stopnia. Potem ujrzałam pewne szczegóły...Zachowania, sytuacje. Jak choćby ta z kwiatkiem w salonie. I choć serce mi pęka, kiedy to mówię, dotarło do mnie, że już nigdy nie odzyskam go w takiej postaci, w jakiej był przedtem.

 

- Bzdury gadasz. Może faktycznie chwilowo jest inny, tylko, że zapominasz, iż cały czas powtarzał w kółko twoje imię. Tak, zdążyłam już co nieco usłyszeć z rozmowy ojca z Pedro. W takim razie gdzieś na dole pamięci ma ciągle obraz swojej Sonyi. Przecież cię poznał! Ba, nawet uratował! On cię nie zapomniał, Conrado może zniszczył jego rozum, ale nie serce. Wasza więź jest silniejsza od jakichś tam leków, czy innych środków na pomieszanie zmysłów. Może za miesiąc, może za dwa, jednego jednak jestem pewna - jeszcze porozmawiam sobie z nim na różne tematy. Bo przyznam, że mnie zafascynował.

 

- Mówisz, jak Luis - przypomniało się Sonyi. - Właśnie, Luis...Ciekawe, jak sobie radzi, z tego, co wiem od Eduardo, jest obecnie w sierocińcu. Powinnam go odwiedzić.

 

De La Vega radził sobie całkiem nieźle, zważywszy na to, że Sergio od rana rzucał mu porozumiewawcze spojrzenia, przypominając o wieczornej eskapadzie. Nie mieli jeszcze okazji porozmawiać o planie, Gera rzucił tylko kilka słów przed wyprawą na śniadanie tak, aby młodsi tego nie słyszeli:

 

- Nasze ostatnie śniadanko tutaj, co?

 

I szybko się oddalił, żeby nie wzbudzać podejrzeń. Luisa martwiło zdecydowanie i zawziętość w oczach Odmieńca. Odkąd dowiedział się o ojcu, zmienił się i niby na lepsze, ale syn Carlosa wiedział, że nie jest to prawda. Sergio bowiem miał w spojrzeniu mrok, czasami tak dobrze widoczny, gdy myślał, że nikt na niego nie patrzy. Jakby morderstwo rodzica wzbudziło w nim dawno ukryte ciemne moce, które przy najbliższej okazji wybuchną. Owszem, możliwe, że zranią Velasqueza, ale czy przy okazji odłamkami nie trafią kogoś z tych dobrych? Luis do tej pory nie wiedział, co tak naprawdę zamierza Gera.

 

Wejście Felipe do domu Eduardo Abreu z początku nie wzbudziło sensacji, bo wszyscy byli zajęci czym innym. Dopiero kiedy służąca zaanonsowała gościa, całe mieszkanie ogarnęła atmosfera wyczekiwania, jakby nawet mury postawiono w stan gotowości.

 

- Dzień dobry państwu! - przywitał się radośnie na widok brata i Monici kontynuującej masaż. - Widzę, że zażywasz rozkoszy wolności, drogi Carlosie!

 

- Przestań kpić i mów, czego tu szukasz! - młodszy z braci Santa Maria przechylił się do przodu, gotów do obrony. Osobista masażystka odsunęła się, jednak nie na tyle, by nie słyszeć rozmowy.

 

- Bez nerwów, nie przyszedłem tu podpalać domowego ogniska. Chciałbym coś zaproponować. Mianowicie Viviana martwi się o córkę i pragnie widzieć ją u siebie, w rezydencji. Jeśli namówisz Sonyę na powrót do domu, w zamian pogadam z Antonio na temat zwrotu firmy i rezydencji. De La Vega praktycznie nie zajmuje się przedsiębiorstwem, na razie jedzie na zyskach siłą rozpędu, niedługo jednak może ich zabraknąć. Dlatego przydałby się silny szef. Wiem, że wyrokiem sądu i tak dalej, lecz jeśli Antonio sprzeda ci zakład, my zapłacimy, a ty zostaniesz właścicielem. I oczywiście, wrócisz do domu. Z Andreą, Monica, czy kogo tam chcesz.

 

Stojącej z tyłu żonie Eduardo zaświeciły się oczy. Oto otwierała się przed nią szansa zamieszkania w rezydencji dawniej należącej do rodziny Santa Maria, jednej z najświetniejszych w kraju!

 

- Momencik! - Carlos zerwał się, znak, że chce to krótko załatwić. - Proponujesz mi sprzedanie córki?!

 

- Spokojnie, spokojnie. Nawet nie usiadłem, a ty już wrzeszczysz. Gdzie twoje maniery? - powiedział Felipe, po czym zajął miejsce na fotelu. - To nie byłaby sprzedaż. Twoja - a właściwie Gregorio - córka wraca - razem z tobą, co trzeba zaznaczyć - do rezydencji, a ja w zamian namawiam Antonio do przepisania domu i firmy na ciebie. Czyż to nie korzystny układ? Być może nawet wtedy nie doszłoby do rozprawy...wystarczyłoby tylko poprosić de La Vegę, by wycofał zarzut kradzieży. O śmierć Jessici i tak cię już nie oskarżą. Nic nie tracisz, braciszku.

 

- Tracę! Sonya potrzebuje przebywać wśród kochających ją ludzi, po tym, co przeszła, należy jej się chwila oddechu! Wynoś się, bo teraz tracę coś jeszcze - mianowicie czas!

 

- Sugerujesz, że matka jej nie kocha? - skrzywił się Felipe.

 

- Tak, na pewno kocha, szczególnie po tym, jak Viviana doprowadziła do śmierci dziecka Julio! A potem moja była żona odwróciła się od córki z powodu idiotycznych przekonań.

 

- Nie były idiotyczne. Sonya wpadła w złe towarzystwo.

 

- Sam jesteś złe towarzystwo. Dla mnie! A teraz zjeżdżaj!

 

Felipe ani myślał wstać i kontynuował:

 

- Żeby dać ci dowód moich dobrych intencji, dodam jeszcze, że razem z Vivianą zdecydowaliśmy się na kolejne ustępstwo. Nasza kochana dziewczynka przeprowadziłaby się nie tylko z tobą i z twoją kobietą, ale i z kimś jeszcze. Tak, co tak wytrzeszczasz oczy? Mówię o tym jej...erm...przyjacielu.

 

- O nie. Rodrigueza nie zabierzecie. Nie pożyłby zbyt długo.

 

- Bóg kieruje naszymi losami, Carlosie. Ricardo żyłby tyle, ile jest mu pisane. Sonya pewnie siedzi przy nim przez cały czas od waszego powrotu - nie obawiaj się, nikt by go nie tknął. Ani nie jesteśmy mordercami, ani ona by na to nie pozwoliła. Zastanów się dobrze, bo nic na tym nie stracisz. Pamiętaj też o zabezpieczeniu córki na przyszłość - w tym momencie nie ma nic. Wątpię, by Gregorio coś jej zapisał. Jeśli się zgodzisz na nasz plan, dziewczyna otrzyma w perspektywie dom, firmę i pieniądze. De La Vega na pewno się zgodzi, on chce mieć tylko dach nad głową i Luisa u boku.

 

- O Boże...Mój syn! - jęknął brat Felipe.

 

- Ops. Nie powiesz mi, że zapomniałeś o własnym dziecku. Gdybyś wyraził zgodę, mógłbyś wystapić o uznanie Luisa twoim potomkiem i wtedy on też zostałby zaproszony do rezydencji. Wszyscy byliby szczęśliwi.

 

- Jeśli można się wtrącić...- zaczęła Monica. - Wydaje mi się, że to całkiem niezła propozycja. Będziesz nadal czuwał nad córką, odzyskasz utracony i zabrany ci z pewnością bezprawnie dom - czegóż chcieć więcej? Znów staniesz na czele firmy, rodziny, wrócisz do dawnego życia. Zastanów się, kochanie.

 

- Kochanie? - zauważył Felipe. - Proszę, proszę.

 

- To nie twoja sprawa! - rozeźlił się młodszy brat. - Ale zgoda, przemyślę twoją propozycję, tylko najpierw zapytam się Sonyi, co ona na to.

 

- Skoro musisz...Osobiście jestem zwolennikiem wychowywania silną ręką i według mnie powinieneś jej kazać. Ale jak tam sobie chcesz. To co, załatwiamy to od razu, czy do mnie zadzwonisz? - podniósł się wreszcie Felipe.

 

- Zadzwonię. Daj mi czas do jutra.

 

- W porządku. To do zobaczenia, oby w rezydencji.

 

- Tak, tam, idź już, proszę. - Było widać, że Carlos ma nad czymś się zastanawiać.

 

Felipe sam miał zamiar wyjść, toteż nie zwlekał z opuszczeniem rezydencji. Już wsiadając do samochodu stwierdził z zadowoleniem do czekającej na niego Andrei:

 

- Wybacz, że zajęło mi to tyle czasu, mam jednak dobre wieści. Pułapka zastawiona.

 

- Na kogo, jeśli można spytać?

 

- Jakby ci tu powiedzieć...Na zdrajców.

 

Mężczyzna odpalił silnik, mimo to usłyszał słowa pasażerki:

 

- Jeśli chcesz skrzywdzić Carlosa...

 

- Och nie, nie obawiaj się o tego mięczaka. Nie o niego mi chodziło. Nie tym razem.

 

Koniec odcinka 189

 

Zgłoś jeśli naruszono regulamin