Odcinek 188.DOC

(55 KB) Pobierz

 

Odcinek 188

 

- Co tu robicie? - Sonya zasłoniła odruchowo Ricardo. - Kto wam powiedział, że tu jestem?

 

- Wszystko w porządku? - Viviana podbiegła do córki i chciała ją objąć, na próżno. Dziewczyna odsunęła się gwałtownie.

 

- Pytałam o coś. To wszystko, to wasza sprawka? Nie mogę uwierzyć, że nasłaliście na mnie morderczynię!

 

- Że co? - wtrącił się brat Carlosa. - Widzę, że ci się w głowie pomieszało. Jaką znowu morderczynię?

 

- Wy naprawdę nic nie wiecie? Wczoraj była tu Rosa i próbowała mnie zabić, bo obwinia mnie o śmierć Juana. Kochała się w nim do szaleństwa. Na szczęście ktoś mnie obronił.

 

- Właśnie widzę - Felipe nie potrafił przestać się śmiać. - Twój bohater zachowuje się jak przestraszone szczenię. Zawsze taki był, czy coś go odmieniło?

 

- Ludzka podłość! Nie martw się, wujku, zajmę się nim.

 

- O tak, z całą pewnością. Wsiadaj do samochodu.

 

- Nigdzie z wami nie pojedziemy. - Sonya miała spokojny, lecz stanowczy głos.

 

- My? Wybacz, córeczko, ale... - zawiesiła głos Viviana, powoli odzyskując równowagę. - W rezydencji niestety nie można trzymać zwierząt. Brudzą.

 

- Zawsze byłaś podła - stwierdziła Sonya. - Dopiero teraz widzę, jak bardzo. Dawno już postanowiłam, że zacznę żyć własnym życiem.

 

- A żyj sobie, tylko nie przyprowadzaj mi psów do domu. Za to my przejrzeliśmy od razu twój idiotyczny plan udawania, że wyparłaś się miłości do tego...O mój Boże, nawet nie wiem, jak to nazwać - zadrwił ubawiony Felipe.

 

- To - jak go określiłeś - ma imię i nazwisko. Ricardo Rodriguez, gdybyś zapomniał. A teraz wynoście się stąd, sami wrócimy do domu. I to na pewno nie będzie rezydencja de La Vegi.

 

- A cóż niby, chałupa tego Abreu? Robi z niej śmietnik, sprowadza tam najgorsze szumowiny.

 

- Skoro jestem dla ciebie szumowiną, to co tu jeszcze robisz? Zajmij się kobietami z dobrego domu, jak moja matka. Ona najlepiej wie, jak się zachowywać w towarzystwie, poczynając od obrzucania błotem najlepsze osoby na świecie.

 

- Kogo masz na myśli? - spytała równie rozbawiona Viviana. - Siebie? A może to coś za twoimi plecami, co właśnie szlocha jak pies?

 

Istotnie, Rodriguez musiał instynktownie skojarzyć oboje przybyszów, bo skulił się za Sonyą w jakimś dziwacznym drżeniu ciała.

 

- On się nas boi! Ale numer! - odkrył Felipe. - Wielki przestępca i morderca boi się pary dobrze wychowanych osób!

 

- On nie jest mordercą! - zaprotestowała Sonya. - Nie będziemy tu tak stali, wracajcie do samochodu, ja sobie poradzę.

 

- Gadaj sobie, gadaj, a my i tak zabieramy cię do nas.

 

Santa Maria miał dość i po prostu szarpnął dziewczynę w stronę pojazdu. Na ten widok Ricardo zapłakał głośno, ale nie poruszył się.

 

- Czy wy jesteście głusi, czy tylko mi się tak wydaje?! - ryknął ktoś zza nich. - Chyba powiedziała, że nigdzie z wami nie pójdzie, prawda?!

 

Całe zgromadzenie obróciło się jak na komendę w stronę tego donośnego dźwięku. Sonya pierwsza zrozumiała i uśmiechnęła się radośnie.

 

- Ze względu na mojego przyjaciela jej słowo jest dla mnie rozkazem! Puszczaj ją, ty zbirze! - grzmiał dalej Pedro. - Inaczej odstrzelę ci łeb!

 

- Dobra, już dobra, nie będę się kłócił z wariatem! - Felipe puścił Sonyę, ale nie odmówił sobie lekkiego popchnięcia jej w kierunku Rodrigueza. Dziewczyna zachwiała się, ale utrzymała równowagę.

 

- Bezczelny typie, znęcasz się nad własną bratanicą! - wrzasnął Eduardo, który pojawił się za Velasquezem i dał upust zdenerwowaniu.

 

- Odsuńcie się od Sonyi i jej przyjaciela! - kontynuował Pedro, cały czas mierząc z pistoletu w stronę Viviany i brata Carlosa. - Świetnie, a teraz wy dwoje, wsiadajcie do samochodu! - dodał już normalnym głosem do uratowanych.

 

- Jest pewien problem - przerwał mu cicho Abreu. - Spojrzyj za Sonyę.

 

- Widzę - mruknął brat Francisco. - Ale zauważyłem coś jeszcze.

 

Obaj mieli rację - jak tylko Felipe i jego kochanka nie stanowili już zagrożenia, siostra Andrei z powrotem zajęła się wyraźnie zdezorientowanym Ricardo. Szeptała do niego uspokajające słowa, głaskała po głowie, tłumaczyła, aż w końcu przekonała, by udał się tam, gdzie ona. Dlatego po wymianie zdań obu wybawców zarówno Sonya, jak i jej podopieczny - każde na swój sposób - dotarło do wozu Eduardo. Ten ostatni chciał jej otworzyć drzwi, ale pokręciła głową i  zrobiła to sama. Przez dłuższą chwilę wyjaśniała przyjacielowi - pomagając sobie rękami, by pokazać dokładniej, o co chodzi - dalsze postępowanie, aż znalazł się na tylnim siedzeniu. Usiadła obok niego, co nie było łatwe, zważywszy na fakt, że Rodriguez położył się na boku i zajął praktycznie całe miejsce. Jakoś jednak udało się jej zamknąć drzwi i czekała, aż dołączą do nich Abreu i Velasquez. Dopiero teraz zauważyła, że z tyłu znajduje się dziwnie milcząca i blada Allisson, na którą Ricardo w ogóle nie zwrócił uwagi. Pedro wsiadł na samym końcu, do ostatka trzymając na muszce przeciwników.

 

- Możemy ruszać - stwierdził potem, podał broń Eduardo, by nie przeszkadzała mu w prowadzeniu i odpalił silnik. Dobrze się bawił, obserwując bezsilnych mieszkańców rezydencji Antonio de La Vegi.  - Jakie mają miny, zupełnie, jakby im kot narobił na progu.

 

- Nadal są niebezpieczni - sprowadził go na ziemię Abreu. - Nie przestaną spiskować.

 

- Wiem. Ale najważniejsze, że tak wiele dziś osiągnęliśmy. Mamy nie tylko Sonyę, ale i...

 

Głos uwiązł mu w gardle. Obaj, zarówno on, jak i gospodarz mniejszej z rezydencji, dobrze widzieli, w jakim stanie jest jedno z tylnich pasażerów. Na razie triumfowali, ale co stanie się w budynku, gdy ocenią dokładniej zmiany w mózgu? I jak zachowają się pozostali ludzie w domu? O Carlosa można być spokojnym, jednakże Andrea i Monica...A Allisson? Owszem, przejęła się losem obu nieszczęśników, dziewczyny i jej przyjaciela, ale na pewno nie spodziewa się aż takiego widoku.

 

Eduardo odchrząknął i przerwał krępującą ciszę:

 

- Mam jedno pytanie. - Odwrócił się do córki Carlosa i kontynuował: - Ten list - od kogo był naprawdę?

 

- Od Rosy Davila, mojej dawnej pokojówki. Chciała mnie zabić w zemście za śmierć Juana.

 

Dopiero teraz przyszło jej na myśl, że Rodriguez może skojarzyć imię dawnego znajomego, ale nic takiego się nie stało. Pogrążył się w czymś w rodzaju letargu, pół snu, pół jawy, jakby w ten sposób próbował zrozumieć, gdzie się znajduje i po co.

 

- Rosa?! - zdziwił się Abreu. - Co za wariatka. Dobrze, że nie wróciłaś do tamtego mieszkania. Co powiedzieli twój wujek i matka na tą wiadomość, bo nie wątpię, że im wyznałaś prawdę?

 

- Nic. Zaczęli drwić z Ricardo.

 

Pedro bez słowa ścisnął kierownicę. Eduardo wypytywał dalej:

 

- Opowiedz mi dokładniej, co się zdarzyło.

 

Krótkie strzeszczenie było conajmniej wstrząsające.

 

- Jak mnie znaleźliście? - teraz przyszedł czas na pytanie dziewczyny.

 

- Pojechaliśmy do rezydencji, nie mogłem już wytrzymać z nerwów. Jej właściciel powiedział mi, gdzie jest Felipe i Viviana. Przyznam, że sprawiał wrażenie pijanego, albo pod wpływem narkotyków. Trochę się spóźniliśmy, ale i tak mogliśmy ci pomóc.

 

- Dziękuję - szept Sonyi niósł ze sobą ulgę...choć również niepokój. Bo co dzisiaj zyskała? Czy naprawdę tak wiele? Czy tylko ciało przyjaciela, bez jego duszy? Miała go przy sobie - a nic się nie zmieniło. Nadal nie był obecny w jej życiu.

 

Jechali w milczeniu, tylko co jakiś czas było słychać ciche westchnienia przygnębionych ludzi. Kiedy wreszcie zaparkowali przed rezydencją, dawno wstał dzień. Eduardo i Pedro wysiedli, bratanica Felipe również, tylko Rodriguez został w środku.

 

- Musimy go obudzić - stwierdził Velasquez.

 

- Nie wiem, czy to dobry pomysł - odparł Abreu. - Nigdy tu nie był, nawet jako...

 

W ostatniej chwili ugryzł się w język. "Jako człowiek"? Czy tak szybko odmówił mu człowieczeństwa?

 

Zadanie wzięła na siebie Sonya. Nie zdawała sobie jednak sprawy, że będzie aż tak trudne, bowiem Rodriguez - delikatnie namówiony przez nią do spojrzenia w stronę rezydencji - za nic nie chciał opuścić samochodu. Już i tak cudem był sam fakt, że go tutaj dowieźli bez większych problemów. Widać w głębi duszy ufał swojej "zjawie" do tego stopnia. Ale ten dom kojarzył mu się widocznie z czymś złym.

 

Bo i tak było. Wielkość budynku przypominała mu inną rezydencję, tą, w której został ośmieszony i wykpiony, z której wybiegł ze łzami w oczach. To był początek drogi przez mękę, coraz mocniejszego oddalania się od Sonyi, ich losy zaczynały się od siebie odsuwać, prowadząc do obecnego dnia. Dziś byli razem, lecz czy jutro znów nie znajdzie się setki kilometrów stąd? Oczywiście nie pamiętał tamtego zdarzenia, tylko instynkt podpowiadał mu, że budowle tego rozmiaru są złe, że go skrzywdzą.

 

Prośby, tłumaczenia, to wszystko było na nic. Patrzył tylko na dziewczynę, słuchał, owszem, nie odsunął ręki, kiedy go dotknęła, ale nie poruszył się ani o milimetr.

 

- Mnie też nie poznaje - stwierdził Pedro, kiedy podszedł bliżej. Był mężczyzną, twardym człowiekiem, a dziś miał w oczach krople smutku.

 

- Za to, co zrobił mu Velasquez, chętnie bym udusił drania - rozeźlił się Abreu. Powiedział to dosyć głośno, gniew wzbierał w nim coraz bardziej, gdyby obok stał don Conrado, z pewnością nie obyłoby się bez bójki.

 

Chwilę później zastygł, zaskoczony. Ricardo musiał usłyszeć słowo - hasło, bo rozejrzał się wokoło, czujnie i groźnie. Dwa uczucia walczyły w ciele Rodrigueza - strachu i nienawiści. Oba skierowane do Francisco.

 

Ostrożnie, jakby nie chcąc spłoszyć swojej ofiary, przesunął się w stronę wyjścia z wozu. Potem nadal w zwolnionym tempie opuścił pojazd i stanął na ziemii tuż przy nim, jakby przy norze, do której można wrócić w sytuacji zagrożenia. Gdy przez pewną chwilę nic się nie działo, ruszył dalej.

 

Cała czwórka zrobiła to samo, trzymając się nieco z tyłu. Obiecywali sobie, że teraz ich priorytetem będzie gruntowne przebadanie ofiary eksperymentów i za wszelką cenę przywrócenie go do stanu używalności.

 

Ricardo dotarł do schodów i tam zaprzestał wędrówki. Coś mu nie pasowało. Coś było nie tak. Wyczulone uszy wychwyciły, że po drugiej stronie drzwi wejściowych ktoś się znajduje. Wycofał się nieco, a za sekundę otworzyły się i pojawiła się w nich kobieca postać. Monica Abreu.

 

- Witaj, drogi mężu! - uśmiechnęła się radośnie. - Mała wycieczka w gronie przyjaciół? Gdzie byliście tak po nocy?

 

Jej dobry humor nie trwał zbyt długo. Dostrzegła bowiem wciąż milczącą córkę, stojącą w niewielkim oddaleniu od wszystkich.

 

- Allisson? Byłaś z nimi? Można wiedzieć, w jakim celu?

 

A potem jej wzrok zauważył coś jeszcze.

 

- Jezus, Maria. To coś...to...to...- palec powędrował na stworzenie w kącie schodów. - To jest....człowiek? Czy mam omamy?

 

- Pozwól nam przejść - Abreu nie zamierzał tłumaczyć niczego swojej żonie. I tak by nie zrozumiała.

 

- I na dodatek śmierdzi! - wrzasnęła Monica. - Co wyście za zarazę tu przywlekli?! Za nic nie wpuszczę tego czegoś do mojego domu!

 

- To nie jest twój dom - zwrócił jej uwagę mąż i wyminął, wchodząc do środka.

 

- Jeśli macie zamiar trzymać tą...istotę w pobliżu, postawcie mu budę!

 

- Zamknij się, mamo - odezwała się Allisson. - Sonyu, bądź cierpliwa, a na pewno ci się uda. On ci ufa.

 

Te ostatnie słowa skierowane były do córki Carlosa. Były prawdziwe, bo - co prawda po dobrych kilku minutach, ale jednak - udało się "wprowadzić" ocalonego do środka. To był dopiero początek kłopotów.

 

Zirytowana Monica zdążyła tylko szepnąć do córki, że policzy się z nią później, bo kiedy ekipa przekroczyła próg domu, w salonie stali Carlos i Andrea. Ich roześmiane twarze świadczyły, że mają do zakomunikowania dobrą wiadomość. Tak też było:

 

- Cieszę się, że jesteśmy tu wszyscy, bo chciałam ogłosić, że niedługo pobieramy się razem z moim ukochanym! - zaczęła Monteverde i miała zamiar kontynuować, gdy nagle jej spojrzenie spoczęło na niezwykłym przybyszu. Zamilkła w pół słowa, szok i wściekłość przeleciały przez głowę w tej samej chwili, gdy żona Eduardo wygłosiła swoją kwestię:

 

- Ślub? Och, drogi Carlosie, byłam pewna, że po naszej namiętnej nocy w ogrodzie nie oświadczysz się tej kobiecie. Chyba nie zapomniałeś, jak szeptałeś mi te namiętne słowa o mojej skórze i o piersiach?

 

Nie pomogła rozpaczliwa mina Santa Marii starającego się zapobiec nieszczęściu.

 

- Nie mów, że nie pamiętasz! - brnęła dalej Monica, nie zważając na wrażenie, jakie wywołała na zebranych - może z wyjątkiem Ricardo, bo ten zajął się badaniem kwiatka stojącego w rogu. Sonya delikatnie go odsunęła, czując w sercu ogromny ciężar i ból. Rozumiała już w pełni, że na zawsze straciła przyjaciela.

 

- Kochaliście się? - spokojne pytanie Andrei zabrzmiało w powietrzu. - Uprawiałeś z nią seks, a potem wszedłeś mi do łóżka i się oświadczyłeś?

 

- Wszystko ci wyjaśnię - zaczął Carlos.

 

- Co na przykład? To, w jakich pozycjach to robiliście? A może ile razy było wam dobrze? O nie, panie Santa Maria, może pan uznać nasz związek za zakończony.

 

- Związek? - parsknął on, nie mając już nic do stracenia. - Nazywasz związkiem to, jak się ostatnio zachowywałaś? Wciąż gdzieś daleko, jakby cię tu w ogóle nie było, twoje myśli zajmowało coś innego...A może ktoś? Może zainteresowałaś się kimś i przez to...

 

- Idiota! To ty nie mogłeś się zdecydować, czy wreszcie zaproponować mi małżeństwo! Rozprawa dawno się skończyła, zanim będzie druga, minie trochę czasu, a ty czekałeś nie wiadomo, na co! Teraz już jest jasne - nie chciałeś się żenić, bo miałeś kochankę! I to taką szmatę!

 

- Licz się ze słowami! - Santa Maria eksplodował. - Monica owszem, nie zachowała się zbyt przyjemnie, kiedy opuściła Eduardo, ale przynajmniej nie wyszła za mąż dla pieniędzy i zemsty, tak, jak ty zrobiłaś w przypadku Raula!

 

O, święta naiwności...Gdybyż znał charakter kobiety, o której mówił.

 

- Dla jakich pieniędzy? Przecież miałam prawo do majątku od ojca! Pamiętaj, że jestem córką Gregorio!

 

- To widać. I wiesz co? Dziwię się, że jeszcze nie jesteś w jego domu, na pewno by cię przyjął, gdyby wiedział, jak bardzo mnie skrzywdziłaś. Jedyne, co miałaś w głowie, to to, jak rozdzielić moją córkę i jej przyjaciela. Obsesja! Masz pecha, bo on żyje i zemści się za twoje czyny.

 

- Zemści? Na razie nie ma mózgu! Poza tym nie jestem winna jego cierpieniu!

 

- Tak? - Carlos wyrzucił z siebie cały żal. - Kto mnie namówił, żebym zrezygnował z obrony? Od tego się zaczęło. Teraz Sonya stoi tutaj, słucha nas i przypomina sobie smutek, jaki na nią sprowadziłaś. I w imię czego?! Braku tolerancji? A może nie moglaś znieść, że nie będziesz kierować jej postępowaniem, że kto inny będzie jej doradzał?

 

- Prosiłeś, żebym się nią opiekowała! Świetny z ciebie ojciec, skoro pozwalasz jej na takie wyskoki!

 

- Jakie wyskoki? Na zakochanie się? Ba, racja, to dla ciebie coś dziwnego, prawda? Miłość, wierność i oddanie. Jesteś odpowiedzialna za każdą łzę Sonyi, za tragedię, jaką przeżyła, za to, co zrobiono z Rodriguezem - przypatrz się dobrze, kim się stali!

 

- Zwariowałeś. Pewnie Monica nagadała ci głupot na mój temat.

 

- Wyobraź sobie...- Santa Maria podszedł bliżej i stanął twarzą w twarz z Monteverde. - Wyobraź sobie, że cię broniła. Byłem w ogrodzie i rozmyślałem o nas, o mojej rodzinie, o wszystkim po trochu. Przyszła i mnie pocieszyła.

 

- Faktycznie! - parsknęła Andrea.

 

- Jeszcze nie skończyłem! Stanęła po twojej stronie, tłumaczyła mi, że boisz się mnie stracić, że powinienem ci okazywać uczucie i takie tam. Poczułem ciepło, którego brakowało mi przy tobie. I stało się, to ja zacząłem i ja jestem winien, przyznaję. Ale to ty mnie do tego popchnęłaś!

 

- Czym niby? Dbaniem o ciebie i o Sonyę? Tym, że pragnęłam, by była szczęśliwa, by nie zadawała się z przestępcą? Bałam się o nią, w końcu to moja siostra, nie rozumiesz?! Jakże żałuję, że Francisco zmienił zdanie i nie załatwił tego tak, jak planował. Może kiedyś wyjaśni mi, co go do tego skłoniło, bo, na Boga, nie pojmuję! A przecież umówiliśmy się, że...

 

- "Francisco"? "Wyjaśni ci"? Chwileczkę. Czy ty czasem nie działałaś z nim w zmowie?

 

- Kompletnie ci odbiło. Oczywiście, że nie. Nie jestem morderczynią. Może twój brat tak, była żona owszem, przypominam również, że i świętoszkowata Sonya uczestniczyła w twoim sławetnym wypadku w basenie, a więc też chciała cię zabić. Ale nie ja. Zawsze byłam po twojej stronie i...

 

- Ty...- Santa Maria ugryzł się w język. Nie, nie wypowie na głos słowa, które miał na końcu języka. - Podejrzewam, że dobrze wiedziałaś, gdzie jest Ricardo, że w ogóle żyje i że to bydlę przeprowadza na nim eksperymenty! A moja córka tak płakała, tak rozpaczała! Chciała nawet odebrać sobie życie! Spójrz!

 

Carlos chwycił Andreę za brodę i siłą kazał jej patrzeć na Rodrigueza.

 

- Widzisz? Widzisz, co z nim zrobiłaś?! Z dobrym, porządnym człowiekiem, który wielokrotnie ratował Sonyę? Ona jest tutaj również dzięki niemu! Mogła już leżeć w zimnym grobie! Ale nie, ty zamiast im pomóc, chronić, dolewałaś oliwy do ognia. Spójrz mu w oczy!

 

- Puszczaj, to boli!

 

- Nie mam zamiaru! Pochyl się! Pochyl się, już!

 

Nikt z przysłuchujących się zebranych nie protestował. Santa Maria był jak nagła burza, nie do zatrzymania. Popchnął Andreę w stronę Ricardo tak, aby musiała wykonać polecenie Carlosa. Prawie upadła, udało jej się obronić przed upadkiem lewą ręką, znalazła się jednak dokładnie na wysokości oczu przyjaciela Sonyi - czyli dość nisko, trzeba dodać.

 

- A teraz go przeproś!

 

- Nie będę przepraszać szczu...

 

- Przysięgam ci, że będziesz. I za to, co powiedziałaś przed chwilą, również. Boże, nie wyobrażam sobie nawet, co teraz czuję. Miałaś kontakt z Velasquezem! Z mordercą, z psychopatą, z poszukiwanym przez policję draniem i nic nikomu nie zdradziłaś!

 

- To kłamstwo! - protestowała.

 

- Twoje życie to kłamstwo! Wciąż i wciąż! Wiesz, co zrobię? Zaraz zobaczysz! Eduardo!

 

Abreu zareagował natychmiast:

 

- Tak?

 

- Czy czujesz coś do Monici?

 

- Ja...nie wiem...nie, ona mnie opuściła i...ale czemu pytasz?

 

- Świetnie! A ty? - Santa Maria spytał teraz ją, cały czas trzymając Monteverde w pozycji kucznej. - Kochasz jeszcze swojego męża?

 

Abreu rzuciła okiem na małżonka, niepewna, czy już teraz wyznać prawdę.

 

- To moja córka chciała tu przyjechać, więc...- wydusiła wreszcie z siebie.

 

- Rozumiem! - urwał Carlos. - Czyli oboje zrezygnowaliście już dawno z uczuć. Teraz zaprowadzę tu porządek. Andrea, miałaś chyba kogoś tu przeprosić!

 

- Ja...wybij to sobie z głowy! - wykrzyczała nagle. Zaczęła się szarpać, na próżno.

 

- On czeka. I ja też - nie popuścił brat Felipe. Ścisnął tylko mocniej ramię kobiety, którą kiedyś tak bardzo kochał.

 

Nie miała wyjścia. Wyjęczała przez zęby krótkie i nieszczere "Przepraszam".

 

- I tak wiem, że nie powiedziałaś tego uczciwie, ale niech ci będzie.

 

Teraz on ją szarpnął w górę i odsunął brutalnie daleko od siebie.

 

- Jedna sprawa rozwiązana, teraz kolejna. Sonyu, cieszę się, że odzyskałaś swojego ukochanego. Nie wiem, co mu zrobił don Conrado, ale przysięgam ci na moją duszę, że odwrócimy każdy proces tak, abyś znów miała przy sobie Rodrigueza, a nie istotę, którą jest teraz. Eduardo, Pedro, jeśli możecie, pomóżcie Sonyi zaprowadzić tego biedaka na górę i połóżcie w jakimś wygodnym łóżku, widać, że jest chory. Bo chyba nie masz nic przeciwko ugoszczeniu go tutaj, prawda? - upewnił się Carlos, pytając o to Abreu.

 

- Oczywiście, że nie. Już wcześniej ustaliliśmy to z Sonyą.

 

- Doskonale. A teraz najważniejsze - Monico, skoro twój związek z mężem nie istnieje, proponuję ci jak najszybsze przeprowadzenie rozwodu. Mam w tym swój cel.

 

- Można wiedzieć, jaki? - spytała pełna nadziei żona Eduardo. Nie spodziewała się jednak aż takiego szczęścia:

 

- Przyznam, że może nie czuję do ciebie w tej chwili miłości i po ranie, jaką dzisiaj otrzymałem, długo się nie otrząsnę, ale chciałbym się z tobą bliżej zaprzyjaźnić, poznać...Niczego nie obiecuję, ale może kiedyś zbliżymy się do siebie jeszcze bardziej. Widać, że różnisz się od tej żmii.

 

- Carlos, ani mi się waż! - krzyk Andrei przerwał wydawanie rozkazów przez mężczyznę. - Ona liczy tylko na twój majątek, a to nas łączy prawdziwa miłość!

 

- Nawet teraz nie potrafisz powstrzymać się od próby kierowania czyimś życiem - stwierdził smutno Santa Maria. - Szkoda, że Conrado jest inny, mogłabyś się związać właśnie z nim. Dwa potwory.

 

- Wolałabym już Felipe.

 

- O proszę! Mojego braciszka, tak? Zaraz, zaraz, w dniu, kiedy zginął Juan, wyszliście skąś tak bardzo roześmiani! Obmyślaliście kolejną podłość - prawdopodobnie przekazałaś mu informację o tym, co dzieje się z Rodriguezem - czy też po prostu kochaliście się gdzieś w kącie?

 

- To pomówienie! Nigdy cię nie zdradziłam i dobrze o tym wiesz! Jeśli odrzucisz nasze uczucie i zwiążesz się z Monicą, wtedy...

 

- Wtedy co? Naślesz na mnie Conrado? Pozwolisz, by sprawdził, czy i ja nie zamienię się w zwierzę? Dziwię się w ogóle, że nadal tu jesteś, bo nie sądzę, by Eduardo miał ochotę cię tu dłużej gościć!

 

Nie miała wyjścia - wybiegła z rezydencji prosto przed siebie. I stało się coś bliźniaczo podobnego do sytuacji sprzed parunastu miesięcy, kiedy w ten sam sposób opuściła pokój Carlosa, zapłakana przez złośliwości Sonyi. Tym razem to Carlos sprawił jej przykrość, ale jedna rzecz się nie zmieniła - jak i wtedy, dziś też wpadła na mężczyznę. I znów był nim nie kto inny, jak Felipe Santa Maria, zdążający właśnie do rezydencji Abreu.

 

- Andrea? Co się stało?

 

- Masz brata kretyna!

 

- Wyhamuj, wyhamuj, skarbie. - Felipe słuchał tego z radością, jednocześnie wykorzystując sytuację i tuląc kobietę do siebie. Musiał ją przecież jakoś uspokoić. - Opowiedz mi wszystko!

 

- Zerwał nasz związek i ma zamiar zbliżać się do tej suki Monici, wszystko przez tego robaka, Rodrigueza, który przypełzł razem z Sonyą, niespełna rozumu, ale nadal niszczy mi życie! - wyrzuciła z siebie jednym tchem.

 

- Powoli, powoli. Chcesz powiedzieć, że ten gej wrócił, jest teraz w rezydencji Abreu razem z moją bratanicą, a Carlos dowiedział się o tym, że zarówno ty i ja znaliśmy prawdę o ukochanym Sonyi i nic nie mówiliśmy? Wściekł się i przez to zmienił swoje zapatrywania na żonę Eduardo?

 

- Tak, właśnie tak! Wczoraj kochał się z nią w ogrodzie!

 

- Że się nie przeziębią - skomentował Felipe.

 

- Ty idioto! Nie rozumiesz, że wszystko mi się wali?!

 

- Czekaj, czekaj. Od kiedy to silna Andrea Monteverde poddaje się przy pierwszym lepszym niepowodzeniu? Zobaczysz, razem damy sobie radę, pomoże nam też Viviana. Będzie dobrze, obiecuję ci to.

 

Przerwał na chwilę.

 

- Hm...Wyglądasz pięknie, kiedy jesteś taka wściekła. A skoro jesteś już wolna...

 

Za moment wyciskał już namiętny pocałunek na jej ustach.

 

Koniec odcinka 188

 

Zgłoś jeśli naruszono regulamin