Sade, Donatien Alphonse Francois de - Julietta powodzenie występku.pdf

(1630 KB) Pobierz
Microsoft Word - Sade, Donatien Alphonse Francois de - Julietta powodzenie występku
Donatien Alphonse Francois de Sade
Julietta Powodzenie Występku
INICJACJE
Obie, Justyna i ja, wychowałyśmy się w klasztorze Panthemont. Słyszeliście o tym sławnym opactwie i wiecie, że od
dawna stamtąd właśnie wychodzą w świat najpiękniejsze i najbardziej wyuzdane kobiety Paryża. Eufrozyna,
dziewczyna z sąsiedztwa, której śladami zamierzałam pójść, a która wymknęła się z domu rodziców, aby oddać się
rozpuście, była w tym klasztorze moją towarzyszką. A ponieważ to od niej i od duchowej kierowniczki jej
przyjaciółek otrzymałam pierwsze wskazówki dotyczące moralności [...], wypada mi teraz obie je przedstawić. ..,
zdać szczegółową relację z wczesnego etapu mego życia, kiedy to w sercu uwiedzionym i zepsutym przez te dwie
syreny pojawiły się zalążki przyszłych występków.
Zakonnicą, o której wspomniałam, była Madame Delbene. Funk-cj ę przeoryszy sprawowała od pięciu lat i
dochodziła właśnie trzydziestki, kiedy ją poznałam. Niepodobna wyobrazić sobie piękniejszej istoty: stworzona dla
pędzla artysty, blondynka o ujmującym wyrazie twarzy, błękitnych, żywych i czułych oczach oraz talii Gracji. Jako
ofiara rodzinnych ambicji Delbene w wieku dwunastu lat trafiła do klasztoru, ażeby znaczniejsza część spadku
mogła przypaść znienawidzonemu przez nią bratu. Ubezwłasnowolniona w wieku, gdy namiętności domagają się
swych praw i, choć z nikim jeszcze nie związana, kochająca mężczyzn i świat, musiała zadać sobie gwałt i
zwyciężyć w najtrudniejszych zmaganiach, zanim zaakceptowała swoją sytuację. Nieprzeciętnie inteligentna, mająca
za sobą lekturę wszystkich filozofów, potrafiąca świetnie myśleć, Delbene, przystawszy na swoje wycofanie, nie
omieszkała zadbać o dwie czy trzy zaufane przyjaciółki. Odwiedzano ją, pocieszano. A ponieważ była dość bogata,
miała dostęp do wszystkich książek
53
i duserów, jakich zapragnęła, łącznie z tymi, które musiały rozpalać jej wyobraźnię, już i tak żywą, i nie wyziębiały
bynajmniej jej azylu.
Co do Eufrozyny zaś, to związałam się z nią jako piętnastolatką od półtora roku przebywającą już w klasztorze. To
ona i Madame Delbene zaproponowały mi zasilenie ich grupy, kiedy skończyłam trzynaście lat. [...]
Nie muszę wyjaśniać, że lubieżność jest u żyjących w zamknięciu kobiet jedynym motorem ich związków. Tym, co
je łączy, nie jest cnota, lecz sperma. Podobamy się tej, którą podniecamy, stajemy się przyjaciółką tej, która nas
pieści.
Mając żywy temperament, już jako dziewięciolatka przyzwyczaiłam moje palce do tego, by odpowiadały na
pożądania lęgnące się w mej głowie, i czekałam odtąd jedynie sposobności, by zostać odpowiednio poinstruowaną i
poświęcić się karierze, do jakiej tak udatnie przygotowała mnie wcześnie rozbudzona natura. Eufrozyna i Delbene
zaoferowały mi wkrótce to, czego szukałam. Przełożona, która chciała rozpocząć moją edukację, zaprosiła mnie
pewnego razu na obiad... Była już tam Eufrozyna. Tego dnia było strasznie gorąco. Upał posłużył obu za pretekst do
negliżu, w jakim je zastałam. Nie miały na sobie nic oprócz przezroczystych bluzek i czerwonych wstążek, jakimi
się przepasały.
- Od kiedy jesteś w naszym domu - odezwała się Madame Delbene, całując mnie dość bezceremonialnie w czoło -
pragnęłam poznać cię bliżej. Jesteś bardzo ładna, sprawiasz wrażenie inteligentnej, a młode osoby twego pokroju
maj ą u mnie pewne względy... Rumienisz się, mój aniele, zabraniam ci tego. Wstyd jest chimeraj to jedynie skutek
obyczajów i wychowania, nawyk. Skoro natura stworzyła mężczyznę i kobietę nagimi, niepodobna, by jednocześnie
wpoiła w nas odrazę lub wstyd jako reakcję na nagość. Gdyby człowiek zawsze podążał za wskazaniami natury, nie
poznałby wstydu. Prawda ta dowodzi niestety, moje drogie dziecko, że istniejąpewne cnoty, których jedynym
źródłem jest całkowite zapomnienie o prawach natury. Jak bardzo podważono by zaufanie do moralności
chrześcijańskiej, gdyby przebadano pod tym kątem konstytuujące ją zasady! Kiedyś jeszcze o tym pogawędzimy.
Dzisiaj pomówimy o czymś innym. Ale najpierw rozbierz się tak jak my.
54
Zbliżywszy się do mnie obie rozbawione trzpiotki szybko pozbawiły mnie ubrania. Pocałunki Madaine Delbene
nabrały teraz całkiem innego charakteru...
- Jaka śliczna jest moja Julietta! - wykrzyknęła zachwycona. -Jakich miłych kształtów nabierają jej piersi! Są
większe niż twoje, Eu-frozyno, a przecież to dopiero trzynastolatka.
Palce uroczej przełożonej łaskotały moje piersi, a jej język trzepotał w mych ustach. Spostrzegła wkrótce, że jej
karesy oddziałały na mnie z taką siłą, że omal nie zemdlałam.
- Ach, do licha! - zawołała, nie mitygując się już dłużej i zaskakując mnie wymownością swych poczynań. - Co za
temperament! Przyjaciółki, przestańmy się krępować! Do diabła z tym, co przesłania jeszcze powaby, jakimi natura
nie obdarzyła nas przecież po to, by je ukrywać!
I zrzucając to, co ją okrywało, ukazała się nam piękna jak Wenus, której wdzięki zniewoliły samych Greków. Jej
skóra była bielą bieli... i aksamitem..., a j ej kształtów nie można by już udoskonalić. Eufrozy-na, która rychło poszła
za jej przykładem, nie dysponowała takimi powabami. Włosy miała nieco ciemniejsze niż Delbene i nie była tak do-
brze utoczona. Nie mogłaby się zapewne podobać w sposób tak jak tamta uniwersalny. Ale co za oczy! Jaka
inteligencja! Poruszona tyloma atrakcyjnymi przymiotami, żywo nakłaniana przez kobiety, które były w ich
posiadaniu, do wyzbycia się, jak one, wszelkich hamulców, uległam, jak łatwo się domyślacie. W stanie słodkiego
upojenia Delbene ciągnie mnie do łóżka i obsypuje pocałunkami.
- Chwileczkę, moje przyjaciółki - rzecze wkrótce mimo rozpalenia. - Wprowadźmy nieco ładu do tych przyjemności.
Zabawimy się jak należy, o ile je uporządkujemy.
Po tych słowach rozchyla mi nogi i kładąc się na łóżku, z głową między mymi udami, liże mnie, eksponując
jednocześnie najpiękniejsze w świecie pośladki przed Eufrozyną, która za pomocą palców wyświadcza jej taką samą
przysługę, jaką mnie wyświadcza język przełożonej. Zorientowana w tym, czego trzeba przeoryszy, Eufrozyną uzu-
pełnia swe pieszczoty solidnymi klapsami składanymi na jej tyłku, co,
55
jak zauważyłam, stanowczo mobilizowało naszą miłą nauczycielkę. Lubieżnie rozpalona dziwka pochłaniała spermę,
jakiej wskutek swych zabiegów kazała wciąż wypływać z mojej cipki. Niekiedy przerywała na chwilę, by na mnie
spojrzeć..., by obserwować mnie pogrążoną w rozkoszy.
- Jaka ona piękna! - entuzjazmowała się trybadka. - Och, jaka intrygująca! Śmielej, Eufrozyno, brandzluj mnie, mój
aniele! Chcę umrzeć upojona jej spermą! Zamieńmy się teraz miejscami - zawołała po chwili. - Droga Eufrozyno,
będziesz mieć mi to za złe, ale nie sądzę, bym mogła zwrócić ci rozkosze, o jakie mnie przyprawiłaś! Zaczekajcie,
moje miłe, chcę brandzlować was obie jednocześnie.
Umieszcza nas na łóżku, jedną obok drugiej. Za jej radą nasze ręce się krzyżują, a palce wodzą po łechtaczkach. Jej
język zagłębia się najpierw w cipce Eufrozyny. Obiema rękami pieści nasze dyskretne dziurki. Co jakiś czas porzuca
tamtą cipkę i dobiera się do mojej. Domyślacie się, że chłonąc w ten sposób trzy rozkosze jednocześnie, rychło się
spuściłyśmy. Po pewnym czasie trzpiotka każe się nam odwrócić. Prezentujemy jej tyłki. Brandzluje nas od spodu i
wylizuje anusy. Wielbiła nasze dupy, uderzała dłonią w pośladki i sprawiała, że umierałyśmy z rozkoszy.
Podniósłszy się wreszcie zawołała jak bachantka:
- Zrewanżujcie mi się teraz, brandzlujcie mnie obie naraz! Spocznę w twoich ramionach, Julietto, będę całować twe
usta, nasze języki będą się odpychać, nacierać na siebie, wzajemnie się ssać. Wsuniesz we mnie ten godmisz -
kontynuowała, podając mi go. - Ty zaś, Eufrozyno, troskliwie zajmiesz się moim tyłkiem, brandzlując mnie tym
małym etui, które znakomicie nada się do mojej dziurki... A ty, ptaszyno - ciągnęła, całując mnie - zadbaj o moją
łechtaczkę; to prawdziwe źródło kobiecych rozkoszy; możesz ją nawet rozdrapać, jestem twarda... Trochę się
zużyłam, potrzebuję mocnych wrażeń. Chcę z waszą pomocą przerobić się na spermę, chcę omdleć tu ze
dwadzieścia razy, jeśli łaska.
Zaiste! Oddałyśmy jej z nawiązką to, co same wcześniej otrzymałyśmy. Niepodobna było pracować bardziej
gorliwie nad sprawieniem kobiecie rozkoszy... I niepodobna byłoby znaleźć kobietę, która syciłaby się nią lepiej. W
końcu trzeba było odpocząć.
56
- Mój aniele - odezwała się ta czarująca istota - nie mogę wyrazić radości, jaką sprawiło mi spotkanie z tobą. Jesteś
wspaniałą dziewczyną. Pragnę, byś była jedną z mych rozkoszy. Zobaczysz, że można ich tutaj doznawać w sposób
bardzo żywy, choć pozbawione jesteśmy męskiego towarzystwa. Zapytaj Eufrozynę, czy jest ze mnie zadowolona.
- Och, moja miłości! Niech dowiodą ci tego moje pocałunki! -odpowiedziała nasza młoda przyjaciółka, przytulając
się do piersi Delbene. - Dzięki tobie poznałam siebie samą. Ukształtowałaś mój charakter, wyrwałaś mnie ze
zgubnych przesądów dzieciństwa. Dzięki tobie tylko żyję na świecie. Ach, jakże szczęśliwa jest Julietta, że raczysz
zająć się nią tak samo troskliwie!
- Owszem - odpowiedziała Delbene - zamierzam zająć się jej edukacją. Chcę wytrzebić z niej, jak wytrzebiłam z
ciebie, religijną ohydę, która pozbawia nas radości życia. Chcę jej wpoić zasady natury i przekonać ją, że wszystkie
bajki, jakimi dotychczas ją epatowano, zasługują tylko na wzgardę. Zjedzmy coś teraz, moje miłe, musimy jakoś
dojść do siebie. Po takich eksploatacjach trzeba się zregenerować.
Wyborny posiłek, jaki spożyłyśmy nago, pozwolił nam rychło odzyskać siły konieczne do tego, by zacząć wszystko
od początku. Znów zabrałyśmy się do brandzlowania... Z pomocą tysiąca nowych pozycji pogrążyłyśmy się
ponownie w skrajnych ekscesach wyuzdania. Wciąż zmieniając role, stawałyśmy się żonami tych, których przed
chwilą byłyśmy mężami, a oszukując w ten sposób naturę, zmuszałyśmy j ą przez cały dzień do wieńczenia
najsłodszymi rozkoszami wszelkich zniewag, jakich jej nie szczędziłyśmy.
Tak minął miesiąc. Po tym czasie Eufrozyna, która całkiem zatraciła się dla rozpusty, porzuciła klasztor i rodzinę, by
pogrążyć się w odmętach kurestwa i łajdactwa. Pewnego razu złożyła nam wizytę, przedstawiając swoją sytuację.
Nadto zepsute, by ganić jej decyzję, ustrzegłyśmy się utyskiwań i prób sprowadzenia jej na właściwą drogę.
- Dobrze zrobiła - podsumowała Madame Delbene. - Setki razy miałam ochotę poświęcić się tej karierze i
uczyniłabym to niechybnie, gdyby pociąg do mężczyzn zwyciężył we mnie nad skrajnym upodobaniem do kobiet.
Niebo wszakże, droga Julietto, przeznaczając dla mnie
57
wieczne zamknięcie, uczyniło mnie dość szczęśliwą, bym pragnęła tylko bardzo nieznacznie innego rodzaju
rozkoszy niż te, na jakie pozwala mi tutejszy azyl. Rozkosz, jaką kobiety mogą sobie zapewnić w swoim gronie, jest
tak wyborna, że niemal wcale nie oczekuję innej. Rozumiem jednak, że można kochać mężczyzn. Wyobrażam sobie,
że można zrobić wszystko, by się nimi uraczyć. O rozpuście wiem wszystko... Kto wie, czy nie wzniosłam się nawet
zdecydowanie ponad to, co dostępne wyobraźni?!
Pierwszą zasadą mej filozofii, Julietto - kontynuowała Delbene, która przywiązała się do mnie szczególnie od
momentu odejścia Eufrozy-ny -jest wzgarda wobec opinii publicznej. Nie wyobrażasz sobie, moja droga, do jakiego
stopnia kpię sobie ze wszystkiego, co mogą o mnie mówić. Jak mianowicie przyczyniać by się miała do mojego
szczęścia opinia jakiegoś prostaka? Reagujemy na nią tylko za pośrednictwem naszej wrażliwości. Jeśli jednak
mądrość i refleksja pozwolą nam osłabić tę wrażliwość w takim stopniu, byśmy nie odczuwali już skutków cudzych
ocen, nawet w sprawach, które dotyczą nas najbardziej, okaże się czymś zupełnie niemożliwym, ażeby dobra czy zła
sława wpływała jakkolwiek na nasze szczęście. Sami powinniśmy o nim decydować. Zależy ono tylko od naszego
sumienia, a może też bardziej jeszcze od naszych poglądów, na których jedynie powinny się gruntować najbardziej
oczywiste reakcje naszego sumienia. Sumienie bowiem - kontynuowała ta bystra kobieta - nie jest wszędzie takie
samo. Jest niemal zawsze rezultatem obyczajów i klimatu, skoro na przykład Chińczycy nie stronią bynajmniej od
zachowań, które przerażają Francuzów. Jeśli więc z pomocą tego plastycznego organu usprawiedliwić można rzeczy
przeciwne, odpowiednio do założonej swobody działania, to prawdziwa mądrość polegałaby na wyważeniu między
skrajnymi przypadkami czy chimerami i na przyjmowaniu jedynie poglądów odpowiadających jednocześnie naszym
naturalnym skłonnościom i prawom stanowionym przez rząd, któremu podlegamy. I poglądy te powinny właśnie
kształtować nasze sumienie. Oto dlaczego nigdy nie jest za wcześnie na przyswojenie filozofii, za którą chcemy
podążać, ponieważ jedynie ona kształtuje naszą świadomość, a to przecież świadomość kieruje w życiu naszymi
poczynaniami.
58
- Co takiego?! - zawołałam zdumiona. - Jesteś więc abnegatką w takim stopniu, że kpisz sobie z tego, co sądzą o
tobie inni?
- Oczywiście, moja droga! Przyznaję nawet, że o wiele bardziej cieszę się wiedząc, że moja reputacja jest zła, niż
cieszyłabym się z dobrej. Zapamiętaj, Julietto, że reputacja nie ma żadnej wartości, nie rekompensuje nam nigdy
ofiar, jakie składamy na jej ołtarzu. Ten, kto zabiega o swą chwałę, dręczy się tak samo jak ten, kto o nią nie dba.
Pierwszy obawia się wciąż, że to cenne dobro mu umknie, drugi lęka się swej beztroski. Jeśli na drodze cnoty jest
więc tyle samo cierni co na drodze występku, to po co zadręczać się wyborem? Czy nie lepiej polegać po prostu na
naturze i słuchać tego, co ona nam zaleca?
- Przyjmując te maksymy - zaprotestowałam - obawiałabym się wszakże zerwania zbyt wielu hamulców.
- Doprawdy, moja droga! - odparła Delbene. - To zupełnie tak, jakbyś powiedziała, że obawiasz się zbyt wielu
przyjemności! A czymże są te hamulce? Spróbujmy rozważyć to na chłodno... Konwenansami, niemal zawsze
narzucanymi bez zgody członków społeczeństwa i znienawidzonymi przez serce... sprzecznymi ze zdrowym
rozsądkiem. Absurdalnymi konwencjami, które są coś warte tylko dla głupców chcących się im podporządkować;
dla ludzi mądrych i rozumnych mogą być zaś one jedynie przedmiotem wzgardy... Jeszcze do tego wrócimy. Po-
wiedziałam ci już, moja droga, że się tobą zajmę. Twoja prostoduszność i naiwność przekonują mnie, że bardzo
potrzebujesz przewodnika na ciernistej drodze życia. I to ja nim będę. [...]
- Wystrzegaj się zwłaszcza religii, jej niebezpieczne wpływy łatwo sprowadzić by cię mogły na manowce. Podobna
hydrze, której głowy odrastają w miarę jak sieje odcina, nękać cię ona będzie nieustannie, jeśli nie dołożysz
wszelkich starań, by systematycznie niszczyć jej zasady. Obawiam się, by śmieszne idee o fantastycznym Bogu,
jakimi zatruwano cię w dzieciństwie, nie zepsuły twej wyobraźni. O, Julietto! Usuń z pamięci ideę tego
niepotrzebnego i śmiechu wartego Boga, wzgardź nią. Jego istnienie jest cieniem rozpraszanym natychmiast dzięki
najmniejszemu wysiłkowi umysłu. Uspokoisz się dopiero wówczas, gdy ta wstrętna złuda utraci nad twą duszą
wszelką władzę, w jaką wyposa-
59
żona została za sprawą błędu. Szukaj wciąż pokrzepienia w wielkich zasadach Spinozy, Yaniniego lub autora
Systemu przyrody. [...] Jeśli dręczą cię jeszcze wątpliwości, powiedz mi o nich, a uspokoję cię. Uodporniona tak
samo jak ja wkrótce zaczniesz mnie naśladować, i jak ja wypowiadać będziesz imię tego nikczemnego Boga tylko po
to, by go przeklinać i okazywać mu nienawiść. Wyznaję, że idea tej chimery jest jedyną rzeczą, jakiej nie mogę
wybaczyć człowiekowi. Uwalniam go od wszelkich błędów, ubolewam nad jego słabościami, nie mogę mu wszak
darować, iż wykreował owo monstrum, nie wybaczam mu, iż sam ukuł dla siebie religijne kajdany, które skrępowały
go tak dotkliwie, i że powodowany głupotą dobrowolnie nałożył sobie hańbiące jarzmo. Nigdy nic zdołałabym
wyjawić do końca zgrozy, jaką przenika mnie potworny system głoszący istnienie Boga. Moja krew burzy się na sam
dźwięk boskiego imienia. Wydaje mi się, że gdy je słyszę, zjawiają się wokół mnie duchy wszystkich
nieszczęśników, jakich owa odrażająca wiara przywiodła kiedykolwiek do zguby. Wzywająmnie, zaklinają, bym
użyła wszystkich sił i talentu, aby wytrzebić z umysłów mych bliźnich ideę tej szkaradnej zjawy, która każe im
umierać za życia. [...]
Nie ulega wątpliwości, droga przyjaciółko, że owo przeświadczenie o istnieniu i potędze Boga, szafarza dobra i zła,
jest podstawą wszystkich religii na ziemi. Którą z tych tradycji należałoby wszak wybrać? Wszystkie powołują się
na uprawomocniające je objawienia, wszystkie cytują księgi, dzieła swych bogów, i wszystkie chcą dla siebie
wyłącznej władzy. W owym trudnym wyborze światłym przewodnikiem może być dla mnie jedynie rozum, a gdy w
jego blasku badam te pretensje i bajki, widzę tylko mnóstwo niedorzeczności i banałów, które irytują mnie i budzą
mój sprzeciw.
Prześledziwszy pobieżnie absurdalne idee wszystkich ludów w tej istotnej kwestii zatrzymuję się wreszcie nad
przekonaniami, jakie mają w tej sprawie Żydzi i chrześcijanie. Pierwsi prawią mi o Bogu, niczego jednak nie
wyjaśniają, nie dajążadnej idei, i odnośnie natury Boga tego ludu otrzymuję tylko dziecinne alegorie, niegodne
majestatu bytu, w którym, zgodnie z zaleceniem, uznać miałabym stwórcę wszechświata. Prawodawca tego narodu
mówi mi o jego Bogu, wyrzucając z siebie
60
bez przerwy oburzające sprzeczności... [...] święte księgi, podawane mi jako dzieło Boga, są faktycznie wytworem
kilku tępych szarlatanów, a zamiast boskich rytów widzę w nich jedynie rezultat głupoty i myślowego zamętu. Bo
rzeczywiście, czy istnieć może coś bardziej głupiego niż wychwalanie ludu wybranego przez dopiero co
wykreowane bóstwo, i wmawianie wszystkim narodom, że Bóg przemawia tylko do tej wyjątkowej populacji; że
interesuje się tylko jej losem; że dla niej jedynie zmienia bieg gwiazd, nakazuje rozstąpić się morzu, zgęstnieć rosie?
Jak gdyby temu Bogu nie było o wiele łatwiej wniknąć w ludzkie serca, oświecić umysły, aniżeli zakłócać prawa
natury. I jak gdyby owa predy-lekcja do ciemnego, nikczemnego, nieokrzesanego plemienia mogła odpowiadać
najwyższemu majestatowi bytu, któremu miałabym jakoby przyznać moc stworzenia świata.
[...] Nie u Żydów zatem poszukiwać będę wszechmocnego Boga wszechświata. Napotkawszy u tego żałosnego ludu
jedynie odrażającą zjawę, zrodzoną z egzaltowanej wyobraźni paru megalomanów, nienawidzić będę godnego
pogardy Boga, podsuwanego przez łajdactwo, i przeniosę spojrzenie na chrześcijan.
Cóż za niedorzeczności nam się tutaj serwuje! Teraz już nie księgi wariata, który wspiął się na górę, mają być dla
mnie drogowskazem. Bóg, o jakiego tutaj chodzi, przedstawiany jest przez o wiele bardziej nobliwego ambasadora, i
bękarta Maryi czci się rzeczywiście całkiem inaczej niż porzuconego syna Jokebed! Przyjrzyjmy się więc temu nic-
poniowi. Co robi, co wymyśla, by przekonać mnie o swym Bogu? Jakie są jego listy uwierzytelniające? Piruety,
biesiady z kurwami, uzdrowi-cielskie popisy, kalambury i oszustwa. Jest synem Boga, którego wieści. Ów
nieokrzesaniec, który nie potrafi mi o nim nawet powiedzieć i który nie napisał nigdy choćby jednej linijki! Wisusa
powieszono. Cóż z tego? Jego sekta go porzuciła. Nieistotne! To on właśnie jest Bogiem uniwersum. Począć mógł
się tylko w łonie Żydówki, a narodzić w stajni. Przekonać winien mnie do siebie poniżeniem, nędzą, szalbierstwem.
Jeśli w niego nie wierzę, tym gorzej dla mnie, doczekam się wiecznych katuszy! [...] O, kwintesencjo sprzeczności!
Nowe prawo wzniesione ma zostać na starym, a jednak nowe usuwa stare. Jaka będzie więc pod-
61
stawa tego nowego? Czy to Chrystus jest owym prawodawcą, któremu trzeba zaufać? Owszem, jedynie on objaśni
mi Boga, który go zesłał. [...] Mojżesz, zadowolony, że może się podeprzeć cudami natury, przekonuje swój lud, że
piorun rozbłyskuje tylko dla niego. Jezus, o wiele sprytniejszy, sam czyni cuda. A jeśli obaj zasługująna wieczną
pogardę ze strony swych współczesnych, to trzeba wszak przyznać, że ten drugi zdołał przynajmniej, za pomocą
swych sztuczek, wymusić publiczne uznanie. Potomność zaś, rezerwując w swym osądzie miejsce w domu wariatów
pierwszemu, nie omieszka przeznaczyć dla drugiego eksponowanego miejsca na szafocie. [...]
Co dzień nowe przerażenia. Oto jedyne skutki, jakie wywołuje w nas idea Boga. To ta właśnie idea wnosi do
ludzkiego życia najdotkliwsze niedole. Skłania człowieka do wyzbycia się najsłodszych życiowych przyjemności,
wpajając weń obawę, iż mógłby się nie spodobać temu odrażającemu owocowi swej zbłąkanej wyobraźni. Musisz
więc, moja droga przyjaciółko, możliwie najszybciej uwolnić się od trwogi, jaką wzbudza to urojenie. W tym zaś
celu należy zniesławiać idola, postarać się zetrzeć go na proch. [...]
- Gdy pytam, dla jakich to powodów zakładać mielibyśmy istnienie nieśmiertelnej duszy, słyszę w odpowiedzi:
ponieważ człowiek z natury pożąda bytu nieśmiertelnego. Jednakże, zareplikuję, czyż wasze pragnienie staje się
dowodem jego spełnienia? W imię jakiej to osobliwej logiki ośmielamy się twierdzić, że coś musi się zdarzyć tylko
dlatego, że my sobie tak życzymy? Utrzymuje się, że bezbożnicy, wyzbyci chwalebnej nadziei innego życia, pragną
być unicestwieni. Zgoda! Czy jednak nie są oni, na mocy tego pragnienia, tak samo uprawnieni, by twierdzić, że
znikną, jak wy czujecie się w prawie utrzymywać, iż będziecie istnieć po prostu dlatego, że tego pragniecie?
- O, Julietto — kontynuowała z całą mocą perswazji owa kobie-ta-filozof- o, moja droga przyjaciółko! Nie powinnaś
wątpić, że umieramy całkowicie, a ludzkie ciało, po tym jak Parka przetnie nić, jest już tylko masą niezdolną do
poruszeń, których zespół tworzył życie. Nie ma już. wówczas ani ruchu, ani oddychania, ani trawienia, ani słów, ani
myśli. Twierdzi się, że wtedy dusza oddzielona jest od ciała. Powie-
62
dzieć wszakże, iż owa dusza, której wcale nie znamy, jest zasadą życia, to nie powiedzieć nic oprócz tego, że jakaś
nieznana siła jest ukrytą zasadą niepostrzegalnych ruchów. Nie ma nic bardziej naturalnego i prostego niż uznać, że
człowiek, który umarł, nie istnieje; nie ma też nic bardziej dziwacznego niż wierzyć, że człowiek, który umarł, wciąż
jeszcze żyje. [...]
- Zachwala się nam nieustannie użyteczność dogmatu o istnieniu innego życia. Utrzymuje się, iż nawet gdyby było
ono fikcją, to fikcja ta byłaby korzystna, ponieważ narzuca ludziom cnotę i do cnoty ich przywodzi. Pytam więc, czy
jest rzeczywiście prawdą, iż dogmat ów czyni ludzi mądrzejszymi i cnotliwszymi. Ośmielę się twierdzić, że,
przeciwnie, służy on jedynie czynieniu z nich głupców, hipokrytów, niegodziwców, zgryźliwców, i że więcej cnoty i
obyczajności znaleźć można zawsze u ludów, które nie znają żadnej z tych idei [tj. idei Boga i duszy nieśmiertelnej
— przyp. tłum.], niż wśród tych, u których stanowią one podstawę religii. Gdyby ci, którzy ponoszą
odpowiedzialność za wychowanie ludzi i sprawowanie rządów, sami byli światli i cnotliwi, odwoływaliby się raczej
do rzeczywistości niż do urojeń; wszelako nikczemni, ambitni, zepsuci władcy woleli wszędzie raczej tumanić naro-
dy za pomocą bajek niż uczyć je prawdy... niż rozwijać umysły, pobudzać do cnoty za pomocą zmysłów i realnych
środków... niż rządzić wreszcie w sposób rozumny.
Nie sposób wątpić, że księża mieli swoje powody, by wymyślić bzdurną bajkę o nieśmiertelności duszy: czyż
mogliby bez tych systemów opodatkować śmiertelników? Ach! Jeśli te potworne dogmaty o Bogu. .. o duszy, która
żyje po naszej śmierci, nie przynoszą najmniejszego pożytku gatunkowi ludzkiemu, to uznajmy, że są przynajmniej
absolutnie nieodzowne tym, którzy postanowili znieprawić nimi społeczeństwo.
- Czyż jednak — zwróciłam się do Delbene - dogmat o nieśmiertelności duszy nie krzepi nieszczęśliwych? Gdyby
nawet był iluzją, to czy nie jest ona słodka, czy nie jest przyjemna? Czyż nie jest dobrze dla człowieka, gdy wierzy,
że będzie mógł żyć po śmierci i rozkoszować się kiedyś w niebie szczęściem, jakiego odmówiono mu na ziemi?
63
- Doprawdy - odparła moja przyjaciółka - nie wyobrażam sobie, jak pragnienie błogostanu podnoszone przez jakichś
nieszczęsnych imbecylów mogłoby usprawiedliwić fakt zarażania głupstwem milionów ludzi uczciwych! Czy
zresztą rozsądnie jest czynić swoje życzenia miarą prawdy? Wykażcie nieco więcej odwagi, przystańcie na ogólne
prawo, poddajcie się porządkowi przeznaczenia, którego dekrety są jednakie dla wszystkich bytów, a odnajdziecie
siebie w tyglu natury, dokąd powracać będziecie wciąż pod innymi postaciami. Albowiem, w rzeczy samej, nic nie
ginie w łonie tej matki gatunku ludzkiego; tworzące nas żywioły połączą się w inne konfiguracje; wawrzyn nigdy nie
więdnie na grobie Wergiliusza. Czyż owa chwalebna wędrówka, deistyczni głupcy, nie jest równie rozkoszna, jak
wymyślona przez was alternatywa piekła i raju? Jeśli bowiem ten drugi pociesza, to zgodzicie się ze mną, że
pierwsze jest straszne. Czyż nie powiadacie, chrześcijańscy idioci, że do zbawienia potrzebna jest łaska, którą wasz
Bóg obdarza tylko wybrańców? Doprawdy, oto idee iście krzepiące. Czy po stokroć nie lepiej zostać unicestwionym,
niż wiecznie się smażyć? Kto po tym wszystkim ośmieli się jeszcze przeczyć, że stanowisko, które uwalnia od tych
obaw, jest tysiąc razy atrakcyjniejsze niż niepewność, na jaką skazuje nas uznanie Boga, który, pan swoich łask,
udziela ich tylko wybranym, innych zaś skazuje na niekończące się męki? Jedynie wskutek religijnej manii lub
szaleństwa można by przedkładać nad oczywisty system, który uspokaja, nieprawdopodobne rojenia przywodzące do
rozpaczy. [...]
- Zawdzięczam ci więcej niż życie, moja droga Delbene! -wykrzyknęłam. - Czymże jest istnienie bez filozofii? Czy
warto w ogóle żyć, gdy marnieje się pod jarzmem kłamstwa i głupoty? Chodź -kontynuowałam żarliwie - jestem
teraz ciebie godna i na twym łonie złożę świętą przysięgę, iż nie powrócę nigdy do tych urojeń, które twoja czuła
przyjaźń właśnie we mnie unicestwiła! Pouczaj mnie nadal, prowadź ku szczęściu; będę słuchać twych rad; zrobisz
ze mnie, kogo zechcesz, pewna, że nie będziesz miała nigdy uczennicy bardziej gorliwej i bardziej uległej niż
Julietta.
64
Delbene była w stanie upojenia: dla libertyńskiego umysłu nie ma przyjemności żywszej niż rozkosz pozyskiwania
nowych wyznawców. [...] Ponieważ jej pieszczoty stawały się coraz żarliwsze, wzniecony płomieniem filozofii
Zgłoś jeśli naruszono regulamin