Don Wollheim proponuje - 1989.pdf

(1130 KB) Pobierz
antologia - Don Wollheim proponuje - 1989
Don Wollheim Proponuje * 1989
The 1989 Annual World’s Best SF
Data wydań oryginalnego i polskiego – 1989
DAVID BRIN
PLAGA HOJNOŚCI
Myślisz, Ŝe mnie dostaniesz, co? No to pomyśl jeszcze raz, bo jestem przygotowany.
Dlatego właśnie mam w portfelu fałszywy Ŝeton z grupą krwi: AB Rh(-), a takŜe kartę ostrzegającą, Ŝe jestem
uczulony na penicylinę, aspirynę i fenyloalaninę. Inna karta głosi, Ŝe jestem praktykującym, gorliwym
świadkiem Jehowy. Wszystkie te wybiegi powinny przysporzyć ci trochę kłopotów, gdy nadejdzie czas. A z
pewnością nadejdzie, i to niedługo.
Nawet jeśli to będzie sprawa Ŝycia i śmierci, nie pozwolę sobie wetknąć w rękę igły do transfuzji. Nigdy. Nie
w takiej sytuacji, w jakiej znajdują się banki krwi.
I tak zresztą mam przeciwciała. Trzymaj się więc z dala ode mnie, ALAS. Nie mam zamiaru być twoją ofiarą,
ani twoim nosicielem.
Widzisz, znam twoje słabe strony. Słabowity z ciebie drań, choć perfidny. Inaczej niŜ TARP, jesteś wraŜliwy
na powietrze, ciepło, chłód, kwasy i zasady. Krew do krwi - to twoja jedyna droga. I po co ci jeszcze inna?
Myślisz, Ŝe opanowałeś tę technikę do perfekcji, nie?
Jak to cię nazwał Leslie Adgeson? "Największy mistrz"? "Perła wśród wirusów"?
Pamiętam, jak dawno temu HIV, wirus AIDS, tak wszystkim imponował swoją subtelnością i skutecznością
budowy. Jednak w porównaniu z tobą HIV to brutalny rzeźnik, czyŜ nie tak? To maniakalny morderca z piłą
łańcuchową, prymityw, co zabija swych nosicieli, a do przenoszenia się wykorzystuje ludzkie nawyki. Przy
pewnym wysiłku moŜna się jednak z nim uporać. Owszem, stary HIV miał swoje chwyty, ale w porównaniu z
tobą? Amator!
Wirusy kataru i grypy teŜ są sprytne. RozmnaŜają się błyskawicznie, ciągle w nowych mutacjach. Dawno temu
nauczyły się, jak sprawiać, by ich nosiciele kichali, smarkali i kasłali, w ten sposób rozprzestrzeniając je we
wszystkich kierunkach. Wirusy grypy są teŜ o wiele mądrzejsze niŜ AIDS, bo zazwyczaj nie zabijają swych
nosicieli; po prostu przysparzają im niewygody, a same szaleją, infekując kolejne osoby.
Och, Les Adgeson zawsze obwiniał mnie o antropomorfizację naszych obiektów. Kiedy tylko wchodził do
mojej części laboratorium i słyszał, jak przeklinam któregoś cholernego upartego leukofaga, reagował zawsze
tak samo. Widzę go teraz, jak unosząc jedną brew, sucho wypowiada się z nienagannym winchesterskim
akcentem.
- Wirus cię nie słyszy, Forry. Nie jest inteligentny; nie jest nawet, mówiąc precyzyjnie, Ŝywy. To w końcu
tylko paczka genów w zasobniku-proteinowym.
- Owszem, Les - odpowiedziałbym mu na to. - Ale są to s a m o 1 u b n e geny! Gdyby im tylko dać szansę,
wdarłyby się do ludzkiej komórki, wytworzyłyby wewnątrz armie nowych wirusów, po cnym ruszyłyby na
zewnątrz, by atakować następne komórki. MoŜe one nie myślą; moŜe całe to ich zachowanie jest wynikiem
ślepego przypadku. Ale czy to nie w y d a j e s i ę zaplanowane? Tak jakby tymi małymi potworkami ktoś k i e r
o w a ł, by nam uprzykrzyć Ŝycie... By nas wygubić.
- A, tam; daj spokój,. Fony - uśmiechnąłby się z politowaniem nad moją amerykańską prostodusznością. - Nie
pracowałbyś w tej specjalności, gdybyś nie uwaŜał, Ŝe fagi są piękne na swój sposób.
Dobry, stary, zadufany, świętoszkowaty Les. Nigdy nie pojął, Ŝe wirusy fascynują mnie z zupełnie innego
powodu. W ich gwałtownym nienasyceniu dostrzegałem czystą, prostą esencję ambicji, która przewyŜszała
nawet moją własną. I niewiele tu pomagało, Ŝe owa ambicja była nieświadoma. Zawsze uwaŜałem, Ŝe opinie o
wartości ludzkich mózgów są przesadzone.
Spotkaliśmy się po raz pierwszy kilka lat temu, gdy Les korzystał z urlopu naukowego i odwiedził wówczas
Austin. JuŜ wówczas otaczała go sława cudownego dziecka; oczywiście postanowiłem się z nim zaprzyjaźnić.
Zaprosił mnie do Oxfordu, bym z nim pracował, a więc wkrótce się tam znalazłem i toczyłem z nim regularne
spory na temat znaczenia zjawisk chorobowych, podczas gdy angielski deszcz siąpił na rosnące na dworze
rododendrony.
Les Adgeson. To on, wraz ze swymi filozoficznymi pretensjami, wśród pretensjonalnych przyjaciół, potrafił
godzinami rozprawiać o elegancji i pięknie naszych paskudnych przedmiotów badań. Ale nie zwiódł mnie.
Wiedziałem, Ŝe jest tak samo napalony na Nobla jak wszyscy z nas. Opętany obsesją gonitwy, szukania owego
fragmentu Układanki śycia, tego elementu, który dałby więcej funduszy, więcej laboratoriów, większy personel,
więcej prestiŜu... a w dalszej perspektywie więcej pieniędzy, wyŜszy status i moŜe, w konsekwencji, Sztokholm.
Twierdził, Ŝe go to nie interesuje. Ale Les to cwaniak: jak to się stało, Ŝe kiedy Thatcher masakrowała
brytyjską naukę, jego laboratorium rozwijało się cały czas? A mimo to starał się zachowywać pozory.
- Wirusy mają swoją dobrą stronę - stale utrzymywał. Jasne, z początku zabijają: Wszystkie nowe patogeny tak
się najpierw zachowują. Ale później zachodzi jedno z dwóch zjawisk. Albo ludzkość opracowywuje metody
zapobiegania, albo...
Och, Les uwielbiał takie dramatyczne pauzy. - Albo? - ponagliłem go, jak naleŜało.
- Albo dochodzi do przystosowania, kompromisu... moŜe nawet przymierza.
Les zawsze o tym mówił. S y m b i o z a. Uwielbiał cytować Margulisa i Thomasa, a nawet Lovelocka, u licha!
Jego respekt wobec nawet tak złośliwych, chytrych morderców jak HIV był zaiste przeraŜający.
- ZauwaŜcie, jak on w istocie wciela się w DNA ofiar - rozwaŜał na głos. - Następnie czeka, aŜ ofiarę
zaatakuje jakiś i n n y patogen choroby. Wówczas komórki obronne przygotowują się do zwiększenia swej
liczby w celu odparcia najeźdźcy, tyle Ŝe teraz w mechanizmach chemicznych niektórych komórek znajduje się
nowy DNA i w wyniku podziału powstają nie dwie komórki obronne, ale masa nowych wirusów AIDS.
- I co? - odparłem. - Pomijając fakt, Ŝe HIV to retrowirus, jego działanie nie róŜni się od zachowania innych
wirusów.
- Tak, ale popatrz dalej, Forry. Wyobraź sobie, co się stanie, gdy w końcu wirus AIDS dostanie się do
organizmu kogoś, kogo układ genetyczny sprawia, Ŝe jest on odporny!
- Masz na myśli osobnika, którego reakcje antyciał są wystarczająco szybkie, by przeciwdziałać AIDS? Albo
moŜe leukocyty odeprą atak?
Och, Les tak często przybierał pozę wyŜszości, gdy się do czegoś zapalił. - Nie, nie, pomyśl! - zawołał. -
Mówię o kimś odpornym p o infekcji. P o t y m, jak geny wirusa zostaną włączone w jego chromosomy. Tylko u
tego osobnika pewne i n n e geny przeciwdziałają temu, by nowy DNA zapoczątkował syntezę wirusów. Nie
powstają nowe wirusy. Komórki nie ulegają zniszczeniu. Dany osobnik j e s t odporny. I teraz ma juŜ ten nowy
DNA...
- Tylko w kilku komórkach...
- Owszem. Ale przypuśćmy, Ŝe jedna z nich to gameta. I przypuśćmy dalej, Ŝe spłodzi nią dziecko. Wówczas k
a Ŝ d a komórka tego dziecka moŜe zawierać zarówno cechę odporności, jak i nowe geny wirusowe. Pomyśl o
tym, Forry. Staje przed tobą nowy typ istoty ludzkiej. AIDS nie moŜe jej zabić. A jednak ma ona w sobie
wszystkie geny AIDS, moŜe wytwarzać te wszystkie niezwykłe, cudowne proteiny... Och, w większości będą
one ukryte lub bezuŜyteczne, nie ma wątpliwości. Lecz teraz genom tego dziecka i jego potomków obejmuje
większą r ó Ŝ n o r o d n o ś ć...
Kiedy go tak ponosiło, zawsze zastanawiałem się, czy naprawdę uwaŜa, Ŝe słyszę to od niego po raz pierwszy?
Brytyjczycy szanują amerykańską naukę, ale zawsze uwaŜają, Ŝe lekcewaŜymy aspekt filozoficzny. Jednak ja
juŜ wiele tygodni temu widziałem, dokąd zmierzają jego zainteresowania, i skrycie sobie to i owo przeczytałem.
- Chodzi ci o coś jakby te geny, które są odpowiedzialne za niektóre typy dziedzicznego raka? - zapytałem
ironicznie. Istnieją dowody, Ŝe niektóre onkogeny zostały pierwotnie wprowadzone do genomu ludzkiego jako
wirusy, tak jak ty sugerujesz. Ci, którzy dziedziczą skłonność do artretyzmu, mogli równieŜ w ten sposób dostać
swoje geny.
- Właśnie. Same wirusy mogą juŜ nie istnieć, ale ich DNA Ŝyje w naszych genach!
- Słusznie. Mój BoŜe, aleŜ na tym ludzkość skorzystała! . Och, jak ja nienawidziłem tej wyrazu wyŜszości,
jaka pojawiała się na jego twarzy. (W końcu jednak wydarzenia sprawiły, Ŝe owa wyŜszość zniknęła, prawda?)
Les wziął kawałek kredy i narysował na tablicy:
NIESZKODLIWY-ZABÓJCA-CHOROBA ULECZALNA-DOLEGLIWOŚĆ-NIESZKODLIWY
- Oto klasyczny sposób analizowania, w jaki sposób gatunek nosiciela reaguje na nowy patogen, szczególnie
typu wirusowego. KaŜda strzałka przedstawia oczywiście kolejny etap. mutacji i selekcji adaptacyjnej. a Na
początku jakaś nowa postać uprzednio nieszkodliwego mikroorganizmu przenosi się z poprzedniego typu
nosiciela, powiedzmy człowieka: Oczywiście początkowo nie mamy odpowiedniego mechanizmu obronnego.
Mikroorganizm dziesiątkuje i nas tak jak na przykład syfilis w Europie w szesnastym wieku, zabijając w
przeciągu dni, a nie lat... w szaleństwie poŜerania komórek, co w zasadzie nie jest najlepszym modus vivendi dla
patogenu. Tylko zbyt Ŝarłoczny pasoŜyt tak szybko zabija swego nosiciela.
Później więc następuje trudny okres zarówno dla nosiciela, jak i dla pasoŜytu, kiedy to obaj usiłują się
przystosować do siebie nawzajem. MoŜna to porównać do działań wojennych. Z drugiej strony moŜna te'z
uwaŜać to za swoisty okres przeciągających się negocjacji.
Parsknąłem z obrzydzeniem. - Mistyczne bzdury, Les. Zgodzę się na twój diagram; ale analogia do wojny
bardziej mnie przekonuje. Z tego właśnie powodu tworzy się laboratoria takie jak nasze. Aby opracowywały
lepszą broń dla naszych wojsk.
- Hmm, moŜe. Ale czasem ów proces przebiega inaczej, Forry. - Obrócił się i narysował inny diagram:
NIESZKODLIWY
|
ZABÓJCA!
|
CHOROBA ULECZALNA
|
DOLEGLIWOŚĆ
| |
PASOśYT DOBROTLIWY PRYMITYWNE WŁĄCZENIE
| |
SYMBIOZA KORZYSTNE WŁĄCZENIE
- Jak widzisz, ten diagram jest identyczny z poprzednim, do momentu, gdy pierwotna choroba zanika.
- Albo znajduje sobie kryjówkę.
- Z pewnością. Tak jak E. coli znalazły sobie kryjówkę w naszych wnętrznościach. Bez wątpienia bardzo
dawno temu bakterie - przodkowie E. coli zabiły znaczną liczbę naszych przodków, nim stały się poŜytecznymi
symbiontami, jakimi są teraz, pomagając trawić nam poŜywienie.
To samo odnosi się do wirusów, jak zakładam. Dziedziczny rak i reumatyzm są obecnie czasowymi
dolegliwościami. Później zaś te geny zostaną korzystnie włączone; staną się elementem róŜnorodności
genetycznej, jaka przygotuje nas na przyszłe komplikacje losowe.
ZałoŜyłbym się, Ŝe znaczna część naszych obecnych genów pojawiła się w taki sam sposób: wtargnęła do
naszych komórek w postaci najeźdźców..
Szurnięty sukinsyn. Szczęśliwie nie starał się skierować badań naszego laboratorium zanadto na prawą stronę
swego magicznego diagramu. Nasze cudowne dziecko nieźle kapowało, jak się mają sprawy z instytucjami
dostarczającymi funduszy na badania. Wiedział, Ŝe nie płacą nam za dowodzenie, iŜ wszyscy po części
pochodzimy od wirusów. Instytucje te chciały, wręcz Ŝądały postępu w studiach nad sposobami zwalczania
infekcji wirusowych.
Les więc skupił swe badania na d r o g a c h p r z e n o s z e n i a.
Tak, oczywiście, wy wirusy potrzebujecie nosicieli, nie? To znaczy, jak zabijecie kogoś, musicie znaleźć sobie
tratwę ratunkową, na której moŜecie porzucić zatopiony przez was statek, by przenieść się do wnętrza innej
nieszczęsnej ofiary. To samo występuje, gdy facet jest twardy, walczy i skutecznie się wam przeciwstawia -
trzeba się wynosić. Zawsze w ruchu.
Cholera, gdybyście nawet zawarły pokój z ludzkim ciałem, tak jak sugerował Les, nadal chciałybyście się
rozprzestrzeniać, nie? Kolonizatorzy całą gębą, wy małe sukinsyny.
Och, wiem. To po prostu selekcja naturalna. Te wirusy, które przypadkowo znajdą dobry sposób przenoszenia,
rozprzestrzeniają się: Te, które nie znajdą - nie. Ale to takie niesamowite. Czasem mam wraŜenie, Ŝe jest w tym
jakaś celowość...
A więc grypa sprawia, Ŝe kichamy. Tyfus powoduje biegunkę. Przy ospie powstają strupy, które wysychają,
odpadają i ulatują z wiatrem, by je wchłonęli najbliŜsi pacjenta. Zawsze jest to sposób opuszczenia statku.
Kolonizacji.
Kto wie? MoŜe jakiś dawny wirus spowodował nabrzmienie warg, które sprawiło, Ŝe zachciało się nam
pocałunków? Ha! MoŜe jest to przykład "korzystnego włączenia" z diagramu Lesa... zachowujemy skłonność
długo po tym, jak przyczynowy patogen dawno wymarł! CóŜ za pomysł.
Tak więc nasze laboratorium dostało znaczną sumę pieniędzy na studia nad drogami przenoszenia. I tak Les
znalazł ciebie, ALAS. Zrobił wielki wykres obejmujący wszelkie moŜliwe drogi, którymi infekcja moŜe
przenieść się z jednej osoby na drugą, i kazał nam badać je wszystkie, jedną po drugiej.
Sobie zostawił bezpośrednie zakaŜenie, z krwi do krwi. Miał po temu powody.
Po pierwsze, Les był altruistą. Niepokoił się paniką i nieuzasadnionymi pogłoskami, jakie się szerzyły na temat
brytyjskich banków krwi. Zdarzały się przypadki rezygnacji pacjentów z niezbędnych operacji chirurgicznych.
Mówiło się nawet o tym, by zacząć tu to samo, co robili juŜ niektórzy co zamoŜniejsi w Stanach: gromadzenie
własnej krwi (przy olbrzymich kosztach), by w razie konieczności unikać szpitalnych zapasów.
Wszystko to niepokoiło Lesa. Gorsza jednak sprawa była z potencjalnymi dawcami, którzy wstrzymywali się z
oddawaniem krwi, bo słyszeli jakieś głupie plotki, Ŝe w ten sposób moŜna się zarazić.
Cholera jasna, nikt nigdy się niczym nie zaraził przy o d d a w a n i u krwi... nikomu w ogóle nic nie było poza
moŜe lekkim zawrotem głowy i przejedzeniem tymi wszystkimi czekoladkami i herbatnikami, jakie ci potem
dawali. Co się zaś tyczy moŜliwości wszczepienia HIV przy transfuzji krwi, to nowe testy na przeciwciała
wkrótce poradziły sobie z tym problemem. Głupie plotki jednak się szerzyły.
Ludzie muszą mieć zaufanie do swych banków krwi. Les chciał połoŜyć kres tym wszystkim niemądrym
obawom raz i na zawsze, za pomocą jednego, decydującego programu badań. Ale nie był to jedyny powód, dla
którego zarezerwował sobie infekcje z krwi do krwi.
- Jasne, tej drogi uŜywają niektóre paskudne wirusy, jak AIDS. Ale na niej równieŜ mogę znaleźć starsze -
wyjaśniał podniecony. - Wirusy, które n i e m a 1 zakończyły proces Stawania się łagodnymi. Te, które zostały
tak ładnie dobrane, iŜ zachowują się bardzo spokojnie, prawie nie dokuczając swoim nosicielom. MoŜe nawet
znajdę jakiś współdziałający. Taki, który faktycznie w s p o m a g a ciało ludzkie.
- Nie odkryty pasoŜyt człowieka - parsknąłem z powątpiewaniem.
- A dlaczego nie? Jeśli nie powoduje oznak choroby, nikt nie zwraca na niego uwagi! To moŜe być zupełnie
nowe pole badań, Forry!
Mimowolnie poczułem doń szacunek. Właśnie w ten sposób zyskało sobie opinię cudownego dziecka - dzięki
przebłyskom intuicji. Nie wygasły one u niego podczas studiów. Podejrzewam nawet, Ŝe to dlatego ja się
uczepiłem jego i jego laboratorium, mocno się starzejąc, by moje nazwisko znalazło się obok niego na
opracowaniach naukowych.
Przyglądałem się więc jego pracy. Wyglądała ona tak wątpliwie, tak cholernie głupio. I wiedziałem, Ŝe w
końcu moŜe jednak przynieść owoce.
Dlatego teŜ gdy Les zaprosił mnie, bym mu towarzyszył na konferencję w Bloomsbury, byłem przygotowany.
Samo kolokwium okazało się niezbyt ciekawe, ale widziałem, Ŝe Les aŜ tryska chęcią podzielenia się nowinami.
Po referatach poszliśmy ulicą Charing Cross do pizzerii, która była wystarczająco odległa od uniwersytetu, by
mieć pewność, Ŝe w zasięgu słuchu nie znajdzie się Ŝaden inny uczestnik, Ŝe w lokalu będą tylko normalni
widzowie teatralni czekający na rozpoczęcie spektakli przy Leicester Square.
Les resztkami tchu kazał mi przysiąc milczenie. Jak widać, potrzebował powiernika, a ja chętnie przystałem na
tę rolę.
- Ostatnio rozmawiałem z wieloma dawcami krwi - zaczął, gdy kelnerka przyjęła juŜ zamówienie. - Wygląda,
Ŝe choć wiele osób zrezygnowało z krwiodawstwa, spowodowane tym straty zostały niemal w całości
wyrównane przez zwiększone oddawanie przez stałych dawców:
- Brzmi to nieźle - przyznałem, całkiem szczerze. Nie miałem nic przeciwko wystarczającym zasobom krwi.
Jeszcze w Austin z przyjemnością patrzyłem, jak inni udają się do ambulansu Czerwonego KrzyŜa - byle tylko
mnie nie kazano oddawać. Nie miałem na to ani czasu, ani ochoty, więc wykręciłem się malarią.
- Znalazłem ciekawego gościa, Forry. Wygląda na to, Ŝe zaczął oddawać w wieku dwudziestu pięciu lat, a do
tej pory przekazał juŜ ze sto pięćdziesiąt litrów.
Zrobiłem w myśli szybkie obliczenia. - Chwileczkę, on musiał juŜ przekroczyć granicę wieku.
- No właśnie! Przyznał mi się do tego, gdy obiecałem mu, Ŝe nic nie powiem. Wygląda, Ŝe n i e c h c i a ł
zaprzestać krwiodawstwa, gdy skończył sześćdziesiąt pięć lat. To twardy staruszek... parę lat temu przeszedł
drobny zabieg chirurgiczny, ale w sumie trzyma się bardzo dobrze. ToteŜ gdy jego miejscowy Klub
Krwiodawców zrobił mu wielkie przyjęcie poŜegnalne, facet zmienił miejsce zamieszkania i zarejestrował się w
nowej stacji, pod fałszywym nazwiskiem i podając znacznie niŜszy wiek:
- Facet wydaje się cokolwiek szurnięty, ale chyba nieszkodliwie. Myślę, Ŝe po prostu chce być potrzebny.
ZałoŜę się, Ŝe podrywa pielęgniarki i smakuje mu darmowe jedzenie... traktuje to jako wyŜerkę co dwa miesiące,
na którą zawsze moŜe, liczyć, w towarzystwie przyjaznych, wdzięcznych osób.
Dobrze, powiedzmy, Ŝe jestem egoistycznym sukinsynem, ale to nie znaczy, Ŝe nie umiem zrozumieć
motywów altruistycznych. Tak jak większość typów wyzyskiwaczy, mam dobrego nosa do tego rodzaju
motywacji, jakie kierują frajerami. Tacy jak ja muszą wiedzieć podobne rzeczy.
- Na początku ja teŜ tak myślałem - powiedział Les, kiwając głową. - Znalazłem jeszcze paru podobnych i
postanowiłem nazwać ich "nałogowcami". Zrazu nie skojarzyłem ich z inną grupą; tymi, których nazwałem
"neofitami".
- Neofitami?
- Tak jest. Chodzi o tych, co nagle zostali krwiodawcami, rozumiesz - bardzo szybko po tym, jak sami mieli
powaŜne zabiegi chirurgiczne!
- MoŜe w ten sposób spłacają część rachunku za szpital? - Nie, nie o to chodzi. Mamy przecieŜ powszechne
ubezpieczenie społeczne, pamiętasz? A nawet w przypadku lecznictwa prywatnego, mogło to się odnosić tylko
do pierwszych oddań.
- MoŜe więc wdzięczność? - Uczucie mi obce, ale jego zasadę potrafiłem zrozumieć.
- MoŜliwe. Niektórym osobom zapewne po tak bliskim otarciu się o śmierć mogła wzrosnąć wraŜliwość i
postanowili stać się lepszymi obywatelami. W końcu pół godziny w stacji krwiodawstwa, parę razy w roku, to
niewielka ofiara w zamian za...
Obłudny wariat. Oczywiście, on sam był krwiodawcą. Les rozgadał się o obowiązkach wobec społeczeństwa i
podobnych, aŜ w końcu przyszła kelnerka i przyniosła pizzę oraz dwa następne piwa. To go zamknęło na chwilę.
Gdy jednak kelnerka odeszła, Les pochylił się naprzód; oczy mu błyszczały.
- Ale nie, Forry. To nie spłacanie rachunku, ani nawet wdzięczność. Przynajmniej nie u wszystkich. Z tymi
ludźmi zdarzyło się więcej niŜ tylko to, Ŝe stali się lepsi. To istni neofici, Forry. Zapisywali się do Klubów
Krwiodawców - i to jeszcze nie wszystko! Wygląda na to, Ŝe w kaŜdym przypadku nastąpiła zmiana
osobowości.
- Co masz na myśli?
- Mam na myśli to, Ŝe w znacznej części te osoby, które przeszły operacje w ciągu ostatnich pięciu lat,
całkowicie, jak się wydaje, zmieniły swoją postawę wobec społeczeństwa! Stawszy się krwiodawcami,
jednocześnie zwiększyły datki na cele dobroczynne, wstępowały do komitetów rodzicielskich i rad
opiekuńczych harcerstwa, uaktywniały się w ruchach ekologicznych i antyaborcyjnych...
- Do rzeczy, Les. O co ci konkretnie chodzi?
Zgłoś jeśli naruszono regulamin