ROLF SHOTT - Bo Yin Ra - Zycie i dzielo.rtf

(228 KB) Pobierz

 

ROLF SHOTT
BÔ YIN RÂ - ZYCIE I DZIELO
(Leben und Werk / wyd. orygin.: 1974?)

 

PRZEDMOWA

 

Jezeli przyjacielowi autora niniejszego "zyciorysu" pozwolono napisac przedmowe, to moze ona tylko - jednoczesnie z podziekowaniem za rzetelna prace ucznia Bô Yin Râ - zawierac slowa calkowitej aprobaty. Co nas juz przy pierwszym spotkaniu z Bô Yin Râ wstrzasnelo, to byla pewnosc, ze stoimy wobec czlowieka, który - w i e d z i a l. Oczywiscie: wiara moze byc przykladem dostatecznie mocnym, aby wedlug niej ukladac zycie i oddac za nia zycie. Czego zas kazdy szukajacy dostepu do rzeczy niezniszczalnych od dawna najgorecej zyczyl sobie, to spotkanie z czlowiekiem, który nie tylko wierzyl w ów swiat wiekuisty, o którym podawal wiesci, lecz znal go z wlasnego bezposredniego doswiadczenia. A wiec w czasach szukania zazdroscilismy zawsze tym uczniom, którzy swa wiare niegdys opierac mogli na osobistym doswiadczeniu ich mistrza. Cos podobnego stalo sie, wiec naszym w dwójnasób wdziecznym udzialem, gdyz wiemy, jak ciezko bylo temu Mistrzowi, z natury swej tak powsciagliwemu, byc poslusznym wezwaniu do gloszenia tego, co poznal. Nie tylko o jego dziele, którego wszystkich faset, jak z krysztalu, promieniuje to samo swiatlo, a ze wszystkich slów i obrazów ta sama wiedza, ale równiez o jego prostej ludzkiej istocie chce i powinna niniejsza ksiazka - jako wyraz wdziecznosci - podac wiadomosc.

 

 

ZADANIE

 

Sens zycia ludzkiego, o którym ma byc mowa w dalszym ciagu ksiazki, polegal na ofiarowaniu Prawdy, Dobra i Piekna. To, co maz znany imieniem Bô Yin Râ czul, myslal, malowal i pisal, opieralo sie na wewnetrznym doswiadczeniu, które jako drogowskaz powierzono mu obwiescic.  Bede tu próbowal wykazac, jak zycie i dzielo Bô Yin Râ dokonaly takiego wskazania drogi, które czlowiekowi czasów dzisiejszych i przyszlych moze pomóc do uszczesliwiajacego rozszerzenia swiadomosci i prawdziwego poznania siebie, do osiagniecia celu zwanego królestwem niebieskim, tao, brahman itp., a który Bô Yin Râ nazwal "narodzeniem Boga Zywego w jazni".  Oczywiscie dla szukajacego wystarcza by sam Bô Yin Râ wskazywal mu droge i to wylacznie przez swe wlasne pisma lub obrazy duchowe - pózniej wskaze, o co tam chodzi - zamiast by ktos inny piszacy o Bô Yin Râ wytyczal dopiero jakby droge do drogi, usilujac zaprzyjaznic Szukajacego ze swiatem tego czlowieka i jego dziela. Ale czesto dzieki posrednictwie innej osoby nabiera sie wiekszej pewnosci przy szukaniu omackiem w duszy jakiegos wybitnego czlowieka. A jesli ten czlowiek jest w pelni dziecieciem naszych czasów, oczekuje sie od osoby o nim piszacej, ze oslabi uprzedzenia i podejrzliwosci mimowolnie zjawiajace sie zwlaszcza wtedy, gdy ktos uzywa imienia majacego tak dziwny powab, mówi o "Jasniejacych", siebie nazywa wrecz jednym z Jasniejacych i w ogóle mówi o Bogu i o rzeczach boskich, "nie bedac urzedowo do tego upowaznionym".  A ze ten czlowiek pragnie odslonic tajemnice zycia, pragnie dopomóc bliznim dotrzec od wiary do wiedzy - chce im udowodnic, ze mniej lub wiecej wyrazne twierdzenia wielkich religii swiata odpowiadaja rzeczywistosci, w która nie nalezy tylko wierzyc, lecz calkiem po prostu (w sensie duchowym) mozna ja poznac. Raczej trzeba ja poznac, aby czlowiek ziemski wybrnal wreszcie ze zwierzecego somnambulicznego stanu i doszedl do prawdziwego czlowieczenstwa, czyniacego z ludzi dzieci boze, i zbudzil sie. Czyz moze czlowiek o zdrowych zmyslach i bystrym rozumie, logicznie rzeczy biorac, posród wszelkich niedorzecznosci i oszustw wprowadzanych coraz bardziej na swiecie przez chaos, powierzyc sie kierownictwu tego rodzaju "literatury zawierajacej objawienia"?.  Zadanie niniejszej ksiazki polega, wiec na tym, aby przede wszystkim rozwiazac wszelkie uzasadnione watpliwosci za pomoca faktów i ich wyjasnien oraz ulatwic dostep do swiata ksiag i obrazów podpisanych imieniem Bô Yin Râ. Zadanie to polega na tym, aby sens jego zycia wykazac jako zgodny ze wspomnianymi pismami i trescia jego obrazów. Przeto ksiazka ta nie moze i nie powinna zawierac zwyklego zyciorysu. Nikomu na nic by sie nie przydalo, jezeli bym sie rozwodzil tu z mozliwa dokladnoscia o powszednich drobiazgach zycia tego czlowieka - zadne zycie ludzkie nie moze byc nigdy od nich wolne - i wygrzebywal wszystko to, co ani w tym wypadku ani w wiekszosci innych wypadków znac nie ma potrzeby i tylko przejsciowo zaspakaja niezdrowa ciekawosc, chetnie maskujaca sie jako nauka. Przeto zywot tego nauczyciela zycia bedzie tylko o tyle omawiany, o ile stal sie przykladem: jak by przyjal postac dzbana, w którym mogla sie zbierac woda zycia, aby za posrednictwem slowa i barwnych ksztaltów ofiarowac ja spragnionym ludziom naszych i przyszlych czasów. Zatem o tym zywocie bedzie musiala byc mowa jedynie posrednio za pomoca aluzji, o jego sensie zas bezposrednio, aby w ten sposób przyczynic sie do ulatwienia ludziom zrozumienia wysokiej wartosci owoców tego zywota i budzic w nich pragnienie zerwania ich, a dzieki temu dopiero stania sie naprawde swiadomymi i szczesliwymi ludzmi.  Pewien wybitny a rozwazny, trzezwy a jednak pelen fantazji, niezwykle wyksztalcony i madry Szwajcar powiedzial kiedys o Bô Yin Râ do piszacego te slowa: "To byl potezny czlowiek". Te slowa zwiezle ujely tresc uczuc, jakie autor niniejszej ksiegi, ze wzruszeniem rzucajac okiem wstecz na wieloletnia przyjazn z Bô Yin Râ, zachowal o tym niezwyklym czlowieku. Bede wiec usilowal wykazac jak dalece te slowa sa sluszne. Przekonujacymi sa przeciez tylko przyklady wskazujace nam, jak sie mozna dzieki pewnemu procesowi duchowemu wyrwac ze stanu omamienia i ponizania, z hipnozy materialnego bytowania. One tylko dowodza, jezeli tego nie moga juz dokonac kwiaty i dzieci, swiatynie i blekit morza, ze sie oplaca zyc.  Rzym, lato 1954 roku

 

 

CHARAKTER

 

To, co zwyklismy nazywac charakterem, tworzy, - ze tak powiem - zarys losów i zewnetrznego zycia czlowieka.  Nie dlatego, ze przeszlo gladko i bez starc, nie dlatego, ze temu czlowiekowi oszczedzono cierpien, trosk, znoszenia niedostatku, mak i choroby. Raczej mial do znoszenia tego wszystkiego pelna miare, ale znosil to prawie zawsze pogodnie, z ta wesoloscia, jaka jest nam znana z zycia osobistosci szczególnie wznioslych i uznawanych w pewnym stopniu za swiete. Wspomnijmy chocby Sokratesa, swietego Franciszka z Asyzu, San Filippo Neri, Goethego, a w szczególnosci zmarlego dwa pokolenia temu hinduskiego medrca Shri Rama Krishna, którego wesoly humor wrecz zakrawal na dziecinade. Bô Yin Râ nadzwyczajnie lubil smiech i dobry humor. Nie mial nic przeciwko temu, jezeli humor w jego domu dochodzil do wesolego szalenstwa.  Oczywiscie, jesli Bô Yin Râ bylo juz zbyt ciezko z powodu glupoty bliznich lub wlasnych mak cielesnych, jesli mu wówczas - pozornie - wyczerpala sie cierpliwosc - wymyslal równiez, ale dzialo sie to w pelen humoru sposób.  A ten nieco srogi humor, który go nie opuscil nawet na stole operacyjnym - jego, który znal sie na powadze lepiej niz ktokolwiek - byl cecha charakterystyczna jego pogodnej istoty, byl to wstep do jego smiechu, nie jakiegos grymasu, lecz, jesli tak mozna powiedziec, wesolego glosnego lajania. Jego prawdziwy smiech - jakze niewielu ludzi posiada dzis zdolnosc do smiechu, w którym nie ma falszywych tonów. - Ze wszystkiego, co nie mialo wewnetrznej trwalosci, robil tragiczne wrazenie, przeswietlal ujemne strony jego zycia tak tajemniczo, pieknie, jak bywaja przeswietlone najglebsze cienie swiatyn greckich.  Cienie tego zycia nigdy nie byly obce naturze, nigdy sztuczne, nigdy zlosliwe. Nie bylo w nich nigdy tych mrocznych i zlych plam, których nie brak niestety w zyciu ludzi, w szczególnosci w czasach dzisiejszych. Dlatego tez nawet psychologowie na prózno by sie rozgladali tu za kompleksami w podswiadomosci. Istniala tam pod wzgledem duszy zawsze tylko schludnosc i porzadek. Na zewnatrz przejawialo sie to w najwyzszej skrupulatnosci, tak w wielkich jak i w drobnych rzeczach, w poszanowaniu cudzej godnosci ludzkiej, w dobroci i uprzejmosci wzgledem kazdego, w dokladnosci przy spelnianiu wszystkich obowiazków codziennych. Kto otrzymywal od Bô Yin Râ przesylki pocztowe, wie, o czym tu mowa. Nie nalezy na prózno wspominac o pieknym, starannym, doskonale czytelnym pismie, które, pomijajac jego harmonijna ludzka tresc, zawsze mialo na wzgledzie nie tylko adresata i personel poczty, lecz równiez uklad adresu, zamkniecie, zasznurowanie, umieszczenie znaczków pocztowych itp. Mozna czuc sie wzruszonym widzac, ze ten czlowiek, bezprzykladnie przeladowany praca, nigdy nie okazal obojetnosci ani nie poskapil czasu, jak to dzis jest w zwyczaju u wszystkich naprawde lub rzekomo bardzo zajetych osób. Ta wielka dygresja mówi o czyms, co tylko pozornie stanowi drobnostke, w rzeczywistosci jednak siega az do glebi ludzkiej jazni, a mianowicie tam, gdzie sie ona stapia z jaznia wszechludzka.  Przy tym byl on wlasciwie wytworny i z polotem w wielko-mieszczanskim stylu, lecz sklanial sie w rozmowie raczej ku swojskiej rubasznosci, zawsze ze znaczna domieszka rodzimego dialektu frankfurckiego; nie bardzo jest oddalony od Frankfurtu okolica Aschafenburga, gdzie sie urodzil, ale opuscil juz ja we wczesnym dziecinstwie.  Jego osobowosc rozwinela sie w indywidualnosc do tego stopnia poglebienia jazni, które juz nie poddaje sie zludzeniom woli, lecz daje sie kierowac wola boskosci. Bô Yin Râ sam przeciez kiedys wyrazil to jednemu ze swych przyjaciól i uczniów:  "Wola w najglebszym znaczeniu jest znaczeniem"  Jezeli rozwazyc te slowa o wielkim znaczeniu, tym jasniejsza rzecza sie staje, dlaczego Bô Yin Râ jako czlowiek byl byc moze oryginalny, ale bynajmniej nie byl dziwakiem.  Jego istota czynila wrazenie typu w wyzszym znaczeniu o charakterze gleboko ludzkim. Aby to wyjasnic, jak to nalezy rozumiec, chcielibysmy tu przytoczyc piekna notatke z dziennika poety Hofmannsthala, który kiedys w formie samorzutnej dedykacji ksiazki dal wyraz glebokiemu zrozumieniu poslannictwa Bô Yin Râ :  "Jezeli spotykam ludzi....,  u których - jak sie wydaje - slowo znajduje sie blizej uczucia, mysl blizej czynu, których zdanie punkt po punkcie poucza o rzeczywistosci, u których brak dialektyki, zaskakuje ciebie, w których towarzystwie wydarzenia na swiecie wydawac sie beda mniej zagmatwane, a nawet cierpienia pelniejsze sensu....-,  którzy... dzieki swej nieuczonej dystynkcji czesciej beda zawstydzeni - posród których czujesz sie jak w domu, a jednoczesnie jak obcy i odczuwasz swego rodzaju tesknote do takiego stanu ducha, który nie jest wprawdzie dla ciebie obcy, ale bardziej niedostepny niz raj utracony, tedy wiedz:  jestes wsród ludu". (vide Carl J. Burckhardt, Wspomnienia o Hofmannsthalu, Bazylea 1944 r.) .  Czegos w mniejszym sensie interesujacego nie bylo - jak to juz powiedzialem - w rozpatrywanym przez nas charakterze i zyciu. W wyzszym zas sensie rzeczy interesujace, jakie czasami mozna znalezc w zyciorysach, pozostaja zawsze nagla zmiana, rozmysleniem sie, nawrotem, czasami wystepuja blyskawicznie jak w wypadku Pawla lub Pascala, przewaznie jednak przedstawiaja rozwój powolny, oporny, ciagnacy sie przez cale zycie, w którym osnuty swiatowa hipnoza charakter trudny i prawie nigdy calkowicie sie nie odmienia. U Bô Yin Râ jednak znajdujemy cos nowego i niezwyklego: juz sie dokonal, zanim jego zycie historycznie i jako zyciorys zdawalo sie omówic. Nawrót mial miejsce kiedys w jego dziecinstwie, poniekad jako wczesne stwierdzenie od dawna powzietej decyzji, jako przypomnienie sobie i przyjecie do wiadomosci mienia pochodzacego ze swiata Ducha wiekuistego. Slowem, wydarzenie to, które dokonalo sie w poczatkach zycia, nie jest u niejednego wybitnego wybranca, których to zazwyczaj spotyka w polowie zycia, jak na przyklad w przypadku Dantego, a w szczególnosci Jakuba Boehmego.  W kazdym razie zmiana nastapila, jesli w ogóle cos podobnego moglo sie zdarzyc u czlowieka jego pokroju, juz w wieku dzieciecym, kiedy, jak sam to opisuje w "Ksiedze rozmów", odwiedzal go kierownik duchowy, którego poczatkowo bral za zebraka, a nastepnie za "swietego". Te odwiedziny, nalezy sadzic - mialy miejsce we Frankfurcie. Pamiec o nich prawie calkowicie wygasla we wspomnieniach dorastajacego chlopca, az potem osobe nauczyciela odczuwal wewnetrznie i w tenze sposób nauczyciel oddzialywal na niego, zanim ponownie pózniej, na ten raz w Monachium odwiedziny powtórzyly sie. Tym razem "guru" przybyly ze srodkowego Wschodu Azji wystapil w europejskim codziennym ubraniu. O tych sprawach Bô Yin Râ wspomina w ksiedze "Tajemnica". Ostatecznie decydujace spotkanie z innymi jeszcze sposród tych mezów nastapily w Grecji. Oni to wydoskonalili go na tego, kim jest, na "Jasniejacego Praswiatlem" i podniesli go na ten stopien, który jest jednoczesnie stanem i zadaniem.  Mozliwa jest rzecza, ze to spotkanie i zwiazane z nimi przezycia oraz wewnetrzne ksztaltowanie organizmu duszy wstrzasaly i podburzaly tego, o kim tu mowa, dopóki stan podwójnej swiadomosci w duchu i w ciele nie zostal ostatecznie utrwalony. Ale te wydarzenia byly kolejnymi stopniami wstepnymi, niby planowymi stopniami wtajemniczenia na drodze do ostatecznego, mozliwego do urzeczywistnienia na ziemi, porzadku i harmonii, do posiadania w pelni swiadomosci zycia wiekuistego, a wiec do stanu swiadomosci, który nie ma zgola nic wspólnego z powszechnie zywiona wiara ludu, natomiast z dorywczymi ekstazami mistyków, tak jak je znamy na przyklad z zycia Plotyna, tylko warunkowo. Jednak pewnosc zycia wiecznego moze istniec tylko w pelni swiadomosci duchowej, lecz nie mniej lub wiecej wyraznych wspomnieniach po wejsciu w stan ekstazy. Bô Yin Râ wiec bynajmniej nie byl ekstatykiem, ani mistykiem w romantycznym poniekad sensie tego slowa. Byl zupelnie po prostu zbudzony. Zgola nie potrzebowal odchodzic od zmyslów, aby dojsc do "swiadomosci", poniewaz zyl w tej swiadomosci przynajmniej od czasu swego pobytu w Grecji az do ostatniego tchnienia.  Jedynie ta okolicznosc dawala mu tez moznosc przekonanie uchodzace za nadludzka wydajnosc pracy, pomimo ciagnacych sie latami ciezkich cierpien. Nie wolno tez nigdy zapomniec, ze zewnetrzna jego natezona praca, polegajaca na koniecznosci literackiego ujecia jego wiedzy duchowej, na olbrzymiej wymianie listów, na dzialalnosci artystycznej jako malarza oraz na przyjmowaniu niezliczonych gosci w jego domu - tworzyly tylko ramy jego glównej dzialalnosci jako duchowego szafarza pomocy i ratownika. Ta dzialalnosc rozgrywala sie nie w plaszczyznie materialnej, lecz w plaszczyznie duszy i ducha, wlasnie w jego swiadomosci duchowej nieustannie, bez przerwy, dla dobra wszystkich szukajacych, spragnionych, walczacych dusz ludzkich, które go wewnetrznie wzywaly.  Bô Yin Râ przezywal to, czego nauczal, nie zachowujac sie bynajmniej w sposób rzucajacy sie w oczy, ani tez nie usilujac wymuszac uznania w nim swietosci przez asceze i umartwianie ciala. "Ekstaza" nie przejawiala sie u niego na zewnatrz. W ogóle unikal omal ze nie z lekiem wszystkiego, co sie rzuca w oczy i wydaje sie nadzwyczajne, poniewaz w przeciwnym razie niewatpliwie musialby bezpowrotnie wyzbyc sie harmonijnego uksztaltowania sil duszy, sumiennego uporzadkowania rozporzadzania wola. Swietosc tak samo jak geniusz, pelna swiadomosc jak równiez poznanie - do tego stopnia naleza do plaszczyzny duchowej, ze wszelkie genialne zachowanie sie i wszelkie tracace czarodziejstwem sztuczki bez mala sa oznaka sztucznosci.  Bô Yin Râ zachowywal sie, wiec zawsze w sposób nie rzucajacy sie w oczy, chociaz wprawdzie jego zewnetrznosc i fizjonomia daleko odbiegaly od codziennosci. Lecz dla przenikliwego wzroku swego rodzaju zaswiatowa potega ducha tego czlowieka, zawsze opanowana i ukryta, nie mogla ujsc uwagi. Jego patriarchalny sposób bycia wypromieniowywal goraca, prawdziwa, przy tym zgola nie malomieszczanska dobrodusznosc. Jeden z jego uczniów, zmarly juz przed wielu laty, powiedzial mi kiedys, ze Bô Yin Râ dzialal na niego jak wielki goracy piec kaflowy zima.  Ale rozumie sie, ze wlasnie on na kazdego oddzialywal w inny sposób, gdyz za kazdym razem oddawal sie tak, jak to odpowiadalo pogladom i mozliwosciom duchowym danego czlowieka. Wprawdzie nigdy nie wyplywalo to z pochlebstwa. Czyzby mógl ten czlowiek, o tak królewskim wygladzie, byc sluzalczy lub schlebiac komus? Nie wynikalo to z psychologii: gdyz nie byl wyrafinowanym i wyrachowanym psychologiem. Wiedzial wprawdzie nieomylnie, jaka jest wartosc wewnetrzna ludzi, lecz nie zawsze mógl przewidziec, czy ze swoimi zdolnosciami, ze swoim oddaniem sie, ze swa wytrwaloscia wytrwaja do konca, czy kiedykolwiek - czy to czesciowo, czy calkowicie nie zawioda. Byc moze, ze istniejaca w nim, innym zas ludziom wlasciwie zgola niezrozumiala - milosc - sprawiala, ze potrafil zle przemiany w charakterach ludzkich w dostatecznej mierze pojmowac. Zawsze zyczyl ludziom tego, co dla nich najlepsze, odpowiedniejsze, a wiec spodziewal sie najgorecej, ze sami nigdy nie straca z oczu tego, co dla nich najlepsze, a mianowicie wytrwalosci na drodze.  Jezeli jednak sprawiali mu zawód i rozczarowanie, stawal sie bardzo surowy i szorstki, a nawet nieublagany, mógl sie odwrócic na lata cale lub na zawsze: gdyz byl predki i radykalny w swych decyzjach. Ale jezeli taki czlowiek znal droge powrotna, wówczas przygarnial go do swego wielkiego serca z wieksza miloscia niz kiedykolwiek przedtem, jak to uczynil w najwspanialszej przenosni Jezusa ojciec z marnotrawnym synem, który jednak powrócil.  Jego charakteru nie da sie opisac, poniewaz nigdy nie byl kaprysny, smieszny, grymasny, lecz raczej czynil wrazenie wielkosci i wlasciwie sklanial sie raczej do rzeczy ogólnych i uniwersalnych. Mial wspólne cechy z ludzmi, którym wolno bylo przyznac prawdziwa genialnosc. Przedstawianie takich charakterów prawie zawsze wypada w sposób wypaczony, jak karykatura, poniewaz one wlasnie z punktem srodkowym i wszystkim, co on wypromieniowuje, z natury swojej harmonizuja. A ze sama istota jasnego Ducha jest prosta, uchodza tacy ludzie za banalnych, rozumie sie tylko pozornie. Nic ludzkiego, a równiez nic boskiego nie jest dla nich obce, gdyz najwyzsze czlowieczenstwo jest w zgodzie z boskoscia. W istocie swej odpowiada boskosci, jak kropla oceanowi. Dlatego wybitni ludzie sprawiaja wrazenie jak gdyby ludzi typowych.  Bô Yin Râ robil wrazenie czlowieka typowego, poniewaz byl calkowicie ludzkim. Nic ludzkiego nie bylo mu obce o ile przez to, jak juz powiedzialem, nie rozumie sie nierozsadnie zwierzecosci, jak to sie zwykle dzieje. Nad zwierzecoscia panowal i nie byl juz jej podlegly. A przy tym nie lekal sie jej. Nie mial zadnej podstawy do odmawiania sobie z zasady dobrych rzeczy ziemskich w zle zrozumianej swiatobliwosci do ich unikania. I radowal sie z pieknem, muzyka, dzielem sztuki, krajobrazami, a w szczególnosci roslinami. Ale nic z tego wszystkiego nie moglo go ujarzmic i niewielkie mialoby dlan znaczenie obejsc sie bez tego wszystkiego. Wiedzial dokladnie, gdzie przebiega zakreslona dlan granica, gdzie rzeczy pozyteczne ulegaja zmianie na szkodliwe, wiedzial to tak samo, jak i jego lekarze. Wiedzial dokladnie to samo, jak to wiedzial Budda, ze asceza jako cel sam w sobie nie moze prowadzic do niczego dobrego.  Jezeli Bô Yin Râ pedzil zycie, któremu od czasu do czasu pomimo róznych trosk - nie braklo mieszczanskich wygód, to jednak nie mógl nigdy, przenigdy czuc ich jako wlasciciel tej czy innej rzeczy, lecz wylacznie jako zarzadca, a nikt nie byl bardziej skrupulatnym i sumiennym zarzadca niz on. Nie chodzi o to, aby nic nie miec, lecz raczej oto, by niczego nie pozadac. Piekne slowa "posiadac, nie bedac jednak sluga tego co sie posiada", do nikogo bardziej nie pasuja, jak do niego.

 

 

WYKSZTALCENIE

 

Ten zadziwiajacy czlowiek, którego charakterem zajmujemy sie tutaj, posiadal nie wypaczone, ale niezwykle rozlegle wyksztalcenie, chociaz pod tym wzgledem podobnie jak wszyscy pobierajacy wiedze z serca swiata swiatlosci, nigdy nie ukrywal, ze wyksztalcenie ze stanowiska ducha jest prawie bez znaczenia, a w wypadku pretensjonalnego czynienia z niego uzytku moze sie stac niebezpiecznym hamulcem na drodze czlowieka do domu, do zródla swego pochodzenia. Bardzo czesto wyksztalcenie jest maska próznosci, pychy i ambitnych daznosci nie majacych nic wspólnego z czlowieczenstwem duchowym przez Bô Yin Râ raczej wyraznie byly okreslone jako sily duszy zwierzecej i na równi ze wszystkimi zdolnosciami pamieciowymi i utalentowaniem nie potrzebuja siegac do sfer ludzkiej duszy. Chocby wyksztalcenie mialo zawsze pewien mily urok, jak równie po ziemsku rzeczy biorac, bylo pozytecznym posiadaniem, to pozostaje ono bogactwem, którego pokusy moga stac sie bardziej zdradzieckie, niz pokusy pieniezne i majatkowe.  Rzuca sie w oczy, ze Bô Yin Râ i ludzie jego pokroju, a wiec owi Jasniejacy Praswiatlem i kaplani Swiatyni Wiecznosci na ziemi nie dopuszczali w stosunku do siebie balastu uczonosci. Jesli wiec mówimy, ze Bô Yin Râ byl niezwykle wyksztalcony i posiadal wybitnie gleboka wiedze zewnetrzna, to laczy sie to wlasnie ze zleconym mu zadaniem, jakby nakazem nauczania. Aby móc oddzialywac na mieszkanców Zachodu, musial gruntownie zrozumiec ich zagmatwany jezyk, musial dobrze wiedziec, co bylo dla nich wazne, przenikac ich róznorodne zainteresowania i móc je ujmowac psychologicznie. Ale to przenikanie musialo byc w miare moznosci bezstronne i zdobyte w wolnej chwili od obcych wplywów rzeczywistosci i trzezwosci. Dlatego to wyksztalcenie czlowieka z góry przeznaczonego na Mistrza nie moglo byc inne niz wyksztalcenie prawdziwego samouka.  Jako dziecko, (chociaz juz w bardzo mlodym wieku, przeniesiony do wielkiego miasta Frankfurtu z bardziej wiejskiego srodowiska swego) aszafenburskiego pochodzenia, w wolnym od zajec czasie wiele wlóczyl sie po lesie i polu. Wychowanie przez dobrze mu zyczacego, poczuwajacego sie do odpowiedzialnosci wobec Boga, ale bardzo surowego ojca, oraz bardzo bogobojna matke - byc moze wywolalo na nim wlasnie przez te zewnetrzne wplywy pewna krnabrnosc, zacietosc i pewnosc siebie, a przy tym sklonnosc do chodzenia swymi odrebnymi drogami i do patrzenia na rzeczy bystro i krytycznie. Aby mu zaimponowac (a jak chetnie szanowal kogos) , nie wystarczylo, zeby cos przedstawiac, lecz nalezalo czyms byc. Ale wówczas nie bylo nikogo, kto by chetniej i bez zazdrosci jak on odzywal sie z uznaniem i chwalil. Nie zbity z tropu przez szkoly, prady, wielkich ludzi swego czasu i mody, torowal sobie wlasne sciezki i byl w ogóle nielatwy do kierowania. Udzielanie mu wskazania musialy byc bezgranicznie pewne, zanim darzyl je niezachwianym zaufaniem.  W gruncie rzeczy zwykle on kierowal, nie dajac sie kierowac nikomu: nie dlatego, ze stal sie despotyczny, ale zawsze odczuwalo sie w nim autorytet, poniewaz mial wrodzona pelna potege ducha zaslugujacego na zaufanie. Odczuwal to kazdy czlowiek, jezeli nie byl zbyt gruboskórny. Prawdziwosc i prostota jego mysli, czynów, czucia i mowy nie mogla byc pozbawiona ludzkiego zrozumienia rzeczy. Ale byl on nie tylko natura, lecz odrodzona natura, chcialoby sie powiedziec - natura nie w stanie wyzwolenia, gdyz cale jego wyksztalcenie bylo naturalne i duchowe, nigdy sztuczne, papierowe i obce zyciu. A gdy sie z nim spacerowalo, wówczas cala przyroda zewnetrzna otrzymywala inne oblicze dzieki promieniowaniu jego natury calkowicie wewnetrznej, byla przenoszona z powrotem w swoje duchowe dziecinstwo, nie zepsute jeszcze przez upadek czlowieka, jej krajobrazom wyrastaly wszedzie niby oczy przecudne, jak owym bogom w indyjskich bajkach.  Jezeli wymienimy zmiane miejsc pobytu (w dwudziestych i trzydziestych latach jego zycia) , naturalistyczne zapatrywanie i praktyczne roboty reczne jako podstawy jego wyksztalcenia - a nie szkoly, co chcemy przez to wyrazic jak w ogóle w calej tej ksiazce, ze jego wyksztalcenie i wychowanie nie podlegaly w istocie na wychowaniu przez samego siebie. Kierownictwo jednego (lub wielu) Mistrzów duchowych ma na celu przeciez wychowanie siebie samego.  Dla naswietlenia tych rozwazan przytoczymy urywek z listu Mistrza (z dnia 29.6.1931 r.) brzmiacy jak nizej "Jest to, mówiac najprosciej, pewien scisle okreslony sposób "wychowania siebie", który umozliwia Kierownictwu prowadzic kierowanego od przemiany bytu do wyzszej, czystszej przemiany coraz bardziej w Swiatlosc. Od dziecinstwa czlowieka "wychowuja" w sposób, który mozna nazwac wychowaniem kierowanym z wewnatrz na zewnatrz, gdyz tylko w ten sposób rosnacy malec a nastepnie dorosly czlowiek uczy sie dawac sobie rade ze swiatem zewnetrznym. Skoro jednak ktos wkracza na droge swiadomego rozwoju duchowego, chodzi o to, aby siebie samego wychowal od zewnatrz do wewnatrz, przy czym bynajmniej nie potrzeba zaniechac tego, co bylo rzeczywiscie dobre, sluszne i konieczne w poprzednim wychowaniu dazacym "od wewnatrz do zewnatrz".  Lata dziecinstwa i mlodosci uplynely spokojnie w kraju rodzinnym nad Menem, gdzie uczeszczal do szkoly Marian, a nastepnie, gdy zostal dokonany wybór zawodu, pracowal w instytucie sztuki Standela. Bylo to kilka semestrów w latach 1892 do 1985 i w roku 1899 letni semestr w pracowni Mistrza. Od pazdziernika 1896 do 1898 roku pracowal jako malarz we frankfurckim teatrze miejskim. Dopiero w dwudziestym czwartym roku zycia, a mianowicie w poczatkach naszego tak niespokojnego stulecia, rozpoczal Bô Yin Râ swoje zycie wedrowne, a tym samym lata studiów podczas dojrzewania meskiego, które obejmowaly, az do wieloletniego pobytu w Zgorzelcu, siedemnascie lat. Wyzej wspomniane lata wedrówki daly mu moznosc poznania miast jak Monachium, Wieden, Paryz i Berlin oraz krajów jak Szwecja, a przede wszystkim Grecja, ten kulminacyjny punkt jego zycia, któremu poswiece bardziej szczególowo rozwazania. Stosunkowo wczesnie poznal juz uszczesliwiajace przezycia pierwszej podrózy do Wloch i oswoil sie z zawodem malarza, chociaz pierwotnie czul pociag do studiowania teologii.  Kazde ze wspomnianych wyzej czterech miast przyczynilo sie zapewne na swój sposób nie tylko do rozszerzenia zakresu wiedzy, lecz równiez do przygotowania dla sposobu myslenia i dla pradu uczuc swego sposobu bezwarunkowosci, nieograniczonosci i niezawislosci. Znajdowalo sie tam przeciez wielu ludzi sklaniajacych sie zgodnie ze swa natura do kosmopolityzmu i pewnej swobody, jezeli nie calkowitej niezaleznosci pogladów, pomijajac charakter architektoniczny oraz zbiory wyrózniajace wszystkie te miasta.  W Monachium, tym tak szorstkim, a jednak owianym tchnieniem Poludnia miescie, czasowo zblizyl sie do kola przyjaciól, w sklad, którego wchodzily niezalezne, uzdolnione duchy, które rozumie sie wówczas w swej sklonnosci do magicznych spekulacji poruszaly sie w kierunku nie odpowiadajacym jego przeswiadczeniom. Dlatego stosunki te nie mogly istniec stale, co jednak nie przeszkadzalo, ze Bô Yin Râ w swój przepojony miloscia sposób nie przestawal nigdy brac udzialu w losach rozwoju tych poniekad nieprzecietnych ludzi, którym sam zawdzieczal niejeden piekny impuls, chociaz on byl tym, który w istocie darzyl.  Bez watpienia doznal on, który mial moznosc dotychczas studiowac sztuke glównie w ciagu póltorarocznego bezplatnego nauczania u Hansa Thomy i w Instytucie Sztuki Staedla we Frankfurcie, - pomijajac ksiazki traktujace o sztuce, - w pelni bardzo cennych przezyc, wywolanych przez monachijskie zbiory sztuki. Te przezycia mogly mu dac powód w czasie pózniejszym, mimo bardzo poteznych wrazen w innych miastach Europy, do dluzszych pobytów w Monachium (1909-1912 i 1913-1915) , którym zawdzieczal pierwsze objawienia jego nauki. Byly to zarazem lata, w których dazenia pewnej grupy artystów, zwacych sie "Blekitnymi Jezdzcami" z Francem Marcem, Kandinskym na czele i innymi wystapily na scene jako zjawiska rzucajace sie w oczy i wywolujace zaciete spory. Jezeli Bô Yin Râ w swej ksiedze o sztuce mógl pisac: "Patrzcie, oto swiat, który przeczuwaja nasi najlepsi". (Królestwo Sztuki, str.20) , tyczy sie to glównie dawnych mistrzów, a jednak jest to równiez wyraz nadziei na przyszla sztuke, gdyz karmi nas nadzieja odnawiania oblicza ziemi i wszedzie juz postrzega pierwsze promienie Ducha jako zwiastuny tego odnowienia.  Ale wybiegamy naprzód. Juz ten okres okolo 1900-1901 roku spedzony w Wiedniu, gdzie usilowal w tamtejszej Akademii rozwijac swój talent, mial wielkie znaczenie dla jego artystycznych ksztalto-twórczych dazen i umyslu. Obok barokowych palaców zbudowanych przez Breughelsa i Tintoretto, kultury teatralnej, milego otoczenia, pozostal wówczas pod wrazeniem czasopisma "Fackel" (Pochodnia) , wystepujacego z surowa krytyka a redagowanego i pisanego jednoosobowo przez Karola Krausa, czasopisma, które nie tylko ze wzgledu na swój charakter satyryczny, lecz przede wszystkim pod wzgledem jezykowym bylo czyms jedynym w swoim rodzaju w nowszej literaturze niemieckiej. Naturalnie, zgodnie ze swym charakterem, nie zawsze on pochwalal przesadna krytyke w kierunku nadawczym pisma przez Karola Krausa i czesto zabarwione nienawiscia dowcipy jego. W tym czasie nawiazal równiez stosunki z bliskim przyjacielem "niosacego pochodnie", architektem Adolfem Loosem; jego idee i prace wyprzedzily wiele rzeczy, które nowsza architektura próbowala realizowac.  Naturalnie w tych miastach, a w szczególnosci w Paryzu, gdzie pracowal w Akademii Julian, oddawal sie studiom swej sztuki, chociaz nie nawiazal bezposrednich stosunków z wybitnymi, przodujacymi europejskiemu malarstwu osobistosciami, nie liczac, Thona. Odpowiadalo to charakterowi Bô Yin Râ: raczej w ciszy i ukryciu oddawal sie studiom i obserwacjom, poniewaz nie moglo to odpowiadac równiez jego duchowemu stanowisku tylko dla znikomo malej garstki ludzi, by stac sie zwolennikiem jakiegos malarza lub jakiejs okreslonej szkoly, co w szczególnosci we Francji jest w zwyczaju. W gruncie rzeczy jako malarz i artysta byl równiez samoukiem i musial nim byc. A jezeli interesowali go pewni wybitni przedstawiciele artystycznego i umyslowego zycia jego czasów - do nich nalezeli na przyklad filozof Bergson i poeta Valery, malarze Utrollo i Kandinsky - wyplywalo to nie z osobistych stosunków, lecz - jezeli tak to mozna powiedziec - z bezinteresownego zainteresowania. Wydoskonalenie w rekodziele zawdzieczal prócz Hansowi Thomy takim mezom jak Boeghle i Klinger, ale byc moze bardziej jeszcze niejednemu dzielnemu nauczycielowi, o których nie wspomina historia sztuki, a wiec przewaznie znowu sobie samemu. (Porównaj Bô Yin Râ "Z mojej pracowni malarskiej" i ksiazke autora "Malarz Bô Yin Râ," której nowe przerobione i uzupelnione wydanie jest w przygotowaniu.\ Stosunki z Klingerem, który bardzo silnie zareagowal na obrazy duchowe, nie byly trwale, chyba, ze pewne mlodziencze czarno-biale cykle z ich makabrycznym marzycielskim nastrojem powstaly pod wplywem tego artysty. Szczególny stosunek wysokiego wzajemnego powazania wywiazal sie pomiedzy Bô Yin Râ, a sedziwym Hansem Thoma.  Paryz dal mu widocznie to artystyczne zrozumienie rzeczy, którego inne, zwiedzane przez niego miasta nie mogly mu dac w tym zakresie i w tak wykwintnej formie, tak, ze pózniej mialy nastapic tylko hellenskie i w ogóle poludniowe przezycia, aby dac mu moznosc zestawienia w postaci ksiegi szeregu radosnych rozpraw naswietlajacych ostatecznie wszelkie podstawowe zagadnienia formalnej twórczosci artystycznej: "Królestwo Sztuki" (przejrzane i zmienione wydanie Bazylea - Lipsk 1953) .  Co sie zas tyczy pobytu w Berlinie - 1904r. - - 1908 oraz w roku 1916, zachowal w tym miescie pomimo calego jego natarczywego i zgielkliwego charakteru szczególnie mile wspomnienia, poniewaz nadzwyczaj cenil skoncentrowana chec zycia i twórcza zdolnosc jego mieszkanców do realizacji.  We wszystkim, czego w ciagu tych lat szukal i co zdzialal, gdy usilowal dawac koniecznie, praktyczne i pogladowe podstawy dla swego artystycznego dazenia zawodowego, - bylo zawsze nastawienie na te same rzeczy istotne, moglo wiec i dla niego wówczas miec znaczenie to, o czym znacznie pózniej pisal do jednego ze swych przyjaciól (27.3.1929) : " Zdaje mi sie... zes pan trafil w sedno rzeczy, poznajac w swej tesknocie do piekna ukryta tesknote do Boga.  Na lata nauki i wedrówki przypada malzenstwo z kobieta obznajomiona z wielu dziedzinami wiedzy i bardzo dzielna, która bardzo mlodo zmarla na chorobe jakiej w tych czasach jeszcze leczyc nie umiano. Studiowala ona medycyne, na owe czasy wypadek bardzo rzadki i zajmowala sie równiez archeologia. Jej dazenia i dzialalnosc bez watpienia znaczenie w kulturalnym zyciu jej malzonka.  Bô Yin Râ bez przerwy intensywnie wzbogacal skarby swego naturalnego krytycznego pogladu. Od natury stale sie uczyl, lecz nie dreczyl sie zbednym zamilowaniem naturalizmu do scislego kopiowania natury. Wyjatek z listu z 1928 roku mówi o sprawie dotyczacej jego malowania: "Dla mnie samego motywy natury bedace tlem moich obrazów sa przeciez jedynie okazja do ksztaltowania motywów duchowych, tak ze daleki jestem od checi przedstawienia jakiegos krajobrazu gwoli niego samego".  Wolno, wiec odniesc równiez do artystycznego poznania natury to, co napisal w pewnej niewielkiej zwrotce:  "Dopiero, gdy sie wszystko, Co czlowiek mysli o sobie,  Doszczetnie zapomina,  Wie sie naprawde  Kim sie jest".  Wazna dla jego naturalnego sposobu widzenia stala sie jego podróz do Szwecji, która przypadla podczas drugiego jego pobytu w Berlinie. Z tej podrózy przywiózl pomysly obrazów noszacych zdecydowanie pólnocny charakter.  Reka w reke z naturalnym sposobem widzenia Mistrza idzie jego sklonnosc do wykonywania praktycznych robót recznych, do ich obserwowania, a w pewnych wypadkach nawet do podziwiania. Niezwykle interesowalo go sledzenie powstawania jakiejs budowy czy aparatury, jakiegos urzadzenia i to nie tylko sledzenia mózgiem, lecz tworzenie rekami, co mówie - calym swym organizmem. W swej mlodosci musial czesto przy najrozmaitszych zajeciach ciezko pracowac rekami. Równiez i pózniej nie wstydzil sie, gdziekolwiek bylo to konieczne lub mozliwe, przykladac reki, nie baczac na bardzo ciezkie cierpienie fizyczne. Szczególnie mial na sercu swój ogród, który pielegnowal w pelnej milosci pracy przy sadzeniu i uprawianiu. Jesli padal snieg, on pierwszy strzasal ciezar z palm i wrazliwych na zimno roslin poludniowych.  W drugiej polowie pierwszej wojny swiatowej rozkaz wladz wojskowych zapedzil go poczatkowo na krótki przeciag czasu do Królewca, a stamtad do Zgorzelca w Górnych Luzycach, gdzie byly internowane wojska greckie. Otrzymal zadanie sluzenia w charakterze tlumacza, gdyz z czasu swego pobytu w Grecji rozumial nowogrecka mowe i mógl mówic po grecku. Pomijajac te funkcje sprawiajaca mu przyjemnosc, gdyz byl dla Greków bardzo zyczliwie usposobiony, otworzylo sie dlan w tym zakatku swiata szerokie pole dzialania. Podjal kierownictwo w sprawach sztuki tej prowincji oraz zajal sie zalozeniem zwiazku ku uczczeniu pamieci wielkiego Jakoba Boehme, który w roku 1575 urodzil sie w Alt-Seidenberg, miejscowosci w poblizu Zgorzelca. Bô Yin Râ w artykule o Boehme, umieszczonym w ksiedze "Drogowskaz" powiedzial bardzo wiele waznych i istotnych rzeczy o Philosophus Teutonicus, które czynia zrozumialym, w jaki sposób Boehme doszedl do swego poznania swiata duchowego.  W tym czasie zawarl tez ponownie zwiazki malzenskie i ten okres rozpoczyna odcinek jego zycia, którego cecha stale wzrastajaca byla stabilizacja i patriarchalizm. Spelnienie tej postaci zycia nastapilo tedy w roku 1923 dzieki przesiedleniu sie do Szwajcarii, a mianowicie poczatkowo do Horgen nad jeziorem Zurychskim, w dwa lata pózniej do Massagno niedaleko Lugano, gdzie, pomijajac krótkie wyjazdy, w tym samym domu przemieszkiwal wraz z rodzina, az do konca swego zycia ziemskiego i uzyskal obywatelstwo tej gminy. Tymczasem poznal juz z dawna Wlochy, gdzie w szczególnosci pobyt na wyspie Capri (wczesna wiosna 1922 roku) mial nadac szczególna, przetkana zlotymi nicmi krajobrazu ceche ksiedze "Tajemnica". Wloskie i tesynskie wrazenia wzmacnialy jego dusze coraz bardziej i to, co nazwalem odczuwaniem Poludnia, decydujaco stanowilo o stylu jego zycia i twórczosci. We wszystkich tych latach dochodzily do skutku tylko podróze majace na celu leczenie lub wypoczynek. Kilkakrotnie odwiedzal Wildbad w Szwarowaldzie, który polubil, dalej Karsbad, Pegli w poblizu Genui, Montecatini i blisko polozone Brissago.  Jezeli rozpatrujemy calosc wyksztalcenia tego meza poczuwamy sie jeszcze do obowiazku wyswietlic jego stosunek do ksiazek i do królestwa tomów, gdzie obie te dziedziny zywo interesowaly jego dusze, a muzyka w pózniejszych latach jego zycia coraz bardziej nabierala znaczenia.  Ksiazki: jak powiedzielismy, nie byl molem ksiazkowym. Ale czytal chetnie i duzo. W pokojach jego domu wszedzie pelno bylo ksiazek.  We wspomnianej wyzej ksiedze: "Drogowskaz" znajduje sie rozdzial zatytulowany "Uczcie sie czytac". Rozdzial ten przeciwstawia sie dzisiejszemu pospiesznemu sposobowi czytania sztuke czytania, wskazujaca, ze dopiero wówczas mozna czytac nalezycie, jezeli czlowiek gruntownie rozwinie w sobie zdolnosc wczuwania i potrafi brac udzial w toku mysli autora, a mianowicie zwracajac uwage nie tylko na zdania, lecz na kazde poszczególne slowo. Jezeli tak sie czyta, moze ktos sie stac w duszy bogatszy niz sam autor. Niewatpliwie Mistrz czytal ksiazki w ten wlasnie sposób. A nawet wiecej, wolno nam wnioskowac, ze czytal ksiazki zwracajac uwage na wartosc ich dzwieków i nie tylko wysluchiwal je myslowo i artystycznie, lecz równiez poniekad jako lekarz organizmu duszy, wedlug woli dzwieków.  Chetnie czytal ksiazki niemieckich mistyków)chociaz nie cenil miana "mistyk") . Tu lubil prócz Eckharda, Traulera i autora "Ksiazeczki o zyciu doskonalym" szczególnie Jakoba Bohme, Aniola Slazaka. Szczera glebia Mateusza Claudiusa pociagala go, ale równiez polot Schillera, sila poznania Dantego, ucieszna fantazja takiego Spittelera. Pewnemu wlascicielowi sanatorium, który go pytal o rade, jakie ksiazki ma czytac, zalecil Goethego, Schillera, Jean Paula, Novalisa Holderliusa, Stiftera, Dantego, Eckharta, Traulera, Erazma, Lutra, (mowy biesiadne)oraz Bhagavadgita. Ten krótki wyraz od razu wskazuje na prosta wielkosc wyboru, dlatego wlasnie, ze nie zwracajac na siebie uwagi zadne dalekie wynalazki i smaczne kaski, lecz wymienia tylko dziela literackie, w których nadano postac - czesto dochodzaca do doskonalosci - wszystkiemu, co czyste, co prawdziwe. Nic nie ma w nich hulaszczego lub wymuszonego. Na wlasciwa beletrystyke nie zwracal uwagi nie tylko w powaznym wykazie, lecz i w tym co sam czytal.  Jednego najwidoczniej Mistrz stawial ponad wszystkich innych poetów. Byl to Goethe, którego natchnienie uzasadnial bezposrednim "stosunkiem uczniowskim", jak na przyklad bylo to w wypadku Jana (ewangelisty, przyp. tlumacza) , Eckharta, Leonarda, Boehme i Ramakrishny. Wrecz niepojete odnowienie w mowie wszechswiatowej rzeczywistosci w niemalej liczbie poematów owego Poteznego pobudzaly Mistrza do ciaglego z nich czerpania. Pochodzenie z tej samej okolicy moglo przyczynic sie do wiecej niz nalezalo: gdyz Bô Yin Râ mógl czuc sie obywatelem Frankfurtu. Dlatego to wesole rymy miejscowego Frankfurckiego poety Fryderyka Stolze sprawialy mu, lubiacemu ponad wszystko wesolosc i smiech, wielka przyjemnosc, tak, ze chetnie czytywal je na glos w kólku rodzinnym.  Szczególny pociag mial do niektórych gruntownych ksiag uczonych badaczy, którzy zwiedzili Tybet i okolice Himalajów a takze Chiny i Mongolie. W tej liczbie znajdowali sie francuscy ojcowie Huc i Gabet, jak równiez Flichner. Koeppen i Aleksandra Dawid Neel.  Królestwo tonów: przeplatalo, jak to juz powiedzielismy, zlotymi nicmi ziemskie jego lata w coraz wiekszym stopniu. W ksiazce o malarzu Bô Yin Râ informowalismy, ze kiedys w latach swojej mlodosci przy pomocy stolarza wyrabiajacego trumny skonstruowal fisharmonie. Bardzo to odpowiadalo jego naturze oraz wrodzonej milosci do muzyki, nadawanie wyrazu temu przez praktyczne roboty reczne. Warunki w domu rodziców oraz ówczesne okolicznosci zyciowe nie pozwolily oddawac sie bardziej gruntownym stu-diom muzyki. Jedynie na tym polu, tak bardzo przezen lubianym, pozostal calkowicie otrzymujacym. Dwaj powazni mistrzowie tonów byli z nim w bliskiej przyjazni: Eugeniusz d'Albert i Feliks Weingartner.  Chociaz nie uprawial muzyki, byla ona dlan jednak elementem zyciowym. We wspomnianej wyzej ksiazce o malarzu wskazano wiele cech laczacych swiat tonów i wzrokowe twory Mistrza, w szczególnosci duchowe obrazy wskazujace prawidlowe formy dzwiekowe, a mianowicie elementy Prabytu wyzna-czajace dzialanie tonów. Prócz tego wieksza czesc tych obrazów robi wrazenie, ze wypelnione sa jakby wewnetrznie dzwiekiem, piesnia sfer; Bô Yin Râ w pózniejszych latach zycia czasem napomykal, ze odpowiedniki jego wielu jego obrazów do pewnego stopnia mozna znalezc w kompozycjach muzycznych wielkich mistrzów tonów, na których splynela szczególna laska. Mial na mysli szczególnie Bacha i Szuberta. Wlasnie, Szuberta, którego zewnetrzna zupelnie niepozorna postac calkowicie wyzywala sie w duchowej prawdziwosci i prostocie jego muzyki, lubil niby zyjacego po drugiej stronie promiennego przyjaciela. Co sie zas tyczy Jana Sebastiana Bacha, to Bô Yin Râ byl przekonany, ze jego kompozycje mialy zródlo w bezposrednich doswiad-czeniach w swiecie duchowym.  Wszak muzyka otacza tchnieniem pelen tajemnic zaswiat. Prawie w niczym innym, jak tylko we wspanialym a tak krótkotrwalym swiecie kwiatów zyskuje tu wiecznosc symbol w doczesnosci. Choc muzyka moze wyzwalac i uszlachetniac, uspokajac uczucia, nosi w sobie jednak stale bolesny skladnik, poniewaz juz przy powstaniu dzwieku w naszych zmyslach ustawicznie zamiera. Muzyka, ten piekny duch, nie daje sie zbadac ani uchwycic, a tylko o tyle zrozumiec, o ile odbierajacy ja sluch dowiaduje sie o przemijajacej przemianie w cos duchowego. Do tego nalezy wiele prawdziwego oddania i moznosc ukojenia niepokoju zwierzecej cielesnosci. Ale musi sie to odbywac czysto na trzezwo, w przeciwnym razie muzyka moze stac sie niebezpiecznym narkotykiem.  Zapewne muzyka w ostatnich latach sprawiala mu czasami chwilowa ulge w jego cielesnych cierpieniach. Lubil równiez w swym domu spiew i sam spiewal dla swej rodziny stare piesni maryjne, które znal z dziecinstwa; w kulcie katolickiego kosciola dla Marii widzial wielkiej wagi przeblysk duchowej rzeczywistosci.  Nie trudno odgadnac, ze Beethoven i Mozart gleboko przypadli mu do serca. Sadzac z charakteru pisma, pochodzacego ze stosunkowo wczesnego okresu, sa dwa poswiecone Beethovenowi i Mozartowi nizej podane czterowiersze, które w swej nieupiekszanej i bezpretensjonalnej prostocie przypominaja naszych przodków zyjacych wsród mebli z wisniowego i brzozowego drzewa:  Lubisz burze, lubisz morze Oraz dzikie skalne góry;  W glab pod toba chmara ludzi  Jest dla ciebie panstwem karlów Ale ty, co mieszkasz w gaju.  w swiatyni  U pastuszków wsród fletów i bzu  Którego bóstwo tronuje w zefirze  eteru,  Ty zstepujesz na dól do ludzi.  *

 

 

MISTRZOSTWO

 

Co to jest mistrz? Tego slowa wielce naduzywano i trzeba mu znowu przywrócic powage. Prastary to wyraz i pochodzi bezposrednio z jezyka lacinskiego (magister) , a nastepnie równiez z greckiego (megistos) , a nawet z jezyka etruskiego, skad przekazany nam zostal bohater imieniem Mastarda, pózniej indentyfikowany z wielkim królem rzymskim Serwiuszem Tuliuszem. Pomijajac to, ze w danym jezyku niemieckim uczonego poete okreslano tym mianem, pochodzenie tego slowa wskazuje, ze odnosi sie ono do czlowieka, który jest czyms wiecej i jest wiekszy niz cos innego lub tez w ogóle najwiekszy. Dopóki to slowo nie wystepuje w polaczeniu z jakims wyrazem, ma ono znaczenie czysto ceremonialne, wprawdzie nie jako tytul oficjalny, lecz jako prywatny zwrot honorowy, badz do jakiegos majstra - rzemieslnika, badz do wybitnego artysty, ale zawsze do czlowieka odznaczajacego sie twórczoscia. Im wyzsze i powszechniejsze jest mistrzostwo siegajace ponad fach, tym wiecej uwagi nabiera slowo "Mistrz", tym bardziej nabiera istotnego znaczenia, podczas, gdy w mniej powaznych wypadkach moze uzyskac ironiczny posmak. Jesli jednak chodzi o czlowieka, który wszystko specjalnie, nadzwyczajnie i fachowo calkowicie ma poza soba, gdyz rzeczy powszechne w najwyzszym znaczeniu, a mianowicie nie tylko ponizej ludzkiego poziomu lezace, zwierzece i materialne, lecz równiez, i to szczególnie, dziedziny duszy potrafi z ducha opanowac i jest upowazniony wiazac i rozwiazywac, wówczas nie nasuwa sie trafniejsze okreslenie dla takiej postaci górujacej ponad sprawami czysto osobistymi, jak slowo "Mistrz".  A ze my po dziesiecioletnich studiach i praktycznym wypróbowaniu ofiarowanej, przez Bô Yin Râ nauki zycia i po odczutych w sobie wplywach jego indywidualnosci dochodzimy do wniosku, ze ten czlowiek odpowiada temu, co wyzej powiedziano, zatem pozwolimy sobie czesciej stosowac do niego slowo "Mistrz". W tym wypadku Mistrzostwo zawiera w sobie jeszcze cos istotnego, co bedziemy musieli w dalszym ciagu zbadac i rozpatrzyc, aby sie usprawiedliwic, ze sledzimy tylko wewnetrzne motywy tego zycia ludzkiego.  W tym nader rzadkim przypadku, gdy dzielo i zycie jakiegos czlowieka nie rózni sie od siebie, zewnetrzne losowe fakty tak dalece traca wage i znaczenie, ze moga pozostawac prawie niezauwazone. Sa czyms niewiele wiekszym niz jakas kreska na cyferblacie. Przy tym biograf nie ma moznosci poparcia naukowymi dowodami najglebszych swych danych.  Tu moze tylko posilkowac sie uczuciem - które latwo wydaje sie bliznim podejrzane.  Z uczuciem, które istnieje przy Mistrzostwie Bô Yin Râ w wyzej wyjasnionym sensie, z tego uczucia jedynie autor czerpie prawo do napisania tej ksiazki. Udzielone mu kiedys przez Mistrza upowaznienie nie wystarczyloby mu do tego. Opierajac sie na tym odczuciu musi wyznac, ze nie nasuwaja mu sie zadne watpliwosci co do tego istotnie najwazniejszego w Mistrzostwie Bô Yin Râ, co teraz powinno i musi zostac rozpatrzone. Jest to, ze tak powiem, podstawa i kamien wegielny, lecz równiez kamien obrazy dla krytycznych glów w swiatyni jego nauki; jest to istota jego duchowej egzystencji i wiaze sie bezposrednio z jego imieniem.  Jezeli my mieszkancy Zachodu wprawdzie nie bylismy zgola nieprzygotowani do tego przez podanie o Graalu i Okraglym Stole króla Artura, dalej przez historie Rózokrzyzowców, równiez przez fragment "Tajemnicy" pochodzacy z okresu meskiej dojrzalosci Goethego oraz niezliczone mnóstwo aluzji ...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin