Penny Jordan - Odnaleziona miłość (popraw.).pdf

(625 KB) Pobierz
<!DOCTYPE html PUBLIC "-//W3C//DTD HTML 4.01//EN" "http://www.w3.org/TR/html4/strict.dtd">
Penny Jordan
Odnaleziona miłość
876530675.001.png
ROZDZIAŁ PIERWSZY
- Jesteście gotowe do jutrzejszego wesela? O której godzinie jest jej ślub?
Kate pokręciła głową z kwaśną miną w odpowiedzi na pierwszą część
pytania listonosza i odpowiedziała „o wpół do czwartej” na drugą.
Kiedy odbierała od niego grubszy niż zazwyczaj plik kopert,
uśmiechnęła się ciepło, co złagodziło poważny wyraz jej drobnej twarzy o
kształcie serca. Zastanawiała się, ile czasu zabierze jej córce jazda z
Londynu. Sophy obiecała, że wyruszy wcześnie, tak, aby miały
przynajmniej dwie godziny na rozmowę zanim zabiorą się do przygotowań
na jutro.
Nie było łatwo zorganizować wesele, kiedy córka i zięć byli tak zajęci
zawodowo, że nie widziała Sophy od jej zaręczyn w Boże Narodzenie, nie
licząc krótkiej okazji tuż po Wielkanocy, kiedy to spędziła kilka dni z nią i
Johnem w jego domu rodzinnym, na południu Anglii.
Obawiała się tej wizyty, chociaż Sophy zapewniała ją, że rodzice
Johna oczekują jej niecierpliwie i że powiedziała im o wszystkim.
Była to dla niej trudna decyzja, ale czuła, że winna jest ją Sophy -
musi pozwolić jej powiedzieć teściom całą prawdę.
Po wizycie była z tego zadowolona. Rodzice Johna okazali się bardzo
miłą i wyrozumiałą parą. John był najmłodszy z czwórki ich dzieci, a Mary
Broderick miała to samo żywe macierzyńskie ciepło, które Kate pamiętała u
swojej matki... i za którym nadal tęskniła.
Jak bardzo cieszyłaby się jej matka z jutrzejszego dnia... Uwielbiała
swą jedyną wnuczkę, tak samo zresztą jak dziadek. Kate ogromnie
odczuwała jej brak, choć minęło już prawie osiem lat od ich śmierci w
katastrofie lotniczej.
Byli cudownymi rodzicami, którzy rozumieli, kochali i opiekowali się
zarówno nią, jak i Sophy. Czuła jak łzy pieką jej oczy, a usta wykrzywiają
się płaczliwie. Miała trzydzieści siedem lat, mój Boże... za dużo by
poddawać się głupim napadom płaczu, nawet jeśli jutro miały zamknąć się
drzwi za bardzo ważnym okresem w jej życiu.
Sophy wychodzi za mąż... uśmiechnęła się do siebie. Kiedy miała
dziewiętnaście lat, myślała tylko o karierze zawodowej, przysięgała, że nie
bierze pod uwagę małżeństwa przed trzydziestką. Teraz, mając
dwudziestkę, pogrąża się w uczuciu, upiera się, by ślub odbył się w małym
wiejskim kościele, w otoczeniu ludzi, wśród których dorastała, blisko domu,
w którym mieszkała w dzieciństwie. Co za kontrast w porównaniu z tym
zgiełkiem, w jakim żyje w Londynie.
Sophy była nowoczesną młodą kobietą, o wysokich kwalifikacjach,
niezależną, ambitną i bardzo dojrzałą. Kate serdecznie ją kochała, ale od
dnia, gdy Sophy opuściła dom i poszła na studia, desperacko starała się nie
odbierać jej wolności, nie trzymać się córki kurczowo i wyzbyć się chęci
posiadania, choć początkowo czuła się bardzo osamotniona.
Zawsze były sobie bliskie, nawet teraz, gdy Sophy mieszka i pracuje
w Londynie, ale odtąd ich stosunek będzie inny... musi być inny. Odtąd ma
być przede wszystkim lojalna wobec mężczyzny, którego poślubi jutro.
Kate lubiła Johna i lubiłaby go jako człowieka nawet, gdyby nie
zakochał się w jej córce.
Lubiła też jego rodzinę i to, że byli razem. Podobał jej się sposób, w
jaki przyjęli Sophy do swego grona... Była im wdzięczna za współczucie i
spokój, z jakim wysłuchali opowieści o jej urodzinach.
Musiał to być dla nich szok, kiedy dowiedzieli się, że ich syn żeni się z
dziewczyną, której matka poczęła ją będąc szesnastoletnią panną.
Wiedziała, że gdyby role były odwrócone i gdyby to ona odkryła, że jej
dziecko miało poślubić kogoś, kogo matka miała szesnaście lat zachodząc w
ciążę - miałaby poważne wątpliwości co do uczuciowej i moralnej
stabilności opieki rodzicielskiej, jaką otrzymało tamto dziecko.
Może dlatego, że jej własne doświadczenie było takie bolesne, dobrze
wiedziała, że do tego, by położyć fundament pod trwałe i pełne miłości
małżeństwo potrzebne jest coś więcej niż tylko ekscytująca, ale czasem
krótkotrwała intensywność fizycznego i uczuciowego pożądania. Potrzebne
są wzajemne zaufanie i szacunek, wspólne wspomnienia i przeżycia, które
przenikają się i nakładają na siebie, wspólne poczucie humoru i wspólne
cele.
Sophy była bardzo rozsądną młodą kobietą, jaką każda matka
chciałaby mieć za córkę. Kate uważała się za niezasłużenie obdarowaną i
stopniowo zapominała o okrucieństwach, jakie przyniósł jej niegdyś los.
Z kuchennego okna widziała mężczyzn ciężko pracujących w
ogrodzie przy stawianiu otwartego namiotu dla jutrzejszych gości.
Uświadomiła sobie, że nie czas na rozmyślanie.
Przerzuciła pocztę. Były to przeważnie życzenia dla Sophy i Johna.
Położyła je na starej sosnowej komodzie, którą jej rodzice odziedziczyli po
babce, a ona po nich.
Drewno mebla lśniło, wypolerowane dotknięciami pokoleń, a gruba
zastawa w chiński wzór kontrastowała zarówno z ciemnymi meblami, jak ze
słoneczno-żółtymi ścianami kuchni.
Mieszkała w tym domu całe życie, dorastając w małej wiosce w
dolinie, gdzie ludzie, mimo zewnętrznej surowości, mieli - o czym dobrze
wiedziała - serdeczność i optymizm, którymi hojnie obdarzali każdego,
kogo uznali za swego.
W tej części świata napotykało się wszędzie na Setonów. Nazwisko to
nosiła początkowo pewna rodzina z pogranicza, która stopniowo
rozchodziła się coraz dalej na południe.
Jej dziadek był rolnikiem, uprawiającym górzysty kawałek ziemi,
który należał do rodziny od pokoleń. Gdy zmarł, jej ojciec sprzedał farmę.
Była mała i nie przynosiła dochodu, a on - wykładowca na uniwersytecie w
York - nie był w stanie jednocześnie prowadzić gospodarstwo i dbać o
pozycję zawodową.
Kate nie poszła na uniwersytet. Miała ten zamiar... miała już
zaplanowaną całą karierę: uczelnia, dyplom, potem nauczanie. Ale mając
szesnaście lat, zaraz po pierwszych egzaminach, pojechała do Kornwalii na
wakacje do ciotki swojej matki. Ciotka była pielęgniarką na południowym
wybrzeżu i dopiero co przeszła na emeryturę. Właśnie tam to się stało...
Rozklekotany Rangę Rover przejechał na wprost kuchennego okna,
sypiąc żwirem spod kół. Prowadziła kobieta - smukła, wysoka, rudowłosa.
Wysiadła szybko - tak samo szybko wykonywała zresztą wszystkie inne
czynności - i pobiegła w stronę tylnego wejścia.
- Cześć, co słychać? - spytała od razu, zdyszana.
- O której przyjeżdża Sophy?
- Nie wiem. Powiedziała, że postara się wyjechać jak najwcześniej.
Może masz ochotę na kawę - Kate uśmiechnęła się do swej najlepszej
przyjaciółki i wspólniczki w interesach.
Lucy Grainger i jej mąż, który był z zawodu księgowym, sprowadzili
się do tej miejscowości dziesięć lat temu. Kate spotkała ją po raz pierwszy,
kiedy dosłownie wpadły na siebie w drzwiach urzędu pocztowego.
Widząc po raz pierwszy Kate i Sophy razem, Lucy popełniła ten sam
błąd, co wszyscy, którzy ich nie znali. Pomyślała, że są siostrami, a nie
matką i córką. Wziąwszy pod uwagę, że różnica wieku wynosiła zaledwie
szesnaście lat, a Kate była drobna i tak młodzieńcza, że ludzie nie dawali jej
trzydziestki, była to pomyłka zupełnie naturalna, ale dla Kate zawsze
przyjemna.
Kiedy Sophy niewinnie powiedziała do niej „mamo”, była
przygotowana na dociekliwe spojrzenie. Zamiast tego jednak Lucy
powiedziała przepraszająco: - O Boże, znowu popełniłam gafę! Temu samo
krytycznemu komentarzowi towarzyszyło spojrzenie pełne wcale nie litości,
ale takiego zrozumienia i współczucia, że Kate poczuła, iż musi wyjść ze
swojej skorupy ochronnej i przyjąć przyjaźń, zaofiarowaną jej przez Lucy.
Niewiele ponad siedem lat temu, tuż po śmierci rodziców, Lucy
zaproponowała, by połączyły swoje talenty kulinarne i założyły małą firmę,
przygotowującą wesela i przyjęcia.
Namawiana przez Sophy, Kate zgodziła się, acz nie bez oporów.
Interes szedł lepiej, niż mogła się spodziewać, dając jej nie tylko więcej
wymarzonej samodzielności finansowej, ale także wzbudzając ponownie
zainteresowanie życiem.
Przez wszystkie te lata, gdy Sophy dorastała, Kate świadomie
trzymała się na uboczu życia, teraz zaś, dopingowana wspólnie przez Lucy i
córkę, odkrywała, że jego żywsze nurty nie są tak groźne, jak sobie
wyobrażała.
Sophy, która znała matkę dobrze, sprowokowała ją na początku,
odmawiając stanowczo swojego poparcia dla pomysłu Lucy.
- Daj spokój, mamo. Nie myśl, że nie wiem, co się za tym kryje. Jesteś
niedzisiejsza - powiedziała stanowczo. - A. może raczej zbyt dzisiejsza -
dodała aluzyjnie.
- Nikogo to już nie obchodzi, że byłam nieślubnym dzieckiem. A już
na pewno nie mnie - powiedziała, pochylając się ku niej i obejmując ją
serdecznie. - Jesteś najlepszą matką, jaką można sobie wymarzyć. Ty,
babcia i dziadek zapewniliście mi bezpieczniejszy świat, niż ma większość
dzieci. Co mnie to obchodzi, że nie miałaś męża... że nie znam ojca.
Może i tak, ale Kate przeżywała to stale i jakaś jej część będzie to
przeżywać - uświadomiła sobie ze smutkiem, nalewając przyjaciółce kawę.
- Przygotowanie bufetu idzie gładko - powiedziała Lucy w przebłysku
praktyczności. - Zadzwoniłam po dziewczyny, będą tu z samego rana.
Zapowiedziałam im, że jutro nie wolno ci nawet ruszyć palcem - dodała z
naciskiem. - Jutro musisz zadbać o to, żeby wyglądać jak najpiękniejsza
matka panny młodej, a nie jak wspólniczka firmy „Przyjęcia Odwołane”.
Był to żart z ich oficjalnej nazwy „Przyjęcia na Zawołanie”, która przyszła im
kiedyś do głowy w przypływie natchnienia.
Matka panny młodej... czuła ucisk w gardle i ostry ból w piersi...
samotność, która nigdy naprawdę jej nie opuściła. Ale co z ojcem panny
młodej? - wołało coś z głębi duszy. Co z ojcem, którego Sophy nigdy nie
miała, a powinna mieć?
- Dzwoniłam do hotelu „Pod Złotym Runem” i sprawdziłam
rezerwację. Pani Graves spodziewa się napływu gości.
Lucy patrzyła z uznaniem na letni trawnik i klomby, które były dumą
i radością rodziców Kate.
Po śmierci rodziców w katastrofie lotniczej była przygnębiona, ale
zabezpieczona pod względem finansowym. Musiała jednak być rozważna.
Sophy i Lucy nakłaniały ją, by mając pieniądze z firmy pozwoliła
sobie na kilka przyjemnościowych wydatków - pojechała na urlop albo
szarpnęła się na jakieś nowe ciuchy, ale Kate zignorowała te uwagi. Latem
nosiła dżinsy i najprostsze bluzki, zimą dżinsy i sweter. Styl życia, jaki
przyjęła, nie wymagał drogich, modnych ubrań, a w czasie wakacji... Była
najszczęśliwsza w naturalnym środowisku, gdzie wtapiała się w bezpieczne
tło.. Nie miała ochoty szukać innego otoczenia, takiego, w którym
zwracałaby uwagę swą odmiennością.
Sophy często żałowała, że nie odziedziczyła po matce srebrzystych
włosów i doskonałych owalnych rysów, ale w oczach Kate jej córka - która,
jak ojciec, miała kruczoczarne włosy i charakterystyczną sylwetkę -
posiadała wigor i atrakcyjność, które robiły większe wrażenie niż jej blada
delikatność. Sophy odziedziczyła po ojcu także wzrost - przewyższała matkę
o głowę. Ci, którzy widzieli opiekuńczy stosunek córki do matki, myśleli
prawie zawsze z zazdrością o tym, jak są sobie bliskie.
Tylko Kate wiedziała, z jakim bólem dostrzegła w dziecięcym obliczu
córki - kiedy ujrzała ją po raz pierwszy - rysy mężczyzny, którego kochała,
a który ją porzucił.
Nie pomagało wmawianie sobie, że sama się o to prosiła... że była
głupia i zasłużyła sobie na to, co się stało. Ale nie zasłużyła na to ani Sophy,
ani jej rodzice, którzy pozostali przy niej tak cudownie opiekuńczy,
obdarzając je obie uczuciem, pomagając, doradzając, wspierając
psychicznie i finansowo.
Od początku była zdecydowana w dwóch kwestiach. Po pierwsze, że
będzie miała dziecko, a po wtóre - że nigdy, przenigdy nie będzie się starała
odszukać ojca... nie po tym, jak dowiedziała się prawdy na jego temat.
- Hej, marzycielko, wracaj! - Lucy uśmiechała się do niej szeroko.
- Przepraszam, zagapiłam się - przyznała Kate, zaczerwieniwszy się
nieco. To nie był moment na myślenie o przeszłości. Już za parę godzin
Sophy będzie tutaj, a ona chciała poświęcić ostatnie, cenne chwile na to, by
być z nią sam na sam.
Bardzo lubiła Johna i nie miała wątpliwości, że będzie dla Sophy
znakomitym mężem. Jednak praca wiązała ich z Londynem, gdzie oboje
mieli znakomite pozycje zawodowe i jeśli Sophy uda się przyjechać do niej,
to w odwiedzinach będzie z konieczności brał udział także John.
- No dobrze... już niedługo będzie po wszystkim - powiedziała Lucy
radośnie. - Kulminacja sześciu miesięcy ciężkiej pracy. A ja mam to
Zgłoś jeśli naruszono regulamin