scan.pdf

(23824 KB) Pobierz
853805794.001.png
Mateusz Zieliński
ZAKRĘCONE
POLOWANIE
Mateusz Zieliński: Zakręcone polowanie | 3
© Copyright by Mateusz Zieliński (Self-publishing)
Grafika i projekt okładki: Kinga Skorupska
ISBN 978-83-63080-43-3
Wydawca: Wydawnictwo internetowe e -bookowo
Wszelkie prawa zastrzeżone.
Kopiowanie, rozpowszec hnianie części lub całości
bez zgody wydawcy zabronione
Wydanie I 2011
www.e-bookowo.pl
Mateusz Zieliński: Zakręcone polowanie | 4
Prolog
Szedł wtedy nieco nerwowym krokiem. Zatłoczone ulice
agropolis 01, sprawiały, że denerwował się jeszcze bardziej, ale
nie to było najgorsze. Od co najmniej kilkunastu minut był
spóźniony. Spotkanie miało być jednym z tych chwili w jego
życiu, które zdarzają się w zasadzie tylko raz i nigdy więcej.
Jego stan podniecenia graniczył z emocjami doznawanym w
trakcie własnego ślubu. Nie był póki co żonaty. To, co odczuwał
nie mógł przyrównać do uczuć, jakich doznaje się w trakcie
składania małżeńskiej przysięgi – może, co najwyżej ze stresem
związanym ze zdawaniem matury lub egzaminem na studia.
Było dość parno jak na wieczór. W sumie nie było w tym nic
dziwnego, ponieważ nagrzane za dnia, drzewa i rośliny – wie-
czorem, kiedy było już nieco chłodniej, oddawały ciepło, które
objawiało się w postaci sunącej nad ziemią mgły. Jakub, po-
mimo iż był w samym środku – jakby to nie było miasta, czuł
się jak w szklarni. Metropolia była nieprawdopodobnie cicha.
Na ulicach przemieszczali się tylko piesi i co najwyżej rowerzy-
ści. Miejska kolej, a także tramwaje i metro sunące po magne-
tycznych torowiskach, były tak ciche, że kiedy nadjeżdżały,
słychać było jedynie furgoczące wokół powietrze.
W końcu dotarł do przystanku. Spostrzegłszy nadchodzący
ze wszystkich stron mrok, który spłoszył okoliczne gołębie,
poczuł ulgę. Sunący nad jego głową ogromny cień, który zda-
wał się zapowiadać zaćmienie słońca, nie był dla niego niczym
niepokojącym – wręcz przeciwnie. Sterowce, były najpow-
www.e-bookowo.pl
Mateusz Zieliński: Zakręcone polowanie | 5
szechniejszym środkiem transportu w wielu agropolis. Były
ciche, energooszczędne i pomimo małych prędkości, jakie roz-
wijały, szybkie. Latające helowe olbrzymy nie potrzebowały
budowy dróg czy torowisk. Ponadto bez względu na istniejące
na ziemi przeszkody – na przykład: inne środki lokomocji, bu-
dynki, góry i lasy, zawsze poruszały się w linii prostej. Podróż
nie trwała długo. Jakub, po niespełna piętnastu minutach był
już prawie na miejscu. Pasaż sklepów, którym szedł, łączył się z
czymś w rodzaju bazaru. Ścieżka – po której rozciągały się dwa
pasy blokowisk, była zacieniona. Na płaskich dachach, starych
betonowych bloków, dało się dostrzec piękne ogrody. Spóźnio-
ny mężczyzna nie zwracał na nie uwagi. Mijając po drodze kil-
ka sklepów, w końcu przystanął. Zobaczywszy nad witryną sta-
ry szyld, na którym widniały wyblakłe litery, tworzące słowo:
„antykwariat”, wszedł do środka.
– Szuka pan czegoś? – zapytał trochę nietypowo sprzedaw-
ca.
– Byłem umówiony – wyjaśnił lekko zdyszany Jakub. – Je-
stem już po badaniach i... – przerwał nie mogąc znaleźć odpo-
wiednich słów.
– Z kim jest pan umówiony? – zapytał znowu tajemniczo
sprzedawca, odkładając książkę, którą właśnie przeglądał.
– Z panem kierownikiem – odrzekł, a następnie dodał nieco
jaśniej. – Pan Marcel umówił się ze mną na osiemnastą... Tro-
chę spóźniłem się i...
Sprzedawca, odwracając się w stronę zaplecza zrobił kilka
kroków naprzód, a następnie przystając dorzucił pytająco z
lekką pogardą:
– Jak nazwisko?
– Co proszę?
– Pana nazwisko! – powtórzył głośniej z irytacją.
– Teclaw... – odrzekł krótko, widząc jak sprzedawca znika
gdzieś za rogiem zaplecza.
www.e-bookowo.pl
Zgłoś jeśli naruszono regulamin