I - przyjęcie.doc

(347 KB) Pobierz
I

I. PRZYJĘCIE

Widziałem, że już mnie zauważyła, widziałem doskonale wyraz jej twarzy, kiedy uświadomiła sobie co w swoich rękach trzyma Alice. "Żadnych prezentów, nie chcę żadnych prezentów"- doskonale wyuczona na pamięć formuła wybrzmiewała z jej ust jeśli tylko ktoś poruszył przy niej temat jej urodzin. Ze złością trzasnęła drzwiami swojej wiekowej furgonetki i ruszyła w naszym kierunku. Nie mogłem pojąć, dlaczego

nie pozwoliła mi jeszcze, bym kupił jej jakiś nowy, cichy i bezpieczny samochód.

Jej wymówka zawsze brzmiała tak samo "Już samo to że przy mnie jesteś jest dla mnie największym prezentem jaki możesz mi podarować". Jakby było w tym chodź odrobinę prawdy.

- Wszystkiego najlepszego Bello!- krzyknęła Alice, kiedy podeszła do niej.

- Cii!- no tak, bo jeszcze ktoś by usłyszał.

Alice dalej kontynuowała swoje wywody, nie zważając na reakcje Belli.

- Otworzysz swój prezent teraz, czy później?

Dostrzegłem gniewne spojrzenie rzucone mi przez Bellę.

- Żadnych prezentów.

- Dobra, wrócimy do tego później. I co, podoba ci się ten album, który przysłała ci mama? A aparat fotograficzny od Charliego? Fajny, prawda? W ogóle nie wydawała się zdziwiona wiedzą Alice. Bella znała tajemnice mojej rodziny i doskonale

wiedziała co też potrafimy.

- Tak, świetny. Album też.

- Moim zdaniem to bardzo trafiony pomysł. W końcu tylko raz w życiu kończy się liceum. Warto wszystko starannie udokumentować.

- I kto to mówi? Przyznaj się, ile razy byłaś w czwartej klasie?

- Ja, to co innego.

Podeszły do mnie. Moja ręka machinalnie wyciągnęła się w kierunku jej dłoni byle tylko ja dotknąć. Ścisnąłem delikatnie jej palce. Ten gest wystarczał za każde słowo, jakie mógłbym powiedzieć do niej w tej chwili. Czułem, jak serce Belli zaczyna łomotać. Uśmiechnąłem się do niej. Było to dla mnie takie niezwykłe, że kochałem ja, a ona w jakiś sposób odwzajemniała to uczucie.

- Jeśli dobrze zrozumiałem, mam ci nie składać życzeń, tak?- Spytałem mając nadzieję, że może jednak zmieniła zdanie. A ja jak nic popędziłbym natychmiast za najcudowniejszym prezentem dla niej. W takich chwilach żal spowodowany brakiem możliwości słyszenia jej myśli przybierał gwałtownie na sile.

- Zgadza się.

- Chciałem się tylko upewnić. Mogłaś w międzyczasie zmienić zdanie. Wiesz, większość ludzi lubi mieć urodziny i dostawać prezenty.

Alice na te słowa parsknęła śmiechem.

- Spodoba ci się, sama zobaczysz. Wszyscy będą dla ciebie mili i będą ci ustępować. Co w tym takiego okropnego? - spytała retorycznie, ale i tak jej odpowiedziała.

- To, że się starzeję.

Przestałem się uśmiechać.

- Osiemnaście lat to jeszcze nie tak dużo - stwierdziła Alice. - Kobiety zwykle denerwują się urodzinami, dopiero, gdy skończą dwadzieścia dziewięć.

- Ale jestem już starsza od Edwarda - wymamrotała.

Westchnąłem tylko. Więc to był jedyny powód.

- Formalnie rzecz biorąc, tak - powiedziała Alice pogodnie - ale w praktyce to przecież tylko jeden mały roczek.

Bella jednak nie wydawała się za bardzo przekonana argumentami wysuniętym przez Alice. Odkąd tylko byliśmy razem, nie było dnia, by nie poruszała tematu swojej ewentualnej przemiany. Nie mogłem uwierzyć, że chciała dołączyć do rodziny potępionych, że była w stanie poświęcić swoje życie dla wieczności spędzonej ze mną. Zapewne nie mógłbym spojrzeć w lustro wiedząc, że Bella stała się potworem przeze mnie.

- O której się u nas pojawisz? - Alice zmieniła temat.

- Nie wiedziałam, że mam się dziś u was pojawić.- Wyczułem dziwne zaniepokojenie w głosie

Belli, kiedy usłyszała pełne entuzjazmu pytanie Alice.

- No, nie bądź taka - zaprotestowała. - Chyba nie pozbawisz nas frajdy?

Kolejny raz żałowałem, że nie mogę słyszeć jej myśli, jednak jej wyraz twarzy mówił

wystarczająco wiele. Nie chciałem jej do niczego zmuszać, ale doskonale wiedziałem, że całej (no może prawie całej) rodzinie zależało na tym, by Bella przyszła dziś na przyjęcie urodzinowe, którego główną organizatorką była moja kochana siostra.

- Podjadę po nią zaraz, jak wróci ze szkoły. - To wydało mi się najbardziej odpowiednie w tej chwili.

- Po szkole pracuję! - Bella jak nic zwietrzyła podstęp.

- Nie dziś - poinformowała ją Alice, zadowolona z własnej zapobiegliwości. - Rozmawiałam już na

ten temat z panią Newton. Załatwi zastępstwo. Kazała złożyć ci w jej imieniu najserdeczniejsze życzenia urodzinowe.

- To nie wszystko. E... - Zabrakło jej już w tej chwili wymówek. - Nie obejrzałam jeszcze Romea i Julii na angielski.

Alice prychnęła.

- Znasz tę sztukę na pamięć!

- Widziałaś już film z DiCaprio - przypomniała Alice oskarżycielskim tonem.

- Pan Berty kazał nam obejrzeć tę wersję z lat sześćdziesiątych. Ponoć jest lepsza.

W takich momentach byłem wręcz zaniepokojony jej zachowaniem. Całkowicie człowiecze zachowania czy okazje nic dla niej nie znaczyły. Prowadziła taki niby wampirzy tryb życia wciąż pozostając człowiekiem.

- Możesz się stawiać, Bello, proszę bardzo, ale...

Znałem plan działania Alice doskonale. Miała na celu zmiękczyć serce Belli i działać bez opamiętania tworząc dla Belli przyjęcie jej marzeń. Przynajmniej ona tak myślała.

- Uspokój się, Alice. Nie możemy zakazać Belli oglądania filmu. A już szczególnie w jej urodziny.- Gdyby wzrok Alice mógłby mnie zabić, leżałbym już martwy.

- Właśnie.

- Przywiozę ją koło siódmej.- Alice rozchmurzyła się.

- W porządku. W takim razie, do zobaczenia wieczorem! Będzie fajnie, obiecuję! - W szerokim uśmiechu zaprezentowała idealny zgryz. Mały i wnerwiający chochlik ucałował policzek Belli i tanecznym krokiem poszedł w stronę budynku w swojej głowie wymyślając już całą scenerie.

- Nie chcę żadnego... - kiedy zaczęła to mówić przycisnąłem swój palec do jej miękkich ust.

- Zostawmy tę dyskusję na później. Chodź już, bo się spóźnimy. Delikatnie objąłem ją w pasie i ruszyliśmy ku głównemu wejściu do szkoły. Stwierdziłem, że opiekowanie się Bellą to zajęcie wymagające mojej ciągłej obecności, stąd też pojawił się u mnie pomysł zmiany mojego planu lekcji. Wystarczało spojrzeć tylko w oczy pani Cope, by ta zrobiła co jej się powiedziało bez żadnych ale. Zbyt dokładnie chyba przysłuchiwałem się jej mało grzecznym myślom, gdyż zdecydowanie tego dnia słyszałem za wiele. "Ta Swan to ma dopiero szczęście. Oh gdybym mogła być w jej wieku." Uważałem za niestosowne takie zachowanie, ale jak to sobie zawsze usprawiedliwiałem ich przede mną "To tylko nieposłuszne myśli". Bella była najważniejsza i tylko ona się dla mnie liczyła. Z początku irytował mnie stosunek innych, to jak twierdzili "Ona jest z nim tylko dla kasy", "Co ona ma w sobie, czego ja nie mam?". Z całą pewnością żadna inna dziewczyna nie byłaby w stenie zastąpić mi Belli. Dzisiejszego dnia była ona całkowicie poza światem żywych. I choć nie

słyszałem jej myśli mogłem chyba całkiem trafnie określić gdzie się znajdywała. Udzielił mi się jej humor i powróciłem do rozmyślań z rana. Coraz częściej zastanawiałem się, czy aby na pewno związanie się z Bellą było nieuniknione. Oczywiście kochałem każde jej spojrzenie, gest, uśmiech na jej twarzy, to jak się czerwieniła, kiedy ktoś ją zawstydził, ale cały czas twierdziłem, że zasługuje na kogoś lepszego. I choć tak właśnie myślałem, to ostatnia rzeczą, jaką bym sobie życzył było to, żeby Bella chciała się związać z kimś takim jak Mike Newton. Dobrze, że przynajmniej nie patrzy już na nią w ten dziwnie zachłanny sposób. Zawsze wtedy miałem ochotę rozerwać go na strzępy, a powstrzymywałem się tylko dlatego, że Belli by się to nie spodobało. W sumie, gdyby ona tylko tego chciała, moglibyśmy żyć tak, jak to dla nas zaplanowano. Ja wiecznie młody przy starzejącej się Belli- nie sprawiałoby mi to problemu. Kochałbym ją do końca jej dni, a po śmierci Belli zadbałbym o to, by jak najszybciej do niej dołączyć. Nie poruszałem już z nią tematu urodzin. Po tym jak zrobiła się spokojniejsza, mogłem stwierdzić, że było to słuszne posunięcie. Po tych kilku godzinach spędzonych na przedmiotach, które nie były w stanie już nauczyć mnie niczego nowego, ruszyliśmy w stronę stołówki. Przyłączyła się do nas Alice, która wciąż była zajęta planowaniem przyjęcia. Oboje zdecydowanie lepiej czuliśmy się siedząc przy stoliku z naszym rodzeństwem, jednak Jasper, Rose i Em skończyli szkołę (po raz czwarty zresztą), a my siadaliśmy

ze znajomymi Belli. Nie chciałem jej ranić, mówiąc co tak naprawdę myślą o niej, nas jej "przyjaciele", co nie oznaczało, że chciałem to tolerować. Siadaliśmy z brzegu. Wydawało im się, że to oni podjęli taka decyzje, ale prawda jest, że za nic nie usiadłbym gdzie indziej. Tego dnia również mogłem posłuchać dość niewybrednych myśli. Tu zawsze wydawało mi się dziwne podobieństwo myśli Jessiki i Lauren. Zdecydowanie dwulicowość miały w genach. "Przyszła królewna z księciem".

"Ależ ona paskudna, w ogóle do niego nie pasuje". Przy stoliku siedzieli również z nami Ben i Angela. Uśmiechałem się sam do siebie na wspomnienie mojej intrygi, która weszła w życie z pomocą Emmetta. Alice spojrzała się na mnie badawczym

wzrokiem. "Co ci tak wesoło?"

- Nic, nic...

Dzień minął szybko. Umówiłem się z Alice, że to ona wróci dziś moim samochodem, natomiast ja pojadę z Bellą. Zdecydowanie wyczuła ona podstęp już w drodze na parking. Błyskawicznie otworzyłem przed nią drzwiczki od strony pasażera. Mimo że padł deszcz, nie śpieszno było jej wejść do samochodu.

- Dziś moje urodziny. Chyba dasz mi prowadzić?

- Tak jak sobie tego życzyłaś, udaję, że nie masz dziś urodzin.

- Jeśli to nie moje urodziny, to nie muszę do was wpadać dziś wieczorem...- Czasami jej zachowanie doprowadzało mnie do białej gorączki. Szczerze nie chciałem jej tego mówić, ale kierowca był z niej marny.

- No dobrze, już dobrze. - Zamknąłem drzwiczki od strony pasażera, i obszedłem furgonetki, by otworzyć te od strony kierowcy. - Wszystkiego najlepszego.- Nie mogłem się oprzeć by zrobić jej na złość.

- Cicho! - Zdecydowanie żałowała, że nie usiadła po stronie pasażera.

Jadąc tak tym jej ślimaczym tempem chciałem dać jej wskazówkę, czego może się spodziewać po dzisiejszym przyjęciu. Bawiłem się sędziwym jak i słabo działającym radiem.

- Strasznie kiepsko odbiera.

Moja wypowiedź zdecydowanie się jej nie spodobała.

- Jak ci się nie podoba, to wracaj do swojego volvo. - Bella zaczęła się robić drażliwa. I bynajmniej nie chodziło tu o moja uwagę. Jej zdenerwowanie wydało mi się zabawne. Musiałem uważać, żeby nie parsknąć śmiechem. Droga minęła nam w milczeniu. Najwyraźniej złość na Alice jej nie przeszła. Nie ma co, miała

humor na zabawę. Kiedy podjechała pod swój dom, delikatnie ująłem jej twarz w moje dłonie. Była bardziej krucha niż większość ludzi.

- Powinnaś być dziś w dobrym nastroju. To twój dzień.

- A co, jeśli nie chcę być w dobrym nastroju? - spytała. Jej serce znów zaczęło wykonywać dobrze

znane mi ewolucje. Gdyby mogła usłyszeć moje serce, wiedziałaby, że działa na mnie tak samo.

- Szkoda, że nie chcesz.

Delikatnie ją pocałowałem, jednak to przerodziło się w coś więcej.

Minęła chwila. Czułem, jak Bella obejmuje mnie za szyję, jak wpija się jeszcze mocniej w moje

wargi. Wraz z większą namiętnością obudził się we mnie potwór, który dawał o sobie znać.

Musiałem przestać, aby jej nie skrzywdzić. Pojawił się palący gardło ogień. Balansowaliśmy na

granicy moich możliwości, a ona nic mi nie ułatwiała. Pachniała tak smakowicie. "Przestań!"

krzyknąłem w myślach. Musiałem to przerwać. Delikatnie ja odsunąłem, zdejmując jej ręce z mojej

szyi. Pewnych granic nie można przekraczać.

- Błagam, bądź grzeczną dziewczynką - zamruczałem jej nad uchem, po czym pocałowałem ją

krótko w usta. Bella oddychała niczym po maratonie. Przyłożyła swoją dłoń do serca.

- Jak myślisz, przejdzie mi to kiedyś? Czy moje serce przyzwyczai się kiedyś do twojego dotyku?

- Mam nadzieję, że nie - byłem zadowolony, że właśnie tak na nią działam.

- Macho! Obejrzysz ze mną potyczki Montekich i Kapuletów?

- Twoje życzenie jest dla mnie rozkazem.

Rozłożyłem się w salonie, kiedy Bella włączała film. Osobiście nie przepadałem za tą sztuką,

jednak bliskość Belli wszystko wynagradzała. Oparła się o mój tors. Dla innych z mojego gatunku

mogłoby się wydawać, że mam normalna temperaturę ciała, jednak ona czuła chłód. Okryłem ją

kocem, by nie zmarzła.

- Wiesz, nigdy nie przepadałem za Romeem.

- Co masz mu do zarzucenia? - spytała, niemile zaskoczona.

- Hm, przede wszystkim najpierw jest zakochany w tej całej Rozalinie - nie uważasz, że to nieco

dyskredytuje stałość jego uczuć? A potem, kilka minut po ślubie z Julią, zabija jej kuzyna.

Przyznasz, że nie jest to zbyt rozsądne z jego strony. Popełnia błąd za błędem. W dużej mierze sam

jest sobie winny.- tak, skąd ja to znałem.

Słychać było tylko ciche westchnięcie.

- Nie musisz tu ze mną siedzieć.

- Posiedzę. I tak będę patrzył głównie na ciebie. - Była to najprawdziwsza prawda. Nigdy nie

miałem dość przyglądać się jej, czy też jej zachowaniu. - Będziesz płakać?

- Raczej tak. Jeśli pozwolisz mi się skupić.

- W takim razie nie będę ci przeszkadzał - Nie miałem jednak takiego zamiaru. Delikatnie

całowałem ją we włosy. Po jej ciele przechodziły miłe dreszcze ekscytacji.

Doskonale także znałem kwestie Romea, więc wkrótce zmieniłem taktykę i zacząłem szeptać jej do

ucha jego kwestie.

Patrzyłem na nią zafascynowany, kiedy popłakała się podczas sceny w której Julia budzi się i widzi

martwego Romea.

- Muszę przyznać, że mu poniekąd zazdroszczę - powiedziałem, ocierając jej anielską twarz z łez.

- Śliczna ta Julia, prawda?

Zupełnie mnie nie zrozumiała.

- Nie zazdroszczę mu dziewczyny, tylko tego, z jaką łatwością Romeo mógł ze sobą skończyć. Wy,

ludzie, to macie dobrze! Starczy dosypać sobie trochę ziółek do picia i...

- Co ty wygadujesz?

- Raz w życiu zastanawiałem się nad tym, jak się zabić, a z doświadczeń Carlisle'a wynika, że w

naszym przypadku nie jest to takie proste. Chyba pamiętasz, jak ci opowiadałem o jego przeszłości?

Sam nie wiem, ile razy próbował popełnić samobójstwo, po tym jak się zorientował... po tym jak

się zorientował, czym się stał... - Zupełnie nie wiem co mnie napadło, żeby to powiedzieć. Chyba

musiałem dać upust jakoś swoim emocjom. Widziałem jej poważną minę, musiałem jak najszybciej

rozładować sytuację. - A jak sama dobrze wiesz, wciąż cieszy się świetnym zdrowiem.

Spojrzeliśmy sobie prosto w oczy.

- Nigdy mi nie mówiłeś, że zastanawiałeś się nad samobójstwem. Kiedy to było?

- Na wiosnę... kiedy o mały włos... - Zdałem sobie sprawę, że za każdym razem, kiedy Belli przy

mnie nie ma od razu opracowuję plan awaryjny,w razie, gdyby jej zbrakło w moim życiu na

zawsze.- Oczywiście koncentrowałem się na tym, żeby odnaleźć cię żywą, ale jakaś cześć mojej

świadomości obmyślała też plan awaryjny. Jak już mówiłem, to dla mnie nie takie proste, jak dla

człowieka.

Bella całkowicie zamarła. Z wyrazu jej twarzy mogłem odczytać głównie jedno- niedowierzanie.

- Plan awaryjny? - powtórzyła.

- Wiedziałem, że nie mógłbym żyć bez ciebie, ale nie miałem pojęcia, jak się zabić - Emmett i

Jasper na pewno odmówiliby, gdybym poprosił ich o pomoc. W końcu doszedłem do wniosku, że

mógłbym pojechać do Włoch i sprowokować jakoś Volturi.

- Jakich znowu Volturi? - spytała.

- Volturi to przedstawiciele naszej rasy, bardzo stara i potężna rodzina. Są dla nas jakby

odpowiednikiem królewskiego rodu. Carlisle mieszkał z nimi jakiś czas we Włoszech, zanim

przeniósł się do Ameryki. Pamiętasz? Wspominałem ci o nich.

- Jasne, że pamiętam.

- To ich właśnie nie należy prowokować. Chyba, że chce się umrzeć, rzecz jasna. To znaczy, jeśli

nasz koniec można nazwać śmiercią.- cóż, ja podchodziłem do tego dość sceptycznie.

Rozmawianie o śmierci nie było dla mnie niczym, co mogłoby jakoś mnie poruszyć. Przeżyłem już

swoją śmierć jako człowiek. Wątpiłem, czy wampirza może być gorsza. Bella natychmiast chwyciła

moją twarz w swoje dłonie i przysunęła się do niej.

- Zabraniam ci, zabraniam ci myśleć o takich rzeczach! Nigdy więcej nie bierz takiego wyjścia pod

uwagę! Bez względu na to, co się ze mną stanie, nie wolno ci ze sobą skończyć!

- Obiecałem sobie, że już nigdy więcej nie narażę cię na niebezpieczeństwo, więc to czyste

teoretyzowanie.

- Co ty pleciesz? Kiedy ty mnie niby narażałeś na niebezpieczeństwo? Ustaliliśmy chyba, że za

każdym razem, gdy przytrafia mi się coś złego, wina leży po mojej stronie, prawda? Boże, jak

możesz brać ją na siebie?

Jak bardzo chciałbym wierzyć w słowa, które powiedziała w tej chwili. Jednak moje sumienie

dawało mi wyraźnie do zrozumienia, jak jest prawda. Nawet samo to, że siedziałem z nią w tej

chwili w jej domu, sam, było wysoce nieodpowiednie. Powinienem odejść, ale nie mogę. Za bardzo

ją kocham.

- A co ty byś zrobiła na moim miejscu? - zapytałem.

- Ja to nie ty.

A była różnica? Ja i ona byliśmy jednością.

- Co bym zrobiła, gdyby tobie się coś stało? Chciałbyś, żebym popełniła samobójstwo?

Grymas bólu wstąpił na moją twarz.

- Ha. Rozumiem, o co ci chodzi, przynajmniej do pewnego stopnia. Ale co ja bez ciebie pocznę?

- Żyj tak jak dawniej. Jakoś sobie radziłeś, zanim pojawiłam się w twoim życiu i postawiłam je na

głowie.

Gdyby była tylko w stanie pojąć, że nic już nie będzie nigdy dla mnie takie samo jak wcześniej.

- Gdyby było to takie proste...

- To jest proste. Nie jestem nikim wyjątkowym.

Nie mogłem zrozumieć, dlaczego nie widziała, jak niesamowita jest. Była najbardziej wyjątkową

istotą, jaką spotkałem przez całe moje życie.

- Czyste teoretyzowanie - przypomniałem.

W tej chwili dosłyszałem warkot silnika radiowozu. Wyprostowałem się zdejmując sobie Bellę z

kolan.

- Charlie?

Uśmiechnąłem się do niej. Charlie już zaparkował. Chciał zrobić jej niespodziankę w dniu urodzin,

żeby nie musiała gotować. W pracy miał ciężki dzień. Przyszło jakieś zgłoszenie o mordercy

kierującym się na północ.

- Cześć, dzieciaki. Pomyślałem sobie, że będzie miło, jeśli odpoczniesz we własne urodziny od

gotowania i zmywania. Głodna? "Mogłem się domyślić, że będziemy mieli gościa."

- Jasne. Dzięki, tato.- Bella uśmiechnęła się do ojca.

Z początku Charlie nie rozumiał, dlaczego mimo tylu zachęt nigdy nie jadłem w ich towarzystwie.

Wkrótce jednak przestał się pytać myśląc iż po prostu jem wcześniej w domu przed przyjściem do

Belli. Niemałą ciekawostka był dla mnie fakt, że jego myśli było ciężej wyłapać niż pozostałych.

Nie było to niemożliwe, jednak przypuszczałem, że nie słyszę wszystkiego.

- Czy ma pan coś przeciwko, żeby Bella przyszła dziś wieczorem do nas do domu? - spytałem

grzecznie, kiedy skończyli już posiłek.

Bella spojrzała znacząco na Charliego. Nie mogła być pewna jego reakcji.

- Nie, skąd. To się nawet dobrze składa, bo Seattle Mariners grają dzisiaj z Boston Red Sox, a i tak

nie nadawałbym się na towarzysza solenizantki. - Sięgnął po aparat fotograficzny, który kupił jej na

prośbę Renee i rzuci go w jej stronę. - Łap!

Cóż, nie wiedziałem, czym jest to spowodowane, że Charlie nie zauważył jeszcze niezdarności

Belli. Chwyciłem aparat w ostatniej chwili.

- Niezły refleks - pochwalił mnie Charlie. - Jeśli Cullenowie szykują coś na twoją cześć, Bello,

powinnaś zrobić trochę zdjęć dla mamy. Znasz ją. Teraz, skoro masz już czym, będziesz musiała

szykować dla niej fotoreportaż z każdego swojego wyjścia.

- Dopilnuję, żeby obfotografowała dziś wieczorem wszystkie atrakcje - przyrzekłem, podając jej

aparat.

Natychmiast zrobiła mi zdjęcie.

- No to fajnie. Ach, przy okazji, pozdrówcie ode mnie Alice. Dawno już do nas nie zaglądała - dodał

Charlie z wyrzutem.

- Trzy dni, tato - przypomniała mu.

Doskonale zdawałem sobie sprawę z uwielbienia, jakim Charlie darzył moją siostrę. W końcu

wyręczała go w tych wszystkich dość niewygodnych dla niego sytuacjach tuż po wypadku w

Phoenix. O ile Alice darzył wręcz czcią, o tyle doskonale wiedziałem kogo poniekąd wini za cały

ten "wypadek".

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin