Coulter Catherine - Panna młoda 01 - Młoda pani na Sherbrooke.pdf

(935 KB) Pobierz
Catherine Coulter
Catherine Coulter
MŁODA PANI SHERBROOKE
ROZDZIAŁ 1
Northcliffe Hall, niedaleko New Romney w Anglii
Maj 1803r.
- Widziałam ją dziś w nocy! Ducha Dziewicy!
- Sinjun, naprawdę? Przysięgniesz, że widziałaś ducha?
Po dwóch pełnych grozy westchnięciach nastąpiły nerwowe okrzyki przestrachu i
zarazem podniecenia.
Tak, to na pewno była ona.
Powiedziała ci, że jest dziewicą? Mówiła coś? Nie bałaś się? Była cała biała?
Jęczała? Wyglądała bardziej jak żywa czy jak umarła?
Głosy coraz bardziej cichły, oddalając się od drzwi, ale wciąż jeszcze słyszał
westchnienia i chichoty.
Douglas Sherbrooke, hrabia Northcliffe, dokładnie zamknął drzwi i podszedł do
biurka. Przeklęty duch! Czy Sherbrooke'owie mają po wieczne czasy znosić te
nieprawdopodobne bajdy o nieszczęsnej młodej lady? Rzucił okiem na starannie
ułożone papiery, westchnął, usiadł i popatrzył przed siebie.
Zmarszczył brwi. Ostatnimi czasy często marszczył brwi. Nie dawali mu spokoju, ani
na dzień, ani na godzinę. Każdego dnia znosił istne gradobicie grzecznych, ale
upartych wariacji na wciąż ten sam, nudny temat. Musi wziąć sobie żonę i spłodzić
hrabiowskiego dziedzica. Jest coraz starszy, jego męskość słabnie z minuty na
minutę, a on tymczasem trwoni bezcenne nasienie, z którego mają się przecież
zrodzić przyszli Sherbrooke'owie. Winien w prawowitym związku obdarzać nim swą
żonę, a nie rozrzucać po śmietnikach świata, przed czym przestrzega Biblia.
Na świętego Michała skończy trzydzieści lat, przypominali wujowie i ciotki, kuzyni i
podstarzali domownicy, którzy znali go od chwili, gdy drąc się wniebogłosy wyszedł z
łona matki. Przyjaciele-prześmiewcy, kiedy już raz uczepili się tego tematu, nie
przestawali wygłaszać swoich impertynencji. Marszczył wtedy brwi, tak jak teraz, i
1
mówił, że skończy trzydzieści lat na przyszłego, nie na tego świętego Michała. W tym
roku będzie miał dopiero dwudzieste dziewiąte urodziny, a teraz ma dwadzieścia
osiem lat. Na litość boską, przecież dopiero maj, do września daleko. Właściwie to
niedawno zaczął dwudziesty ósmy rok, przyzwyczaja się do tego, że już nie ma lat
dwudziestu siedmiu. Cóż to znowu za „poważny wiek”!
Hrabia spojrzał na stojący na kominku pozłacany zegar z brązu. Gdzie się podziewa
Ryder? Niech go szlag, przecież braciszek wie, że spotykają się w pierwszy wtorek
każdego kwartału w tym właśnie pokoju w Northcliffe Hall, dokładnie o trzeciej. Fakt,
że hrabia zapoczątkował te kwartalne spotkania dopiero po wystąpieniu z armii przed
dziewięcioma miesiącami, wkrótce po podpisaniu pokoju w Amiens, nie
usprawiedliwiał spóźnienia Rydera na trzecie z kolei spotkanie. Należała mu się
nagana, niezależnie od tego, że Leslie Danvers, służący Douglasa, młodzian pilny,
acz o irytującej pamięci, przypominał swemu panu o spotkaniu zaledwie godzinę
wcześniej.
Hrabia zapomniał o gniewie na widok wpadającego do pokoju Rydera, przewianego
wiatrem, pachnącego skórą, koniem i morzem, pełnego życia młodzieńca
szczerzącego białe zęby. Prawie się nie spóźnił, było dopiero pięć po trzeciej. Ryder
również zbliżał się do „poważnego wieku” - miał już prawie dwadzieścia sześć lat.
Powinni się trzymać razem.
- Boże, Douglas, co za piękny dzień! Jeździłem z Dorothy po klifach, co za uczucie!
Mówię ci! - Ryder usiadł, skrzyżował obleczone w skórę nogi i błysnął białymi zębami
w uśmiechu.
Douglas huśtał nogą.
- Udało ci się utrzymać na koniu?
Ryder uśmiechnął się jeszcze szerzej, ale w jego oczach czaiło się coś
niewyraźnego. Miał wygląd człowieka nasyconego, wygląd, do jakiego hrabia
zaczynał się powoli przyzwyczajać i dlatego westchnął.
No cóż - po chwili ciszy odezwał się Ryder - jeżeli upierasz się na te kwartalne
spotkania, muszę się do nich przygotowywać.
Ale Dorothy Blalock?
To cieplutka, słodko pachnąca wdówka, braciszku. W dodatku wie, jak zadowolić
mężczyznę, dobrze wie. I nie wpadnie. Moja Dorotka jest na to za sprytna.
Przyznaję, dobrze siedzi na koniu - stwierdził Douglas.
Och, jest jeszcze kilka rzeczy, na których dobrze siedzi.
2
Douglas z całej siły powstrzymywał się od uśmiechu. Był przecież hrabią, głową
potężnego rodu Sherbrooke'ow. Nawet teraz, pomimo całego sprytu Dorothy, mógł
gdzieś rosnąć kolejny Sherbrooke.
Przejdźmy do następnych punktów - powiedział, ale Ryder nie dał się zwieść.
Zauważył grymas brata i roześmiał się.
Przejdźmy. - Wstał i nalał sobie brandy. Podniósł karafkę w stronę brata.
Nie, dziękuję.- Douglas wpatrywał w leżącą przed nim kartkę. - Jeśli chodzi o stan na
ten kwartał, masz czterech zdrowych synów i cztery zdrowe córki. W zimie zmarł
biedny Danielek. Noga Amy chyba nie ucierpiała po upadku. Czy to wszystko?
W sierpniu urodzi mi się kolejne dziecko. Matka jest zdrowa i silna.
Douglas westchnął. - Doskonale, jak się nazywa? - Zapisał i podniósł głowę. - Teraz
już wszystko?
Ryder spochmurniał i dopił resztę brandy. - Nie, w zeszłym tygodniu Benny zmarł na
zimnicę.
- Nic nie mówiłeś.
Ryder wzruszył ramionami. - Nie miał jeszcze roku, ale był taki mądry. Wiedziałem,
że jesteś zajęty. Wybrałeś się w podróż do Londynu, do Ministerstwa Wojny. Pogrzeb
był cichy, tak życzyła sobie jego matka.
- To przykre - powtórzył Douglas i zmarszczył brwi.
Ryder nie lubił, kiedy brat marszczył brwi. - Ale jeżeli dziecko ma się urodzić w
sierpniu, dlaczego mi nie powiedziałeś ostatnim razem?
Odpowiedź była prosta. - Jego matka mi nie powiedziała. Bała się, że nie zechcę już
z nią spać. - Przerwał i przez wykuszowe okno patrzył na wschodni trawnik. - Głupia
dziewka. Nie domyśliłbym się, chociaż powinienem był się domyślać. Jest już bardzo
gruba, może nawet będzie miała bliźniaki. - Odwrócił się od okna i pociągnął z
butelki. - Zapomniałem o Nancy.
Douglas odłożył kartkę. - Jakiej Nancy?
Nancy Arbuckle, córce sukiennika z Rye. Spodziewa się chyba w listopadzie. Bardzo
płakała, ale powiedziałem jej, że nie musi się martwić. Sherbrooke'owie zawsze
dbają o swoje potomstwo. Może nawet wyjdzie za kapitana statku. Nie przeszkadza
mu, że jest w ciąży z innym.
3
No proszę - Douglas wziął nową kartkę i uniósł głowę - utrzymujesz siedmioro dzieci i
ich matki i zapłodniłeś kolejne dwie kobiety, które mają urodzić jeszcze w tym roku.
Chyba to tak będzie. Z tym że mogą być bliźniaki, a Nancy może wyjdzie za
kapitana.
Nie potrafisz utrzymać ptaszka w spodniach?
Nie bardziej niż ty.
Doskonale, ale wychodź z kobiety, zanim wstrzykniesz jej nasienie.
O dziwo Ryder się spłonił. - Nie panuję nad sobą. To żadne usprawiedliwienie, ale jak
raz już tam wejdę, to nie mogę wyjść. - Patrzył na brata spode łba. - Nie jestem taką
cholerną oziębłą rybą jak ty. Ty wyszedłbyś nawet z anioła. Zawsze tak trzeźwo
myślisz, nic cię nie wytrąca z równowagi? Nie chcesz czasami po prostu walić i nie
myśleć o konsekwencjach?
- Nie.
Ryder westchnął. - No cóż, ja nie jestem aż tak zdyscyplinowany. Nadal masz tylko
dwójkę?
Nie. Mały zmarł, kiedy byłem w Londynie. Została tylko Cynthia, słodka mała, ma już
cztery latka.
Przykro mi.
To była tylko kwestia czasu. Lekarze wciąż to powtarzali. Pojechałem do Londynu nie
tylko po to, żeby spotkać się z lordem Averym w Ministerstwie Wojny, ale żeby
zobaczyć się z Elizabeth. Pisała o dziecku. Miał zbyt małe płuca. - Douglas wydarł
czystą kartkę papieru i poprawiał liczby. - Drogo nas kosztuje twoja żądza - powie-
dział - bardzo drogo.
Dajże spokój. Jesteś pioruńsko bogaty, ja też. Nasz stryjeczny dziad Brandon byłby
zadowolony, że to, co po nim dostałem, spożytkowuję w tak zacny sposób. Miał
osiemdziesiątkę i jeszcze mu się chciało, przynajmniej tak mi mówił. Wychwalał się
pod niebiosa.
Ciągle powtarzasz, że odpowiadamy za swoje bękarty, i zgadzam się z tobą.
Zgadzam się także, żeby wszystkie spisywać, dzięki czemu o żadnym nie
zapomnimy. Byłby z ciebie świetny generał! Szkoda, że musiałeś sprzedać patent w
randze majora.
Ryder śmiał się po cichu, kiedy drzwi pokoju otworzyły się. Podniósł głowę i zobaczył
nieśmiało wchodzącego najmłodszego z braci.
4
- A niech mnie, jeśli to nie Tysen! Wejdź braciszku, prawie kończymy spotkanie.
Douglas już powiedział, że ptaszek wierci mi dziury w kieszeni. Właśnie kończy ob-
liczenia, ale niewielkie to liczby, zwłaszcza jak człowiek weźmie sobie do serca, że
ma iść i rozmnażać się.
- Jakie spotkanie? - zapytał Tysen Sherbrooke, wchodząc do pokoju. - Jakie
obliczenia? Co znowu za ptaszek?
Ryder rzucił okiem na Douglasa, a ten wzruszył tylko ramionami i usiadł z rękami
skrzyżowanymi na piersiach.
Ktoś, kto nie znał go tak dobrze jak brat, mógłby pomyśleć, że jest zdenerwowany, a
nie rozbawiony.
- Bracie - zwrócił się do niego - Tysen chce zostać pastorem. Musi rozumieć męskie
słabości, czyli nie owijając w bawełnę, żądzę. Tysenie, to nasze kwartalne spotkanie
mające na celu ustalenie dokładnej liczby bękartów Sherbrooke'ow.
Tysen gapił się na nich przez chwilę, po czym zwrócił błędny wzrok na Douglasa. -
Waszych czego?
- Słyszałeś - powiedział Ryder. - Masz już prawie dwadzieścia jeden lat. Czas, żebyś
zaczął przychodzić na nasze spotkania. Co o tym sądzisz, Douglasie? Nie chcemy
przecież mieć gdzieś nieznanych bękartów, czyż nie? Pomyśl o naszej reputacji. I jak
chłopcze, zapłodniłeś którąś z miejscowych?
Tysen wyglądał jak tknięty apopleksją. - Oczywiście że nie! Nie mógłbym zrobić
czegoś tak niecnego! Będę pastorem, Bożym człowiekiem, pasterzem wiodącym
bogobojną trzódkę i...
Ryder wywrócił oczami. - Przestań, proszę! Aż się wierzyć nie chce, że Sherbrooke
może coś takiego mówić i jeszcze w to wierzyć. Rzygać się chce. Co za szkoda, że
jesteś taki, na jakiego wyglądasz, ale nie wolno tracić nadziei, zwłaszcza jak się jest
optymistą.
- Czy wszyscy optymiści są tacy pożądliwi? - krzyknął na cały pokój Douglas.
Ryder roześmiał się, a Tysen stał oniemiały. Wiedział, że jego bracia to ludzie
światowi, że robią rzeczy, o jakich on boi się nawet myśleć, ale cóż to za żarty?
Spotkanie w celu policzenia bękartów? Z kroplami potu na czole zaczął się
wycofywać w stronę drzwi.
- Uśmiechnij się chociaż - powiedział Douglas. - Pastor też może mieć poczucie
humoru.
Och tak - wykrztusił Tysen - mogę się uśmiechnąć... oczywiście... ale...
5
Zgłoś jeśli naruszono regulamin