Ziemkiewicz Rafał A. - Godzina Przed Świtem.txt

(119 KB) Pobierz
     Z opowiadaniem "Godzina przed �witem" wi��e si� w mojej 
pami�ci zabawne wspomnienie. Pomys� ten (mog� o nim pisa�, gdy� 
nie mia� poza sceneri� nic wsp�lnego z tekstem prezentowanym 
poni�ej) narodzi� si� w 1991, gdy znajomy wydawca wyrazi� 
zainteresowanie podr�bk� Mastertona w rodzimych realiach. 
"Podr�bka" nie wchodzi�a w gr�, ale pastisz, parodia? To kusi�o: 
napisa� niby to horror, a w gruncie rzeczy zgryw� z bardzo wtedy 
popularnego autora, o�ywiaj�cego masowo r�ne potwory z 
zapomnianych wierze�. Mo�na by dla jaj reanimowa� jakiego� bo�ka 
Prus�w lub Ja�wi�g�w - pomy�la�em, g��wnie dlatego, �e 
historykom literalnie nic o takowych nie wiadomo. Ale r�wnie� 
dlatego, �e taki bo�ek pasowa�by geograficznie do teren�w, na 
kt�rych ods�ugiwa�em zaszczytny obowi�zek obrony ludowej 
ojczyzny, nie w�tpi�em za� ani przez moment, i� nie ma 
stosowniejszego �rodowiska do rozegrania podobnej historii, ni� 
ludowe wojsko, a ju� zw�aszcza SPR Obrony Cywilnej. 
     Nic z tego nie wysz�o, ale powsta�o wtedy nieco notatek, 
kt�re - jak to mam we zwyczaju - zachowa�em. Przez d�ugi czas 
zajmowa�em si� potem zupe�nie innymi sprawami. Plik z 
zarzuconymi pomys�ami zgra�em sobie jednak na lap-topa, z kt�rym 
jecha�em na kilkumiesi�czne stypendium do USA. I tam sta� si� 
cud: gor�co zapragn��em t� histori� napisa�. Mo�e dlatego, �e po 
osiem, dziesi�� godzin dziennie sp�dza�em w biurze, w okolicy 
nie by�o ani jednego cz�owieka m�wi�cego po polsku, a telewizja 
po prostu dobija�a. Oczywi�cie, w nastroju g��bokiej nostalgii 
straci�em ch�� na parodi�. Pami�� obros�a sentymentem, 
Masterton, odk�d nie musia�em go dla chleba redagowa�, przesta� 
mnie rusza�, 1. Warszawska Brygada Artylerii Armat zosta�a ju� 
dawno rozformowana (w budynku SPR OC mie�ci si� dzi� szpital 
psychiatryczny), a co najwa�niejsze, dotar�a do mnie wiedza o 
z�o�onym w tamtejszych lasach dziedzictwie przesz�o�ci znacznie 
bardziej przera�aj�cym, ni� wszyscy poga�scy bo�kowie do kupy 
wzi�ci. Nocami siadywa�em wi�c ze szklaneczk� "Ice Bulla" przy 
klawiaturze, po raz pierwszy od czas�w "Jawnogrzesznicy" 
rozkoszuj�c si� rado�ci� pisania. Po powrocie do Polski 
wystarczy�o mi ju� tylko dorobi� ko�c�wk� i troch� podrasowa� 
ca�o�� poprawkami. 
     Ale mia�o by� o zabawnym zdarzeniu. Oto ono: par� dni po 
wspomnianej na wst�pie rozmowie z wydawc� zabra�em si� do 
obmy�lania tekstu. Roz�o�y�em na biurku papier w kratk� (jeden 
kwadracik = 5 metr�w), odtworzy�em na nim Park Magazynowy, 
ustawi�em z pude�ek po zapa�kach magazyny i wartowni�, a z 
fiolek po multiwitaminie wie�e wartownicze, wreszcie wydoby�em 
pude�ko �o�nierzyk�w i zacz��em rozstawia� scen�, gdy na 
wartownik�w wy�azi CO�. Z kt�rej strony je pu�ci�? W kt�rym 
momencie Kargul zacznie strzela�? Kt�r�dy rzuci si� ucieka� 
Chlaptusek, jak poprowadzi zmian� Gica? I najwa�niejsze - ile 
kto ma do przebiegni�cia, jak d�ugo to b�dzie trwa�, gdzie si� 
spotkaj�? Przestawia�em figurki w r�nych wariantach, 
przelicza�em, notowa�em... Nagle do�wiadczy�em uczucia, �e kto� 
za mn� stoi. By�a to moja �ona. Pokiwa�a g�ow� i westchn�a z 
politowaniem: "no, tak - ch�opczyk si� bawi". W pierwszej chwili 
chcia�em si� obruszy�, ale - uzna�em - w�a�ciwie za co? Bawi�em 
si�. Fakt. 









Rafa� A. Ziemkiewicz 
GODZINA PRZED �WITEM 




1. Powiew l�ku 
     Tej nocy by�o zimno i ponuro. Tak zimno i tak ponuro, jak 
mo�e by� tylko pod koniec listopada nad suwalskimi jeziorami. 
Ch��d przenika� mnie, gdy stoj�c przy oknie umywalni, oparty 
d�o�mi o kamienny parapet, wpatrywa�em si� w ciemnogranatow� 
noc. Za szyb� mokry asfalt ulicy l�ni� w s�abym �wietle 
nielicznych latar�, z trudem przebijaj�cym si� przez kokony 
m�awki; kropelki wody pob�yskiwa�y na bia�o-czerwonych 
szlabanach, zagradzaj�cych bram� jednostki, i na he�mie 
przechadzaj�cego si� za nimi wartownika. �o�nierz kuli� od 
ch�odu ramiona, pr�buj�c ukry� d�onie pod pachami i os�oni� 
twarz ko�nierzem szynela. Poza nim nie by�o za oknem �ywego 
ducha. Nawet bezpa�skie psy, kt�rych tyle kr�ci�o si� zawsze 
wok� koszar, wola�y w tak� pogod� pozapada� w ciep�ych 
piwnicach i �mietnikach. 
     Co� mi si� �ni�o. 
     Dochodzi�a trzecia w nocy. Nie mia�em s�u�by ani warty, nie 
musia�em okrada� si� z cennego snu aby zd��y� na jutro z czym�, 
czego akurat uwidzia�o si� kadrze za��da�, a na co nie by�o 
czasu za dnia. Powinienem by� spa�. 
     Co� mi si� �ni�o. Co�, co pozostawi�o po sobie trudny do 
okre�lenia, niezrozumia�y l�k. Nie potrafi�em sobie przypomnie� 
�adnego konkretnego s�owa ani obrazu, nic, poza niejasnym 
wra�eniem grozy, �miertelnego spazmu i okropno�ci. Sen 
pierzchn��, ledwie dotkn��em brzegu jawy, i przyczai� si� gdzie� 
tu� za kraw�dzi� �wiadomo�ci, ale wzniecony nim strach pozosta� 
i nie pozwala� si� niczym okie�zna� - ani racjonalnymi 
perswazjami, ani przyciskaniem czo�a do lodowato zimnego szk�a. 
Dysza�em ci�ko, a moje serce t�uk�o si� rozpaczliwie niczym po 
d�ugim, wyczerpuj�cym biegu w panicznej ucieczce. 
     Wartownik, nie przerywaj�c znudzonej w�dr�wki w t� i z 
powrotem wyprostowa� si� na moment i poprawi� ci���cy mu 
karabin, podk�adaj�c d�o� pod pas no�ny. Kiedy ma si� kilka 
godzin bro� na ramieniu pas wrzyna si� bole�nie w bark, nawet 
przez gruby materia� p�aszcza. Patrzy�em przez chwil� na 
szamotanin� �o�nierza, pr�buj�cego znale�� dla ka�asza 
wygodniejsze po�o�enie, i zastanawia�em si�, dlaczego w�a�ciwie 
nie schowa si�, jak Pan B�g przykaza�, do budki. Nie by� to 
jednak problem zdolny na d�ugo zaprz�tn�� moj� uwag�; 
przenios�em wzrok na ton�c� w o�liz�ym mroku ulic� i zaraz 
pojawi�a si� my�l, �e wystarczy�oby wyj��, ruszy� poszczerbionym 
chodnikiem przed siebie... W par�na�cie minut dotar�bym do 
dworca PKS, sk�d wczesnym �witem wyrusza� autobus do Warszawy. 
Ten sam autobus powraca� p�nym wieczorem i parkowa� na noc w 
gara�ach dworca. Dalej nie mia� ju� dok�d jecha�. Dalej by�a 
tylko granica. 
     Latem, podczas d�ugich, s�onecznych dni, na dworzec 
przyje�d�a�o wi�cej autobus�w. Na kilka ciep�ych miesi�cy 
mie�cina zmienia�a si� nie do poznania. Ulice robi�y si� czyste 
i schludne, pokoje starych, poniemieckich dom�w zape�nia�y si� 
go��mi za wszystkich stron kraju i zza granicy, rozkwita�y bia�e 
parasole nad ogr�dkami kafejek. Na przystani i jeziorze 
g�stnia�o od �agl�wek, a na pla�y i skwerach od roze�mianych, 
opalonych na br�z dziewczyn. Od czerwca do sierpnia W�gorzewo 
t�tni�o �yciem, a autochtoni przeliczali z zadowoleniem 
pieni�dze, dzi�kuj�c Bogu i �wi�tym patronom prywatnej 
inicjatywy, �e wypad�o im �y� tak daleko od stolicy, w miejscu, 
gdzie nieprzetrzebione lasy pozostawa�y wci�� jeszcze g�ste i 
dostojne jak dawniej, a woda jeziora wabi�a mieszczuch�w 
krystaliczn� czysto�ci�. 
     Potem, kiedy zaczyna�y si� pierwsze jesienne deszcze, bia�e 
parasole, stoliki i �aweczki znika�y z ulic jak zdmuchni�te, 
pustosza�a przysta� i pla�e. Kawiarnie zamyka�y swe podwoje, na 
wi�kszo�ci dom�w zatrzaskiwano okiennice, znika�y z pejza�u 
d�ugonogie pla�owiczki. W�gorzewo pustosza�o, zmienia�o si� w 
miasto - widmo. Wzbogaceni przez turyst�w w�a�ciciele lokali, 
pensjonat�w, czy cho�by tylko budek z wod� sodow� wyje�d�ali 
wydawa� pieni�dze w bardziej cywilizowane okolice. Jesieni� i 
zim� zastawa�o tu tylko troch� staruszk�w, nieco kobiet 
wystaj�cych co rano pod sklepem z chlebem i nabia�em, gar�� 
miejscowych pijaczk�w kupi�ca si� w jedynym czynnym po sezonie 
barze, no i tacy jak ja albo ten ch�opak przy bramie - �o�nierze 
z rozlokowanych wok� W�gorzewa jednostek. St�sknieni za domem, 
spragnieni a� do b�lu kobiet i znu�eni podobnymi do siebie 
dniami s�u�by. 
     Nawet nie warto by�o stara� si� o przepustk�. Pusty park, 
dwie obskurne knajpy i kilka najpodlejszego sortu dziwek dla 
ostatnich desperat�w, kt�rzy wyrwali si� z koszar pierwszy raz 
od p� roku. Wymar�e miasteczko. Listopad. Zimno na dworze i 
jeszcze zimniej w sercu. 
     Strach rozmywa� si� z wolna, w miar�, jak uspakaja�y si� 
oddech i t�tno, ale nie znika�. Zmienia� tylko posta�: z 
ostrego, chwytaj�cego gard�o skurczu przeradza� si� w m�cz�cy, 
�widruj�cy niepok�j. 
     Westchn��em, potrz�saj�c g�ow� i odrywaj�c wzrok od 
otulonych ko�uchem wilgotnej po�wiaty latar� za oknem. Na chwil� 
wzm�g� si� wiatr; zawy�, dr�c si� na spiczastych dachach 
starych, pruskich koszar, zaszlocha� w nagich koronach drzew. 
Lodowaty powiew przedar� si� przez �le uszczelnione okna, 
poczu�em go na r�kach, piersiach, brzuchu... Mia�em wra�enie, 
jakby przenikn�� mnie na wylot, zmra�aj�c nawet szpik w 
ko�ciach. 
     Po prostu nerwy - t�umaczy�em sobie nie wiem ju� kt�ry raz. 
Nerwy. Stress. Nadmiar adrenaliny wpompowywanej ka�dego dnia w 
�y�y zdezorganizowa� ca�� gospodark� hormonaln� organizmu, 
wywo�uj�c objaw znany doskonale lekarzom pod nazw� "stany 
l�kowe". Nie nale�y si� tym przejmowa�. Wzi�� kilka g��bokich 
oddech�w, pospacerowa�, wypi� szklank� gor�cego mleka - a je�li 
to niemo�liwe, przynajmniej pooddycha� �wie�szym ni� w sypialnej 
izbie powietrzem umywalni. A potem po�o�y� si� do ��ka i zasn�� 
g��boko. Wszystko jest oczywiste i racjonalnie wyt�umaczalne, a 
przecie� zrozumie� sw�j l�k to tyle� samo, co go pokona�. 
Prawda? 
     Guzik tam prawda. Ochota do snu odesz�a ca�kowicie i 
wszystko, co po d�ugim wdychaniu �wie�szego powietrza zdo�a�em 
osi�gn��, to �e zamiast �ama� sobie wci�� g�ow� i pr�bowa� 
wygrzeba� z zakamark�w pami�ci szczeg�y dziwnego snu, 
pogr��y�em si� w ja�owych, gorzkich rozmy�laniach o bezsensie 
odrywania ludzi od normalnego �ycia i zmuszania ich do trawienia 
czasu przy granicy zapad�ego w zimowy letarg miasteczka. Mro�ny 
wiatr hula� na dworze i po wycementowanej umywalni, a d�ugonogie 
pla�owiczki daleko st�d pomrukiwa�y rozkosznie przez sen, 
przeci�gaj�c si� w �nie�nobia�ej po�cieli, i z pewno�ci� n...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin