Rafał Ziemkiewicz - Felietony - Fetysz większości.pdf

(53 KB) Pobierz
Fetysz większości
11 czerwca 2003
Fetysz większości
Państwo już wiedzą, ja, pisząc ten felieton, jeszcze nie - ale nawet jeśli wielka mobilizacja,
jaką było referendum europejskie, przyniosła skutek i przy urnach raczyło się stawić ponad 50
proc. uprawnionych, to i tak pozostaje niesmak. Ostatnie tygodnie pozostawiły wrażenie, że Polak,
jak już się pofatyguje głosować, to po prostu robi łaskę. I wszyscy go o tę łaskę muszą usilnie
błagać. Od Jana Nowaka-Jeziorańskiego po Michała Wiśniewskiego, od Urbana po księdza
Rydzyka, od prymasa po premiera. Jakby to nie byt zakichany interes samego wyborcy!
Wpadliśmy w pułapkę naiwności. Tak to sobie naiwnie przed kilkunastu laty wyobrażali
szlachetni, ale często szalenie oderwani od rzeczywistości ludzie, walczący z komunistycznym
totalitaryzmem, że cały naród tylko dyszy żądzą demokracji, że marzy, aby go wreszcie
upodmiotowiono, umożliwiono mu swobodę wypowiedzi i współdecydowania o swoim losie. A
przecież - nic podobnego. Żaden naród na świecie nie jest taki, jak sobie wtedy w Polsce
wyobrażano; cóż dopiero naród polski, któremu w czasie wojny niemalże obcięto głowę,
eksterminując i zmuszając do emigracji niemal całą jego prawdziwą elitę. I który, jakby tego
jeszcze nie było dość, poddano potem operacjom na madejowym łożu ustroju „sprawiedliwości
społecznej". A operacje owe polegały głównie na niszczeniu i przewracaniu do góry nogami
naturalnego porządku świata — na buntowaniu chama przeciwko człowiekowi przyzwoitemu i
durnia przeciwko mądremu, wspieraniu prostactwa w walce z wykształceniem i wyrabianiu u
robola poczucia wyższości nad inteligentem. W peerelu z całą premedytacją dawano fizycznemu
pensję wyższą od profesora, poetom kazano łasić się do cuchnącego nieprzetrawioną gorzałą „ ludu
", a sklepową zrobiono boginią. Jakże było u zarania niepodległości sądzić, że to wszystko zniknie
gdzieś, nie pozostawiając żadnego śladu? Zwłaszcza gdy od pierwszych chwil logika demokracji
popchnęła nowe elity polityczne do wyścigu o to, kto się tym zdeprawowanym peerelem ludziom
bardziej skutecznie przypodoba i kto ich lepiej podjudzi?
Zarzucają mi czasem czytelnicy, jakobym pisał o polactwie z pogardą, wyższością czy
czymś talom. Broń mnie, Panie Boże. Ja się tylko staram patrzeć na nie chłodnym okiem, bez
uprzedzeń, ale i bez tej bronowickiej miłości do parobasa, jaka poraziła środowiska dawnej
opozycji. Czy stwierdzenie faktu, zaświadczonego we wszystkich dostępnych badaniach, że połowa
obywateli polskich to analfabeci, jest jakąś pogardą? Albo skojarzenie tego faktu z innym, że mniej
więcej tyle samo stanowi twardy elektorat peerelowski, wahający się pomiędzy SLD a
Samoobroną? Czy zauważenie, iż pieni się w naszym kraju potężna, szukająca jakiegokolwiek
ujścia nienawiść, na fali której żeglują przeróżne szmatławce antysemickie i antyklerykalne oraz
osobnicy z chamską prostotą wskazujący tłuszczy, kogo należy zagnać do obozów i okraść - to
pogarda? Może jednak odwrotnie: niedostrzeganie tego wszystkiego jest zwykłą ślepotą?
To są straszne spustoszenia po peerelu, dużo straszniejsze niż długi Gierka, niż zatruty
Śląsk czy spaskudzona Wisła, niż zbudowany na potrzeby sowieckich zbrojeń przemysł i pół wieku
utraconych szans. Miną pokolenia, nim się z tego socjalistycznego schamienia i zbydlęcenia naród
zdoła oczyścić, jeśli oczyści się w ogóle. Statystycznego Polaka po odzyskaniu niepodległości
należało potraktować raczej jak chorego i zaordynować mu terapię, a tymczasem potraktowano go
jakby był zażywającym od pokoleń wolności i przywykłym trzymać swój los we własnych rękach
Amerykaninem. W porządku, niech każdy ma szansę - ale nawet w Ameryce frekwencja w
wyborach federalnych rzadko przekracza 50 proc. A u nas najgłupiej pod słońcem wpisano taki
próg do konstytucji. No i masz teraz, babo, kaftan - w punkcie krytycznym, gdy decyzja wymaga
szczególnej wiedzy i odpowiedzialności, nagle uzależniona została ona od widzimisię
półanalfabety, alkoholika z miejskiego skweru, degenerata z byłego PGR i, przede wszystkim,
milionów mających wszystko gdzieś ludzików, którym o żadnej Polsce, o niczym więcej niż jego
własny tyłek nawet nie mów, bo go to śmieszy albo nawet wkurza.
Referendum jest dobrą metodą podejmowania decyzji na szczeblu lokalnym - sprzedać pole
za rzeką pod supermarket czy zbudować tam plac zabaw dla dzieci. Im ważniejsze i bardziej ogólne
sprawy są do rozstrzygnięcia, tym sięganie po referendum jest mniej uzasadnione. Chyba że
politykom chodzi o zrzucenie z siebie odpowiedzialności.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin