Upadli [Z].txt

(539 KB) Pobierz
Link do oryginału: Windfallen
Autor: Cinnamon
Beta: Kaczalka
Raiting: NC-17
Paring: Harry Potter/Draco Malfoy i inne, dowiemy się trakcie
Kategoria: angst/darkfic
Zgoda: jest


Jako że mam dzi naprawdę koszmarny humor, muszę sobie go poprawić wyznaczeniem kolejnego celu.
Jedno z trzech dłuższych opowiadań H/D autorstwa Cinnamon, które, mam nadzieję, uda mi się przełożyć do końca tego roku.
Moim osobistym zdaniem (i właciwie nie tylko moim) najbardziej angstowy, przygnębiajšcy, depresyjny fik w całym fandomie Drarry, acz pozycja klasyczna i obowišzkowa dla drarrystek lubišcych cięższe klimaty. Kolejny raz muszę powtórzyć, że jeli szukamy czego lekkiego i przyjemnego, to nie tutaj.
Tekst aktualizowany co dwa tygodnie. Jeli będę miała wstawić rozdział wczeniej, uprzedzę.
Za zbetowanie ogromne podziękowania dla Kaczalki. :*
Miłej, mimo wszystko, lektury.



UPADLI


ROZDZIAŁ PIERWSZY
Tonšc powoli


?Moglimy niemal dotknšć nieba
Rozcišgało się tuż przed nami
Wymknęła nam się wolnoć
A teraz mamy tak dużo do zrobienia
Drzwi, które zamykajš się ciężko
Sš tymi, które mogš otworzyć się szeroko
I nie, nie oczekuj konfliktu.?
(Tea Party, ?The Messenger?)


Zastanawiał się, czy możliwe jest utonšć w ulewie. Jeli dostatecznie się zmęczy, jeli polizgnie się i upadnie. Jeli całymi godzinami będzie się ukrywać, a błoto przesišknie przez jego ubranie? Może mógłby zasnšć, a wtedy deszcz padałby mu na twarz, do ust, nosa? Mógłby utonšć i nigdy nie dowiedziałby się, co się wydarzyło, bo cały proces byłby zbyt rozwlekły i delikatny. Tonšłby powoli. Woda wkradałaby się do płuc.
Harry zaryzykował głęboki wdech, a towarzyszšcy temu dwięk został stłumiony przez deszcz. Zadrżał, gdy niebo rozjaniła błyskawica. Jak długo kulił się w tych zarolach? Godziny, może dni. Prawdopodobnie tylko minuty.
Ludzie, przed którymi się ukrywał, odeszli, ich głosy zamierały w oddali. Chował się przed nimi od czasu, gdy wybuchło całe to zamieszanie.
Dwięki cichły, a jego mięnie łapały skurcze. Musiał się poruszyć, wycofać się. Nie udało się, misja zakończyła się klęskš, powinien złożyć raport Weasleyom, Ronowi, powiedzieć mu, że? powiedzieć, że nie dał rady, że nie było żadnych szans, choć to nie oznaczało, iż nie istniała nadzieja. To tylko odwrót, a nie kapitulacja. Ginny wcišż żyła. Musiała żyć. I odnajdš jš.
Rozejrzał się ostrożnie wokół, zanim wyczołgał się z zaroli i przeszedł przez powalonš kłodę. Ziemię pokrywały sosnowe igły, dzięki czemu mógł poruszać się niemal bezszelestnie, niczym kolejny cień, ocierajšcy się o atramentowš ciemnoć.
Nagle nadepnšł na co, co wczeniej nie leżało na cieżce. Zachwiał się w szoku, osunšł w błoto, upadł ciężko na plecy i przez chwilę leżał tak, a deszcz wpływał mu do nosa i ust, powodujšc pieczenie. Potem odwrócił się na bok i uklškł. Zamrugał, usuwajšc tym krople z powiek.
? Ginny. ? Rozpoznał jš mimo błota, krwi i ciemnoci. Teraz leżała nieruchomo, ale poruszała się, gdy na niš wpadł. Musi być z niš dobrze. lizgajšc się po grzšskim błocie, podczołgał się do niej. ? Ginny, Ginny, ty żyjesz ? powtarzał. Lepkimi dłońmi odgarnšł jej włosy z twarzy. Oddychała. W momencie, gdy miał przycišgnšć jš do siebie, uwiadomił sobie, że kto stoi obok i obserwuje ich. Podniósł głowę i ujrzał ciemnš sylwetkę.
Sięgnšł po różdżkę i, jeli zaszłaby taka potrzeba, był w pełni przygotowany do obrony zaklęciem niewybaczalnym. wiatło błyskawicy na chwilę owietliło cień i Harry poczuł, jak zapada mu się żołšdek. Draco Malfoy. Jego szare oczy zwęziły się w grymasie wyrachowania. Obserwował, jak Harry pochyla się nad Ginny, chcšc osłonić jej ciało i zmarszczył czoło, wyranie się nad czym zastanawiajšc.
Mężczyni, którzy przeszukiwali teren, usłyszeli, jak Harry wymawia jej imię i zawrócili, a ich wciekłe głosy rozgorzały wokół na nowo.
Harry spojrzał na spoczywajšcš w jego ramionach nieprzytomnš dziewczynę, a potem zwrócił wzrok na Malfoya. Musi to zrobić. Musi go zabić. To nie powinna być taka wielka rzecz, przecież już wczeniej zabijał. W jego pracy było to niezbędne.
?To Malfoy!?, wrzeszczał jego umysł. Przez jednš, rozpraszajšcš sekundę Harry nie mógł okrelić, czy był to powód, dla którego powinien to zrobić, czy ten, dla którego nie mógł.
? Uciekaj ? wysyczał Malfoy, a potem zniknšł. ? Tutaj! ? krzyknšł do szukajšcych mężczyzn i Harry pomylał przez chwilę, że ma zamiar sprowadzić ich prosto do niego i Ginny. Nie zrobił tego. Odcišgnšł ich.
Harry uważał to za zbyt obce i dziwne, by w ogóle nad tym rozmylać. Był przemoczony, ubłocony i bardzo zmęczony. Ginny spoczywała w jego ramionach, a on musiał zabrać jš do domu. Nareszcie. Podniósł jš ostrożnie, lekkš jak piórko, i pospieszył bezgłonie w przeciwnym kierunku niż ten, który obrał Malfoy.


***


? Co z niš? ? zapytał Harry z niepokojem w tym samym momencie, w którym Ron wylizgnšł się z sypialni i zszedł po schodach.
? Żyje. Harry, odnalazłe jš ? odpowiedział Ron głosem ciężkim od szoku, strachu i łez. ? Ja nie? Byłem taki przerażony? Ona?
? Hej? ? Harry położył dłoń na ramieniu przyjaciela. ? Mówiłem ci, że jš znajdę? Mówiłem. Ale jak ona się ma?
? Lekarz powiedział, że jest słaba i wyglšda tak, jakby została pobita. Albo? albo co podobnego. Nie wiemy, co się z niš działo. Ale mówi, że przeżyje. Teraz leczy jej obrażenia.
? Obudziła się?
? Nie.
? Cóż? musi być wyczerpana, po tym wszystkim, co? ? Harry zamarł, nie chcšc okazać obawy. Ginny nie poruszyła się ani nawet nie wydała z siebie żadnego dwięku, od kiedy na niš wpadł. I dalej nie odzyskała przytomnoci.
Ron posłał w jego stronę zmęczony umiech.
? Jestem ci taki wdzięczny.
Harry wzruszył ramionami, czujšc się trochę niezręcznie.
? Mówiłem, że jš znajdę ? powtórzył.
Nie powiedział mu jednak, jak jš odnalazł. W towarzystwie Draco Malfoya, który pucił jš wolno. Pomógł jej uciec. Wcišż nie miało to dla niego sensu.
Ale przecież nic zwišzanego z Malfoyem nigdy nie miało żadnego sensu. Nawet w szkole, a już na pewno nie teraz, kiedy trwała wojna. Właciwie nie widział go od opuszczenia Hogwartu, z czego niezaprzeczalnie się cieszył. Nie chciał zabijać kogo, kogo znał, nawet jeli ten kto zamieniał jego życie w istne piekło i do tego stał po stronie Voldemorta. Zabijał. Oni wszyscy zabijali. Czasem, gdy się budził, czuł swędzenie na twarzy, dłoniach i rękach, na których wcišż widoczne były lady krwi. Smakowała jak mied. Krew jego wrogów miała taki sam smak, jak jego własna. Jak jego sojuszników. Czystokrwici, mugole, szlamy. Wszyscy niemal tak samo warci, aby walczyć o nich, walczyć dla nich.
Po schodach zbiegł Charlie. Jego rozwiane włosy wyglšdały niemal tak dziko, jak oczy.
? Obudziła się. Tak sšdzimy. Powiedziała co, jakie słowo. Mówi. Doktor twierdzi, że to nie jest wiadome, ale wydała z siebie dwięk. Budzi się. Ginny się budzi.


***


Ginny nie budziła się jednak, a przynajmniej niezupełnie. Była bardzo, bardzo daleko, w miejscu, gdzie strzępy słów i wspomnień zlewały się w fałszywš rzeczywistoć. Nie wiedziała, gdzie znajduje się góra. Czuła się tak, jakby została wcišgnięta przez ogromnš falę, która wydarła jej ziemię spod stóp i okręciła dookoła tak wiele razy, że nie pamiętała, gdzie jest niebo. Na górze czy na dole? A może z boku? Z przodu czy z tyłu? Nie potrafiła okrelić, ale nie obchodziło jej to. Delikatne, czułe palce głaskały jš po twarzy, a ich dotyk wywoływał goršczkę? nie, nie, to było złe okrelenie. One? kreliły małe kółka na ciele, na co odpowiadała miechem. Na policzkach, wzdłuż karku, na obojczyku, piersi, brzuchu, niżej. Chichot pomiędzy przyspieszonym oddechem. Lekki dotyk na skórze?
? Panno Weasley? Słyszy mnie pani?
Nie, nie, to nie tak, to nie sš te słowa szeptane w jej włosy, usta muskajšce ucho. Jak one brzmiały?
Ginny, Ginny, potrzebujesz mnie?
? Tak.
? Powiedziała co. Słyszelicie to? Ja słyszałem, ona? ona się budzi.
Ginny poruszyła się i jęknęła, starajšc się zwalczyć głosy, których nie chciała słyszeć i przycišgnšć bliżej jego. Potrzebowała go, nie potrafiła go nie potrzebować. I och, tak bardzo się starała.
? Proszę ? zawołała. Jego głos umierał w oddali.
Czyja dłoń złapała jš za rękę. Szorstka, silna, spocona, zdesperowana. To nie tak, wszystko było nie tak.
? Już dobrze, panno Wealsey, proszę się uspokoić. Jest pani bezpieczna, wszystko w porzšdku.
? Malfoyowie nigdy więcej cię nie dotknš, Ginny, przysięgam ci to?
Nigdy? To było nie do zniesienia, więc odepchnęła tę myl, opadajšc głębiej i głębiej w mrok, gdzie dziwne słowa nie odcišgały jej uwagi od palców, które muskały jej bladš skórę, chichotu i szeptów.
Potrzebuję cię?
I jeli tylko Ginny nigdy nie opuci tego ciemnego miejsca, będzie mógł mieć jš i wszystko, czego zapragnie.


***


Nie potrafiła przypomnieć sobie, czy to wszystko zdarzyło się naprawdę, czy jej umysł omamiła fantazja, sen.

? Wypij to, uspokoi cię.
Jedwab. Nigdy go nie lubiła. Jego głos był do niego podobny, tak samo gładki i nieskazitelny. Boże, jak ona nie lubiła jedwabiu.
Mrugnęła. Tak bardzo się bała. Wcisnšł puchar z białym winem w jej drżšce dłonie.
Ginny nigdy nie piła wina. To zabawne, że gdy poczuła jego smak po raz pierwszy, nie znajdowała się wówczas w eleganckiej restauracji, ubrana w najlepszy strój. Byłaby zmieszana i przerażona, gdyby musiała się tam pojawić z potłuczonš wargš i brudnymi, porwanymi szatami. Zabawne było również to, że wino zostawiało na języku wrażenie zimnego jedwabiu. Wszystko, co wišzało się z nim, było niczym ta drogocenna tkanina. Brzydziła się nim. Na poczštku.
? Drżysz.
? Jestem przerażona. ? Wypowiedziała te słowa z nierozważnš bezczelnociš, ale zawsze powtarzała, że jeli będzie miała umrzeć, zrobi to z podniesionš głowš. Poza tym, jak mawiała jej matka, nie jest tš, która urodziła się z burzš rudych włosów i duchem tchórza.
Kš...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin