Gasiorowski Waclaw - Huragan 02 - Rok 1809 (Tower Press, 2001).pdf

(1132 KB) Pobierz
4419590 UNPDF
Aby rozpocząć lekturę,
kliknij na taki przycisk ,
który da ci pełny dostęp do spisu treści książki.
Jeśli chcesz połączyć się z Portem Wydawniczym
LITERATURA.NET.PL
kliknij na logo poniżej.
4419590.001.png 4419590.002.png
1
Wacław Gąsiorowski
Rok 1809
POWIEŚĆ Z EPOKI NAPOLEOŃSKIEJ
W OPRACOWANIU DLA MŁODZIEŻY
DOKONANYM PRZEZ AUTORA
TOWER PRESS
Gdańsk 2001
1
2
Bardziej się temu potomnę wieki
dziwować aniżeli wierzyć będą.
A. CHRYZ. ZAŁUSKI biskup
I
Była zima roku 1809. Mróz po kilkodniowej odwilży wrócił silniejszy. Wpółroztopione
śniegi, kałuże a sople zaskoczył znienacka, przejął wskroś, szklistymi powłokami okrył,
każdą spływającą kroplę wody w drodze zatrzymał, w perłę lodową zmienił. Jakby był
dlatego na dni kilka odszedł, aby powrócić zbrojny w mocniejsze północnych wiatrów
podmuchy, cięższe do przełamania okowy.
Mróz lutowy, mróz brodacz, każdą chatę strojący w stalaktytowe sople, śniegowe kożuchy
zlewający w tafle, bardziej zawzięty, dokuczliwy, bo zjawiający się niespodziewanie po
łudzącej ciepłem odwilży.
Luty miesiąc – luty mróz.
Mroki wieczorne otulały dwory i dworki Ostrowa, rozpalały w oknach światełka,
zapraszały do ognisk przy kominkach, niewymyślne miasteczko podlubelskie spowiły ciszą
głęboką.
Dziewczęta ustawiały kołowrotki, chłopcy opatrywali koziki do drewien strugania, a starce
już sunęli ku wygotowanym dla nich siedzeniom. Lada chwila miały się zerwać pieśni,
wspominki lat dawnych, szeptem prawione dzieje przeszłości, lękliwe o ostatnich
wydarzeniach uwagi. Ostrów bowiem na początku roku 1809 był po dawnemu, po rozbiorze
Rzeczypospolitej, pod władaniem Austriaków. Księstwo Warszawskie, które cesarz Napoleon
ustanowił, nie objęło ani ziemi lubelskiej, ani Sandomierza, ani Zamościa, bo w ogóle jeno
składało się z tej cząstki dawnej Polski, którą rządzili Prusacy. Stąd Ostrów tęsknił do swobód
2
3
Księstwa Warszawskiego a jęczał, bo podówczas Austriacy w srogości z Prusakami szli w
zawody.
Kiedy tak Ostrów do owych gawęd się sposobił a ogniskami w okienkach kamieniczek i
domków mrugać zaczął, jeden tylko dworek dostatni imć pana Tadeusza Zabielskiego tonął
jeszcze w ciemności.
Tam snadź nie pożądano ani rozgwaru, ani opowieści. Oto trzy tygodnie upłynęło ledwie
od chwili, gdy dworek ten był świadkiem przenosin młodego pana Tadeusza – trzy tygodnie,
gdy dźwięczały tu wiwaty, a rynek ostrowiecki wypełniały bryki i kałamaszki przybyłych z
okolicy gości weselnych. Przed kilku dniami zaledwie wyciągnął dopiero imć pan
Bonawentura Głuski, rodzic pani Tadeuszowej, zabierając ze sobą do Jastkowa drugą córkę,
pannę Marysię.
Długie było a serdeczne pożegnanie. Pan Bonawentura chrząkał, burczał a tabakierką
trzaskał, pani Tadeuszowa łzami się zalewała ostatnie zamieniając uściski z siostrą. Ale kiedy
już konie sprzed ganku ruszyły, a młodzi zostali sami, jakoś i smutek prysł, i tęsknoty
zabrakło.
Życie im było snem czarownym, chwila każda, spędzona przez imć pana Tadeusza w
kancelarii nad papierami – niepowetowanym uszczerbkiem.
Niekiedy pan Zabielski wracał z magistrackiego domku zasępiony – ale jeden uśmiech
Janki wypogadzał jasne jego czoło i wesele wracało. Niekiedy znów Janka wspominała na
siostrę, na tęsknicę jej za zmówionym, a od lat dwóch blisko przepadłym na Staszkiem
Gotartowskim łiżałość zdejmowała dobre serduszko pani Tadeuszowej, i płakać się chciało,
że Marysia tyle smutku w tej samej chwili zaznaje. Gdy jednak pan Tadeusz rozterkę
spostrzegał a przemówił – żałość rozpływała się, nikła.
Tego atoli wieczora imć pan Zabielski wrócił do gniazdka swego bardziej niż zwykle
zadumany. Janka w lot pochwyciła zmarszczki na czole.
– Jesteś nareszcie!... Niedobry! Czekałam dziś tak długo!
– Januś moja, widzisz, pilne sprawy!
– Wiem, wiem!... Tylko mi waćpan o nich nie myśl... Siadaj tu przy mnie! Jeszcze
chmurny?! Takie waćpan ma dla mnie zachowanie?! Proszę się wysumitować!
– Kochanie ty moje!... Ot, kłopot... czasem przychodzi samochcąc.
– Więc to tak jegomość sobie poczyna? Za nic respekt należny?
– Janusiu! Co ci przychodzi!
– Ja... ja muszę wiedzieć... wszystko muszę wiedzieć... bo jak ciebie ma frasować, to i
mnie także...
3
4
– Januś moja! Co tobie po tym! No, ale chcesz... chociaż, czy ciebie to obejdzie?
– Musi! – ucięła z powagą pani Zabielska.
– Więc słuchaj! Przyszedł dziś papier z Sandomierza od generała Egermana o ułożenie
rozpisu na pobór rekruta. Nakaz pilny, przebąkują coś jakby o nowej wojnie!... Ciężko!...
– Prawda! – westchnęła pani Zabielska wspomniawszy na Marynię.
– Nie po sercu mi taki rozpis! Roku nie ma, jak na tej burmistrzówce osiadłem, ledwie co
mieszczan poznałem bliżej, a tu ciągaj ich, wódź się, a w duszy się nie dziw, że im do białych
mundurów niepilno! Wybrali nam oni przecież nie tak dawno tysiące ludu! Teraz znów! A
przy tym ta wojna nowa!... Już ci nie trzeba się długo namyślać z kim! Bez Napoleona się nie
obejdzie... a bez naszych z Księstwa także! I co? Swój swego będzie mordował! Złe!...
– Złe, źle – przytwierdziła Janka.
– Ot i frasunek! Jest czego, tu obowiązek niewoli, a tu żal zdejmuje. Weź Piętków –
poczciwi ludziska mają dwóch synów, podobno chcieli do Warszawy się przebierać. Rodzice
uprosili, a teraz przyjdzie na nich!
– Niech się salwują!
– Ba! Właśnie, ale im niebezpieczeństwo ani w głowie! Kto ich uprzedzi?
– Ja! – zakonkludowała energicznie pani Zabielska.
– Januś! Zastanów się! Myśleć o tym niepodobna – gardłowa sprawa! Pieczęć tajemnicy!...
Prócz mnie, pułkownika i komisarza
Mólskiego nikt o tym nie wie i wiedzieć nie może, dopóki werbunkowych oddziałów nie
rozpuszczą! A wówczas będzie za późno!...
– Trzeba więc teraz koniecznie! – upierała się Janka. – Szkoda Piętków!
– Szkoda, lecz nie ma sposobu! Z pułkownikiem może by się udało, bo to dobry człek w
gruncie rzeczy, lecz na Mólskiego nie ma sposobu. Człowiek mi nieszczery, czytam w jego
każdym wejrzeniu! Podobno ja mu popsułem szyki. On o toż samo burmistrzostwo zabiegał
w Rządzie Cyrkularnym Lubelskim i gdyby nie wstawiennictwo pana Józefa
Podhorodeńskiego, to pan Domański nic by nie wskórał! Mólski żadnej mi krzywdy nie
wyrządził, lecz nie ufam mu!... Niechby podejrzenie padło– wzięliby do fortecy i mnie, i na
starych rodzicach Piętków by się mścili! Nie, nie!... Ot, nieszczęście naszło! Chociaż, kto wie,
może się jeszcze co zmieni. A może lepiej, by wojna była.
Janka zadumała się smutnie.
Pan Tadeusz ciągnął jakby do siebie:
4
Zgłoś jeśli naruszono regulamin