Catherine Coulter
Początek lata 1277 roku, wschodnia Anglia
zamek Oxborough - siedziba Fawke'a z Trentu,
hrabiego Oxborough
Ojciec jej nie lubił, ale przecież nigdy, przenigdy nie zrobiłby jej tego.
Nawet gdy tak powtarzała sobie, że to nie może być prawda, nie mogła powstrzymać się od spoglądania na tego mężczyznę. Stał milczący, bez ruchu, a powietrze wokół niego zdawało się łagodnie wirować. Podświadomie wiedziała, że on nie wykona żadnego gestu, zanim nie oceni wszystkich obecnych w ogromnej sali zamku Oxborough. Dopiero wówczas zacznie działać.
Miał mroczny wyraz twarzy, ale malował się na niej spokój. Ostre światło słoneczne, wpadające przez otwarte drzwi wielkiej sali, oświetlało jego nieruchomą sylwetkę. Przyglądała mu się ukryta w cieniu krętych kamiennych schodów. Nie chciała na niego patrzeć, nie chciała przyjąć do wiadomości, że w ogóle tu był, że przyjechał do Oxborough. Ale, niestety, był tu, i nie wyglądało na to, że ma zamiar wyjechać.
Oczy miał tak błękitne, jak błękitne jest morze w promieniach ostrego porannego słońca, ale widać w nich było dojrzałość i doświadczenie, jakich człowiek w jego wieku nie powinien jeszcze mieć. Wzrok jego zdawał się nieobecny, jakby jakaś część jego osobowości miała pozostać dla innych niedostępna. Z miejsca, w którym stała, czuła jego siłę, determinację, butę i wyniosłość. W jej oczach wyglądał jak najlepszy przyjaciel samego diabła.
Chociaż nie było wiatru, szary płaszcz z miękkiej tkaniny Falował wokół ciała mężczyzny. W gęstym, stojącym powietrzu czarny bicz, okręcony wokół jego nadgarstka, zdawał się szeptać jakieś słowa. Ale mężczyzna nic wykonał żadnego ruchu. Stał nieruchomy, spokojny, Czekał i obserwował.
Bicz w ręku i ogromny miecz w pochwie przytroczonej do szerokiego skórzanego pasa były jego jedyną bronią. Ubrany był na szaro, nawet buty wykonano z miękkiej szarej skóry. Tunikę miał cynowoszarą, utkaną ze szlachetnej wełny, dopasowana koszulę o nieco jaśniejszym odcieniu, a rzemyki z szarej skory ściśle oplatały spodnie.
Nic, ojciec nie mógł o tym myśleć. To na pewno nie był człowiek, którego sprowadził do Oxborough, by oddać mu ją za żonę. Hastings nie była zaniepokojona, Była przerażona. Ma wyjść za tego mężczyznę? On ma zostać jej mężem, panem i władcą? Nie, to z pewnością nie ten człowiek! Już bardziej prawdopodobne, że jest wysłannikiem Hadesu czy posłańcem z tajemniczej mrocznej krainy Avalonu.
Czy ojciec naprawdę chciałby uczynić tego człowieka członkiem swego rodu? Zostawić mu włości, majątek? Przekazać tytuły, ponieważ córka była jedynym dzieckiem, które spłodził? Jedynym, i do tego dziewczynką, zupełnie bez znaczenia, jeśli chodzi o realizację jego planów. Z wyjątkiem małżeństwa. Z wyjątkiem związania jej z mężczyzną, który budził w niej śmiertelne przerażenie.
Czy stary przyjaciel ojca Graelam de Moreton także chciał, by poślubiła właśnie tego mężczyznę? Lord Graelam był również jej przyjacielem. Pamiętała, jak bawił się z nią, podrzucał do góry, gdy miała nie więcej niż siedem lat. Był niemal członkiem rodziny. I on też pragnął, żeby ten typ został jej mężem?! To właśnie Graelam - w tej chwili wkraczający do ogromnej zamkowej sali powiedział, że ten mężczyzna jest godnym zaufania wojownikiem, szanowanym, poważanym, który honor ceni wyżej niż własne życie. Hastings nie bardzo wiedziała, co to znaczy. Naturalnie, nie powinna była tego słyszeć, ale dwa miesiące temu, skulona za krzesłem ojca, podsłuchała rozmowę. Teraz ojciec już nie siadywał przy stole, nie jadał obiadów w wielkiej sali, zajmując swe pięknie rzeźbione krzesło, obsługiwany przez pazia i giermka, prześcigających się w podawaniu panu najsmaczniejszych kąsków wołowiny. Teraz, leżąc w łóżku, małymi łykami popijał rosół i modlił się, żeby żołądek się nie zbuntował.
Wydawało się, że płaszcz mężczyzny znowu się poruszył. Hastings z trudem powstrzymała okrzyk. Mieszkańcy Oxborough stali stłoczeni w wielkiej sali i przyglądali się obcemu, zastanawiając się, co będzie, kiedy zostanie ich panem. Czy okaże się porywczy i okrutny? Czy będzie na nich podnosił rękę, gdy mu się tylko spodoba? Czy będzie smagał batem, tak jak zrobił to jej ojciec, gdy dowiedział się, że matka zdradziła go z sokolnikiem? Hastings nienawidziła chłosty.
Gdy płaszcz mężczyzny znów zafalował, rozległ się przenikliwy pisk.
Hastings zasłoniła usta dłonią i skryła się w cieniu schodów.
Mężczyzna wsunął pod płaszcz rękę w rękawicy i wyciągnął z zanadrza kudłate zwierzątko z puszystym ogonem. Zgromadzeni w wielkiej sali z sykiem wciągnęli powietrze. Czyżby stał przed nimi zaufany przyjaciel diabła? Och nie, nie, tylko nie to, nie kot!
Była to jednak kuna. Zgrabna, o gęstym ciemnobrązowym futrze, ze śnieżnobiałą łatką pod brodą i na brzuchu. Hastings miała piękne futro uszyte z konich skór. Mogła pójść o zakład, że ta nigdy nie stanie się okryciem dla czyichś pleców. Pod opieką tego mężczyzny nic jej nie grozi. Ale po co takiemu wojownikowi kuna?!
Mężczyzna podniósł zwierzątko na wysokość twarzy, spojrzał mu w oczy, skinął głową, potem delikatnie wsunął z powrotem za pazuchę.
Hastings uśmiechnęła się bezwiednie. Ten groźny z pozoru mąż nie mógł być naprawdę straszny, skoro przy sercu nosił ulubione zwierzątko.
Graelam de Moreton stanął za obcym i poklepał go dłonią po plecach, tak jakby ten był tylko człowiekiem, po prostu zwykłym człowiekiem. Mężczyzna odwrócił się i uśmiechnął. Uśmiech całkowicie go zmienił. Wyglądał teraz bardzo zwyczajnie, po ludzku, ale już po chwili znowu przybrał poprzedni wygląd: kogoś obcego, tajemniczego, z drapieżną kuną za pazuchą.
Obaj byli rosłymi mężami, wyższymi niż dąb, który Hastings zasadziła trzy lata temu. Zbyt potężni, zajmowali również zbyt dużo miejsca, przytłaczali wszystkich, którzy znaleźli się w pobliżu. A jednak nigdy nie bała się Graelama.
Z historii, jakie opowiadał w jej dzieciństwie ojciec, wiedziała, że Graelam był wojownikiem, którego inni żołnierze omijali wielkim łukiem. Ojciec raz na własne oczy widział, jak Graelam jednym uderzeniem miecza przeciął człowieka na pół i z tą samą siłą zabił jeszcze trzech innych. Nigdy wcześniej nie przyszło jej do głowy, że człowiek w ogóle może przecinać na pół innych ludzi.
- Graelam... - powiedział obcy. Glos miał głęboki i szorstki, przypominający dźwięk statku ocierającego się o nabrzeże podczas sztormu. - Jak to już. dawno leniu rąbnąłem pięścią w twoją paskudną gębę, tak że powaliłem cię na ziemię? Co u ciebie?
- Jak najlepiej. Nie zasługuję na to, co mam, na całe to szczęście, którym Bóg mnie obdarza, ale codziennie mu za to dziękuję. I ostrzegam cię, nigdy w obecności mojej żony nie mów, że mam paskudną gębę. Jej się moja twarz podoba. Jest wprawdzie drobną kobietką, ale broni mnie jak lwica.
- - To musi być wyjątkowa kobieta. Czy wiesz, dlaczego tu jestem? spytał przybyły.
- Naturalnie - odparł Graelam de Moreton. - Szkoda, że Fawke z Trentu jest tak poważnie chory. Nie może zejść do wielkiej sali, by cię powitać. Powinna tu być Hastings i pozdrowić cię w imieniu ojca, ale jej nie widzę. Zjemy kolację, a polem zaprowadzę cię do Fawke'a.
- Chciałbym zobaczyć się z nim już teraz.
- Dobrze. Graelam skinął głową w stronę rządcy ojca, Torrica, tak chudego, iż Hastings kiedyś powiedziała, ż...
bogg