PHILIP JOS� FARMER PRZEBUDZENIE KAMIENNEGO BOGA Obudzi� si� i nie wiedzia�, gdzie jest. W odleg�o�ci pi��dziesi�ciu st�p trzaska�y p�omienie. Dym z p�on�cego drewna zatyka� nos i wyciska� z oczu �zy. Gdzie� w oddali krzyczeli ludzie. Kiedy otwiera� oczy, kawa�ek plastyku spad� spod jego r�k. Co� delikatnie uderzy�o go w kolana, ze�lizgn�o si� wzd�u� n�g i upad�o na kamienny kr�g u jego st�p. Siedzia� na krze�le przy swoim biurku. Krzes�o sta�o na ogromnym tronie, wykutym w granicie, a sam tron znajdowa� si� na okr�g�ej, kamiennej platformie. Na kamieniu wida� by�o ciemne, czerwonobr�zowe plamy. To, co spad�o, stanowi�o cz�� biurka, o kt�re si� opiera�, kiedy straci� przytomno��. Znajdowa� si� w jednym z ko�c�w ogromnej budowli z gigantycznych k��d, drewnianych s�up�w i wielkich belek stropowych. P�omienie pi�y si� po �cianie w jego kierunku. Dach w drugim ko�cu w�a�nie si� ugi��, pozwalaj�c, by kapry�ny wiatr wywia� dym. Zobaczy� wtedy niebo. By�o czarne, lecz nagle, gdzie� daleko, b�ysn�o. Oko�o pi��dziesi�t jard�w dalej sta�o wzg�rze, ca�e w p�omieniach. Na wierzcho�ku rysowa�y si� drzewa. Drzewa z li��mi. Jeszcze chwil� temu by�a zima. Zaspy g��bokiego �niegu otacza�y budynki centrum naukowego w Syracuse, w stanie Nowy York. K��by dymu zas�oni�y mu widok. P�omienie pi�y si� w g�r� i rozchodzi�y na boki, w kierunku licznych, d�ugich sto��w i �aw, a� do podtrzymuj�cych dach, grubych pali. Z wyrze�bionymi jedna nad drug� tajemniczymi g�owami, wygl�da�y niczym totemy. Sto�y zastawione by�y talerzami, pucharami i innymi prostymi naczyniami. Na najbli�szym, z przewr�conego dzbana wylewa� si� ciemny p�yn. Wsta� i zakaszla�, gdy dym, jakby mackami, obj�� jego g�ow�. Zst�pi� z ogromnego kamiennego tronu, kt�ry teraz, o�wietlony zbli�aj�cymi si� p�omieniami, okaza� si� by� z granitu, z �y�ami kwarcu. Rozejrza� si� oszo�omiony. Dojrza� kraw�d� uchylonych drzwi - dwuskrzyd�owych drzwi lub bramy. Na zewn�trz, w�r�d p�omieni i okrzyk�w, zatacza�y si� i pada�y zwarte w walce cia�a. Musia� si� st�d wydosta�, zanim dym lub ogie� obezw�adni� go, lecz nie mia� ochoty wbiec w �rodek bitwy. Przykucn�� na kamiennej platformie, po czym zszed� na twarde klepisko sali. Bro�. Potrzebna mu by�a bro�. Przeszuka� kieszenie marynarki i wyci�gn�� n� spr�ynowy. Nacisn�� guzik i wystrzeli�o sze�ciocalowe ostrze. W 1985 roku noszenie no�a takiej d�ugo�ci w Nowym Yorku by�o nielegalne, ale skoro cz�owiek chcia� sobie zapewni� bezpiecze�stwo w tych czasach, musia� robi� nielegalne rzeczy. Szybko przeszed� przez dym i, nadal kaszl�c, dotar� do wahad�owych drzwi. Ukl�k� i wyjrza� do�em, gdy� g�rna kraw�d� drzwi znajdowa�a si� ponad jego g�ow�. Ogie� z p�on�cego hallu i innych budynk�w po��czy� si�, aby o�wietli� scen�. W�ochate nogi i ogony, bia�e, czarne i br�zowe, ta�czy�y dooko�a. Nogi by�y ludzkie, a zarazem nieludzkie. Zgina�y si� w dziwny spos�b, wygl�da�y jak tylne ko�czyny czworonog�w, kt�re zdecydowa�y stan�� w pozycji pionowej, jak ludzie. W�a�ciciel pary n�g upad� na wznak, z w��czni� wbit� w brzuch. M�czyzn� wprawi�o to w jeszcze wi�ksze zdziwienie. Stworzenie wygl�da�o jak skrzy�owanie ludzkiej istoty z syjamskim kotem. Tu��w by� ca�y bia�y; twarz poni�ej czo�a czarna; ko�ce n�g, r�k i ogona te� czarne. Twarz, tak samo p�aska jak u cz�owieka, nos mia�a czarny i okr�g�y jak u kota, a uszy czarne i spiczaste. Usta, otwarte w momencie �mierci, ukazywa�y ostre, kocie z�by. W��czni� wyrwa�o stworzenie o podobnie zakrzywionych nogach i d�ugim ogonie, lecz futrze jednolicie br�zowym. Nagle rozleg� si� krzyk, nogi chwiejnie zrobi�y kilka krok�w do przodu i potkn�y si� o syjamsko-kocio-ludzk� istot�. W�wczas m�czyzna ujrza� wi�cej szczeg��w budowy w��cznika. Nie by� to cz�owiek. Wygl�da�o na to, �e on tak�e przeszed� ewolucj� z czworonoga w istot� dwuno�n�, uzyskuj�c po drodze szereg ludzkich cech, takich jak p�ask� twarz, oczy skierowane do przodu, brod�, ludzkie d�onie oraz szerok� klatk� piersiow�. Jednak�e, podczas gdy pierwsze stworzenie przypomina�o kota syjamskiego, to ten wygl�da� na szopa. By� ca�y br�zowy, z wyj�tkiem okolic oczu i policzk�w, kt�re pokrywa�y czarne pasy futra. M�czyzna nie zauwa�y�, co tamtego zabi�o. Nie mia� najmniejszej ochoty wyj�� z kryj�wki, zanim ogie� go do tego nie zmusi. Skulony przy bramie, spogl�da� przez szczelin�. Zdawa�o mu si�, �e utraci� poczucie rzeczywisto�ci. A mo�e w�a�nie to by�o rzeczywisto�ci�, a ta diabelska scena fantazj�, kt�ra o�y�a w jego umy�le. P�omienie k�sa�y go w plecy. Cz�� dachu w przeciwnym kra�cu budynku za�ama�a si�. Przecisn�� si� z trudem pod bram�, maj�c nadziej�, �e odczo�ga si� niezauwa�ony. Zatrzyma� si� przy �cianie budynku, czekaj�c, a� otoczy go dym. Pomog�o mu to w ukryciu, lecz jednocze�nie wywo�a�o kaszel i wydusi�o z oczu �zy. Dlatego te� nie zauwa�y� stwora, o twarzy szopa, z uniesionym tomahawkiem, kt�ry wytoczy� si� z dymu w jego stron�. M�czyzna u�wiadomi� sobie dopiero wtedy, gdy by�o za p�no, �e stworzenie nie mia�o zamiaru go zaatakowa�. Po prostu sz�o po omacku w dymie, �lepe na jedno oko, kt�re wisia�o na nitce nerw�w. Stw�r prawdopodobnie nie by� �wiadom obecno�ci m�czyzny, dop�ki omal na niego nie wpad�. M�czyzna pchn�� no�em w g�r�, a� ostrze wesz�o we w�ochaty brzuch. Pola�a si� krew, a stw�r zatoczy� si� do ty�u, uwalniaj�c ostrze. Upu�ci� tomahawk przy g�owie m�czyzny, kt�ry przygl�da� si�, jak stworzenie cofa si� chwiejnym krokiem, trzymaj�c si� za brzuch, obraca si� i pada na bok. Dopiero w�wczas m�czyzna u�wiadomi� sobie, �e szop nie mia� zamiaru go atakowa�. Przerzuci� n� do lewej r�ki, a praw� si�gn�� po tomahawk. Poczo�ga� si� dalej, kaszl�c w coraz g�stszym dymie. Czu� w sobie mr�z, jednak m�g� dzia�a�. Umys� dopiero co zacz�� si� rozgrzewa�; organizm kruszy� swoje w�asne lody i przebija� si� przez skorup� do przeb�ysku ciep�a. Inny szop zbli�y� si� do niego; ten ju� z pewno�ci� widzia� go, lecz niezbyt dok�adnie. Wbijaj�c si� wzrokiem w dym, podbieg� do m�czyzny. W obu r�kach, na wysoko�ci brzucha, trzyma� kr�tk�, ci�k� w��czni� z kamiennym grotem. Przykucn��, jakby nie by� pewien, co zobaczy�. W�wczas m�czyzna podni�s� si� z gotowym tomahawkiem i no�em. Czu�, �e nie ma zbyt wielu szans. Chocia� to w�ochate dwuno�ne stworzenie mia�o wzrostu tylko oko�o pi�ciu st�p i dw�ch cali, wa�y�o mo�e sto trzydzie�ci pi�� funt�w, a on mierzy� sze�� st�p, trzy cale i wa�y� sto czterdzie�ci pi��, to nie mia� poj�cia, jak si� skutecznie rzuca tomahawkiem. Jak na ironi� by� p� krwi Irokezem. Kiedy szop zbli�y� si�, zacz�� zwalnia�. Zatrzyma� si� w odleg�o�ci oko�o trzydziestu st�p. Nagle jeszcze bardziej wyba�uszy� oczy i zawy�. W og�lnej wrzawie jego wycie usz�o by uwadze, ale sze�ciu innych - trzy koty, jak ich w my�lach nazywa�, i trzy szopy - tak�e go zobaczy�o. Przerwali walk�, aby mu si� przyjrze�, a kilka z nich zawo�a�o na pobliskich wojownik�w. Usta�y ciosy i pchni�cia, zapad�a niczym nie zm�cona cisza. M�czyzna zacz�� przesuwa� si� w kierunku drabiny. Tylko szop, kt�ry go pierwszy zauwa�y�, by� wystarczaj�co blisko, aby stan�� mu na drodze. Kto� m�g� rzuci� w niego dzid� lub tomahawkiem, ale postanowi� zaryzykowa�. Jak dot�d, nie zauwa�y� ani �uk�w, ani strza�. Szop odsun�� si�, gdy m�czyzna si� przybli�y�; jednak porusza� si� bokiem i gdyby tylko chcia�, m�g� nadal stan�� mi�dzy nim a drabin�. Nagle szop post�pi� naprz�d i uni�s� w��czni�, wi�c m�czyzna musia� si� broni�. Nie podoba�a mu si� utrata tomahawka, ale gdyby go zatrzyma�, nie na wiele by si� zda�, jako bro� przeciw w��czni- Jego jedyn� szans� by�o trafienie stwora, zanim podejdzie by go pchn�� dzid�. Rzuci� toporkiem z ca�� si��, jak� m�g� zebra� w zamarzni�tym ciele. I dzi�ki szcz�ciu, a nie umiej�tno�ci, uda�o si�; kraw�d� tomahawka trafi�a szopa w szyj�. Przewr�ci� si� i upad� na wznak. Rozleg� si� krzyk widowni, kt�ra sk�ada�a si� teraz prawie z wszystkich wojownik�w. M�czyzna odr�nia� nawet w ryku kot�w tryumf, a rozpacz u szop�w. Szopy, jak jeden rzuci�y si� do drabin, upuszczaj�c dzidy i tomahawki. Kilku zdo�a�o przedosta� si� przez palisad�, lecz wi�kszo�� zgin�a od no�y i siekier, zanim dotar�a do drabin, lub ju� na szczeblach. Uj�to kilku wi�ni�w. I dopiero w�wczas m�czyzna u�wiadomi� sobie, �e ten szop tak�e nie chcia� u�y� w��czni przeciwko niemu. Podni�s� j� tylko po to, aby odrzuci� na bok, jakby w ge�cie poddania. Lecz tomahawk wtedy by� ju� w drodze. Rzeczywisto�� to nie ta�ma magnetyczna, kt�ra mo�na cofn��, poci�� i sklei�, albo rozmagnesowa�. Ludzie-koty st�oczyli si� dooko�a niego, chocia� nie podchodzili na tyle blisko, by go dotkn��. Upadli na kolana i w taki spos�b zbli�ali si� z wyci�gni�tymi r�kami. Bro� le�a�a przed nimi na ziemi. Ich twarze przyj�y dziwny wyraz; sier��, okr�g�e, czarne i mokre nosy, szeroko rozstawione, d�ugie, ostre k�y i oczy, zupe�nie jak u kota, czyni�y wyraz twarzy nie do rozszyfrowania. Ich postawa wyra�a�a groz�, strach i uwielbienie. Cokolwiek ukazywa�y ich twarze, oczywistym by�o, �e nie mieli zamiaru go skrzywdzi�. P�omienie za nim zaja�nia�y i zobaczy�, jak oczy niekt�rych b�yszcz� w ogniu. Ich t�cz�wki mia�y kszta�t w�skich li�ci. Jeden z nich podszed� bli�ej, by go dotkn��. D�o� by�a, za wyj�tkiem ow�osienia, podobna do ludzkiej. Mia�a cztery palce z paznokciami, a nie z pazurami. Kciuk by� przeciwstawny. Poczu� na udzie opuszki palc�w; ich dotyk zdawa� si� �ama� jego obron�. Nocne niebo, p�on�ce budowle, drewniane palisady, br�zowo--bia�o-czarne cia�a stwor�w z ogonami, a teraz jeszcze rozognione oczy, twarzyczki dzieci i kobiet wygl�daj�ce z chat. To wszystko zawirowa�o; dooko�a, dooko�a. Kl�cz�cy przed m�czyzn� stw�r krzykn�� w przestrachu i spr�bowa� wycofa� si� na kolanach. M�czyzna upad� na ziemi�, uderzy� si� w bark, a wszystko dooko�a niego zacz�o galopowa�....
Torentos.pl