03-Demon władca Karandy.rtf

(1018 KB) Pobierz
Demon w³adca Karandy

David Eddings

 

 

 

Demon władca Karandy

Księga Trzecia Malloreonu

 

 

 

 


PROLOG

 

Będący krótką historią Mallorei oraz zamieszkujących ją ludów.

Zaczerpnięte z kronik Angaraku.

Drukarnia Uniwersytetu w Melcene.

 

Wedle tradycji dziedziczne ziemie Angaraków leżą gdzieś poza południowym wybrzeżem obecnej Dalazji. Torak, Bóg-Smok Angaraku, użył mocy kamienia nazywanego Cthrag Yaska dokonując czegoś, co później nazwano pęknięciem świata. Ziemia rozwarła się wylewając ze swego wnętrza magmę, a powstałą szczelinę wypełniły natychmiast wody oceanu południowego tworząc Morze Wschodnie. Dopiero po kilkudziesięciu latach świat uspokoił się, z wolna przybierając obecny wygląd.

W rezultacie tego przełomu Alornowie wraz ze swymi sprzy­mierzeńcami zostali zmuszeni do wycofania się na dotychczas nie zbadane obszary zachodniego kontynentu, a ludy Angaraku wniknęły w dziewicze puszcze i pustynie Mallorei.

Torak został okaleczony i oszpecony, a grolimscy kapłani unicestwieni przez magiczny kamień, buntujący się przeciwko celom, dla których użył go Bóg. Władzę zaczęło sprawować wojsko i zanim Grolimowie zdążyli ochłonąć, armia zapanowała niepodziel­nie nad całym Angarakiem. Pozbawieni swego Boga kapłani utworzyli opozycyjne centrum władzy w Mal Yaska, w pobliżu najwyższego szczytu Gór Karandyjsklch.

Torak zapragnął zapobiec zbliżającej się nieuchronnie wojnie między wojskiem a duchowieństwem. Nie skierował się jednak ku koszarom wojskowym w Mal Zeth, lecz wraz z czwartą częścią mieszkańców Angaraku ruszył na północno-zachodni kraniec Mallorei, by wznieść tam święte miasto Cthol Mishrak. Pochłonięty całkowicie przejmowaniem kontroli nad Cthrag Yaska nie wziął pod uwagę, że ludzie w większości odwrócili się od spraw duchowych. Ci, którzy wspierali jego dzieło w Cthol Mishrak, okazali się zbieraniną histerycznych fanatyków podlegających surowej władzy trzech uczniów Toraka: Zedara, Ctuchika i Urvona, którzy podtrzymywali prastare tradycje jedynie wśród społeczności Cthol Mishrak, podczas gdy pozostała ludność Angaraku oddalała się od nich.

Kiedy przeciągające się waśnie pomiędzy duchowieństwem a wojskiem zwróciły wreszcie uwagę Toraka, wezwał naczelne dowództwo i hierarchię grolimską do Cthol Mishrak, gdzie wydał rozkazy. Z wyjątkiem Mal Yaska i Mal Zeth wszystkie miasta i okręgi miały być od tej pory rządzone zarówno przez duchowień­stwo, jak i wojskowych. Hierarchia i naczelne dowództwo jednoznacznie określiły dzielące ich różnice i powróciły do swych enklaw. Ten narzucony rozejm umożliwił generałom poznanie innych ludów zamieszkujących Malloreę.

Przeszłość niknęła w tajemniczych mitach, lecz niewątpliwie kontynent, na długo przed pojawieniem się Angaraków, zamieszki­wały trzy ludy: Dalowie na południowym zachodzie, Karandowie na północy i wreszcie Melcenowie na dalekim wschodzie. Wojsko­wi skierowali swą potęgę przeciwko Karandom.

Karandowie byli ludem wojowniczym nie przykładającym większej wagi do kulturowych subtelności. Zamieszkiwali surowe, nie wykończone miasta, gdzie świnie włóczyły się po brudnych ulicach. Według starych legend byli spokrewnieni z Morindimami zamieszkującymi obszary leżące na północ od Gar og Nadrak. Obydwa ludy oddawały cześć demonom.

Na początku drugiego tysiąclecia bandy dzikich karandyjskich zbójów włócząpych się wzdłuż wschodniej granicy stały się poważnym problemem, szczególnie gdy armia Angaraków opuś­ciła Mal Zeth kierując się ku zachodnim krańcom karandyjskiego Królestwa Pallia, gdzie splądrowała i spaliła miasto Rakand leżące w południowo-zachodniej Palii, a ocalałych mieszkańców wzięła w jasyr.

W tym samym czasie podjęto jedną z najważniejszych decyzji w historii Angaraków. Grolimowie przygotowywali się do orgii poświęcenia jeńców, lecz generałowie sprzeciwili się. Nie spieszyli się do zajęcia Palii, i korzystali z opóźnień w komunikacji na tak wielką odległość. Uważali, że dużo lepszym rozwiązaniem będzie utrzymanie Palii i uczynienie z niej podporządkowanego królest­wa, niż okupowanie tego wyludnionego obszaru. Grolimowie poczuli się urażeni, lecz wojskowi okazali się nieubłagani.

W końcu obie strony zgodziły się, by ostateczną decyzję podjął Torak.

Nikogo nie zaskoczył fakt, iż Torak przyjął pomysł naczelnego dowództwa; nawrócenie Karandów oznaczało niemalże podwoje­nie liczby wiernych oraz armii, którą mógłby wykorzystać w konfrontacji z królami Zachodu. “Każdy człowiek zamiesz­kujący niezmierzoną Malloreę złoży mi pokłon i będzie mnie czcił”, powiedział swym opornym misjonarzom i, aby gorliwie wykonywali swe obowiązki, wysłał Urvona do Mal Yaska, żeby ten osobiście dopilnował nawrócenia Karandów. Urvon ustanowił się głównym kapłanem świątyni malloreańskiej, choć przepych był obcy ascetycznym Grolimom.

Armia wyruszyła przeciw Katakor, Jenno i Delchin, jak również Palii, lecz misjonarze znaleźli się w trudnym położeniu, ponieważ karandyjscy magowie przywoływali hordy demonów, by obronić swój lud. Wreszcie Urvon udał się do Cthol Mishrak, by poradzić się w tej sprawie Toraka. Nie wiadomo dokładnie, co uczynił Torak, lecz wkrótce karandyjscy magowie dostrzegli, że zaklęcia, jakich używali do kontrolowania demonów, straciły swą moc. Każdy z nich ryzykował teraz zbyt wiele schodząc do świata ciemności i narażał własne życie i duszę.

Podbój państwa Karandów absorbował kapłanów i armię przez następne kilka stuleci. Ostatecznie zdławiono wszelki opór. Karanda stała się lennym państwem, a jej etnicznych mieszkańców uważano za coś niższego. Podczas pochodu armii wzdłuż Wielkiej Rzeki Magan napotkano cywilizację stojącą na wysokim poziomie kulturalnym, posługującą się wysoce zaawansowaną technologią. Po kilku dramatycznych bitwach, w których melceńskie rydwany wojenne i kawaleria najprzedniejszych słoni unicestwiły całe bataliony, Angarakowie zaprzestali walki, a generałowie rozpo­częli wstępne rokowania pokojowe. Ku ich zdziwieniu Melcenowie przystali na znormalizowanie stosunków i zaproponowali handel końmi, których brakowało Angarakom. Odmówili jednak jakichkolwiek rozmów dotyczących sprzedaży słoni.

Po zawarciu pokoju armia skierowała się na podbój bezbronnej Dalazji. Mieszkańcy tej żyznej krainy trudnili się rolnictwem i pasterstwem i znajomość sztuki wojennej była im raczej obca. W ciągu następnych dziesięciu lat Angarakowie ustanowili tam militarne protektoraty. Z początku wydawało się, że kapłani Toraka odniosą podobne sukcesy. Dalowie potulnie przyjęli wszelkie formy angarackich praktyk religijnych. Był to jednak lud do głębi przesycony mistycyzmem i Grolimowie wkrótce zauważyli, że nie potrafią zachwiać mocą czarownic, magów, jasnowidzów i proroków. Co więcej, kopie mających złą sławę ewangelii malloreańskich wciąż potajemnie krążyły wśród Dalów.

Z czasem Grolimom prawdopodobnie udałoby się wykorzenić tajemne wierzenia dalazjańskie, lecz pewnego dnia wydarzyło się nieszczęście, które na zawsze zmieniło życie Angaraków. Legen­darny czarownik Belgarath wraz z trzema Alornami przechytrzyli straże i ominąwszy wszelkie środki bezpieczeństwa, nocą wślizg­nęli się niepostrzeżenie do żelaznej wieży Toraka, wyrastającej ze środka Cthol Mishrak, i skradli Cthol Yaska! Mimo pościgu całej czwórce udało się zbiec na zachód zabierając ze sobą magiczny kamień.

Wiedziony szałem i wściekłością Torak zrównał z ziemią całe miasto, po czym rozkazał wysłać w pościg Murgów, Thullsów i Nadraków, którzy dotarli aż do zachodnich wybrzeży Morza Wschodniego. Podczas przeprawy przez ziemie północy straciło życie przeszło milion ludzi i minęło wiele lat, zanim odrodziło się społeczeństwo i kultura Angaraków.

Po zniszczeniu Cthol Mishrak i rozproszeniu ludności Bóg-Smok zaszył się w swym niedostępnym siedlisku koncentrując się całkowicie na obmyślaniu planów zniszczenia siły królestw Zachodu. Nieobecność Toraka dała czas wojsku na ugruntowanie swej władzy nad Malloreą i podporządkowanymi królestwami.

Przez wieki panował niepewny pokój między Angarakami i Melcenami, od czasu do czasu zakłócany przez niewielkie wojny, w których obie strony unikały rzucania do bitwy wszystkich swoich sił. Ostatecznie oba narody przyjęły praktykę wysyłania dzieci przywódców na wychowanie u przywódców drugiej strony. To doprowadziło w końcu do porozumienia oraz do powstania grupy kosmopolitycznej młodzieży, która wkrótce weszła w skład rządów Imperium Malloreańskiego.

Jednym z takich młodzieńców był Kallah, syn wysokiego rangą angarackiego generała. Wychowany w Melcene powrócił do Mal Zeth, gdzie został najmłodszym generałem, jaki kiedykol­wiek sprawował ten urząd. Powróciwszy do Melcene, poślubił córkę cesarza melceńskiego i po jego śmierci w roku 3830 sam obwołał się imperatorem. Następnie mając za sobą całą potęgę melceńskiej armii, wymógł na Angarakach prawa dynastyczne.

Integracja Melcene i Angaraku dokonywała się niezwykle burzliwie, lecz z upływem czasu cierpliwość melceńska zwycię­żyła brutalność Angaraków. W przeciwieństwie do innych naro­dów Melcenami rządziła biurokracja, która jednak okazała się daleko bardziej skuteczna niż angaracka administracja wojskowa. Niekwestionowana przewaga biurokratycznych rządów utrzymy­wała się do roku 4400 i do tego czasu zapomniano całkowicie o tytule Naczelnego Dowódcy, a obydwoma narodami władał cesarz Mallorei.

Dla wykształconych Melcenów czczenie Toraka pozostawało czymś w dużej mierze niezrozumiałym i co najmniej osobliwym. Przyjęli co prawda formy religijnych praktyk, bo tak wypadało, lecz Grolimowie nigdy nie potrafili wymóc na nich uległości wobec Boga-Smoka, jaka zawsze charakteryzowała Angaraków.

W roku 4850 Torak pojawił się u bram Mal Zeth przerywając swoje odosobnienie. Za żelazną maską ukrywając okaleczoną twarz ogłosił się Kal Torakiem - Królem i Bogiem. Natychmiast zaczął gromadzić nieprzebrane zastępy wojowników, by zmiażdżyć królestwa Zachodu i podporządkować sobie cały świat.

Mobilizacja na wielką skalę praktycznie pozbawiła Malloreę mężczyzn. Angarakowie i Karandowie pomaszerowali na północ przechodząc przez Gar og Nadrak, a Dalowie i Melceni podążyli do miejsca, w którym powstawała potężna flota, by na pokładach okrętów przebyć Morze Wschodnie i dotrzeć do leżącego na południu Cthol Murgos. Malloreanie z północy połączyli się z Nadrakami, Thullsami i Murgami z północy, by wspólnie uderzyć na królestwa Drasni i Algarii. Druga grupa Malloreańczyków połączyła się z Murgami zamieszkującymi południowe obszary i razem pomaszerowali na północy zachód. Torak zamierzał zmiażdżyć Zachód biorąc go w kleszcze dwóch potężnych armii.

Nastąpiło jednak coś zupełnie nieoczekiwanego. Wiosną 4875 roku na Morzu Zachodnim rozpętała się potworna burza, która chwyciła w swe koszmarne macki siły południowe i pogrzebała je żywcem w nieprzebytych zaspach śniegu. Była to najstrasz-niejsza burza śnieżna, jaką kiedykolwiek odnotowano w kronikach. Nawałnica przycichła nieco i w końcu ustała, lecz czternasto-stopowe zaspy śnieżne na zawsze uwięziły niezliczone rzesze wojowników, których rozkładające się ciała wczesne lato ukazało wśród topniejących śniegów. Żadna teoria nie wyjaśniała przyczyn kataklizmu. Armia południowa przestała istnieć. Kilku ocalałych udało się dotrzeć na wschód i opowiedziało historię, której grozę trudno było objąć umysłem.

Na drodze sił Północy również stawały coraz to nowe przeszko­dy i dotykały je liczne nieszczęścia. Armia zdołała jednak dotrzeć do Vo Mimbre i rozpoczęto oblężenie, lecz wojska Toraka poniosły druzgocącą klęskę pokonane przez połączone armie Zachodu, a samego Boga ugodziła moc Cthrag Yaska i legł w śpiączce mającej trwać całe wieki. Wierny uczeń Zedar ukrył ciało swego pana w niedostępnym miejscu.

Minęło wiele lat od tamtych wydarzeń i społeczeństwo malloreańskie podzieliło się ponownie wracając do pierwotnego stanu rzeczy: Melcene, Karanda, Dalazja i tereny Angaraków. Władzę objął cesarz Korzeth ratując w ten sposób Imperium.

Korzeth liczył sobie nie więcej niż czternaście wiosen, gdy zasiadł na tronie swego starego ojca. Złudzone jego młodym wiekiem, nastawione separatystycznie obszary ogłosiły niezależ­ność. Korzeth zareagował stanowczo, tłumiąc szerzącą się rebelię. Praktycznie resztę swego życia spędził w siodle rozpoczynając najbardziej krwawą kampanię, jaką znała historia, lecz kiedy zakończył dzieło, pozostawił następcom silną i zjednoczoną Malloreę. Od tej pory potomkowie Korzetha dzierżyli silną ręką władzę w Mal Zeth.

Trwało tak do czasu, gdy na tronie zasiadł panujący obecnie cesarz Zakath. Obiecał być światłym władcą Mallorei i zachodnich królestw Angaraków, lecz niebawem pojawiły się pierwsze kłopoty.

Taur Urgas, szalony władca Murgów i człowiek bez skrupułów dążący do zaspokojenia swoich ambicji, wszczął spisek przeciwko nowemu cesarzowi. Zakath do końca nie był pewien, jaki jest plan szaleńca, lecz odkrywszy, że za spiskiem stoi Taur Urgas, poprzysiągł mu zemstę, która niebawem przerodziła się w okrutną wojnę. Zakath za wszelką cenę pragnął zniszczyć szalonego władcę.

Pośród wojennych zmagań królowie Zachodu wysłali wojow­ników przeciwko armii Wschodu. Belgarion, młody władca Zachodu, wnuk czarownika Belgaratha, wyruszył na północ do Mallorei w towarzystwie Belgaratha i Drasanina imieniem Silk. Belgarion dźwigał na plecach olbrzymi starożytny Miecz Rivańskiego Króla, którego rękojeść ozdabiał Cthrag Yaska, tajemniczy kamień zwany Klejnotem Aldura. Młody władca zamierzał uśmiercić Toraka, wypełniając w ten sposób starą przepowiednię. W tym samym czasie Torak budził się z wiekowego snu w ruinach swego starożytnego miasta Cthol Mishrak. Odzyskiwał siły, by stawić czoło człowiekowi wyzywającemu go na śmiertelny pojedynek. W potwornych zmaganiach Belgarion pokonał Boga-Smoka przebijając go magicznym mieczem i pozostawił tym samym duchowieństwo Mallorei w stanie kompletnego chaosu.


CZĘŚĆ PIERWSZA

Rak Hagga


Rozdział l

 

Pierwsze płatki śniegu opadały cicho w nieruchomym powietrzu na pokład statku. Mokry i ciężki śnieg otulał reje i takielunek zamieniając wysmołowane liny w grube białe sznury. Fale bezgłośnie ożywiały czarne, tajemnicze morze. Od strony rufy dochodził miarowy odgłos bębna, który wybijał tempo malloreańskim wioślarzom. Płatki śniegu przystrajały barki marynarzy wypełniając każdą fałdkę ich szkarłatnych kubraków. Poruszali się żwawo w ten śnieżny poranek. Otaczały ich kłęby pary oddechów we wszechobecnej chłodnej wilgoci, gdy pochylali i prostowali plecy w rytm bębna. Garion i Silk stali przy relingu, opatuleni szczelnie grubymi płaszczami, starając się przebić wzrokiem mglistobiałą śnieżną zasłonę okrywającą cały świat.

- Pieski poranek - zauważył niewielki Drasanin o szczurzej twarzy, strzepując z niechęcią śnieg z ramion.

Garion chrząknął kwaśno.

- Jesteś dzisiaj w radosnym nastroju.

- Nie mam zbyt wielu powodów do radości, Silku. - Garion ponownie utkwił wzrok w ponurym, czamo-białym poranku.

Czarownik Belgarath wyłonił się z kajuty na rufie, zerknął w górę na gęsto padający śnieg i naciągnął na głowę kaptur starego, grubego płaszcza. Pokonując ostrożnie śliskie deski pokładu dołączył do swych towarzyszy.

Silk spojrzał na odzianego w czerwony płaszcz malloreańskiego żołnierza, który dyskretnie wyszedł na pokład za starym mężczyzną i stał teraz opierając się o reling na rufie kilka kroków od nich.

- Widzę, że generał Atesca niezmiennie troszczy się o twoje dobre samopoczucie. - Wskazał na mężczyznę, który nie odstępował na krok Belgaratha od czasu, gdy wypłynęli z portu w Rak Verkat.

Belgarath rzucił szybkie, pełne oburzenia spojrzenie w kierunku żołnierza.

- Głupota - skwitował krótko. - Sądzi, że gdzie płynę, hę? Nagła myśl zaświtała w głowie Gariona. Pochylił się lekko i cicho powiedział:

- Wiesz, moglibyśmy się gdzieś wybrać. Mamy tu statek, a statek płynie tam, gdzie go skierujesz; Mallorea czy wybrzeże w Hagga.

- To interesujące spostrzeżenie, Belgaracie - zgodził się Silk.

- Jest nas czworo, dziadku - zauważył Garion. - Ty, ciocia Pol, ja i Durnik. Jestem pewien, że nie mielibyśmy problemów z przejęciem statku. Wówczas moglibyśmy zmienić kurs i znaleźć się w połowie drogi do Mallorei, zanim Kal Zakath zda sobie sprawę, że nie płyniemy do Rak Hagga. - Im więcej o tym myślał, tym bardziej ekscytował go ten pomysł. - Potem moglibyśmy pożeglować na północ wzdłuż wybrzeży malloreańskich i rzucić kotwicę w jakiejś lagunie lub w zatoce u wybrzeży Camat. Tylko tydzień drogi od Ashaby. Może nawet zdołalibyśmy dotrzeć tam przed Zandramas. - Blady uśmiech pojawił się na jego ustach. - Chciał­bym oczekiwać na nią, kiedy tam przybędzie.

- To jest możliwe, Belgaracie - odezwał się Silk. - Mógł­byś tego dokonać?

Belgarath podrapał się po brodzie myśląc głęboko i mrużąc oczy z powodu sypiącego gęsto śniegu.

- W istocie, jest to możliwe - przyznał i spojrzał na Gariona. - Co według ciebie powinniśmy zrobić z tymi malloreańskimi żołnierzami i załogą statku, kiedy już dotrzemy do wybrzeży Camat? Nie zamierzałeś chyba zatopić tej łajby wraz z nimi, co? Tak jak postępuje Zandramas z niepotrzebnymi już ludźmi?

- Oczywiście, że nie!

- Miło mi to słyszeć, lecz jak zatem zamierzasz powstrzymać ich, by nie pobiegli do najbliższego garnizonu, gdy tylko ich wypuścimy? Nie wiem jak ciebie, ale mnie nie podnieca myśl o całym regimencie malloreańskich wojowników depczącym nam po piętach.

Garion spochmurniał.

- Chyba o tym nie pomyślałem - przyznał.

- Tak właśnie sądziłem. Zwykle lepiej dokładnie przemyśleć sprawę, przeanalizować wszystkie szczegóły, zanim zacznie się działać. W ten sposób unika się wielu kłopotów.

- Zgadza się - rzucił Garion czując lekkie zakłopotanie.

- Wiem, że się niecierpliwisz, Garionie, lecz niecierpliwość to kiepski dodatek do wnikliwie rozważonego planu.

- Chyba już starczy, dziadku - powiedział kwaśno Ga­rion. - A może właśnie powinniśmy udać się do Rak Hagga i spotkać się z Zakathem? Dlaczego Cyradis miałaby skierować nas w ręce Mallorean, zadając sobie wcześniej tyle trudu, by dostarczyć mi Księgę Wieków? Tu chodzi o coś zupełnie innego i nie jestem pewien, czy powinniśmy próbować przerwać bieg zdarzeń, zanim dowiemy się czegoś więcej.

Drzwi kajuty otworzyły się nagle i w wejściu pojawił się generał Atesca, dowódca sił malloreańskich okupujących wyspę Verkat. Od czasu gdy zostali przekazani pod jego opiekę, zachowywał się uprzejmie i bardzo poprawnie. Wyraźnie rzucało się w oczy, że zależy mu niezmiernie, by osobiście dostarczyć ich Zakathowi do Rak Hagga. Wysoki, szczupły mężczyzna, przyodziany w jasnopurpurowy mundur udekoro­wany wieloma orderami, nosił się dumnie i wyniośle, mimo że złamany niegdyś nos sprawiał, że wyglądem przypominał raczej ulicznego awanturnika, a nie generała armii imperialnej. Podszedł do nich krocząc dostojnie po pokrytych na wpół stajałym śniegiem deskach pokładu nie zważając na swe nie­nagannie wypolerowane buty.

- Dzień dobry, panowie - pozdrowił ich wykonując przy tym sztywny, wojskowy ukłon. - Ufam, że spaliście dobrze?

- W miarę - odparł Silk

- Zdaje się, że pada śnieg - stwierdził generał rozglądając się dookoła, a ton jego głosu wskazywał, że mężczyzna sili się na banały jedynie przez grzeczność.

- Zauważyłem - odrzekł Silk. - Ila czasu zabierze nam dotarcie do Rak Hagga?

- Niedługo dopłyniemy do brzegu, wasza wysokość, a stamtąd jakieś dwa dni drogi do samego miasta.

Silk skinął głową.

- Czy nie domyślasz się, z jakiego powodu cesarz pragnie nas widzieć? - spytał.

- Nic nie mówił - odparł krótko Atesca - a ja stwierdziłem, że niestosownie byłoby pytać. Rozkazał mi tylko, bym was pojmał i sprowadził do Rak Hagga. Mam was traktować możliwie najlepiej, o ile tylko nie spróbujecie uciekać. Jeśli uczynilibyście coś takiego, jego cesarska mość polecił mi przedsięwziąć bardziej stanowcze środki. - Podczas przemowy nie okazywał żadnych emocji. - Mniemam, iż panowie mi wybaczą - powiedział - lecz muszę dopilnować teraz pewnych nie cierpiących zwłoki spraw. - Skłonił się grzecznie i odszedł.

- To istna kopalnia informacji, prawda? - zauważył sucho Silk. - Większość Melcenów wprost uwielbia plotkować, z tego delikwenta trzeba wyduszać każde słowo.

- Melcen? - zdziwił się Garion. - Nie wiedziałem o tym. Silk przytaknął.

- Atesca to melceńskie nazwisko. Kal Zakath posiada pewne szczególne opinie o arystokracji. Oficerom angarackim wcale się to nie podoba, lecz niewiele mogą na to poradzić, o ile chcą zachować swe głowy.

W rzeczywistości Gariona nie ciekawiły aż do tego stopnia subtelności malloreańskiej polityki i powrócił do uprzednio omawianej sprawy.

- Nie do końca zrozumiałem to, co powiedziałeś, dziadku - odezwał się - o naszej podróży do Rak Hagga.

- Cyradis twierdzi, że musi dokonać pewnego wyboru - od­parł starzec - a zanim będzie mogła to uczynić, muszą zostać spełnione pewne warunki. Podejrzewam, że twoje spotkanie z Zakathem może stanowić jeden z nich.

- Tak naprawdę to nie bardzo jej dowierzasz, co?

- Byłem już świadkiem dziwniejszych rzeczy i zawsze z dużym szacunkiem odnoszę się do proroków z Kell.

- Nie widziałem w Kodeksie Mrińskim żadnej wzmianki dotyczącej podobnego spotkania.

- Ja też nie, ale na świecie istnieje więcej źródeł, nie tylko Kodeks Mrin. Musisz pamiętać, że Cyradis polega na dwustron­nych przepowiedniach i jeśli pokrywają się ze sobą, oznacza to, że mówią prawdę. Co więcej Cyradis zna pewne wyrocznie, które są dostępne jedynie prorokom. Bez względu na pochodzenie listy zadań, które muszą być wcześniej wykonane, jestem pewien, że Cyradis nie pozwoli nam dotrzeć do Miejsca, Którego Już Nie Ma, zanim wszystkie punkty zostaną skreślone z tej listy.

- Nie pozwoli nam? - zadziwił się Silk.

- Nie oceniaj Cyradis zbyt nisko, Silku - ostrzegł Belgarath. - Ta kobieta skupia całą moc, jaką posiadają Dalowie, co oznacza, że prawdopodobnie potrafi dokonywać rzeczy, o jakich nam nawet się nie śniło. Spójrzmy na sprawy z praktycznego punktu widzenia. Gdy rozpoczynaliśmy, byliśmy pół roku w tyle za Zandramas i planowaliśmy wyruszyć niezwykle monotonnym i czasochłonnym szlakiem prowadzącym przez Cthol Murgos, lecz ciągle napotykaliśmy jakieś przeszkody.

- I mnie to mówisz? - żachnął się Silk.

- Czy to nie zastanawiające, że po tych wszystkich prze­szkodach dotarliśmy do wschodniej strony kontynentu przed ustalonym terminem i skróciliśmy dystans dzielący nas od Zandramas do kilku tygodni?

Silk zamrugał gwałtownie i jego oczy zamieniły się w dwie ciemne szparki.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin