Zasady silniejsze od myśli.doc

(47 KB) Pobierz
Zasady silniejsze od myśli

Zasady silniejsze od myśli

W kwietniowym numerze "Opcji na prawo" ks.Rafał Trytek podejmując się kontynuacji obrony stanowiska głoszącego vacat Stolicy Piotrowej zakończył ją sympatyczną konkluzją jakoby sedewakantyzm można było porównać do Arki Noego, na której "przed potopem modernizmu schroniły się różne zwierzątka". O ile istotnie pradawny potop przez wzgląd na skalę zniszczeń można uznać za biblijną figurę rewolucji soborowej, sedewakantyści w większości przypadków przypominają raczej swoją postawą stworzenia, które istotnie były jakiś czas temu na Arce Noego (FSSPX), lecz z różnych względów postanowiły ją opuścić, skacząc na pewną śmierć w bezbrzeżne otchłanie morskich wód.

Niezmienne zasady Kościoła

Ks. Rafał Trytek bardzo subtelnie omija fundamentalną zasadę Kościoła Prima sedes a nemine iudicatur (can.1556), w świetle której nikt nie może sądzić Stolicy Apostolskiej. Jak podkreśliłem w poprzedniej polemice właśnie przez fakt, że Kościół katolicki jest instytucją hierarchiczną, każda decyzja wykluczenia jego członka lub usunięcia z urzędu zatwierdzona musi zostać przez kościelną hierarchię, zgodnie z procedurą kanoniczną. Innej drogi nie ma. Każde rozumowanie tej zasadzie przeciwne jest sprzeczne 1) z prawem Kościoła, 2) ze zdrowym rozsądkiem, 3) z naturą hierarchicznych instytucji. Królestwo, w którym możliwe byłoby ogłoszenie obalenia jego namiestników z pominięciem sądowej i prawnej procedury byłoby stowarzyszeniem anarchistów a nie Mistycznym Ciałem Chrystusa. Dlatego też na przestrzeni dwóch tysięcy lat historii Kościoła nie znajdziemy ani jednego przypadku wyłączenia z Jego grona osób z pominięciem powyższych zasad.

Prawo kanoniczne odzwierciedla niezmienną naturę naszej Matki Kościoła rzymsko-katolickiego, którą wyraża właśnie zasada podkopywana przez ks.Trytka. Jeśli papież jest źródłem prawa w Kościele, nikt nie ma kompetencji do usunięcia go z urzędu. Nikt nie ma prawa orzec na podstawie własnej opinii, że tron jest pusty. Nie istnieje członek hierarchii kościelnej stojący wyżej od papieża, dlatego nikt nie może osądzić Wikariusza Chrystusowego. Opinie szukające furtki argumentami typu "ależ my nie sądzimy papieża tylko stwierdzamy mocą samego faktu, że stracił urząd" są niczym innym jak politycznie poprawnym fortelem przypominającym bardziej żarty w stylu "szef nie wrzeszczy - szef dobitnie wyraża swoje poglądy" niż uczciwą dyskusję teologiczną. Ocena zdarzenia polegająca na głoszeniu herezji przez papieża może być teologicznie pewna, ale tylko prawowita władza kościelna może skazać za herezję ergo złożyć z urzędu.

Jak więc pogodzić można powyższe zdanie z przepisem prawa kanonicznego stanowiącym, że publiczne odstępstwo od wiary katolickiej prowadzi do automatycznej utraty urzędu ? Otóż, papież będący bezpośrednim źródłem prawa kościelnego stoi hierarchicznie wyżej, ponad prawem kanonicznym, dlatego zasada na którą powołuje się ks.Rafał Trytek (can. 188 § 4) absolutnie nie może mieć zastosowania w stosunku do głowy Kościoła. Ponadto zasada prawna Lex specialis derogat legi generali oznacza, że w przypadku kolizji przepisów o tej samej mocy, czyli pochodzących z jednego aktu prawnego (jakim jest kodeks prawa kanonicznego) pierwszeństwo ma prawo o większym stopniu szczegółowości. Tak więc zasada Prima sedes a nemine iudicatur cieszy się w porządku prawnym wyższą rangą niż kanon 188 § 4.

Stąd też opinia teologiczna, że heretycki papież choć wskutek publicznego odstępstwa znalazłby się poza Ciałem Kościoła, może nadal być Jego głową. Stanowi to sytuację nienormalną, jednak możliwą do zaistnienia.

Porządek bezwarunkowy

Niemiecki teoretyk prawa Karol Schmitt pisał: "Zbrodniczy władca burzy dom prawa od góry, ale morderca władcy niszczy dom prawa u podwalin". Sedewakantyści są de facto duchowymi mordercami papieża, gdyż poprzez swój osąd uzurpują sobie prawo strącenia go z tronu (ogłoszenie vacatu). Niszczą więc Kościół i jego ustrój dokładnie u samym podwalin. Nie jest to stwierdzenie przesadne, gdyż stanowisko sedewakantystyczne jest nie tylko przestępstwem kanonicznym ale również oznacza zanegowanie dogmatu o widzialności Kościoła. Analogia czyniona do przejściowych vacatów między kolejnymi pontyfikatami jest zupełnie chybiona, gdyż stan w jaki wprowadza Kościół sedewakantyzm wywołuje niezdolność wyboru papieża do końca świata. Skoro bowiem Paweł VI i jego następcy nie byli prawdziwymi papieżami, więc wszystkie ich nominacje kardynalskie są nieważne. Ponieważ to kolegium kardynalskie wybiera papieża, w konsekwencji Kościół zostałby na trwałe pozbawiony ciała zdolnego do ważnego wyboru Namiestnika Chrystusowego. Niektórzy sedewakantyści, aby obejść ten dość poważny problem wymyślili tzw. teorię "Cassiciacum", która czyni rozróżnienia na papieża materialnego i formalnego. Mówiąc najprościej teoria ta stanowi, że obecny papież został wprawdzie ważnie wybrany przez konklawe lecz wskutek przeszkody formalnej (herezja) nie może do dziś dnia formalnie objąć urzędu papieża. Mówiąc inaczej w świetle tej opinii Benedykt XVI ma więc dobrą pozycję wyjściową do zostania papieżem lecz formalnie nim nie jest. Może jednak on działać na rzecz obiektywnego dobra Kościoła np. właśnie poprzez mianowanie kardynałów. Teoria ta jest absurdalna, całkowicie heretycka, a jej bezsens dobrze demaskuje fragment pracy ks.dr. Piotra Semenenko pt. "Papież ten sam jest formalnie, co i materialnie" (zob. http://www.ultramontes.pl/semenenko_quid_papa_pl.htm)

W istocie zasada Prima sedes a nemine iudicatur nabiera dopiero prawdziwego znaczenia w czasach jakich przyszło nam żyć. W epoce wielkich papieży jak św.Pius X czy bł. Pius IX żadnemu katolikowi na świecie nie przyszłoby do głowy zastanawiać się nad możliwością sądzenia tronu papieskiego. Można powiedzieć, że zasada ta w czasach prawowierności i porządku religijnego jest zupełnie niepotrzebna w prawie kanonicznym. Podobnie jak rzeczą zrozumiałą jest, że tendencje ultramontańskie wzmagały się w samym Kościele hierarchicznym jak i wśród wiernych wskutek jaśniejących świętością pontyfikatów (np. opinia ks. Huberta Benigniego) natomiast stygły w godzinach panowania słabych, ugodowych czy niemoralnych papieży. Niemniej zasada zakazująca sądzić Stolicę Apostolską nabiera właściwego znaczenia właśnie w chwili, gdy w umysłach katolickich pojawiają się rzeczywiste pokusy lub niepokoje co do prawdziwości władzy wątpliwego papieża. Każdy logicznie myślący człowiek zgodzi się, że bezwzględne zakazanie przez Kościół swym dzieciom wydawania sądów nad legalnością osoby siedzącej na tronie papieskim musi mieć charakter bezwarunkowy, gdyż każdy warunek czyniłby ten przepis zupełnie martwym. W sytuacjach normalnych can. 1556 jest zupełnie bezużytecznym, jego powaga ma tylko realne znaczenie w godzinach ciemnych, kiedy "Kościół zostaje zaciemniony jak słońce w trakcie zaćmienia". Chroni on bowiem dostojników i wiernych Kościoła, jako ostatnia zapora przed pułapką sedewakantyzmu. Ks.Trytek starał się przytoczyć wiele opinii teologicznych, aby zanegować tę rzeczywistość, lecz Kościół katolicki w swych orzeczeniach doktrynalnych w istocie potępił protoplastów sedewakantyzmu, czyli fraticellich (heretycki odłam franciszkanów), którzy nauczali, że papież traci urząd przez publiczne nauczanie błędów (Gloriosam Ecclesiam, 23.01.1318, Denz. 486).

Jednak duszpasterski...?

W odpowiedzi na moją ostatnią polemikę ks.Trytek przyznał jednak racje argumentom przemawiającym za duszpasterską rangą II Soboru Watykańskiego. Niemniej nie można przystać na twierdzenie jakoby Vaticanum II cieszyło się najwyższą rangą zwyczajnego magisterium. Jak zaznaczyłem poprzednio magisterium zwyczajne jest zawsze nieomylne ale cechować je musi ciągłość nie tylko w przestrzeni ale także w czasie. Nieomylność zwykłego magisterium wynika ze zgodnej ciągłości twierdzeń urzędu nauczycielskiego Kościoła. Nie można określić prawdziwości zwyczajnej rangi magisterium rozważając ją w oderwaniu od przeszłości Kościoła. Nieomylność zwykłego magisterium polega na gwarancji obdarzającej doktrynę przez wcześniej ogłoszoną doktrynę wskutek zgodnego współistnienia i kontynuacji zbiegu mnogości twierdzeń czy wyjaśnień, które żadne nie pociąga za sobą pewności, jeśli rozpatrujemy je pojedynczo (osobno).

Zresztą na zakończenie odstępczego Soboru niektórzy biskupi zwrócili się do sekretarza soboru kard. Peryklesa Feliciego o wyjaśnienie rangi teologicznej II Soboru Watykańskiego. Odpowiedź kard. Feliciego brzmiała: "Musimy rozróżnić w schematach i poszczególnych ich rozdziałach to, co było już przedmiotem doktrynalnych definicji w przeszłości, natomiast co do deklaracji, które mają charakter nowości, można mieć zastrzeżenia." Tak więc w dokumentach, w których sobór potwierdzał stare nauczanie Kościoła cieszy się ono rangą zwyczajną, zaś heretyckie nowele jak ekumenizm, kolegializm i wolność religijna stanowią nauczanie autentyczne pozbawione znamienia nieomylności. Ponadto w dokumenty Soboru liberałowie wprowadzili liczne dwuznaczności, aby w przyszłości można było je interpretować w jawnie heretycki sposób. Jak pisze ks.Mateusz Gaudron: "Podczas Soboru podkreślano jego czysto duszpasterski charakter, aby nie musieć wypowiadać się precyzyjnie w kwestiach teologicznych, a po Soborze wysuwa się go na pierwszy plan, tak jakby był jedynym soborem w historii Kościoła, posiadającym rzeczywiste znaczenie." Choćby więc tylko z tego powodu modernistyczne błędy wprowadzone przez Drugi Watykan nie mają żadnego znaczenia prawnego, gdyż wedle zasady lex dubia lex nulla - dwuznaczne prawo w ogóle nie jest prawem.

Dużo istotniejszy jest jednak argument jaki podnosi ks.Rafał Trytek tyczący się promulgacji nowej Mszy. Duszpasterz krakowskich ultramontanów niewątpliwie ma racje pisząc, że według zgodnej nauki teologów i papieskiego nauczania wprowadzenie przez papieża nowych obrzędów liturgicznych dla całego Kościoła cieszy się przywilejem nieomylności. Nie wierzę jednak, że ks.Trytek nie zdaje sobie sprawy z faktu, że sprotestantyzowana nowa Msza (Novus Ordo Missae) dzięki nieustannej opatrzności Boga nad Jego Kościołem nie została wcale promulgowana! Konstytucja apostolska Missale Romanum Pawła VI wprowadzająca nową liturgię nie posiada żadnych znamion promulgacji. Dokument ogranicza się do przedstawienia mszału i zarządzenia w kwestii kilku nowych modlitw. Treść jednak nie zawiera żadnych znamion obligujących ani dyscyplinarnych. Jak pisze ks. Paweł Kramer: "Kto ma obowiązek używania tego nowego mszału? W konstytucji nie ma o tym ani słowa. Komu wolno go używać? Gdzie może być używany? Znów żadnych szczegółów. Mamy tu do czynienia z bardzo osobliwym tworem. W tytule tego dokumentu mówi się o "promulgacji". Czytamy jednak jego treść i nie widzimy, aby cokolwiek zostało promulgowane." Aby przekonać się jak wygląda promulgacja Mszy św. wystarczy spojrzeć do bulli św. Piusa V "Quo primum tempore" i porównać obydwa dokumenty. Mówiąc wprost: dekret wprowadzający nową Mszę nie ustanawia prawa z zakresu dyscypliny liturgicznej Kościoła. Notabene brak prawidłowej promulgacji NOM doprowadził do tak niedorzecznej sytuacji, że prefekt Kongregacji Kultu Bożego kard.Gut "promulgował" jeszcze raz nowy mszał, uprzednio rzekomo "promulgowany" przez Pawła VI. Jednak prefekt żadnej kongregacji nie ma takiej władzy aby tego dokonać, nawet jeśli działa przy autoryzacji papieża, co potwierdza zarówno stare jak i nowe prawo kanoniczne.

Drzewo i jego owoce

Nasz Bóg, Jezus Chrystus nakazał nam osądzać drzewa po owocach. Te kryteria odnoszą się także do sedewakantyzmu. Patrząc z perspektywy dotychczasowej działalności tego ruchu należy stwierdzić, że wskutek zbyt daleko idących wniosków jakie głosi (zakazanych przez prawo kanoniczne) oraz wielu innych czynników, sedewakantyzm nie jest zdolny prowadzić skuteczny apostolat w łowieniu dusz dla Boga oraz podejmować rzeczywistą walkę z herezją modernizmu wypalającą nieustannie wnętrze Kościoła katolickiego. Jak trafnie wyraził się o sedewakantyzmie mój znajomy jest to "choroba ludzi inteligentnych". Żaden katolik nie posiadający bardzo rozległej wiedzy teologicznej nie dojdzie do tak dalekosiężnych wniosków jak przekonanie o wakacie Stolicy Apostolskiej. Każda, najprostsza staruszka z najmniejszej wioski w Polsce jest w stanie zrozumieć obecny stan wyższej konieczności jeśli w rodzinnej parafii z ambony zamiast nauki o miłości i czci dla Pana Boga, słyszy nieustannie o godności i prawach człowieka, jeśli zamiast potępienia grzechu i środkach walki duchowej słyszy tylko, że Bóg jest miłością, jeśli widzi, że parafią zamiast proboszcza rządzi zakonnica a kapłani rozdają Komunię św. w sposób urągający czci Bogu osoba taka jest zobowiązana w sumieniu odejść z takiego miejsca strzepując pył z sandałów w poszukiwaniu kaplic Bractwa św.Piusa X, gdzie w całej integralnej pełni zachowana jest dziś katolicka wiara. Natomiast żadna osoba bez bardzo rozległej wiedzy teologicznej nie przyjmie nigdy hipotezy sedewakantystycznej. Kościół katolicki jest jednak powszechny a nie ekskluzywistyczny. Dziś na ziemi zbiorowej apostazji, gdzie ludziom zupełnie zagubionym według słów św.Pawła nierzadko trzeba nawet bardziej podać "mleko wiary" niż "wiarę" prowadzenie apostolatu pod sztandarem "sede vacante" jest błędem nie tylko rangi kanonicznej.

W mojej osobistej ocenie nie jestem zdolny bez popadnięcia w grzech pychy dokonać osądu czy papież stracił urząd. Oczywiście nie przypisuję grzechu pychy sedewakantystom, gdyż tylko Pan Bóg ma wgląd w nasze sumienia, lecz jedynie mogę domniemywać, że wielu katolików może mieć podobne wątpliwości w sumieniu. Nie można jednak sedewakantystom odmówić pobożności i gorliwości o chwałę Boże, które to cnoty w życiu posoborowym zdaje się wyparowały jak kamfora. Niemniej sedewakantyzm nie jest wcale Arką Noego w XXI wieku jak chciałby go widzieć ks.Rafał Trytek lecz bardziej statkiem piratów (choć pobożnych piratów), co płynie kędy chce.

(artykuł ukazał się miesięczniku "Opjca na prawo" nr 6/2007")

Łukasz Kluska

 

...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin