Czylok Mariusz - Raport.txt

(22 KB) Pobierz
Autor: Mariusz Czylok
Tytul: Raport

Z "NF" 1/97

     Zjecha�em na harleyu ze wzg�rza nad pi�kne jezioro, 
gdzie pewien ogromnych rozmiar�w m�czyzna wyci�ga� z wody 
m�odego, prawie martwego m�czyzn�. Trzyma� go mocno za 
ko�nierz i za pasek u spodni.  
     Podjecha�em do nich i wy��czy�em silnik.
     - Pom�c? - spyta�em. 
     Bysiowaty m�czyzna spojrza� spod grzywy rudych w�os�w 
zas�aniaj�cych po�ow� twarzy i tylko warkn��.  
     - Przepraszam - powiedzia�em zsiadaj�c z motoru. - Nie 
s�ysza�em pana odpowiedzi. Chcia�bym pom�c w ratowaniu tego 
cz�owieka, ale nie wiem, czy pan mojej pomocy potrzebuje.  
     Dryblas tylko co� szczekn��.
     - Nie rozumiem?  Gdyby spr�bowa� pan m�wi� wyra�niej...  
     - Co ma wisie�, nie utonie. - Tym razem us�ysza�em, ale 
nie rozumia�em, czego rzecz dotyczy.  
     - Wybaczy mi pan... Co w�a�ciwie ma wisie�?  
     Bysio wskaza� g�ow� na topielca. 
     - On! Pocz�tkowo my�la�em, �e go utopi�, ale woda to 
jednak ma�a przyjemno��.  
     I zacz�� wlec delikwenta w stron� drzewa, gdzie przez 
jeden z konar�w przewieszony by� ju� gruby sznur zako�czony 
p�tl�.  
     Pod drzewem bysio opar� pozbawionego �wiadomo�ci 
m�czyzn� o pie�. Nast�pnie za�o�y� p�tl� na szyj� skaza�ca. 
Przesta�o mi si� to podoba�, wi�c wykorzystuj�c nadludzkie 
zdolno�ci, podpali�em kurtk� rudzielca.  
     Rudy bysio �apa� w�a�nie za sznur i zaczyna� go ci�gn��. 
     Nagle zda� sobie spraw�, �e co� nie gra. Poczu� zapach 
spalenizny.  Rozejrza� si�, ale nie zobaczy� ognia. Zobaczy� 
tylko mnie, id�cego w swoj� stron�.  
     - Czujesz spalenizn�? - spyta�. 
     Wci�gn��em powietrze. 
     - Jasne.
     - Wiesz, sk�d ona dochodzi? 
     - Wiem. 
     - No to m�w�e cz�owieku. 
     - Po co? Sam si� zorientujesz. 
     I nagle wrzasn��, gdy� ogie� strawiwszy kurtk� dotar� 
do cia�a. Bysio rzuci� si� plecami na ziemi� i zacz�� si� 
tarza�.  Cz�ciowo zgasi� ogie�, ale kiedy tylko wsta�, 
ponownie go rozpali�em. Znowu wrzasn�� i pobieg� w stron� 
jeziora. Skoczy� do wody i znikn�� pod powierzchni�.  
Zapali�em wi�c jezioro, kt�re mia�o si� pali� przez 
najbli�sze dziesi�� minut. Nie obchodzi�o mnie, co si� 
stanie z rudzielcem.  
     Pod drzewem niedosz�ego wisielca ju� nie by�o. Musia� 
uciec, korzystaj�c z zamieszania.  Usiad�em pod drzewem i 
odczeka�em dziesi�� minut, a� jezioro przestanie p�on��. 
Rudzielca nigdzie nie zobaczy�em.  
     �ci�gni�t� z konaru lin� wrzuci�em do wody i odwr�ci�em 
si� w stron� harleya.  Trzy minuty p�niej by�em znowu w 
drodze.  
 
     Dwa kilometry dalej zatrzyma� mnie machaniem r�k� stary 
wie�niak id�cy poboczem z koniem na d�ugiej u�dzie. Wok� 
roztacza�y si� pola pe�ne dojrzewaj�cego zbo�a, zbli�a� si� 
okres �niw.  
     - Co jest? - spyta�em grzecznie. 
     - Sobota, panie - odpar� wie�niak, co wcale mnie nie 
zdziwi�o. Nie spodziewa�em si� przecie� odpowiedzi od konia.  
     - Nie o to chodzi, dziadek. 
     - To o co? 
     - W�a�nie pytam: co si� sta�o, �e mnie zatrzymujesz? 
     - Chcia�bym ci da� panie ... tego konia. 
     - A po co mi ko�? 
     - Nie wiem. 
     - Dlaczego chcesz mi go da�? 
     - Bo ja go ju� nie chc�, a tobie, panie, mo�e si� 
okaza� potrzebny, taki rasowy rumak.  
     Ko� wcale nie wygl�da� na rasowego rumaka - by�a to po 
prostu zwyk�a szkapa. Zajrza�em mu do pyska.  
     - Darowanemu koniowi nie zagl�da si� w z�by - 
stwierdzi� wie�niak.  
     - Przecie� ja go nie bior�. 
     Wie�niak wzruszy� ramionami, odwr�ci� si� i ci�gn�c za 
sob� konia, ruszy� dalej przed siebie.  

     Wynaj��em domek letniskowy nad jeziorem. Sta�o tutaj 
kilkana�cie takich, zaledwie po�owa by�a zaj�ta, wi�c nie 
mia�em problem�w.  
     Domek sk�ada� si� z ma�ego przedpokoju, kuchni, 
�azienki i pokoju. W tym ostatnim pomieszczeniu ustawi�em 
maszyn� do pisania, kt�r� po�yczy� mi w�a�ciciel domku. Obok 
maszyny po�o�y�em ryz� bia�ego papieru formatu A4. By�em 
przygotowany do pisania raportu z kontroli ludzko�ci.  
    
     Dopiero wieczorem usiad�em przy maszynie i wkr�ci�em 
kartk�. Po pierwszych zdaniach zupe�nie zapomnia�em 
o otoczeniu.  Dopiero mocne walenie do drzwi oderwa�o mnie 
od pracy.  
     Na zewn�trz sta�o moje Sumienie. Wygl�da�o dok�adnie 
jak ja. Wierna kopia. I by�o w�ciek�e. Na mnie?  
     - Mog� wej��? - spyta�o. I nie czekaj�c na zaproszenie, 
wesz�o do �rodka. Pozosta�o mi tylko zamkn�� drzwi.  
     Sumienie sta�o przy maszynie i czyta�o rozpocz�ty 
raport. P�niej usiad�o na krze�le.  
     - I co? - spyta�o. - Jeste� pewnie z siebie zadowolony? 
     Nic nie odpowiedzia�em. Z r�kami wsuni�tymi g��boko w 
kieszenie spodni patrzy�em sm�tnie na moje Sumienie. Sk�d 
si� tu wzi�o?  
     - Zastanawiasz si� pewnie, sk�d si� tu wzi��em - 
powiedzia�o Sumienie. - Dziwne, znam ci� przecie�. Cho� nie 
a� tak dobrze, jak mi si� wydawa�o.  Co to za bzdury 
wypisujesz? Chcesz jatki na ziemi? Chcesz szale� i zabija�?  
Ty kapusiu, ty skar�ypyto, donosicielu, lizusie. Chcesz 
�mierci ludzi. O to ci chodzi? Je�eli tak, to nie jeste� 
wcale lepszy od zgrai wa��saj�cych si� tu diab��w, 
przeszkadzaj�cych im �y� w ciszy i spokoju, w przyja�ni i 
mi�o�ci. Piszesz, �e ludzie marnuj� czas na g�upstwa. A ty 
co robisz?  Zastan�w si�.  
     Wyci�gn�o z kieszeni swoich spodni paczk� cameli i 
zapali�o papierosa si�� woli.  Moje Sumienie ma takie 
zdolno�ci jak ja, OK, ale zdziwi�em si�, �e pali papierosy. 
Ja nie pal�.  
     - Tak, ty nie palisz - odezwa�o si� Sumienie. - Ale ja 
jestem inny, co nie znaczy, �e gorszy. Wr�cz przeciwnie. 
Teraz odchodz�, aby� mia� czas wszystko przemy�le� i 
zastanowi� si�, czy warto skar�y� na ludzi do Pana. Je�eli 
chcesz ich �mierci, pisz dalej sw�j raport, ale mnie w to 
nie mieszaj.  Je�eli chcesz ich ocali�, spal t� kartk�.  
     Sumienie wysz�o i zosta�em sam. 
                         
     Znowu kto� puka�. Wsta�em z�y, �e Sumienie znowu nie 
daje mi spokoju. Pewnie obserwuje mnie i gryzie si�, �e 
pomimo kazania dalej pisz� raport. Teraz znowu przysz�o mnie 
ostrzega�.  
     S�ysza�em, �e niekt�rych gryzie w�asne sumienie. W 
sumie dobrze, �e moje mnie nie gryzie, tylko nachodzi.  
     Przed drzwiami nikogo nie by�o. Spodziewa�em si� 
w�asnego Sumienia, a tu nic... Zaraz.  
     A ten n�? A ta kartka? 
     W drzwiach tkwi� n�, przybijaj�c z�o�on� na p� kartk� 
bia�ego papieru.  
     Wyszarpn��em n� z drzwi. Nie widzia�em nikogo.  Pusto. 
To znaczy, tak mi si� wydawa�o.  
     W pokoju od�o�y�em n� na st�, by� to zwyk�y - lecz 
ostry - n� kuchenny. Wa�na w tym wszystkim by�a kartka, na 
kt�rej napisano na maszynie: 
     WIEM, KIM JESTE�, PRZESTA�. WYNO� SI� ST�D.
     I tyle. Nic wi�cej. 
     Nie doszed�em do �adnych wniosk�w. Co z tego, �e kto� 
wie, kim jestem?  Nic. I co mam przesta�? Pisa� raport? 
Przecie� o raporcie wie tylko moje Sumienie, ale ono si� nie 
wygada. To sprawa wy��cznie wewn�trzna. M�j problem.  
     W tym momencie znowu zapukano do drzwi. 
     Zerwa�em si� z krzes�a i gwa�townie otworzy�em drzwi 
wej�ciowe, prawie zabijaj�c m�czyzn�, od kt�rego wynaj��em 
ten domek.  Popatrzy� na mnie gro�nie i jakby z obaw�.  
     - Dosta� pan kartk�? - spyta�.
     Troch� spraw si� wyja�ni�o. Wiedzia�em, �e to ten facet 
chce, �ebym si� wynosi�. Ale nie wiedzia�em, o co chodzi. 
Dlaczego mam odej��? Zagra�em na czas.  
     - Jak� kartk�? 
     - Niech pan nie robi z siebie idioty.
     - Zupe�nie nie rozu... 
     - Widzia�em, jak pan j� zdejmowa�. By�a przybita no�em.  
     - A... o to chodzi. Ta kartka od pana?  
     - Ode mnie, od mojego kolegi i od paru innych, kt�rzy 
pana rozpoznali. Czyli praktycznie od wszystkich.  
     - Rozpoznali? 
     - Tak, panie Nowak, rozpoznali.
     Nowak?  A wi�c to nie sprawa raportu. Ca�e szcz�cie.  
Przecie� to tajna praca.  
     - Co� tutaj nie pasuje, nie nazywam si� Nowak.  Myli 
mnie pan z kim innym.  
     - To niemo�liwe. Par� os�b widzia�o pana przyjazd i 
rozpozna�o w panu s�ynnego homoseksualist� Nowaka. Jest pan 
peda�em, panie Nowak, o czym pan dobrze wie. Dla takich nie 
ma tu miejsca.  
     - Powt�rz� raz jeszcze, �e nie nazywam si� Nowak i na 
pewno nie jestem homoseksualist�.  
     - Nie interesuje mnie, co pan s�dzi. Wa�ne jest to, co 
my s�dzimy o panu. Brzydzimy si� pana obecno�ci�. Jest pan 
zaka�� w tym miejscu i w ka�dym innym.  Proponuj�, �eby 
podci�� pan sobie �y�y, byle nie tutaj. Dosy� ju� ucierpia�a 
reputacja tego miejsca.  Dajemy panu godzin� czasu na 
opuszczenie domku.  
     Nie zale�a�o mi, aby tu zostawa�.  Najwa�niejsze, �e 
zacz��em pisa� raport.  
     - A co potem? 
     - Je�eli pan zostanie, b�dziemy zmuszeni pozby� si� pana 
si��. Prosz� pami�ta�, ma pan godzin�.  
     - Zastanowi� si�.
     - My nie lubimy gej�w. Na przysz�o�� prosz�, aby 
zapomnia� pan o tym miejscu i nigdy tutaj nie przyje�d�a�.  
     - I co� jeszcze? 
     - To wszystko. Od tej chwili ma pan godzin�.
 
     Odjecha�em stamt�d bez �alu, zanim min�� czas, jaki mi 
podarowano.  
     Troch� posun��em prac� do przodu. Mia�em ju� szkic 
raportu z kontroli ludzko�ci, ale nie by�em zadowolony. 
Brakowa�o paru szczeg��w, aby mie� pewno��, �e raport 
b�dzie dobry.  
     Na problem, jaki postawi�o mi Sumienie - to znaczy, czy 
chc� �mierci ludzi, czy nie - nie potrafi�em znale�� 
jednoznacznej odpowiedzi.  Apokalipsa musi nadej��. A kiedy 
to nast�pi?  
     Siedz�c pod starym kasztanem czyta�em raport raz 
jeszcze. Rozbudowa�em go i nanosi�em poprawki. Skre�la�em 
co drugie zdanie, nie chc�c zbytnio rozbudowywa� tekstu i 
pisa� g�upot. Pozostawia�em tylko suche fakty.  
     Wreszcie raport by� sko�czony.
       
     Wykr�ci�em numer St. Piotra.
     - Jeden. 
     - Siedem. 
     - Sto jeden. 
     - Trzysta siedem, s�ucham Ogie�? - St. Piotr czuwa�. 
     - Mam raport - powiedzia�em i zaraz doda�em: -...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin