Z pamiętnika odchudzającej się.doc

(66 KB) Pobierz

 

                                                                                                 

 

 

NIEDZIELA

Zaczynam pisać pamiętnik. Nie wiem dlaczego. Kiedyś już próbowałam, ale na nieudanych próbach poprzestałam. Myślę, że ten pamiętnik zaczynam pisać bo...

              Chcę wydorośleć (oczywiście duchowo)

              Chcę dbać o siebie.

              I najważniejsze... SCHUDNĄĆ!.

Muszę „spuścić” 6 kg. Tak, aż tyle. Z 60kg (tak, tak – to straszne) na 54 kg. Musi mi sie udać. Chcę, by znowu wszystkie spodnie były na mnie dobre. Wczoraj zrobiłam segregację ciuchów. Będę nosić tylko te, które lubię. Może się w końcu komuś spodobam.

              Chcę jeszcze tylko napisać, że mija właśnie niedziela, jedna z tych brzydkich, ponurych, nudnych niedziel, w czasie których jedynym zajęciem jest udawanie nauki i oglądanie telewizji.

              Na tym kończę głupowatą relację dnia, w którym nic się nie stało.

 

 

PONIEDZIAŁEK

              Nici z odchudzania. Obżarłam się jak głupia. Będę ćwiczyć! Ale najpierw powtórka z chemii, bo jutro klasówka. Odłożę jeszcze na chwilę tę chemię, bo muszę parę rzeczy zapisać.

              Ula mnie nudzi. Stwierdziłam jednak dzisiaj, że jesteśmy niejako na siebie „skazane” zgodnie z przysłowiem: „Z braku laku...”  Lekcje minęły dziś bez większych rewelacji. Historyczka miała dobry humor, matematyk też. Pośmiałyśmy się trochę. Zjadłam w szkole obiad, wracam do domu i okazuje się, że zgubiłam klucz. Wściekła poszłam do babci. Pogadałam trochę. W domu awantury nie było. Tato dorobił mi nowy klucz. Potem poszłam do kościoła i tak minął mi dzień. Przeczytałam te swoje zapiski. Beznadziejne! Bezład zupełny w pisaniu i w myśleniu! Słuchając rzępolenia gitary w radio, żałuję, że zrezygnowałam z tego instrumentu, przecież kiedyś uczyłam się grać... Muszę się teraz pouczyć chemii. A od jutra – odchudzanie!

 

 

WTOREK

              Jak zwykle zabieram się do pisania w mało odpowiedniej chwili. Tym razem na przeszkodzie nie stoi nauka, ale późna pora. Jest 22.35. Nie mam zamiaru tłumaczyć się przed samą sobą dlatego wcześniej się nie zabrałam do pisania. Po prostu – nie chciało mi się. Zaczynam zdawać sobie sprawę  z tego jaka jestem nudna. Moje myślenie skupia sie teraz najczęściej na lekcjach, krawcowej i kilogramach. Ale ostatnio dużo też myślę o Marku. Fajnie mi się z nim rozmawia. potrafimy przesiadywać godzinami w moim pokoju i rozmawiać o byle czym i śmiać sie z byle czego. Ho, Ho! Już 23.00, a mama jeszcze nie upomina?. Korzystam i piszę dalej. A więc, co się dziś zdarzyło? Zdarłam sobie kolano. Szurnęłam na beton. Tak skończyły żywot moje śliczne liliowe rajtuzki (pierwszy raz na nodze), ucierpiały też i to mocno moje nowo farbowane spodnie. A kolano boli i daje wciąż znać o sobie silnymi kłuciami. Jutro nie będę na w-f ćwiczyć i pouczę się fizy. Kończę bo tato wyszedł z łazienki i na pewno mnie zakabluje.

 

 

 

ŚRODA

              Wczoraj wieczorem nie zdążyłam już nic napisać. Zabrzmiała komenda: „Światło zgaś”, więc posłusznie wykonałam.

Teraz jest 6.50. Obudziłam się o 6.00. Musiałam się pouczyć bioli, bo jest klasówka. Rezultat jest następujący: z bioli nie umiem nic, a diabelnie chce mi się spać. Mama się obudziła. Schowałam pamiętnik pod kołdrę. Niech myśli, że się uczę.

A teraz najważniejsza wiadomość tego poranka: staję rano na wagę, patrzę, spoglądam... i widzę, że schudłam o cały kilogram. Hip, hip...! Cała radość jednak pierzchła, bo waga nie była wyzerowana...

Nie chce mi sie iść do szkoły. Mogłam wczoraj powiedzieć, że źle się czuję i leżałabym sobie dziś w domciu. Ale nie, zresztą na dworze taka ładna pogoda.... Skończyliśmy wcześniej lekcje i nie chce mi się jakoś iść na obiad. Bardzo dobrze, trochę kalorii mniej. A zresztą napadła, osaczyła mnie dzisiaj rezygnacja. Chyba nigdy nie schudnę. Urodził się kloc, rósł kloc to i klocem pozostanie.

Przestaję pisać pamiętnik.

 

                                                        

...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin