Aniele Boży Stróżu mójTy właśnie nie stój przy mniejak malowana lalaale ruszaj w te pędyniczym zając po zachodzie słońcaskoro wygania nasdziesięć po dziesiątejostatni autobusjamnik skaczący na smyczsmutek jak akwarium z jedną złotą rybkąhałasciszatrumna jak pałacykładne rzeczy gdybyśmy stanęlijak dwa świstakii zapomnieliże trzeba stąd odejść
Jan Twardowski
są takie chwile kiedy się odchodziod Aniołów Stróżów nawet Cherubinówod tych co wysokood tych co w pobliżu ---do Jezusa człowiekaniziutko na ziemiAnioł nie zrozumie nie wisiał na krzyżui miłość zna łatwąskoro nie ma ciała
Czy zostałeś aniołem dopiero po dłuższym namyśleczy zamiast palca serdecznego masz tylko wskazującyczy spowiadasz tylko z grzechów ciężkich bo lekkietrudno udźwignąćczy klaszczesz w dłonie patrząc na konaniejak na sytuację przedbramkowączy nigdy nie płaczesz, żeby się nigdy nie uśmiechaćczy umiesz uważnie bez powodu słuchaćczy nie przytulasz się żeby odejśćczy nie tęsknisz za ciałemza ludzkim uśmiechemza dłońmi złożonymi w kominekza ziębą co we wrześniu opuszcza ogrodyza źrebakiem zamykającym powiekiza chrząszczem o nogach żółtoczerwonychza każdą sekundę zawsze ostatniąza tym co nietrwałe i dlatego cenne
Mój ty nieśmiały świętybiedny anonimienie szeptałeś mój Bożenie wołałeś Pan Bógtak chciałeś Jemu służyćby o tym nie wiedział czemu krzyż swój ukryłeśzataiłeś ranynie udźwigniesz w sekreciewiary bez niewiary
Chodzą na około mnie na wysokich obcasach metaforcieniutkimi łzami piszczą na moich obrazachprzynoszą na wyciągniętych dłoniach lirykę jak kurczakapotem nawet na maszynie do pisania klękają oczamiProszę o prozężebyście sami nie darli się za włosynie podawali miłości jak jeżaw cierpieniu mówili dobranocnie nakładali tłumika na sercetak zastraszeni że niemoralniżebym nie marzła w antologii wierszy o sobie
Bałem się oczy słabną --- nie będę mógł czytaćpamięć tracę --- pisać nie potrafiędrżałem jak obora którą wiatr kołysze--- Bóg zapłać Panie Boże bo podał mi łapępies co książek nie czyta i wierszy nie pisze
Baranku Wielkanocny coś wybiegł z rozpaczyz paskudnego kątaz tego co po ludzku się nie udałoprawda, że trzeba stać się bezradnymby nie logiczne się stałoBaranku Wielkanocny coś wybiegł czystyz popiołuprawda, że trzeba dostać pałąby wierzyć znowu
jest taka Matka Boskaco nie ma kaplicyna jednym miejscu pozostać nie umieprzeszła przez Katyńchodzi po rozpaczyspotyka niewierzącychnie płaczerozumie
Odejdźmy już nie wróćmynareszcie samotność będzie samamiłość bez chęci posiadaniaBóg bez pytańrozpacz bez reklamacjipiękno bez estetykiniebo białe po burzy po deszczu niebieskiejeszcze trochę pomarudzi ostatnie słowo jak bezradny baranjeszcze wiatr szarpnie oknem bo ciepło spotka zimnoposkacze zielony pasikonik który porzucił wielkośćżeby wybrać szczęściejeszcze zaboli długopis co mi został po matceale wszystko będzie już naprawdębo bez nas
Modlę się do swej świętej wciąż bezdomnej w niebieco mówi do aniołów nie bardzo się czujęwolę polne kamienie zwykły żółty jaskierco kwitnie tak niedługo od kwietnia do majatęsknię za starą łyżką i herbatą z mlekiema kto w niebie jest smutny ten ziemię rozumie
Właśnie wtedy kiedyś pomyślałemże papugi żyją dłużejże jesteś okrutnie małyniepotrzebny jak kominek na nibyw stołowym pokojujak bezdzietny aniołlekki jak 20 groszy resztydrugorzędne genialnykiedy obłożyłeś się książkamijak człowiek chorynie wierząc w to że z niewiarypowstaje nowa wiaraże ci co odeszli jeszcze raz cięporzucąświęty i pełen pomyłekwłaśnie wtedy wybrał ciebie ktoświększy niż ty samktóry stworzył świat tak dobryże niedoskonałyi ciebie tak niedoskonałegoże dobrego
Bo widzisz tu są tacy którzy się kochająi muszą się spotkać aby się ominąćbliscy i oddaleni jakby stali w lustrzepiszą do siebie listy gorące i zimnerozchodzą się jak w śmiechu porzucone kwiatyby nie wiedzieć do końca czemu tak się stałosą inni co się nawet po ciemku odnajdąlecz przejdą obok siebie bo nie śmią się spotkaćtak czyści i spokojni jakby śnieg się zacząłbyliby doskonali lecz wad im zabrakłobliscy boją się być blisko żeby nie być dalejniektórzy umierają-to znaczy już wiedząmiłości się nie szuka jest albo jej nie manikt z nas nie jest samotny tylko przez przypadeksą i tacy co się na zawsze kochająi dopiero dlatego nie mogą być razemjak bażanty co nigdy nie chodzą paramimożna nawet zabłądzić lecz po drugiej stronienasze drogi pocięte schodzą się z powrotem.
Nie boję się dętej orkiestry przy końcu światabiblijnego tupaniaboję się Twojej miłościże kochasz zupełnie inaczejtak bliski i innyjak mrówka przed niedźwiedziemkrzyże ustawiasz jak żołnierzy na wysokichnie patrzysz moimi oczymamoże widzisz jak pszczoładla której białe lilie są zielononiebieskiepytającego omijasz jak jeża na spacerzegłosisz że czystość jest oddaniem siebieludzi do ludzi zbliżaszi stale uczysz odchodzićmówisz zbyt często do żywychumarli to wytłumacząboję się Twojej miłościtej najprawdziwszej i innej
Boże którego nie widzęa kiedyś zobaczęprzychodzę bezrobotnyprzystaję w ogonkui proszę Cię o miłość jak o ciężką pracę
Darwin znikł z długą brodą posiwiały małpyWolter już jak nekrolog w kąciku humorunawet Kopernik zmalał choć obracał ziemięspaniel życzy przed sklepem krótkiego ogonkawszystko na pysk zbity wali się bez Ciebie
Podszedł na palcach niedowiarekbo Konstytucja nie zabraniado Matki Bożej. Mówił do Niej--- tak nam się wszystko poplątałopartia przy końcu zbaraniałaniech cię za rękę choć potrzymamw Noc Szczęśliwego Rozwiązania
kto Boga stworzyłuczeń zapytałksiądz dał się przyłapaćpoczerwieniał nie wieA Bógchodzi jak po Tatrach w niebietak wszechmogący, że nie stworzył siebie
Bóg czyta wiersze na śmierć zapomnianeod razu ważne nie prosząc nikogojak bocian co wpadł na pomysł by pozostać sobątak bliskie że nie drukowanetakie co nie chciały podobać się sobiejak dziób co miał zapiać lecz schował się w rowienie miały szczęścia ni siły przebiciaumiały tylko kochać uciekając z życianiemodne jak Kopciuszek z poluchem w popieleto co nowe najszybciej się zawsze starzejeniewystrojone jak praszczur od świętatak zapomniane, że Pan Bóg pamięta
Być nie zauważonym by spotkać się z Tobąnie czytanym zbytecznymwłaśnie byle jakimprzekreślonym do końca nonszalancją rękiaromatem nie mocnym jeszcze nie poznanymtuż pomiędzy goździkiem pieprzem i migdałemfotografią nieważną bo niedokąpanąliryzmem co się siebie coraz więcej wstydziksiążką którą się kładzie wciąż jedną na drugiejjabłkiem po gruszce zawsze trochę kwaśnymrakiem trzymanym w koszu z pokrzywamiwłosami co odchodzą jak myszy po cichuszczygłem co chciał przyfrunąć lecz umarł wysokoz ogonem tak leciutkim że ponad rozpacząbiedronką zapomnianą gdy przechodzą żukiświętym któremu w czas remontu utrącono głowęniech będzie niewidzialnym skoro stał się dobrym
Byłaś taka zwyczajnarozbawione włosyw ogrodzie nad porzeczkąz jednym listkiem twarznic o tym nie wiedziałaś i ja nie wiedziałemże można się tak widzieć już ostatni razleciutki wierszyk a pomieściłrozstanie jak kosteczki śmierci
wiersze staroświeckie co wzruszają terazz rymami jak należy z przecinkiem i kropkąz dworem co znikł nagle cicho i na zawszea wiadomo cisza większa niż milczeniei pamięć już posłuszna gdy przeszłość przychodziz babcią co na werandzie cerowała dziurębez nożyczek zębami przegryzając nitkętuż przy koszu na grzyby by się nie sparzyłyz wujem co się gazetą niepotrzebnie zająłwięc pomagał mu diabeł ale kopnął aniołze smutkiem przemijania jagód jarzyn jeżyngdyby śmierci nie było nikt z nas już by nie żyłprzemijamy jak wszystko by w ten przetrwaćuczucia bez łapówek i rąbanka grzechówwielka miłość co zawsze wydaje się łatwai wie już tak od razu że nie wie co będziechoć za młodu drży serce a na starość nogawszystko co najcenniejsze spaliło się w pieklewiersze staroświeckie niemodne naiwneten sam baran co wtedyale szczęście inne
ośle z aniołamitęskniący Zecheuszu na zielonym drzewieczwarty mędrcu coś poszedł na skróty i za późno stanąłeśw Betlejemasceto z tylną częścią nagąuśmiechuchrońprzed absolutną powagą
Ciało tak święte, że trzeba je ukryćprzed wzrokiem naszym otoczyć milczeniemjak smukłe palce czapli nad strumieniemciche posłuszne daje istnieć Bogujak szczęście kruche i jak smutek stworzeńjeśli się wstydzi utraciło wiaręże miłość nawet golasa zrozumie
Modlę się do Ciebie o cierpliwośćale nie o taką małą w której się mogą pomieścićciężkie grzechy czekaniana lisna kogoś kto wyszedł i zostawił klucz pod słomiankąna oczy nieznajome lecz potrzebnena wspomnienie szkoły które ugrzęzło w kredzie na tablicyna Anioła Stróża jak na protezę ---ale o taką która czeka tylko na Ciebiea Ty przychodzisz albo z kimś bliskim albo samjak ciemność co jaśniej oświetlajak niewinność śmierciwtedy staje pomiędzy nami cisza niby goły piasekwypuszczony bez kagańca i medalu --- do niebanawet dziurawy parasol wzrusza bo ma drutytak cienkie jak dla jaskółeki nawet nie mamy pretensjiże wieczność niedokończonaże Biblia jest nadal upartajak nieostrożne serceże łza wcale nie jest okrągłaże spada ku górzetak prosta, że się znowu wymknęła rozumowaniom
cierpliwość --- spokój że przecież się staniemiłość --- z Niewidzialnym milcząca rozmowaradość --- Jego ręcepokora --- to On właśnie przed ludźmi się schowałśnieg --- wdzięczność do końcabo całuje grobyKrzyż --- kiedy miłość idzie za daleko
co nam jeszcze zostałoze sztubackiej nadziei i pieśniz pomaturalnych czereśniz listów pisanych do siebiez gorączki pierwszego kochaniaz kul uzbieranych w powstaniuz przysiąg bez doświadczeniaz oczu pełnych zdziwieniaz kasztanów spadającychz obaw przed ruskim miesiącemco nam jeszcze zostałoże biorąctom Lenina z szafy na ręceniby czytam, a szukam ze łzamizwykłej prostej wiary dziecięcej
Co potem --- to co zawszepoznikało tyluśmierć zajdzie starszym z przodua młodszym od tyłutakie są od początku prawidła niebieskienikogo nic nie dziwi. Poprzez życia bramęprzed chwilą przyszedł ktoś zbawiony z pieskiemszli razem szukając Boga lepszego od ludzirozgląda się po kątach a taki wzruszonyjak chłopak co na choinkę poleciał do szkołylub ten co niesie serce wyciągnięte z piekłakochamy nazbyt często gdy kochać nie możnaa miłość im głupsza tym bardziej ostrożnaWchodzą w Pana Naszego królestwo ubogiedoktoraty na zimno chrupie mysz pod progiema to co zrozumiałeś to już nie jest Bogiem
Bóg wszechmogący co prosi o miłośćtak wszechmogący że nie wszystko możeskoro dał wolną wolęmiłość teraz samawybiera po swojemuto czyni co zechcewięc czasem wzruszenie jak szczęście przylaszczekco się od razu na wiosnę kochająbywa obojętność to jest sprawy trudnegłogi tak bardzo bliskie że siebie nie znająkocha lub nie kocha --- to jęk nie pytaniewięc oczy zwierząt ogromne i smutneśpi spokojnie w gnieździeszpak szpakowa szpaczekBóg co prosi o miłośćrozgrzeszy zrozumieWszechmoc wszystko potrafiwięc także zapłaczeWszechmoc gdy kocha najsłabszym być umie
Szukam co było zginęłoco Ci zginęło Paniegwiazdy nie ruszyły się z miejscanie zmieniły adresuksiężyc staroświecki został po dawnemuchoć jak podeptanytak jak przedtempółtora miliona gatunków chrząszczyw dalszym ciągu kaczka ma dwanaście tysięcy piórwiatr kręci się w kółko tak stale potrzebny że bezradnyzgodnie z planem wędruje w marcu łosoś w górę rzekiniebieski i szarygryfon wystawia ptaki wodne unosząc przednią łapęgęś tylko pod skrzydło chowa głowęjeśli się mrówki zgubią to się same odnajdąbo mrowisko zawsze przy drzewie od południowej stronypodobno małp przybywa --- nie ubywatylko człowiek stale Ci się gubiurodzony dezerter
Nie o grzechy mnie pytajco zostało we mnieIle szczerości tego co już było dawnoile uśmiechów wcześniejszych od myśliniewinności jak długowłosego jamnikaalbumu z wierszem "kto bibułę buchnie niech mu łapa spadnie"snu od bólu głowyliścia wiązu co drapieserce widzącego bez okularówbarwy której się uczyłem jak muzykikamienia wystrzelonego z procy k...
rozwojowo