Steel Danielle - Klon i ja.rtf

(413 KB) Pobierz
Danielle Steel

Danielle Steel

KLON I JA

(The Klone and I)

Przełożyła Bożena Krzyżanowska

 

 

 

Tomowi Perkinsowi

i jego wielu obliczom,

doktorowi Jekyllowi, Mr. Hyde’owi

i Izaaccowi Klonowi,

który daje najwspanialszą

biżuterię...

ale przede wszystkim Tomowi

za ofiarowanie mi Klona

i dostarczenia wielu wspaniałych chwil.

Z najserdeczniejszymi pozdrowieniami

d.s.

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Moje pierwsze i jedyne dotychczas małżeństwo skończyło się dokładnie dwa dni przed Świętem Dziękczynienia. Doskonale pamiętam tę chwilę. Leżałam na podłodze naszej sypialni, szukając pod łóżkiem buta. Miałam na sobie ulubioną, znoszoną flanelową nocną koszulę, która niezmiennie zsuwała mi się z ramienia. Wtedy właśnie wszedł mój mąż w nienagannie wyprasowanych wełnianych spodniach i idealnie czystym blezerze. Wygłosił jakiś złośliwy komentarz, widząc że znalazłam szukane od dwóch lat okulary, fluorescencyjną plastikową bransoletkę, której zniknięcia nawet nie zauważyłam i czerwoną tenisówkę noszoną przed laty przez mojego syna, Sama. To tyle, jeśli chodzi o gruntowne porządki w naszym domu. Najwyraźniej żadna z wielu zatrudnianych przeze mnie sprzątaczek nigdy nie zaglądała pod łóżka.

Kiedy się stamtąd wydostałam, Roger spojrzał na mnie i uprzejmie poprawił moją nocną koszulę. Sprawiał wrażenie dziwnie oficjalnego. Przyglądałam mu się, wciąż rozczochrana po wyprawie pod łóżko. - Coś mówiłeś? - zapytałam z uśmiechem. Nie zdawałam sobie wówczas sprawy, że między zębami mam borówkę z jedzonej przed godziną bułeczki. Odkryłam to dopiero jakieś trzydzieści minut później, kiedy z nosem czerwonym od płaczu przez przypadek zerknęłam w lustro. Ale w tym miejscu mojej opowieści wciąż się uśmiechałam, nie mając pojęcia, co mnie czeka.

- Prosiłem, żebyś usiadła - wyjaśnił, z zainteresowaniem przyglądając się mojemu strojowi, fryzurze i uśmiechowi.

Nigdy nie potrafiłam prowadzić z mężczyzną inteligentnej rozmowy, gdy on był ubrany, jakby właśnie wybierał się na Wall Street, a ja miałam na sobie jedną z moich ukochanych nocnych koszul. Chociaż całkiem niedawno myłam głowę, po raz ostatni czesałam się poprzedniego wieczoru. Paznokcie miałam przycięte i czyste, ale jeszcze w czasie studiów przestałam je malować. Wydawało mi się, że dzięki temu sprawiam wrażenie bardziej inteligentnej, poza tym uważałam to jedynie za dodatkowy kłopot. W końcu byłam mężatką. W tym okresie żyłam w złudnym przekonaniu, że mężatki wcale nie muszą się tak bardzo starać. Najwyraźniej potwornie się myliłam, o czym już wkrótce miałam się przekonać.

Usiedliśmy naprzeciwko siebie na dwóch wyściełanych, satynowych krzesłach stojących w nogach naszego łóżka, chociaż zawsze uważałam, że głupio wyglądają. Czasami odnosiłam wrażenie, że znajdują się tam po to, żebyśmy mogli prowadzić na nich negocjacje, czy należy iść do łóżka, czy nie. Jednakowoż Roger utrzymywał, że tam właśnie powinny stać - widocznie przypominały mu matkę. Nigdy nie zastanawiałam się, czemu tak bardzo się przy tym upierał, a szkoda. Roger często opowiadał o matce.

Wyglądało na to, że ma mi coś ważnego do powiedzenia, dlatego starannie zapięłam nocną koszulę, potwornie żałując, że nie zdążyłam założyć noszonych na co dzień dżinsów i bluzy. Nie przywiązywałam zbytniej uwagi do seksapilu. Dużo ważniejsze były dla mnie dzieci oraz fakt, że jestem żoną Rogera i związana z tym odpowiedzialność. Seks traktowałam jak coś, co od czasu do czasu sprawiało mi jeszcze odrobinę przyjemności, choć ostatnio zdarzało się to bardzo rzadko.

- Jak się masz? - zapytał, a ja uśmiechnęłam się nieco zdenerwowana. Złośliwa borówka niewątpliwie przez cały czas nieprzyzwoicie puszczała do niego perskie oko.

- Jak się mam? Chyba w porządku. Dlaczego pytasz? Czy źle wyglądam?

Przyszło mi na myśl, że może jego zdaniem sprawiam wrażenie chorej lub coś w tym stylu, ale jak się okazało, to dopiero miało nadejść.

Usiadłam, spodziewając się usłyszeć, że dostał podwyżkę, stracił pracę albo zabiera mnie do Europy. Czasem tak czynił, gdy był wolniejszy. Niekiedy po prostu niespodziewanie proponował podróż. Najczęściej w taki właśnie sposób oznajmiał mi, że właśnie znalazł się na bruku. W jego oczach jednak nie było ani śladu zażenowania. Tym razem wcale nie chodziło o jego pracę ani wakacje - czekała mnie całkiem inna niespodzianka.

Nocna koszula w zestawieniu z satynowymi krzesłami wyglądała trochę nieefektownie, na dodatek powoli zsuwałam się z siedzenia. Zapomniałam, że są śliskie, ponieważ z zasady nigdy z nich nie korzystałam. W starej koszuli flanelowej, którą miałam na sobie, było kilka niewielkich dziur, aczkolwiek nie ukazywały one niczego nadzwyczajnego, ponieważ w nocy trochę zmarzłam i włożyłam pod spód postrzępiony podkoszulek. Od trzynastu lat, od wyjścia za mąż, taki wygląd w zupełności mnie zadowalał. Było to trzynaście szczęśliwych lat - przynajmniej do tego momentu. Przyjrzawszy się Rogerowi, doszłam do wniosku, że znam go tak samo dobrze, jak swoje nocne koszule. Wydawało mi się, że jestem jego żoną od zawsze i oczywiście byłam święcie przekonana, że tak zostanie aż do śmierci. Znałam go od dziecka i od wielu lat uważałam go za swojego najlepszego przyjaciela - był jedynym człowiekiem, któremu naprawdę ufałam. Wiedziałam, że chociaż ma kilka wad, nigdy mnie nie skrzywdzi. Czasami, jak większość mężczyzn, bywał w pewnych sprawach nieustępliwy, miał problemy z utrzymaniem pracy, ale nigdy mnie nie zranił ani nie silił się na złośliwość.

Roger właściwie nigdy nie zrobił oszałamiającej kariery. Kiedy wzięliśmy ślub, pracował w reklamie, potem w kilku różnych miejscach zajmował się marketingiem. Miał również na swym koncie pewną ilość nie najlepszych inwestycji. Ale nigdy zbytnio się tym nie przejmowałam. Był miłym człowiekiem i dobrze mnie traktował. Chciałam wyjść za niego za mąż. A dzięki dziadkowi, który przed śmiercią założył dla mnie fundusz powierniczy, mogliśmy sobie pozwolić na całkiem wygodne życie. Pieniądze dziadunia nie tylko zapewniły byt mnie, Rogerowi i dzieciom, lecz również pozwalały na pewną wyrozumiałość w stosunku do popełnianych przez niego błędów finansowych. Spójrzmy prawdzie w oczy. Od lat wiedziałam, że mój mąż nie potrafi zarobić pieniędzy ani utrzymać pracy dłużej niż rok lub dwa. Posiadał za to sporo innych cudownych cech. Był wspaniałym ojcem i miał bardzo zgrabne nogi. Oboje lubiliśmy oglądać w telewizji te same programy, uwielbialiśmy spędzać lato na przylądku i jednakową sympatią darzyliśmy nasz apartament w Nowym Jorku. Raz w tygodniu chodziliśmy do kina, a wówczas mój mąż pozwalał mi wybierać nawet najbardziej kiepskie filmy. Kiedy sypialiśmy ze sobą podczas studiów, uważałam, że przy Rogerze blednie nawet Casanovą. To Rogerowi oddałam dziewictwo. Lubiliśmy ten sam rodzaj muzyki, poza tym podczas tańca zawsze śpiewał mi do ucha. Był wspaniałym tancerzem, dobrym ojcem i moim najlepszym przyjacielem. Kto zwracałby zatem uwagę na to, że nie potrafił utrzymać pracy? Dzięki dziadkowi wcale nie musiałam się tym przejmować. Nigdy nie przyszło mi nawet na myśl, że zasługiwałam na coś więcej. Roger w zupełności mi wystarczał.

- O co chodzi? - zapytałam wesoło, zakładając nogę na nogę. Od wielu tygodni ich nie goliłam, ale w końcu był listopad, poza tym wiedziałam, że Roger nie zwraca uwagi na takie drobiazgi. Nie wybierałam się na plażę, jedynie rozmawiałam z mężem, siedząc na głupim, śliskim, satynowym krześle i czekałam, jaką tym razem ma dla mnie niespodziankę.

- Chciałbym ci coś powiedzieć - zaczął, przyglądając mi się niespokojnie, jakby podejrzewał, że przy pomocy jakichś kabli jestem podłączona do bomby, która lada chwila może wybuchnąć, a wówczas rozlecę się na milion kawałeczków. Pomijając jednak moje zarośnięte nogi i borówkę między zębami, byłam całkiem niegroźna. Jestem osobą dość spokojną i pogodną, a swojemu mężowi nigdy nie stawiałam zbyt wielkich wymagań. Stosunki między nami układały się dużo lepiej niż w większości zaprzyjaźnionych z nami małżeństw lub tak mi się przynajmniej wydawało, i byłam mu za to niezmiernie wdzięczna. Święcie wierzyłam, że czeka nas długie, wspólne życie i uważałam, że pięćdziesiąt lat u boku Rogera to wspaniała perspektywa. Z pewnością dla niego. Dla mnie również.

- O co chodzi? - zapytałam czule, dochodząc do wniosku, że może jednak ponownie zwolniono go z pracy.

Jeśli tak, z pewnością dla żadnego z nas nie byłoby to nic nowego. Zdarzało się to już wcześniej, chociaż ostatnio w takich przypadkach Roger zachowywał się coraz bardziej defensywnie, a kolejne zwolnienia następowały coraz szybciej. Uważał, że szefowie czepiają się i nikt nie docenia jego zdolności, w związku z tym „nie ma sensu dłużej przejmować się tą gównianą robotą”. Przypuszczałam, iż czeka mnie właśnie jedna z takich chwil, zwłaszcza że w ciągu ostatnich kilku miesięcy zrzędził bardziej niż zwykle. Zastanawiał się, po co ma w ogóle pracować, powtarzał, że chętnie spędziłby rok w Europie z dziećmi i ze mną, chciał również spróbować napisać scenariusz lub książkę. Nigdy wcześniej nie miewał takich pomysłów, sądziłam więc, że przeżywa kryzys wieku średniego i dlatego rozważa zamianę codziennego młyna biurowego na „sztukę”. Fundusz dziadka pozwoliłby nam przetrwać nawet i to. W każdym razie, nie chcąc wprawiać go w zakłopotanie, nigdy nie rozmawiałam z nim o jego częstych niepowodzeniach i ciągłych zmianach pracy, pomijałam również milczeniem fakt, że dzięki nieżyjącemu już dziadkowi nasza rodzina ma zapewniony byt na lata. Chciałam być idealną żoną i chociaż nie był czarodziejem z Wall Street, czego zresztą nigdy mi nie obiecywał, uważałam go za dobrego faceta.

- O co chodzi, kochanie? - zapytałam, wyciągając do niego rękę.

Nie pozwolił się dotknąć. Zachowywał się, jakby miał iść do więzienia za molestowanie seksualne lub obnażanie się w którymś z klubów, lecz wstydził mi się do tego przyznać. W końcu jednak usłyszałam wielkie oświadczenie Rogera.

- Wydaje mi się, że cię nie kocham.

Patrzył mi prosto w oczy, zupełnie jakby starał się w nich dostrzec jakiegoś przybysza z kosmosu i przemawiał do niego, a nie do żony, siedzącej w podartej nocnej koszuli i z borówką w zębach.

- Co takiego? - wyrwało mi się.

- Powiedziałem, że cię nie kocham. Wyglądało na to, że naprawdę tak myśli.

- Nieprawda.

Spojrzałam na niego spod przymrużonych powiek. Zupełnie nie wiem, jakim cudem zauważyłam, że zawiązał krawat, który ofiarowałam mu w ubiegłym roku na Boże Narodzenie. Dlaczego, do diabła, zdecydował się właśnie na ten, skoro chciał mi powiedzieć, że mnie nie kocha?

- Powiedziałeś, że tylko tak ci się wydaje. To pewna różnica. Zawsze sprzeczaliśmy się o głupie sprawy, właściwie o drobiazgi typu: kto skończył mleko lub zapomniał wyłączyć światło. Nigdy nie kłóciliśmy się o to, jak wychować dzieci lub do jakiej szkoły je posłać. Nie było o co prowadzić wojny. Tego typu decyzje należały do mnie. Roger zawsze był zbyt zajęty grą w tenisa lub golfa, łowieniem ryb z przyjaciółmi albo pielęgnowaniem najgorszego przeziębienia w historii, by spierać się ze mną o dzieci. Uważał, że to moja sprawa. Chociaż był wspaniałym tancerzem i czasami miło spędzaliśmy ze sobą czas, nigdy nie należał do ludzi odpowiedzialnych. Mój mąż zawsze bardziej zajmował się sobą niż mną, lecz przez trzynaście lat jakoś udawało mi się tego nie dostrzegać. Kiedyś zależało mi jedynie na tym, żeby wyjść za mąż i mieć dzieci. Dzięki temu nigdy wcześniej nie zauważyłam, jak mało robił dla mnie.

- Co się stało? - zapytałam, starając się opanować ogarniającą mnie panikę. Mojemu mężowi „wydawało się”, że mnie nie kocha. To wszystko nie pasowało do istniejącego stanu rzeczy.

- Nie wiem - odparł Roger niezbyt pewnie. - Po prostu rozejrzałem się wokół siebie i zdałem sobie sprawę, że to nie jest mój dom.

To było znacznie gorsze, niż gdyby stracił pracę. Czułam się tak, jakby Roger próbował się ode mnie uwolnić. Jakby naprawdę miał taki zamiar.

- To nie jest twój dom? O czym ty mówisz? - zapytałam, coraz bardziej ześlizgując się z satynowego krzesła. Nagle zaczęło mi się wydawać, że w nocnej koszuli wyglądam niewiarygodnie brzydko. Zdałam sobie sprawę, że już dawno temu powinnam znaleźć odrobinę czasu, żeby kupić sobie nową. - Przecież tutaj mieszkasz. Kochamy się. Mamy dwójkę dzieci. Na litość boską, Roger... czyżbyś był pijany? A może naćpany? - nagle wpadłam na inny pomysł. - Może powinieneś coś wziąć. Prozac. Zoloft. Midol. Coś w tym rodzaju. Źle się czujesz?

Wcale nie próbowałam zdyskredytować jego słów, jedynie w ogóle ich nie rozumiałam. To, co mówił, było czystym szaleństwem. Większym niż stwierdzenie, że ma zamiar napisać książkę lub scenariusz, chociaż w ciągu trzynastu lat małżeństwa nigdy do nikogo nie wysłał żadnego listu.

- Nic mi nie jest.

Patrzył na mnie obojętnie, jakby w ogóle mnie nie znał lub jakbym stała się dla niego kimś obcym. Wyciągnęłam rękę, by ująć jego dłoń, ale nie pozwolił mi na to.

- Steph, to prawda.

- Niemożliwe - powiedziałam z oczami pełnymi łez, które, nim zdołałam się powstrzymać, zaczęły spływać mi po policzkach. Brzeg koszuli, którym instynktownie otarłam twarz, natychmiast zrobił się czarny. Tusz nałożony na oczy jeszcze poprzedniego dnia teraz znaczył całą moją twarz i nocną koszulę. Ładny obrazek. Niezwykle ujmujący. - Kochamy się, a to jest czyste szaleństwo... - miałam ochotę zacząć na niego krzyczeć.

- Nie możesz mi tego zrobić, jesteś moim najlepszym przyjacielem. - Właśnie w mgnieniu oka przestał nim być. W ciągu zaledwie kilku sekund stał się obcym człowiekiem.

- Nie, to wcale nie szaleństwo.

Jego oczy były puste. Zdałam sobie sprawę, że właściwie już odszedł. Czułam się tak, jakby ktoś uderzył w moje serce taranem, rozbił je na kawałki i przebił na wylot.

- Kiedy o tym zadecydowałeś?

- W lecie - odparł spokojnie. - Dokładnie czwartego lipca - dodał z absolutną precyzją.

Co takiego zrobiłam czwartego lipca? Dotychczas nie przespałam się z żadnym z jego przyjaciół ani nie zgubiłam dzieci. Mój fundusz powierniczy nie wyczerpał się i właściwie powinien wystarczyć nam do końca życia. A zatem, do jasnej cholery, o co Rogerowi chodziło? Poza tym jak on to sobie wyobraża - co będzie jadł, jeśli przestanie korzystać z pieniędzy mojego dziadka, a po straceniu pracy nie wesprze go nikt o tak łagodnym usposobieniu, jak ja?

- Czemu właśnie czwartego lipca?

- Po prostu spojrzałem na ciebie i doszedłem do wniosku, że wszystko się skończyło - oznajmił chłodno.

- Dlaczego? Czy jest jakaś inna kobieta? - wydusiłam z siebie z ogromnym trudem, a Roger zrobił minę człowieka urażonego.

- Ależ skąd.

„Ależ skąd”. Mój mąż po trzynastu latach małżeństwa oświadcza mi, że już mnie nie kocha, a ja nie mam nawet prawa podejrzewać istnienia jakiejś obdarzonej dużym biustem rywalki pamiętającej o goleniu nóg częściej niż raz na trzy miesiące. Nie zrozumcie mnie źle, wcale nie jestem jakąś wstrętną poczwarą, nie mam wąsów ani ciała pokrytego futrem. Jednak muszę się przyznać, że w owych bolesnych czasach trochę się zaniedbałam, aczkolwiek mijający mnie na ulicy ludzie nie dostawali na mój widok torsji. Mężczyźni, których spotykałam na przyjęciach, nadal uważali mnie za atrakcyjną. Lecz przy Rogerze... być może... zbyt mało o siebie dbałam. Nie byłam gruba ani nic z tych rzeczy, po prostu w domu nie przejmowałam się zbytnio swoim ubiorem, a do łóżka zakładałam raczej dość dziwne stroje. W związku z tym rozwiódł się ze mną. Naprawdę.

- Zostawiasz mnie? - zapytałam z desperacją w głosie.

Nie mogłam uwierzyć, że spotyka mnie coś takiego. Przez całe życie, a zwłaszcza w okresie, kiedy byłam mężatką, dość wyniośle traktowałam kobiety, które straciły mężów, głównie rozwódki. Mnie coś takiego nigdy nie mogło się zdarzyć. Wszakże powoli zaczynałam dochodzić do wniosku, że nie tylko może, lecz właśnie zdarzyło się. Tymczasem niemal całkowicie zsunęłam się z tego cholernego, stojącego w mojej sypialni, śliskiego satynowego krzesła, a Roger obserwował mnie, jakbym była całkiem obcą osobą, a nie kobietą, którą poślubił trzynaście lat temu. Patrzył na mnie jak na przybysza z kosmosu.

- Sądzę, że tak - odparł na moje pytanie, czy mnie opuszcza.

- Ale dlaczego?

W tym momencie zaczęłam szlochać. Byłam przekonana, że Roger mnie zabija albo przynajmniej próbuje to robić. Nigdy w życiu nie byłam tak przerażona. Właśnie musiałam się pożegnać ze swoim obecnym statusem, mężczyzną, który mi go zapewniał, poczuciem bezpieczeństwa i dotychczasowym trybem życia. Kim będę bez tego wszystkiego? Nikim.

- Muszę odejść. Koniecznie. Nie jestem w stanie tu oddychać.

Nigdy nie zauważyłam, by Roger miał jakiekolwiek kłopoty z oddychaniem. Moim zdaniem, dotychczas szło mu to całkiem nieźle. Prawdę mówiąc, chrapał jak niedźwiedź. W jakiś sposób nawet to lubiłam. Przypominało mi mruczenie wielkiego kocura. Ale w końcu to nie ja odchodziłam od niego, lecz on ode mnie.

- Dzieciaki doprowadzają mnie do obłędu - wyjaśnił. - Przez cały czas odczuwam zbyt dużą presję, dokucza mi nadmiar odpowiedzialności... hałasu... właściwie nadmiar wszystkiego... a ty wydajesz mi się całkiem obcą osobą.

- Ja, obcą osobą? - zapytałam zdumiona.

Jakaż obca osoba paradowałaby po jego domu nieuczesana, z nieogolonymi nogami i w podartej flanelowej koszuli? Obce kobiety noszą minispódniczki, wysokie obcasy i obcisłe bluzeczki ciasno przylegające do gigantycznych silikonowych implantów. Najwyraźniej jednak Rogerowi nikt tego jeszcze nie powiedział.

- Po dziewiętnastu latach znajomości nie możemy być sobie obcy, Roger, poza tym jesteś moim najlepszym przyjacielem.. - Ale teraz wszystko się zmieniło. - Kiedy odchodzisz? - wy dukałam, nadał rozsmarowując nocną koszulą czarny tusz.

Słowo żałosna z pewnością nie określało zbyt jednoznacznie mojego wyglądu. Bliższy prawdy byłby przymiotnik brzydka. Ale najlepiej odpowiadało określenie odrażająca. Musiałam wyglądać obrzydliwie, a by dodać tej scenie nieco smaczku, właśnie zaczynało mi płynąć z nosa.

- Myślę, że zostanę jeszcze na święta - oznajmił Roger po wielkopańsku.

Podejrzewam, że próbował być miły, ale dla mnie liczyło się tylko to, iż tym sposobem zyskałam mniej więcej miesiąc by pogodzić się z zaistniałą sytuacją albo spróbować przekonać Rogera by został. Może pomogłyby wakacje w Meksyku... na Hawajach... Tahiti... albo Galapagos. Gdzieś, gdzie jest ciepło i seksownie. Byłam święcie przekonana, że w tym momencie Roger bez trudu potrafiłby wyobrazić sobie mnie na jakiejś plaży w podkoszulku i flanelowej nocnej koszuli.

- Na razie przeprowadzę się do pokoju gościnnego..

Wyglądało na to, że naprawdę ma taki zamiar. To było gorsze niż najkoszmarniejszy sen. Działo się to, co w moim przekonaniu było zupełnie niemożliwe. Mój mąż mnie opuszczał i właśnie przed chwilą oświadczył mi, że już mnie nie kocha. Udało mi się zarzucić mu ręce na szyję, rozmazać resztę tuszu na kołnierzyku nieskazitelnie czystej koszuli, zamoczyć blezer i zabrudzić krawat. Roger objął mnie ostrożnie, niczym kasjer bankowy bojący się zbliżyć do obwieszonego laseczkami dynamitu złodzieja. Bez trudu zauważyłam, że mój mąż nie chce się do mnie przytulić.

Z perspektywy czasu wcale nie jestem pewna, czy mogę go o to winić. Oglądając się wstecz, zdaję sobie również sprawę, że już dużo wcześniej przestaliśmy się rozumieć. W owym czasie sypialiśmy ze sobą raz na dwa, trzy, czasem nawet sześć miesięcy, kiedy już za bardzo skarżyłam się i Roger w końcu postanowił wypełnić swój obowiązek. Zabawne, jak łatwo przeoczyć tego typu rzeczy albo znaleźć dla nich jakieś uzasadnienie. Zakładałam, że w zależności od sytuacji, jest zestresowany pracą lub jej brakiem. Kiedy indziej w naszym łóżku spały dzieci albo pies, jednym słowem usprawiedliwiałam go na tysiąc różnych sposobów. Podejrzewam, że nie na tym polegał problem. Może po prostu go nudziłam. Ale tego ranka, siedząc naprzeciwko swojego męża, wcale nie myślałam o seksie. Moje życie zawisło na włosku i ledwo się na nim trzymało.

W końcu Roger zdołał wyrwać się z moich objęć, a ja zaszyłam się w łazience, by wypłakać się w ręcznik. Kiedy jednak uważnie się sobie przyjrzałam, dostrzegłam nie tylko fryzurę, będącą efektem ośmiogodzinnego kręcenia głową po poduszce, lecz również pozostałość bułeczki z borówkami. Gdy zdałam sobie sprawę, że Roger widział mnie w takim właśnie stanie, rozszlochałam się na dobre. Nie miałam pojęcia, w jaki sposób go odzyskać, a co gorsza, czy w ogóle jest to możliwe. Sięgając pamięcią wstecz, zaczęłam się zastanawiać, czy przypadkiem przez cały czas nie wychodziłam z założenia, że fundusz powierniczy już na zawsze zdoła zatrzymać przy mnie Rogera. Może żywiłam przekonanie, że dzięki swej wrodzonej niekompetencji mój mąż całkowicie się ode mnie uzależni? Najwyraźniej jednak tak się nie stało. W dodatku jego miłości nie zwiększało również i to, że nie próbowałam obciążać go żadną odpowiedzialnością i zawsze, niezależnie od sytuacji, starałam się zachować pogodę ducha. Wręcz czułam, że Roger powoli zaczyna mnie nienawidzić.

O ile mnie pamięć nie myli, przepłakałam cały dzień. Wieczorem mój mąż przeprowadził się do pokoju gościnnego, wyjaśniając dzieciom, że ma jakąś robotę. Później z ogromnym trudem, niczym ciężarówka z trzema przebitymi oponami, przebrnęliśmy przez Święto Dziękczynienia. Odwiedzili nas nasi rodzice i siostra Rogera, Angela, z dziećmi. W zeszłym roku odszedł od niej mąż, by móc związać się ze swoją sekretarką. Wiedziałam, że w niedalekiej przyszłości mnie czeka to samo. Ponieważ bardzo się tego wstydziłam, nie powiedziałam nikomu, co się stało. Tylko siostra Rogera stwierdziła, że wyglądam, jakby coś mnie trapiło. Oczywiście, to samo można było powiedzieć o niej, kiedy zostawił ją Norman. Przez sześć miesięcy znajdowała się w stanie głębokiej depresji. Teraz ratowało ją tylko to, że miała romans ze swoim psychiatrą.

Dużo gorsze było Boże Narodzenie. Przy kominku tradycyjnie wisiały pończochy, a mimo to, ilekroć nikt na mnie nie patrzył, popłakiwałam po kątach. Co gorsza, wciąż nie mogłam w to wszystko uwierzyć i za wszelką cenę starałam się skłonić Rogera, żeby nie odchodził. Nie zrobiłam tylko jednego - nie kupiłam sobie nowych nocnych koszul. Bardziej niż kiedykolwiek potrzebowałam starych, ponieważ teraz tylko one podtrzymywały mnie na duchu. W tym czasie zakładałam do nich niedopasowane kolorystycznie skarpetki Rogera. On sam tym razem nie udawał nawet, że próbuje szukać jakiejś pracy, przestał także mówić o pisaniu powieści.

Dzieciom powiedzieliśmy o wszystkim w Nowy Rok. Sam miał wtedy sześć lat, a Charlotte jedenaście. Oboje tak bardzo płakali, że patrząc na nich, miałam ochotę umrzeć. Któraś z moich znajomych wyznała, że był to najgorszy dzień w jej życiu. Wierzyłam jej. Po przeprowadzeniu tej rozmowy dostałam torsji, a potem poszłam do łóżka. Roger zadzwonił do swojego terapeuty i wybrał się na kolację z jakimś przyjacielem. Zaczynałam go nienawidzić. Wyglądało na to, iż świetnie się czuje, podczas gdy ja naprawdę umierałam. Pozbawił mnie sensu życia i wszystkiego, w co kiedyś wierzyłam. Najgorsze jednak było to, że zaczynałam czuć wstręt do siebie.

Dwa tygodnie później ostatecznie się wyprowadził. By nie wdawać się w nudne szczegóły, spróbuję skupić się tylko na sprawach najważniejszych. Zdaniem Rogera srebro, porcelana, dobre meble, komputer, a także cały sprzęt stereofoniczny i sportowy należał do niego, ponieważ to on osobiście wypisywał czeki, którymi zapłaciliśmy za te rzeczy, chociaż pieniądze pochodziły z mojego funduszu powierniczego. Mnie przypadła w udziale pościel, meble, których nienawidziliśmy od samego początku i całe wyposażenie kuchni, niezależnie od tego, w jakim było stanie. Dopiero po wyprowadzce Rogera dowiedziałam się, że wystąpił o alimenty i chce, żebym pokrywała wszelkie koszty ponoszone przez niego podczas zajmowania się dziećmi, łącznie ze zużytą przez nie pastą do zębów i opłatami za wypożyczenie kaset wideo. Poza tym miał dziewczynę. W dniu, kiedy to odkryłam, uwierzyłam, że między nami naprawdę wszystko się skończyło.

Spotkałam ją po raz pierwszy, kiedy w walentynki zawiozłam do niego dzieci. Była fantastyczną, piękną, seksowną blondynką. Miała na sobie tak krótką spódniczkę, że widziałam jej bieliznę. Wyglądała na czternastolatkę, a jej IQ prawdopodobnie odpowiadał poziomem siedmioletniej dziewczynce. Roger był ubrany w kurtkę narciarską podbitą futrem i dżinsy, których uprzednio nigdy nie chciał nosić. Widząc na jego ustach lubieżny uśmiech, miałam ochotę go uderzyć. Jego wybranka była wspaniała. Zrobiło mi się niedobrze.

Nie mogłam już dłużej oszukiwać się. Doskonale wiedziałam, dlaczego ode mnie odszedł. Wcześniej wielokrotnie mi powtarzał, że chce sam sobie udowodnić pewne rzeczy i nie może już dłużej być całkiem uzależniony ode mnie. (Kogo on próbował oszukać? Kto miał go utrzymywać, jeśli nie ja?) Właściwie były to pobudki, które mogły zasługiwać na podziw, lecz spojrzawszy w twarz tej dziewczyny, zrozumiałam całą prawdę. Moja następczyni była piękna, a ja (chociaż z pewnością coś jeszcze zostało z mojej urody) wyglądałam potwornie. Nie pamiętałam, kiedy po raz ostatni byłam u fryzjera, nie malowałam się, chodziłam w butach na płaskim obcasie i nosiłam wygodne ubrania, w które łatwo było wskoczyć, kiedy przyszła moja kolej na podwiezienie dzieciaków do szkoły (gotowe zestawy składały się ze starych, wyblakłych bluz, wyrzuconych przez Rogera spodni do tenisa i dziurawych espadryli). Na domiar złego od wieków nie goliłam nóg (dzięki Bogu nadal usuwałam włosy pod pachami - inaczej Roger rzuciłby mnie wiele lat temu) i bardzo dawno przestałam robić z nim pewne rzeczy... To wszystko dotarło do mojej świadomości, gdy zobaczyłam jego wybrankę. Ale odkrywając prawdę o sobie, równocześnie dowiedziałam się czegoś o nim. Przesadne troszczenie się o męża - tak jak miało to miejsce w moim przypadku - wcale nie jest zbyt seksownym zajęciem. Mężczyzna, który pozwala, by kobieta wszystko za niego robiła, ponieważ sam jest zbyt leniwy, by o cokolwiek się zatroszczyć, po jakimś czasie przestaje być atrakcyjny. Być może kochałam Rogera, mimo to już od wielu lat nie był w stanie mnie podniecić. Jak miał to zrobić? Ochraniałam go, dbałam o jego wygląd i dobry nastrój, chociaż nic nie robił i niczego sobą nie prezentował. A co ze mną? Zaczynałam powoli dochodzić do wniosku, że być może dziadek wcale nie wyświadczył mi aż tak wielkiej przysługi. Biedaczysko, Bóg świadkiem, że to wcale nie była jego wina, mimo to w jakiś sposób stałam się dla Rogera dojną krową, następczynią jego matki, która robiła za niego wszystko, dopóty, dopóki nie związał się ze mną. Naprawdę nie potrafiłam sobie przypomnieć, czy kiedykolwiek mój mąż zrobił coś dla mnie. Wynosił śmieci, wieczorem gasił światła, czasami, gdy byłam zajęta, zawoził dzieci na tenisa... ale co zrobił dla mnie? Niech mnie diabli wezmą, ale nic nie przychodziło mi do głowy.

Tego dnia wyrzuciłam swoje flanelowe koszule. Wszystkie. No dobrze, z wyjątkiem jednej. Zostawiłam ją na wypadek, gdybym pewnego dnia naprawdę rozchorowała się lub gdyby ktoś umarł - wówczas mogłam potrzebować czegoś, co byłoby w stanie dodać mi otuchy. Pozostałe powędrowały na śmietnik. Następnego dnia kazałam zrobić sobie manicure i obcięłam włosy. Był to początek długiego, powolnego i bolesnego procesu, który obejmował nawet regularne golenie nóg, bieganie po Central Park, czytanie gazet od deski do deski, chociaż dotychczas poprzestawałam na czytaniu nagłówków, codzienne malowanie się (nawet wówczas, gdy tylko podwoziłam dzieci do szkoły), skrócenie wszystkich spódniczek, kupno nowej bielizny i przyjmowanie wszystkich zaproszeń, jakkolwiek nie było ich zbyt wiele.

Chodziłam gdzie się dało, niezmiennie jednak wracałam do domu ciężko załamana. Brakowało mi męskiego odpowiednika przyjaciółki Rogera. Sam i Charlie nazwali ją Lalunią, a mnie wciąż prześladowały jej włosy, twarz, uroda i nogi. Problem polegał na tym, że bardzo chciałam wyglądać tak jak ona, nie przestając być sobą.

Cały ten proces zajął mi w przybliżeniu siedem miesięcy, a kiedy dobiegł końca, było już lato. Wytrwale płaciłam alimenty, pokrywałam wszystkie wydatki związane z dziećmi, stopniowo uzupełniałam srebro, porcelanę i meble, przestałam również budzić się każdego ranka zmyślą, w jaki sposób odzyskać Rogera lub go zabić. Zadzwoniłam do swojego dawnego terapeuty, doktora Steinfelda i próbowałam „przejść” przez to wszystko, jak przez jeżyny albo londyńską mgłę. Powoli zaczynałam rozumieć, dlaczego mój mąż mnie rzucił, chociaż nienawidziłam go za całkowity brak wyrozumiałości. Pogodziłam się z tym, że nie miał smykałki do interesów, dlaczego zatem on nie mógł z większą tolerancją podejść do mojego wyglądu? Pogrążyłam siew rozpaczy, jak zapomniana przez wszystkich żaglówka. Mój spód obrosły pąkle, miałam postrzępione żagle i złuszczała się ze mnie farba. Wciąż jednak byłam całkiem niezłą łajbą, a Roger powinien mnie na tyle kochać, by dostrzegać moje wnętrze. Lecz, mówiąc bez ogródek, wcale go nie widział i być może zawsze tak było. Gdyby nie dwójka cudownych dzieci, można by uznać, że bezpowrotnie straciłam trzynaście lat. Przeszło. Minęło. Przepadło. Tak samo jak Roger. Niemal całkowicie zniknął z mojego życia, jedynie od czasu do czasu, ilekroć chciał być ze swoją Lalunią, wymuszał na mnie zmianę moich planów i zatrzymanie dzieci. Co gorsza, okazało się, że jego ukochana ma nie tylko wspaniałe nogi, lecz również fundusz powierniczy i to znacznie większy od mojego, co w pewnym sensie sporo wyjaśniało. W dodatku najwyraźniej bardzo jej odpowiadało, iż Roger nie pracuje, uważała też, że powinien napisać scenariusz, ponieważ jest bardzo „utalentowany”. Jej zdaniem, w przypadku Rogera praca to jedynie strata czasu, tak przynajmniej powtórzyły mi dzieci. Oczywiście, zwłaszcza że przez kilka następnych lat mój były mąż mógł sobie całkiem nieźle żyć moim kosztem. Była to nagroda od sędziego. Przez pięć lat Roger miał otrzymywać ode mnie wysokie alimenty i zwrot wszystkich wydatków związanych z utrzymaniem dzieci, dopiero potem będzie musiał sam zadbać o siebie. Co wtedy zrobi? Ożeni się z nią? A może w końcu spróbuje zarobić na własne utrzymanie? Teraz pewnie było mu to już całkiem obojętne. W końcu wcale nie chodziło o jego dumę, choć takie podejście do sprawy z pewnością stawiało mnie w złym świetle, kiedy zaczęliśmy toczyć ze sobą wojnę.

Zamieszkaliśmy razem zaraz po ukończeniu przeze mnie studiów. W tym czasie pracowałam w redakcji jednego z czasopism. Otrzymywałam mizerne wynagrodzenie, ale uwielbia...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin