Kossakowska Maja Lidia - Schizma.pdf

(348 KB) Pobierz
Maja Lidia Kossakowska
Schizma
Pamięci Janusza A. Zajdla
A kolita Silwanus z rozpaczą spojrzał na trzecią kanapkę. Sos wyciekający spomiędzy 
dwóch grubych plastrów mięsa kapał na serwetkę. Silwanus poczuł podchodzącą do gardła 
falę obrzydzenia. Jeśli spróbuje zjeść tę kanapkę, z pewnością zwymiotuje. W ten sposób 
zmarnuje cały wysiłek jaki włożył w zjedzenie dwóch poprzednich i obfitego śniadania. 
Westchnął ciężko. Ciekawe, czy świątobliwy Augustus także przeżywał podobne dylematy? 
Z całą żarliwością swoich dwudziestu jeden lat Silwanus uważał, że Augustus powinien 
niezwłocznie zostać kanonizowany. Ponieważ pełnił funkcję sekretarza Jego Jasności 
Hreminiusa Revona, wiedział, że wniosek taki już wpłynął do kancelarii. Jednakże Jego 
Jasność, jak dotąd, niczego w tym względzie nie mógł zrobić. Silwanus nie potrafił tego 
zrozumieć. Pełne wyrzeczeń życie i złożona z niego ofiara, jako ukoronowanie pobożnych 
wysiłków nie pozostawiały najmniejszej wątpliwości co do świętości Augustusa. Codziennie 
poświęcał on od kilku do kilkunastu godzin na zakupy, a resztę czasu przeznaczał na 
medytacje i oglądanie reklam. Znał je wszystkie na pamięć! Silwanus doskonale przypominał 
sobie jego podniosły, choć nieco piskliwy z powodu zaawansowanego wieku głos, którym 
recytował nabożne teksty. Co więcej, sam zasłynął jako autor wielu trafnych, wspaniałych 
sloganów. „Kupujcie, nie żałujcie! Pan was widzi” lub „Gdy kupujesz nowy produkt ­ Agon 
się uśmiecha” należały do najcelniejszych. Śmierć Augustusa urastała w oczach młodego 
akolity do rangi symbolu. Oto przykład prawdziwego poświęcenia i deklaracja niezachwianej 
wiary! Pod koniec życia Augustus tak żarliwie nabywał, spożywał i użytkował, że osiągnął 
wagę ponad stu czterdziestu kilo. W jego wieku już to tylko mogło okazać się zabójcze. 
Jednakże świątobliwy mąż posunął się jeszcze dalej. Rozpoczął tak radykalną kurację 
odchudzającą przy pomocy siedmiu na raz najnowszych środków przeciw otyłości, że po 
kilku miesiącach zmarł w strasznych męczarniach. Odwaga i nieustępliwość, jakie cechowały 
Augustusa, oraz ofiara, którą złożył na ołtarzu wiary stały się dla Silwanusa wzorem. W 
skrytości ducha marzył, żeby dorównać świętemu mężowi i podobnie jak on wywalczyć sobie 
palmę męczeństwa. Karcił się za takie myśli, bo jakże on, zwykły akolita, mógłby mierzyć się 
z prawdziwym świętym, lecz pragnienie nie dawało się łatwo stłamsić.
Spojrzał znów na ostatnią, nędzną kanapkę i zawstydził się, że nie
wykrzesać z siebie więcej entuzjazmu. Świątobliwy Augustus pożarłby ją bez wahania i 
choćby samą siłą woli zmusił do pozostania w żołądku, chociaż pieczone mięso z sosem 
niechybnie zaszkodziłoby starcowi, który od wielu lat cierpiał na wątrobę. Silwanus 
westchnął ponownie. Wtedy przypomniała mu się krótka rozmowa, którą odbył tego ranka z 
Jego Jasnością Hreminiusem Revonem. Wspomnienie to nie należało do przyjemnych i 
jeszcze bardziej pogłębiło przygnębienie i konsternację akolity.
Niespodziewanie, jak miał to często we zwyczaju, Hreminius Otworzył drzwi swego 
gabinetu i szybkim krokiem przeszedł przez kancelarię. Jego bystrym oczom nie uszedł widok 
Silwanusa siedzącego z nieszczęśliwą miną przy biurku oraz kanapek, wtedy jeszcze trzech, 
które leżały przed nim na zatłuszczonym papierze.
— Mógłbyś przestać tak się obżerać, Silwanusie — powiedział szorstko
— Jesteś znacznie za gruby jak na swój wiek.
Silwanus, który zawsze odczuwał zmieszanie, zmuszony rozmawiać z Jego Jasnością, 
zaczerwienił się i zerwał z krzesła.
— Ależ Wasza Jasność, ośmielę się zauważyć, że... jeśli.. eee... hmmm... będę tył w 
odpowiednio szybkim tempie, to... rzecz jasna... przez ten czas zużyję o wiele więcej ubrań, 
niż.., niż gdybym.,. eee... jadł normalnie. Poprzednie zrobią się za mała, więc... eee..., więc 
będę musiał kupić nowe! ­ wybąkał nieskładnie.
Wąska, sucha twarz Hreminiusa pozostała niewzruszona, ale w jego Czarnych oczach 
zalśnił płomyk gniewu.
— Jakbym słyszał Augustusa! — mruknął z irytacją. Nie patrząc na sekretarza 
energicznym krokiem skierował się ku drzwiom. Trzymając już
ręce klamkę odwrócił się i powiedział surowo:
— W każdym razie pamiętaj, że zabraniam ci robić z siebie podobne monstrum.
— Jeśli nie przestaniesz tyć; mogę nie mieć dłużej ochoty oglądać cię siedzącego za 
tym biurkiem, Wybieraj co wolisz, Silwanusie: stracić miejsce czy kilka kilogramów wagi?
Wyszedł, nie czekając na odpowiedź.
Silwanus, wyczerpany, opadł na krzesło. Do głowy przyszła mu brzydka myśl, której 
w żaden sposób nie potrafił się pozbyć. Według niego byłoby dobrze, gdyby Jego Jasność, 
choć niewątpliwie godny najwyższego szacunku, uczony i szalenie inteligentny okazał się 
chociaż w połowie tak świątobliwy jak Augustus.
Hreminius Revon krążył po swoim gabinecie zirytowany i przygnębiony. Niewiele 
rzeczy do tego stopnia potrafiło wyprowadzić go z równowagi, co nieuzasadniony fanatyzm. 
A zdawał sobie sprawę, że podobne nastroje bardzo się ostatnio nasiliły wśród wiernych we 
Wszystkich Światach. Dochodziły go różne niepokojące sygnały z bliższych i dalszych 
kolonii. Ktoś miał ponoć jakieś widzenie, inny zdefraudował publiczne mienie, żeby dokonać 
zakupu w imię Agona, co gorsza zaś, grupa pielgrzymów obiła dotkliwie turystę będącego 
wyznawcą kultu Reganzy Szczodrej, gdy ten próbował obejrzeć sanktuarium 
Błogosławionego Wyboru. Niewątpliwie przyczyniła się do tego idiotyczna śmierć tego 
nieszczęsnego durnia, Augustusa. Pomyśleć, że niemal wszyscy oczekują, iż go kanonizuje. 
Nonsens! Najchętniej ostro by potępił podobnie szkodliwe dla zdrowia i rozumu praktyki, 
jednak w ten sposób zaszkodziłby sam sobie, narażając się na gwałtowne ataki wrogów. 
Augustus miał bowiem liczne grono zwolenników, tak wśród prostych wiernych, jak i w 
samym ścisłym otoczeniu Głównego Hierarchy. Nawet jego osobisty sekretarz uległ tej 
szkodliwej fascynacji. Hreminius na swój sposób lubił Silwanusa, chociaż nigdy nie 
przyznałby się, że jest to sympatia zbliżona do uczucia, jakie mógłby żywić do wiernego, ale 
głupiego psa. Pomyślał ze smutkiem, że być może będzie zmuszony pozbyć się chłopca i 
zastąpić go kimś innym, niewykluczone, że bardziej inteligentnym, lecz bez wątpienia mniej 
pewnym. Silwanus bowiem był wierny i całkowicie mu oddany. Hreminius nie miał co do 
tego żadnych wątpliwości. Zawsze odznaczał się przenikliwością i umiejętnością oceny 
ludzkich intencji. Te dwie cechy, plus wrodzona bystrość i nabyta wiedza pozwoliły mu 
osiągnąć najwyższe stanowisko w hierarchii Wspólnoty Agona Dawcy Łask i zajmować je 
nieprzerwanie od czternastu lat.
Podszedł do zastępującego całą ścianę okna i spojrzał na ogromny dziedziniec, po 
którym spacerowało sporo pielgrzymów mimo że Święto Wielkich Dni miało się odbyć 
dopiero w następnym tygodniu. Z prawej strony plac zamykał potężny masyw Głównej 
Świątyni Targowej, największego z budynków sakralnych jakie kiedykolwiek Powstały we 
Wszystkich Światach. Jej wyniosłe, kruche kopuły lśniły oślepiającą bielą.
Revon przymknął oczy i spróbował ogarnąć umysłem liczbę wiernych 
Przygotowujący się właśnie do dorocznej pielgrzymki do którejś z Handlowych Świątyń w 
obrębie Układu Wszystkich Światów. Tylko nieliczni, istna drobina w porównaniu z całością, 
przybędą do Głównej Świątyni Targowej, ale i tak w mieście powstanie nieziemski ścisk. 
Wyznawcy będą koczować pod gołym niebem, gdyż większość miejsc noclegowych zajęto 
już wiele miesięcy przedtem Zazwyczaj takie podsumowania Poprawiały mu humor, jednak 
dzisiaj czuł tylko straszliwy ciężar odpowiedzialności za całą tę ciżbę. Oparł czoło o szybę. 
Chłód tafli przywołał go do rzeczywistości. Spojrzał na plac poniżej i zobaczył ubranego w 
charakterystyczne zielone szaty mnicha Zakonu Roznosicieli, który szybkim krokiem 
kierował się w stronę Głównej Świątyni. Przed sobą dźwigał z wyraźnym trudem ogromne 
pudlo. Wydawał się jednak pogodny, a nawet szczęśliwy. Widocznie nie minął się ze swoim 
powołaniem. Roznosiciele wędrowali niezmordowanie po domach, oferując różne drobne 
towary. Byli fachowi, natarczywi życzliwi. Osiągali całkiem niezłe obroty. W niektórych 
odległych koloniach stanowili jedyne źródło informacji o świecie i religijnej pociechy. Ich 
małe ścigacze docierały do najdalszych zakątków Układu Hierarchowie innych wielkich 
zakonów nie lubili ich, nazywając pogardliwie „detalistami” lecz wśród wiernych cieszyli się 
opinią pobożnych i skromnych. Mało kto odsyłał ich z niczym od swoich drzwi. Przez wieki 
Zakon Roznosicieli szczycił się tym, że po mistrzowsku szkoli swoich adeptów w oferowaniu 
i sprzedaży najzupełniej zbędnych przedmiotów.
Na obrzeżach placu ustawiono już przenośne kramy najważniejszy Zakonów i 
montowano cztery lśniące matową czernią ekrany, na których będą nieustannie emitowane 
pobożne reklamy. Hreminius skrzywił się na myśl o tym jak ogarnięty religijnym zapałem 
tłum podchwyci melodie i teksty, aby śpiewać i recytować do wtóry ekranom. Główny 
Hierarcha podziękował w duchu własnej przezorności, która kazała mu dawno temu wydać 
polecenie, aby starannie wytłumiono jego gabinet i prywatne apartamenty. W ten sposób, gdy 
skończy oficjalne ceremonie, będzie mógł zaciemnić okna i pogrążyć się w lekturze, nie 
widząc i nie słysząc zgiełku na dziedzińcu.
Prawdę powiedziawszy, Revon nie znosił Święta Wielkich Dni, bałaganu, który mu 
towarzyszył oraz niekończących się nudnych uroczystości, jakim rokrocznie musiał 
przewodzić. Do najgorszych obowiązków należał obchód wszystkich stoisk w Głównej 
Świątyni Targowej oraz rytualny zakup, którego był zobowiązany dokonać. Hałas, ścisk i 
ciężar paradnych szat czyniły tę konieczność prawdziwą udręką. Zazwyczaj najwięcej czasu 
spędzał przy gablotach z antykami, jednak czasami, doprowadzony do rozpaczy całą tą 
paradą, chwytał pierwszy lepszy produkt i nawet na niego nie spojrzawszy, odnosił do kasy, 
tylko po to, aby skrócić mękę ceremonii. Hreminius musiał szczerze przyznać, że z biegiem 
lat postępował tak coraz częściej.
Jedyną pociechę w nieszczęściu stanowiła wspaniała architektura Świątyni i 
niepowtarzalny klimat jej wnętrz. Poza kilkoma dniami świąt Główny Hierarcha nie miał zbyt 
wielu okazji odwiedzać najwspanialszego przybytku na wszystkich Światach. Zbyt duża 
liczba wyznawców przychodziła tutaj, aby dokonać Corocznego Zakupu Luksusowego lub 
Cyklicznego Kupna Sprzętu. Główna Świątynia Targowa uchodziła za miejsce błogosławione 
i cudowne. Wiele ubogich rodzin oszczędzało przez lata, żeby wreszcie móc wybrać się tam 
na zakupy, a później szczycić się tym z zupełną słusznością. Niektórzy odbywali nawet w tym 
celu karkołomne podróże przez cały znany kosmos. Decyzjom o odwiedzeniu świątyni 
najbardziej sprzyjał okres Świąt Wielkich Dni z ich rytualną pielgrzymką. Wtedy zjeżdżały tu 
rzesze prostodusznych prostaczków z najodleglejszych kolonii, którzy z płaczem wzruszenia 
padali na kolana na sam widok wyniosłej, białej budowli. W powszednim okresie w świątyni 
również nie brakowało klientów, gdyż prawdziwi bogacze, oraz ci którzy usilnie starali się za 
nich uchodzić, tradycyjnie załatwiali tutaj codzienne sprawunki. W Głównej Świątyni 
panował więc nieustanny ruch. Z uwagi na to głowa Wspólnoty Agona, Główny Hierarcha 
pojawiał się tam jedynie, gdy wymagał tego ceremoniał. Od czasu, kiedy przed czternastu laty 
poprzednik Revona, Sulpinus Nero zginął z ręki skrytobójcy, groźba zamachu wciąż 
pozostawała realna. Chociaż oficjalne śledztwo wykazało, że zabójca był członkiem nieznanej 
dotąd, niezależnej sekty o nieprawdopodobnej i zapomnianej już nazwie, wszyscy wiedzieli, 
że w morderstwie Sulpinusa maczali palce przywódcy kultu Reganzy, drugiej co do 
wielkości, z trzech głównych religii ekonomicznych w Układzie Wszystkich Światów.
Hreminius starał się, co prawda, utrzymywać dobre stosunki ze starszyzną 
oligarchicznego, ekspansywnego, opartego na ścisłym systemie kastowym kultu Reganzy 
Szczodrej oraz Mędrcami z politeistycznego produktyzmu, w którym pomniejsi bogowie byli 
jednak tylko emanacjami Jedynego Enteya, lecz mimo to nie mógł być pewny swojej głowy 
nawet na własnym terenie. Kult Agona Dawcy Łask rozwijał się ostatnio znakomicie, wręcz 
za dobrze. Wszelkie naruszenie równowagi między trzema religijnymi mocarstwami mogło 
doprowadzić do niebezpiecznych konsekwencji. Polityczne zjednoczenie dwóch pozostałych 
kultów przeciw Wspólnocie Agona skończyłoby się dla niej niechybną katastrofą. Hreminius 
rósł w siłę i znajdował się teraz na najsilniejszej pozycji, ale, o ironio, w tym właśnie kryło się 
prawdziwe zagrożenie. Głupiec lub pyszałek piastujący stanowisko Głównego Hierarchy 
mógłby go nie dostrzegać, ale Revon nie był ani jednym, ani drugim, Wiedział doskonale, że 
kult wyznawców Agona jest wciąż jeszcze znacznie za słaby, żeby stłamsić pozostałe religie i 
zapanować nad Wszystkimi Światami. Hreminius starał się więc usilnie lawirować tak, aby 
nie tracąc żadnych pozycji, sprawiać wrażenie, że faktycznie je stracił. Mimo to mógł żywić 
uzasadnioną obawę, że gdy będzie prowadził procesję wokół stoisk w Głównej Świątyni 
Targowej, jego głowa rozpęknie się nagle i otworzy jak dorodny tulipan, a on sam przeniesie 
się do wieczności. Choćby tylko z tego powodu Hreminius miał prawo nie lubić Święta 
Wielkich Dni.
Było ono starsze niż Wszystkie Światy. Ustanowiono je tysiące lat temu ku czci 
świętego Megastora. O jego patronie właściwie niewiele wiadomo. Pochodził z 
nieprawdopodobnie odległej przeszłości. Według legendy był założycielem pierwszej 
świątyni handlowej. Prawdę mówiąc 
Hreminius wątpił w istnienie Megastora i jakiś czas temu zastanawiał się nawet, czy nie 
skreślić go z rejestru świętych, lecz ogromna popularność jego kultu i corocznych Wielkich 
Dni z nim związanych powstrzymała go przed tym krokiem. Tak zdecydowana degradacja 
Megastora, a co za tym idzie likwidacja świąt, lub zastąpienie ich patrona innym, byłoby 
nierozważne, a nawet ryzykowne. Mogłoby doprowadzić do rozruchów, podejrzeń i oskarżeń, 
albo co gorsza, do herezji.
Na wąskich wargach Hreminiusa pojawił się dziwny uśmiech. Zastukał palcem w 
szybę i zmrużył oczy. Herezja, pomyślał. To słowo wydaje się warczeć jak wściekły pies. 
Ciekawe, czy Główny Hierarcha, z urzędu posiadający dostęp do jedynie słusznej prawdy 
może także okazać się heretykiem? Krzywy uśmieszek nie znikał z twarzy stojącego przy 
oknie mężczyzny. Miał on bowiem mroczną, starannie skrywaną tajemnicę, której ujawnienie 
oznaczałoby nie tylko wyrok śmierci dla niego, lecz również zachwiałoby podstawami całej 
Wspólnoty. Otóż Główny Hierarcha, Jego Jasność Hreminius Revon nie wierzył ani w Agona 
Dawcę Łask, ani w cały system religijny, którego był głową. Mimo to niewątpliwie wierzył w 
jakiegoś Boga, potężną, szlachetną i wszechdobrą nadprzyrodzoną istotę, w imię której od 
czternastu lat starał się utrzymać ład we Wszystkich Światach. Miał nadzieję, że ten Bóg 
zrozumie i wybaczy  wszystkie te czyny, których on sam wybaczyć sobie nie potrafił i z 
powodu których budził się czasami z krzykiem w środku nocy. Pomyślał z goryczą czy to nie 
śmieszne, że poplamił ręce krwią tylko po to, żeby nie dopuścić do jej rozlewu na wielką 
skalę. Westchnął. powiódł wzrokiem po kramach na placu, a potem jeszcze dalej po 
misternych kopułach świątyni.
— Cóż, mój bezimienny Boże — powiedział cicho — Policz mi na plus że zawsze tak 
bardzo się starałem.
Z wysokości okna w swoim gabinecie Hreminius Revon musiał być dla ludzi na 
dziedzińcu tylko maleńką figurką. Główny Hierarcha spoglądał w dół, rozmyślając o swojej 
dojmującej samotności. Nie był pewien czy ktokolwiek z jego podwładnych rozumie jego 
wysiłki. Miał nadzieję, że chociaż jeden z nich. Dowódca Straży Przybocznej i Tajnego 
Wywiadu Hugo de Bellis, w którego oczach dostrzegał czasem przebłyski wiary w tego 
samego bezimiennego Boga, jakiemu służył, Oczywiście nigdy, nawet poddany 
najstraszliwszym torturom, nie wyparłby się głośno Agona, więc do głowy mu nie przyszło 
zwierzać się komukolwiek ze swojej niewiary. Hugo, mimo iż jest jedynym człowiekiem, 
jakiemu Revon naprawdę ufa i nie zawahałby się nazwać przyjacielem, nigdy nie dowie się, 
w co wierzy i czego pragnie Główny Hierarcha. Na niektórych szczeblach władzy nie może 
być mowy o zażyłości innej niż ograniczona. Jednak w Hugonie znajdował coś, co sprawiało, 
że nie czuł się tak rozpaczliwie nierozumiany. Jego słowa i postępowanie zawsze cechowała 
szczerość i sympatia względem Głównego Hierarchy. Hugo, pomyślał Revon, powinien 
przyjąć po mnie pałeczkę. Nikogo odpowiedniejszego nie widzę. Zamyślił się, a potem 
Zgłoś jeśli naruszono regulamin