David Weber - Przysięga mieczy.pdf
(
2092 KB
)
Pobierz
PRZYSI
Ę
GA MIECZY
David Weber
R
OZDZIAŁ
PIERWSZY
Nie powinien był iść na skróty.
Bahzell Bahnakson uświadomił to sobie w chwili, w której usłyszał dźwięki płynące z czarnego jak atrament
bocznego korytarza. Musiał trzymać się bocznych ścieżek, używanych jedynie przez pałacową służbę – i znacznie
liczniejszych niewolników – jeśli chciał odwiedzić Brandarka bez wiedzy straży, zbyt bowiem rzucał się w oczy, aby
mógł otwarcie wchodzić i wychodzić, nie będąc zauważonym. Nie powinien był jednak ryzykować skrótu tylko po
to, by uniknąć bardziej zdradzieckich tuneli starej twierdzy.
Stał w kiepsko oświetlonym korytarzu, pełnym ciężkiego zapachu z rzadka rozmieszczonych pochodni (drogie
lampy oliwne były oszczędzane dla Churnazha i jego „dworzan”), a jego ruchome, lisie uszy skierowały się
w stronę, z której dochodziły ciche dźwięki. Następnie, rozpoznawszy je, położyły się, on zaś zaklął. To nie jego
sprawa, powiedział sobie, musi się trzymać z dala od kłopotów. Poza tym zdecydowanie nie były to pierwsze
wrzaski, jakie słyszał w Navahk... i na tamte książę z wrogiego Hurgrum również nic nie mógł poradzić.
Ścisnął rękojeść sztyletu, a szczęki zacisnęły mu się ze złością, której nie śmiał pokazywać swym „gospodarzom”.
Bahzell nigdy nie uważał się za pruderyjnego, nawet jak na hradani, lecz było to, zanim ojciec przysłał go tu jako
posła. A tak naprawdę jako zakładnika, przyznał ponuro Bahzell. Armia księcia Bahnaka zmiażdżyła Navahk i jego
sojuszników, lecz Hurgrum było tylko pojedynczym miastempaństwem. Brakowało mu ludzi, by okupować wrogie
terytoria, choć wielu wodzów hradani zaniedbałoby własną krainę, starając się dodać do niej inne.
Bahnak nie był jednak zwyczajnym wodzem. Wiedział, że dopóki żyje Churnazh, nie może być trwałego pokoju,
a mimo to był wystarczająco rozsądny, by zdawać sobie sprawę z tego, co się stanie, jeśli rozproszy swe siły na
drobne garnizony. Żaden z nich nie przetrwałby samotnie. Bahnak mógł pokonać w bitwie Navahk i jego
sprzymierzeńców, lecz żeby ich
podbić,
potrzebował czasu, by związać ze sobą sojuszników, których przyciągnęły
do niego aktualne zwycięstwa. Zapewnił więc sobie ów czas, wiążąc Churnazha i jego kompanów siecią obietnic,
traktatów, klauzul wzajemnej obrony oraz warunków dodatkowych, z których rozwikłaniem miałby nawet problem
Purpurowy Lord. Pół tuzina podejrzliwych wobec siebie przywódców hradani uznało to zadanie za zupełnie
niemożliwe i by upewnić się, że będą dalej próbować, zamiast uciekać się do bardziej bezpośrednich (i tradycyjnych)
rozwiązań, Bahnak nalegał na wymianę zakładników. Bahzell miał po prostu pecha, że do Navahk,
najpotężniejszego z przeciwników Hurgrum, został przydzielony zakładnik z królewskiej rodziny Hurgrum.
Bahzell rozumiał, lecz żałował, że nie mógł uniknąć konsekwencji związanych z byciem synem Bahnaka.
Wystarczająco złe było to, iż był Koniokradem, przewyższającym głową i ramionami najroślejszych z plemion
Zakrwawionych Mieczy, natychmiast więc identyfikowanym jako obcy. Co gorsza, miażdżące zwycięstwa Hurgrum
upokorzyły Navahk, co natychmiast uczyniło go
znienawidzonym
obcym. Mimo to obydwu tych rzeczy można było
się spodziewać, a Bahzell mógłby żyć z nimi, gdyby tylko Navahk nie było rządzone przez księcia Churnazha, który
nie tylko nienawidził księcia Bahnaka (oraz jego syna), lecz pogardzał również nimi jako zdegenerowanymi, zbytnio
ucywilizowanymi słabeuszami. Jego kompani i lizusi małpowali nastawienie swego księcia i, co było do
przewidzenia, każdy współzawodniczył z pozostałymi, by dowieść, że
jego
wzgarda jest większa niż innych.
Jak na razie status zakładnika utrzymywał sztylety z dala od pleców Bahzella, a jego własny miecz w pochwie,
lecz żaden hradani nie był tak naprawdę przystosowany do roli dyplomaty, zaś Bahzell zaczął podejrzewać, że on
jest do tego jeszcze mniej przyzwyczajony niż większość innych. W innym miejscu mogłoby być inaczej, lecz
powstrzymywanie się gdy Zakrwawione Miecze ciskają obelgi, za które
Koniokrad
zapłaciłby krwią, osłabiło mu
nerwy. Zastanawiał się czasami, czy Churnazh nie
chce
przypadkiem, aby Bahzell stracił kontrolę, czy nie chce
doprowadzić, by Bahzell poddał się Szałowi i w ten sposób uwolnić się od upokarzających traktatów. Czy też było
możliwe, iż Churnazh naprawdę wierzył szydercom, uważającym, że Szał opuścił Hurgrum, pozostawiając jego
wojowników bez ducha? Trudno było być czegokolwiek pewnym, jeśli chodziło o Navahkczyka, lecz te dwie rzeczy
były równie pewne jak śmierć. Nienawidził księcia Bahnaka i pogardzał nim, a jego odraza dla zmian, jakie Bahnak
wprowadził w Hurgrum, była niezmierzona.
To Bahzell jako tako rozumiał, ponieważ on również był hradani. Rozumiał pragnienie walki, straszną, gorącą
żądzę Szału i podzielał pogardę dla słabości. Nie widział jednak zastosowania dla ślepej głupoty i tym, czego
nie
mógł
zrozumieć, było to, jak Churnazh wciąż może uważać Bahnaka za głupca. Churnazh mógł szydzić z Hurgrum
jako miasta kramarzy, którzy zapomnieli, jak to jest być wojownikami, lecz z pewnością nie sądził, że Hurgrum
wygrało
każdą
bitwę za pomocą czystego szczęścia!
Jako młodzieniec Bahzell kwestionował oczywiście niektóre z bardziej osobliwych koncepcji swego ojca. Jaki
pożytek mógł mieć wojownik z czytania, pisania czy arytmetyki? Dlaczego przejmować się kupcami,
rzemieślnikami czy tak głupimi rzeczami jak prawa regulujące pożyczki pieniężne lub kwestie własności? Po co się
uczyć, jak utrzymać formację, skoro honor nakazuje szarżować i wykuwać swą chwałę w szeregach wroga? I –
Bahzell uśmiechnął się, przypominając to sobie – jak można kąpać się co tydzień, to przecież może wpłynąć na
zdrowie mężczyzny!
Teraz już jednak tego wszystkiego nie kwestionował. Armia Hurgrum nie pokonała po prostu sił pięciokrotnie
liczniejszych od siebie – ona je wyrżnęła w pień, a niedobitki popędziła w popłochu z pola bitwy, zrobiła to zaś
dlatego, że walczyła jako zdyscyplinowana jednostka. Dlatego, że miała dokładne mapy, a dowódcy maszerujących
szybko oddziałów, a przynajmniej ich adiutanci, mogli czytać przysyłane im przez księcia rozkazy i przypuszczać
skoordynowane ataki na przeciwników. I dlatego, że była jednolicie wyszkolona, jej wojownicy
rzeczywiście
utrzymywali formację i byli wyposażeni w broń produkcji własnego miasta, pochodzącą z rąk i kuźni tych
„kramarzy”, którymi pogardzał Churnazh.
Była to lekcja, którą potrafili docenić nawet inni Koniokradzi, co wyjaśniało napływ nowych sojuszników, lecz od
ujrzenia Navahk Bahzell dostrzegał jeszcze trwalszą stronę osiągnięć swego ojca. Rodzinne miasto księcia Bahnaka
było w dość kiepskim stanie, zanim doszło do potęgi, lecz Navahk był gorsze niż Hurgrum kiedykolwiek wcześniej.
Dalece
gorsze. Były w nim hałaśliwe uliczki zasłane odpadkami, fekaliami i martwymi małymi zwierzętami, ciężkie
od smrodu niemytych ludzi i czających się chorób. Nad wszystkim zaś czuwały chodzące dumnie jak paw osiłki
w kolorach księcia, który podobno miał władać swym ludem, a nie własnoręcznie go łupić!
Wszakże przed wstąpieniem do armii Navahk Churnazh był banitą, który awansował coraz wyżej, aż w końcu
sięgnął po tron. Był on dumny ze swej brutalnej siły, dzięki której dowiódł swego prawa do rządzenia. Siłę Bahzell
mógł docenić, słabość podlegała pogardzie, i mężczyzna wiedział, że jego ojciec nie utrzymałby swojego tronu,
gdyby jego wojownicy choć przez chwilę uznali go za słabeusza. Jednak w oczach Churnazha siła opierała się na
terrorze. Niekończące się wojny sprawiły, że Navahk obawiano się bardziej niż wszelkich innych miast
Zakrwawionych Mieczy, a mimo to sam Navahk czuł przerażenie przed
swym władcą
... oraz jego pięcioma synami,
jeszcze gorszymi niż on.
Wszystko to wyjaśniało, dlaczego ostatnią rzeczą w której zakładnik z Hurgrum mógłby mieć jakikolwiek interes,
było stanie w tym korytarzu, nasłuchując krzyków, a nawet zastanawiając się nad interwencją. Zresztą ktokolwiek
krzyczał, był to tylko kolejny Zakrwawiony Miecz, zaś, z godnym uwagi wyjątkiem Brandarka, nie istniał
Zakrwawiony Miecz, na którego warto byłoby zmitrężyć czas, by wysłać go do Phrobusa, nie mówiąc już
o ryzykowaniu dla niego własnym życiem.
Bahzell powiedział sobie to wszystko z całym pragmatyzmem, na jaki mógł się zdobyć, po czym zaklął paskudnie
i ruszył nieoświetlonym korytarzem.
* * *
Koronny książę Harnak wyszczerzył zęby, kolejny raz wbijając pięść w twarz Farmah. Jej stłumiony kneblem
krzyk był słabszy i dawał mniejszą satysfakcję niż wcześniej, lecz wzmocniona metalem rękawica wycinała świeże,
krwawiące szramy i książę czuł zmysłowy dreszcz potęgi, większy nawet niż wtedy, gdy ją gwałcił.
Pozwolił jej osunąć się na podłogę, pozwolił jej się odczołgać z rękoma związanymi za plecami, po czym kopnął
ją w żebra. Podarta koszula wepchnięta w jej usta stłumiła bulgoczący wrzask, gdy wbił ją butem w kamienną
ścianę, po czym roześmiał się. Suka. Myślała, że jest za dobra dla księcia krwi? W porządku, teraz już się nauczyła.
Obserwował, jak kobieta zwija się w zmaltretowany kłębek i sycił się jej bezradnym przerażeniem. Gwałt był
jedyną zbrodnią, która mogłaby obrócić przeciwko niemu ludzi jego ojca, lecz nikt nigdy się nie dowie, kto miał tę
zdzirę. Kiedy znajdą jej ciało i ujrzą wszystko, co jej zrobił – w tym to co jej jeszcze zrobi – założą dokładnie to,
czego chciał: że ktoś ogarnięty krwawą furią Szału zarżnął ją jak prosię, a potem...
Nagły trzask pękającego drewna wytrącił go z pożądliwego oczekiwania. Zszokowany książę obrócił się
gwałtownie. Zamknięte na klucz drzwi dawno opuszczonej sypialni były grube, równie krzepkie i dobrze
zbudowane, jak zwykły być wszystkie wrota w Navahk, lecz ich rygiel zniknął po prostu w obłoku drzazg, a same
drzwi walnęły w ścianę tak mocno, że pękł jeden z żelaznych zawiasów. Spanikowany Harnak odskoczył
natychmiast do tyłu, a w jego głowie natychmiast powstały plany wykupienia się lub użycia groźby, by uniknąć
konsekwencji odkrycia, lecz wtem jego oczy rozszerzyły się, gdy ujrzał, kto stoi w progu.
Owa rosła sylwetka nie mogła być pomylona z nikim innym. Harnak warknął z zadowoleniem oraz ulgą, gdy
intruz zerknął na nagą, zmaltretowaną dziewczynę skuloną pod ścianą. Pomimo swej wielkości Bahzell z Hurgrum
nie stanowił zagrożenia. Kwiczący, rzygający tchórz krył się od dwóch lat za swym statusem zakładnika, przełykając
obelgi, na które nie pozwoliłby sobie żaden wojownik – poza tym uzbrojony był jednie w sztylet, podczas gdy miecz
Harnaka leżał w gotowości na gnijącym łóżku. Bahzell nigdy nie podniesie ręki na następcę tronu Navahk –
zwłaszcza jeśli oznaczało to wystawienie pół metra stali przeciwko metrowi! – a nawet gdyby się ośmielił przekazać
opowieść o tym innym, nikt w Navahk nie przedłoży jego słowa nad słowo księcia krwi. Zwłaszcza jeśli Harnak
dopilnuje, by Farmah zniknęła, zanim Koniokrad zdoła wrócić z pomocą. Książę wyprostował się z automatycznym,
pełnym arogancji warknięciem, zbierając się, by kazać intruzowi wyjść, lecz zanim cokolwiek powiedział, oczy
Bahzella znów skierowały się na niego. Było w nich coś, czego Harnak nie widział nigdy wcześniej. Bahzell nie
zatrzymał się w drzwiach.
Żołądek podszedł Harnakowi do gardła. Miał czas, by poczuć nagły przypływ przerażenia i skoczyć desperacko
po miecz. Chwilę potem żelazna klamra zacisnęła mu się na gardle. Wołanie pomocy nie dałoby mu nic – wybrał to
miejsce, by nikt nie słyszał krzyków
jego
ofiary – nie miał jednak nawet szansy spróbować, bowiem jego wrzaski
przeszły w świszczący gulgot, gdy jego stopy zawisły nad ziemią. Książę wił się i krztusił, grzmocąc nadgarstek
Bahzella odzianymi w rękawice pięściami, kiedy druga dłoń – jak nabijany kolcami buzdygan – uderzyła go
w brzuch.
Harnak wrzasnął, gdy pękły mu trzy żebra. Dźwięk ten był słaby oraz przyduszony... i nie umywał się nawet do
odgłosu, jaki wydał z siebie, gdy grube jak pień drzewa kolano wbiło mu się pomiędzy nogi.
Cały świat zniknął w bólu tak wielkim, że książę ledwo zauważył buzdygan znów uderzający w jego brzuch.
A później znów i jeszcze raz. Zachował jednak wystarczająco świadomości, by zdawać sobie sprawę, co się dzieje,
gdy Bahzell puścił w końcu jego gardło. Dusząca dłoń zacisnęła się teraz na jego karku. Druga chwyciła go za pas
i koronny książę Harnak z Navahk wrzasnął z przerażenia. Sekundę później walnął twarzą w ścianę brudnej
komnaty, a siła uderzenia uciszyła go na dobre.
Osunął się w dół po kamieniach, znacząc je czerwienią, a Bahzell warknął i ruszył do przodu, by dokończyć, co
zaczął. Mięśnie Koniokrada drżały, gdy szalała w nich furia, lecz wciąż pozostawał w nim błysk poczytalności,
dzięki któremu Bahzell zmusił się, by się zatrzymać. Mężczyzna zamknął oczy i odetchnął głęboko, walcząc
z czerwoną mgiełką przed oczyma. Nie było to łatwe, lecz zabójcze szaleństwo zelżało, nie przechodząc w Szał,
i mógł się otrząsnąć. Otworzył z powrotem oczy i spojrzał w dół, krzywiąc się na widok knykci, które rozbił na
nabijanej metalem skórzni przeciwnika, po czym odwrócił się do ofiary Harnaka.
Dziewczyna odsunęła się gwałtownie z przerażeniem, zbyt zmaltretowana i pobita, by zdawać sobie sprawę, że to
nie Harnak, lecz poczuła delikatność jego dotyku i zaszlochała.
– Już dobrze, dziewczyno. Dobrze – wymruczał z gorzką świadomością, jak bezużyteczne były te kojące dźwięki.
Jej szalone szamotanie zelżało. Otworzyła jedno oko, spoglądając na niego bojaźliwie, drugie było bowiem
obrzęknięte, a policzek pod nim wyraźnie pęknięty.
Dotknął delikatnie jej włosów i poczuł nowy napływ wściekłości, gdy dostrzegł ranę oraz rozpoznał zakrwawioną
twarz Farmah. Któż poza Harnakiem – albo jego braćmi – mógłby zgwałcić dziewczynę przebywającą rzekomo pod
protekcją jego własnego ojca?
Podniósł ją i posępna nienawiść wypełniła jego oczy na odgłos jęku, jaki wydała z siebie, gdy poruszyły się
złamane żebra. Dziewczyna miała związane z tyłu ręce i na nowo zalała go odraza, gdy przypomniał sobie
przechwałki Harnaka o odwadze i śmiałości. Wyglądało na to, że odwaga wymagała, by „wojownik” związał
nastoletnią dziewczynę, dwa razy mniejszą od siebie, aby upewnić się, że będzie bezbronna, gdy będzie ją gwałcił
i bił!
Podniósł ją do pozycji siedzącej na zniszczonej, stojącej pod ścianą skrzyni. Skrzynia była brudna, lecz nie było tu
żadnego innego mebla poza łóżkiem, na którym gwałcił ją Harnak. Zadrżała ze strachu i bólu, lecz mimo to
nachyliła się do przodu, by mu pomóc, gdy przecinał sznur, który przeciął jej nadgarstki do żywego ciała.
W zdrowym oku błysnęły powracające zmysły.
– Dziękuję ci, panie – wyszeptała. –
Dziękuję ci!
Podniosła dłoń i ze zdumiewającą siłą ścisnęła jego nadgarstek. A może jednak nie zdumiewającą, bowiem ona
również była hradani, aczkolwiek szczupłą i delikatną w porównaniu z Bahzellem.
– Cicho, dziewczyno. Nie dziękuj mi – burknął Bahzell i w nagłym przypływie wstydu odwrócił wzrok od jej
nagości. Dostrzegł odrzucony płaszcz Harnaka i podniósł go, unikając jej wzroku, gdy go jej podawał, a odgłos jaki
wydała z siebie, biorąc go, był czymś pomiędzy szlochem bólu oraz wstydu i dziwnym odcieniem śmiechu.
To wykrzesało w Bahzellu nowe iskry furii. Poświęcił kilka chwil, by odzyskać nad sobą kontrolę, gdy odrywał
kawałek materiału z niezbyt czystej koszuli Harnaka i owijał go wokół krwawiących knykci, lecz to niewiele
pomogło, a gdy spojrzał na Harnaka, dłoń znów zaczęła mu sunąć w kierunku sztyletu. Gwałt. Jedyna zbrodnia
której nie mógł wytłumaczyć nawet Szał, nawet w Navahk. Kobiety hradani musiały wystarczająco dużo znosić
i były zbyt cenne, by je tak wykorzystywać, bowiem tylko one były odporne na Szał, były strażniczkami tej odrobiny
stabilności, której mogła się trzymać większość plemion hradani.
– Musiała cię przysłać Lillinara – zlewające się ze sobą słowa Farmah znów spowodowały, że położył po sobie
uszy i wykonał natychmiast instynktowny gest żegnania się. Dziewczyna skuliła się pod płaszczem Harnaka,
wstrząśnięta bólem i jego reakcją, a za pomocą skrawka swego podartego odzienia otarła krew płynącą jej z nosa
i pękniętych warg.
– Nie życz mi złego losu, dziewczyno. Mieszanie się w sprawy bogów nie może dać nic dobrego, a to w sieci
Phrobusa się teraz znajdujemy, oboje – mruknął, a Farmah pokiwała ze zrozumieniem głową.
Poglądy hradani na sprawiedliwość były surowe. Musiało tak być u ludu dotkniętego przez Szał, a powszechną
karą za gwałt była kastracja, a następnie ciągnięcie za koniem i kamienowanie. Harnak nie był jednak po prostu
synem Churnazha – był jego
najstarszym
synem, następcą tronu, a dziesięć lat panowania Churnazha uczyniło
jasnym, że prawo nie odnosi się do niego lub jego potomstwa. Farmah wiedziała o tym lepiej niż inni, bowiem jej
ojciec i starszy brat zginęli z rąk zwolnionego kapitana straży. Wszyscy wiedzieli, że Churnazh zapożyczył się
mocno u jej ojca, lecz książę przyjął wytłumaczenie kapitana o Szale i ułaskawił go, a dług – pieniądze, które
oznaczały utrzymanie Farmah lub możliwość ucieczki – w jakiś sposób po prostu zniknął. To dlatego znalazła się
pod „protekcją” Churnazha, żyjąc niewiele lepiej niż niewolnica.
– Czy on... żyje? – spytała słabo.
– Em. – Bahzell kopnął brutalnie bezwładne ciało, które przewróciło się na plecy, nie wydawszy z siebie nawet
jęku. – Ano, żyje – mruknął, krzywiąc się na widok rozbitej twarzy i obserwując bąbelki powietrza w krwi płynącej
ze zmiażdżonego nosa i warg. – Ale jak długo pożyje, to jest pytanie. – Przyklęknął i zacisnął zęby, dotykając
wgłębienia w czole Harnaka. – Jest mniej urodziwy niż przedtem i sądzę, że dość mocno uderzył w ścianę, lecz
głowę ma jak głaz. Może jeszcze przeżyć, niech go weźmie Krahana.
Koniokrad zakołysał się do tyłu na piętach, szukając palcami sztyletu. Podcięcie bezbronnego gardła, nawet gdy
należało do takiej szumowiny, przychodziło mu z trudem. Jednak trzeba było postępować praktycznie...
– Chalak widział, jak on mnie zabiera – Farmah powiedziała słabo za jego plecami, a on wypluł z siebie nowe
przekleństwo. Dobicie Harnaka mogłoby
ich
ochronić, lecz jeśli brat księcia wiedział o jego planach wobec Farmah,
śmierć Harnaka jeszcze bardziej pogorszyłaby sytuację. Chalak
mógłby
zachować milczenie, zwłaszcza że
wyeliminowanie Harnaka zwiększało jego szanse na zdobycie władzy, lecz mimo to był jedynie czwartym synem
Churnazha. Było niezbyt prawdopodobne, aby usunięcia Harnaka mogło mu przynieść znaczące korzyści... lecz
wskazanie ojcu zabójcy brata z pewnością tak.
Koniokrad stał spoglądając na nieruchome ciało, a jego myśli szalały. Zabicie Harnaka nie ocaliłoby Farmah, a to
oznaczało, że nie pomogłoby również
jemu
. Odpowiednia dawka tortur rozwiązałaby jej język, a Churnazh osobiście
przykładałby żelazo. Podobałoby mu się to, nawet gdyby nie stracił syna. Tak więc jeśli Bahzell nie jest gotowy, by
poderżnąć gardło również dziewczynie...
– Jak bardzo jesteś ranna, dziewczyno? – spytał, obracając się do niej. Spojrzała na niego bez słowa, a on machnął
dłonią w geście łączącym niecierpliwość z przeprosinami. – Oboje zginiemy, jeśli tu zostaniemy, dziewczyno,
niezależnie czy on przeżyje, czy nie. Jeśli cię wydostanę, utrzymasz się na nogach?
– Ja... – Farmah spojrzała na Harnaka i zadrżała, po czym wyprostowała ramiona i przytaknęła gdy jej myśli
podążyły tym samym torem co myśli Bahzella. – Mogę biec. Nie szybko, panie, ale mogę – powiedziała chrapliwie.
– Tylko
dokąd
mam biec?
– Taa, to jest pytanie. – Bahzell znów kopnął Harnaka, wyczuwając, jak Farmah obserwuje go w milczeniu,
a zaufanie widniejące w jej zdrowym oku sprawiało, że czuł się jeszcze gorzej. Nie życzył jej źle, lecz nie mógł
poradzić nic na to, że żałował, iż usłyszał jej krzyki. Wiedział również, że jej zaufanie może być źle pokładane
w obliczu okoliczności, jakim musieli stawić czoła. Szacowanie nieprzyjaznych okoliczności nigdy ich jednak nie
zmniejszało, westchnął więc i otrząsnął się. – Sądzę, że jest takie jedno miejsce, dziewczyno. Hurgrum.
– Hurgrum?
Uśmiechnął się cierpko na szok słyszalny w jej głosie, bowiem jeśli coś było pewne, to było tym to, że
on
nie
mógł wrócić do Hurgrum. Byłoby cholernie dużo do odpłacenia za to, nawet gdyby Harnak przeżył, a jeśli ten drań
zginie, Churnazh z pewnością ogłosi Bahzella banitą za złamanie umowy o zakładnikach. Mógł to również zrobić,
jeśli Harnak będzie żył – bogowie i demony wiedzieli, że byłby dość zadowolony, pozwalając innym sprowokować
Bahzella do czegoś, co by mu to umożliwiło! Jeśli zaś Zakrwawione Miecze wyjmą go spod prawa, a on wróci na
dwór swego ojca, delikatna równowaga powstrzymująca armie przed skoczeniem sobie do gardeł legnie w gruzach.
– Ano, Hurgrum – rzekł. – Ale dla ciebie, nie dla mnie. – Odwrócił się od Harnaka, pozbawiony wątpliwości,
i podniósł ją w ramionach. – Przeszedłem tędy, by uniknąć ludzi. Miejmy nadzieję, że nie napotkamy nikogo innego,
wychodząc stąd... i że nikt nie znajdzie tego bękarta, zanim znikniemy.
Plik z chomika:
krzychuskepe
Inne pliki z tego folderu:
David Weber - Przysięga mieczy.pdf
(2092 KB)
David Weber, Evans Linda - Wrota piekieł cz.1.pdf
(2416 KB)
David Weber, Evans Linda - Wrota piekieł cz.2.pdf
(2452 KB)
Weber David - Dahak 01 - Ksiezyc buntownikow.pdf
(1336 KB)
Weber David - Dahak 02 - Dziedzictwo zniszczenia.pdf
(1620 KB)
Inne foldery tego chomika:
Alistair MacLean
AndrzejPilipiuk
AnnaBrzezińska
Ćwiek Jakub
Dragonlance
Zgłoś jeśli
naruszono regulamin