David Weber - Przysięga mieczy.pdf

(2092 KB) Pobierz
PRZYSI Ę GA MIECZY
David Weber
R OZDZIAŁ PIERWSZY
Nie powinien był iść na skróty.
Bahzell   Bahnakson   uświadomił   to   sobie   w chwili,   w której   usłyszał   dźwięki   płynące   z czarnego   jak   atrament 
bocznego korytarza. Musiał trzymać się bocznych ścieżek, używanych jedynie przez pałacową służbę – i znacznie 
liczniejszych niewolników – jeśli chciał odwiedzić Brandarka bez wiedzy straży, zbyt bowiem rzucał się w oczy, aby 
mógł otwarcie wchodzić i wychodzić, nie będąc zauważonym. Nie powinien był jednak ryzykować skrótu tylko po 
to, by uniknąć bardziej zdradzieckich tuneli starej twierdzy.
Stał w kiepsko oświetlonym korytarzu, pełnym ciężkiego  zapachu  z rzadka  rozmieszczonych  pochodni (drogie 
lampy   oliwne   były   oszczędzane   dla   Churnazha   i jego   „dworzan”),   a jego   ruchome,   lisie   uszy   skierowały   się 
w stronę, z której dochodziły ciche dźwięki. Następnie, rozpoznawszy je, położyły się, on zaś zaklął. To nie jego 
sprawa,   powiedział   sobie,   musi   się  trzymać  z dala   od   kłopotów.   Poza   tym   zdecydowanie   nie   były   to   pierwsze 
wrzaski, jakie słyszał w Navahk... i na tamte książę z wrogiego Hurgrum również nic nie mógł poradzić.
Ścisnął rękojeść sztyletu, a szczęki zacisnęły mu się ze złością, której nie śmiał pokazywać swym „gospodarzom”. 
Bahzell nigdy nie uważał się za pruderyjnego, nawet jak na hradani, lecz było to, zanim ojciec przysłał go tu jako 
posła. A tak naprawdę jako zakładnika, przyznał ponuro Bahzell. Armia księcia Bahnaka zmiażdżyła Navahk i jego 
sojuszników, lecz Hurgrum było tylko pojedynczym miastem­państwem. Brakowało mu ludzi, by okupować wrogie 
terytoria, choć wielu wodzów hradani zaniedbałoby własną krainę, starając się dodać do niej inne.
Bahnak nie był jednak zwyczajnym wodzem. Wiedział, że dopóki żyje Churnazh, nie może być trwałego pokoju, 
a mimo to był wystarczająco rozsądny, by zdawać sobie sprawę z tego, co się stanie, jeśli rozproszy swe siły na 
drobne   garnizony.  Żaden   z nich   nie   przetrwałby   samotnie.   Bahnak   mógł   pokonać  w bitwie   Navahk   i jego 
sprzymierzeńców, lecz żeby ich  podbić,  potrzebował czasu, by związać ze sobą sojuszników, których przyciągnęły 
do niego aktualne zwycięstwa. Zapewnił więc sobie ów czas, wiążąc Churnazha i jego kompanów siecią obietnic, 
traktatów, klauzul wzajemnej obrony oraz warunków dodatkowych, z których rozwikłaniem miałby nawet problem 
Purpurowy   Lord.  Pół   tuzina   podejrzliwych   wobec   siebie   przywódców   hradani   uznało   to   zadanie   za   zupełnie 
niemożliwe i by upewnić się, że będą dalej próbować, zamiast uciekać się do bardziej bezpośrednich (i tradycyjnych) 
rozwiązań,   Bahnak   nalegał   na   wymianę  zakładników.   Bahzell   miał   po   prostu   pecha,  że   do   Navahk, 
najpotężniejszego z przeciwników Hurgrum, został przydzielony zakładnik z królewskiej rodziny Hurgrum.
Bahzell   rozumiał,   lecz  żałował,  że   nie   mógł   uniknąć  konsekwencji   związanych   z byciem   synem   Bahnaka. 
Wystarczająco   złe   było   to,   iż  był   Koniokradem,   przewyższającym   głową  i ramionami   najroślejszych   z plemion 
Zakrwawionych Mieczy, natychmiast więc identyfikowanym jako obcy. Co gorsza, miażdżące zwycięstwa Hurgrum 
upokorzyły Navahk, co natychmiast uczyniło go  znienawidzonym  obcym. Mimo to obydwu tych rzeczy można było 
się spodziewać, a Bahzell mógłby żyć z nimi, gdyby tylko Navahk nie było rządzone przez księcia Churnazha, który 
nie tylko nienawidził księcia Bahnaka (oraz jego syna), lecz pogardzał również nimi jako zdegenerowanymi, zbytnio 
ucywilizowanymi   słabeuszami.   Jego   kompani   i lizusi   małpowali   nastawienie   swego   księcia   i,   co   było   do 
przewidzenia, każdy współzawodniczył z pozostałymi, by dowieść, że  jego  wzgarda jest większa niż innych.
Jak  na razie status zakładnika utrzymywał sztylety z dala od pleców Bahzella, a jego własny miecz w pochwie, 
lecz żaden hradani nie był tak naprawdę przystosowany do roli dyplomaty, zaś Bahzell zaczął podejrzewać, że on 
jest   do   tego   jeszcze   mniej   przyzwyczajony   niż  większość  innych.   W innym   miejscu   mogłoby   być  inaczej,   lecz 
powstrzymywanie się gdy Zakrwawione Miecze ciskają obelgi, za które   Koniokrad   zapłaciłby krwią, osłabiło mu 
nerwy. Zastanawiał  się czasami, czy  Churnazh  nie   chce   przypadkiem,  aby Bahzell  stracił kontrolę, czy nie chce 
doprowadzić, by Bahzell poddał się Szałowi i w ten sposób uwolnić się od upokarzających traktatów. Czy też było 
możliwe,   iż  Churnazh   naprawdę  wierzył   szydercom,   uważającym,  że   Szał   opuścił   Hurgrum,   pozostawiając   jego 
wojowników bez ducha? Trudno było być czegokolwiek pewnym, jeśli chodziło o Navahkczyka, lecz te dwie rzeczy 
były równie pewne jak śmierć. Nienawidził księcia Bahnaka i pogardzał nim, a jego odraza dla zmian, jakie Bahnak 
wprowadził w Hurgrum, była niezmierzona.
To Bahzell jako tako rozumiał, ponieważ on również był hradani. Rozumiał pragnienie walki, straszną, gorącą 
żądzę Szału i podzielał pogardę dla słabości. Nie widział jednak zastosowania dla ślepej głupoty i tym, czego   nie  
mógł  zrozumieć, było to, jak Churnazh wciąż może uważać Bahnaka za głupca. Churnazh mógł szydzić z Hurgrum 
jako miasta kramarzy, którzy zapomnieli, jak to jest być wojownikami, lecz z pewnością nie sądził, że Hurgrum 
wygrało  każdą  bitwę za pomocą czystego szczęścia!
Jako młodzieniec Bahzell kwestionował oczywiście niektóre z bardziej  osobliwych koncepcji swego ojca. Jaki 
pożytek   mógł   mieć  wojownik   z czytania,   pisania   czy   arytmetyki?   Dlaczego   przejmować  się  kupcami, 
rzemieślnikami czy tak głupimi rzeczami jak prawa regulujące pożyczki pieniężne lub kwestie własności? Po co się 
uczyć,   jak   utrzymać  formację,   skoro   honor   nakazuje   szarżować  i wykuwać  swą  chwałę  w szeregach   wroga?   I – 
Bahzell uśmiechnął się, przypominając  to sobie – jak można kąpać się co tydzień, to przecież może wpłynąć na 
zdrowie mężczyzny!
Teraz już jednak tego wszystkiego nie kwestionował. Armia Hurgrum nie pokonała po prostu sił pięciokrotnie 
liczniejszych  od siebie – ona je wyrżnęła  w pień, a niedobitki popędziła w popłochu z pola bitwy, zrobiła to zaś 
dlatego, że walczyła jako zdyscyplinowana jednostka. Dlatego, że miała dokładne mapy, a dowódcy maszerujących 
szybko oddziałów, a przynajmniej ich adiutanci, mogli czytać przysyłane im przez księcia rozkazy i przypuszczać 
skoordynowane   ataki   na   przeciwników.   I dlatego,  że   była   jednolicie   wyszkolona,   jej   wojownicy   rzeczywiście 
utrzymywali   formację  i byli   wyposażeni   w broń  produkcji   własnego   miasta,   pochodzącą  z rąk   i kuźni   tych 
„kramarzy”, którymi pogardzał Churnazh.
Była to lekcja, którą potrafili docenić nawet inni Koniokradzi, co wyjaśniało napływ nowych sojuszników, lecz od 
ujrzenia Navahk Bahzell dostrzegał jeszcze trwalszą stronę osiągnięć swego ojca. Rodzinne miasto księcia Bahnaka 
było w dość kiepskim stanie, zanim doszło do potęgi, lecz Navahk był gorsze niż Hurgrum kiedykolwiek wcześniej. 
Dalece  gorsze. Były w nim hałaśliwe uliczki zasłane odpadkami, fekaliami i martwymi małymi zwierzętami, ciężkie 
od smrodu niemytych ludzi i czających się chorób. Nad wszystkim zaś czuwały chodzące dumnie jak paw osiłki 
w kolorach księcia, który podobno miał władać swym ludem, a nie własnoręcznie go łupić!
Wszakże przed wstąpieniem do armii Navahk Churnazh był banitą, który awansował coraz wyżej, aż w końcu 
sięgnął po tron. Był on dumny ze swej brutalnej siły, dzięki której dowiódł swego prawa do rządzenia. Siłę Bahzell 
mógł  docenić,   słabość podlegała   pogardzie,  i mężczyzna  wiedział,  że   jego  ojciec  nie  utrzymałby   swojego  tronu, 
gdyby jego wojownicy choć przez chwilę uznali go za słabeusza. Jednak w oczach Churnazha siła opierała się na 
terrorze.  Niekończące   się  wojny   sprawiły,  że   Navahk   obawiano   się  bardziej   niż  wszelkich   innych   miast 
Zakrwawionych Mieczy, a mimo to sam Navahk czuł przerażenie przed  swym władcą ... oraz jego pięcioma synami, 
jeszcze gorszymi niż on.
Wszystko to wyjaśniało, dlaczego ostatnią rzeczą w której zakładnik z Hurgrum mógłby mieć jakikolwiek interes, 
było stanie w tym korytarzu, nasłuchując krzyków, a nawet zastanawiając się nad interwencją. Zresztą ktokolwiek 
krzyczał,   był   to   tylko   kolejny   Zakrwawiony   Miecz,   zaś,   z godnym   uwagi   wyjątkiem   Brandarka,   nie   istniał 
Zakrwawiony   Miecz,   na   którego   warto   byłoby   zmitrężyć  czas,   by   wysłać  go   do   Phrobusa,   nie   mówiąc   już 
o ryzykowaniu dla niego własnym życiem.
Bahzell powiedział sobie to wszystko z całym pragmatyzmem, na jaki mógł się zdobyć, po czym zaklął paskudnie 
i ruszył nieoświetlonym korytarzem.
* * *
Koronny książę Harnak wyszczerzył zęby, kolejny raz  wbijając pięść w twarz Farmah. Jej stłumiony kneblem 
krzyk był słabszy i dawał mniejszą satysfakcję niż wcześniej, lecz wzmocniona metalem rękawica wycinała świeże, 
krwawiące szramy i książę czuł zmysłowy dreszcz potęgi, większy nawet niż wtedy, gdy ją gwałcił.
Pozwolił jej osunąć się na podłogę, pozwolił jej się odczołgać z rękoma związanymi za plecami, po czym kopnął 
ją  w żebra.  Podarta   koszula   wepchnięta   w jej   usta   stłumiła   bulgoczący   wrzask,   gdy   wbił   ją  butem   w kamienną 
ścianę, po czym roześmiał się. Suka. Myślała, że jest za dobra dla księcia krwi? W porządku, teraz już się nauczyła.
Obserwował,  jak kobieta zwija  się w zmaltretowany  kłębek i sycił się jej bezradnym przerażeniem.  Gwałt był 
jedyną zbrodnią, która mogłaby obrócić przeciwko niemu ludzi jego ojca, lecz nikt nigdy się nie dowie, kto miał tę 
zdzirę. Kiedy znajdą jej ciało i ujrzą wszystko, co jej zrobił – w tym to co jej jeszcze zrobi – założą dokładnie to, 
czego chciał: że ktoś ogarnięty krwawą furią Szału zarżnął ją jak prosię, a potem...
Nagły   trzask   pękającego   drewna   wytrącił   go   z pożądliwego   oczekiwania.   Zszokowany   książę  obrócił   się 
gwałtownie.   Zamknięte   na   klucz   drzwi   dawno   opuszczonej   sypialni   były   grube,   równie   krzepkie   i dobrze 
zbudowane, jak zwykły być wszystkie wrota w Navahk, lecz ich rygiel zniknął po prostu w obłoku drzazg, a same 
drzwi   walnęły   w ścianę  tak   mocno,  że   pękł   jeden   z żelaznych   zawiasów.  Spanikowany   Harnak   odskoczył 
natychmiast do tyłu, a w jego  głowie  natychmiast powstały plany  wykupienia się lub użycia  groźby,  by uniknąć 
konsekwencji odkrycia, lecz wtem jego oczy rozszerzyły się, gdy ujrzał, kto stoi w progu.
Owa  rosła sylwetka  nie mogła być pomylona z nikim innym.  Harnak  warknął  z zadowoleniem  oraz  ulgą, gdy 
intruz zerknął na nagą, zmaltretowaną dziewczynę skuloną pod ścianą. Pomimo swej wielkości Bahzell z Hurgrum 
nie stanowił zagrożenia. Kwiczący, rzygający tchórz krył się od dwóch lat za swym statusem zakładnika, przełykając 
obelgi, na które nie pozwoliłby sobie żaden wojownik – poza tym uzbrojony był jednie w sztylet, podczas gdy miecz 
Harnaka   leżał   w gotowości   na   gnijącym   łóżku.   Bahzell   nigdy   nie   podniesie   ręki   na   następcę  tronu   Navahk   – 
zwłaszcza jeśli oznaczało to wystawienie pół metra stali przeciwko metrowi! – a nawet gdyby się ośmielił przekazać 
opowieść o tym innym, nikt w Navahk nie przedłoży jego słowa nad słowo księcia krwi. Zwłaszcza jeśli Harnak 
dopilnuje, by Farmah zniknęła, zanim Koniokrad zdoła wrócić z pomocą. Książę wyprostował się z automatycznym, 
pełnym  arogancji  warknięciem,   zbierając   się,  by  kazać  intruzowi  wyjść,  lecz   zanim  cokolwiek   powiedział,   oczy 
Bahzella znów skierowały się na niego. Było w nich coś, czego Harnak nie widział nigdy wcześniej. Bahzell nie 
zatrzymał się w drzwiach.
Żołądek podszedł Harnakowi do gardła. Miał czas, by poczuć nagły przypływ przerażenia i skoczyć desperacko 
po miecz. Chwilę potem żelazna klamra zacisnęła mu się na gardle. Wołanie pomocy nie dałoby mu nic – wybrał to 
miejsce, by nikt nie słyszał krzyków   jego  ofiary – nie miał jednak nawet szansy spróbować, bowiem jego wrzaski 
przeszły w świszczący gulgot, gdy jego stopy zawisły nad ziemią. Książę wił się i krztusił, grzmocąc  nadgarstek 
Bahzella   odzianymi   w rękawice   pięściami,   kiedy   druga   dłoń  –   jak   nabijany   kolcami   buzdygan   –   uderzyła   go 
w brzuch.
Harnak wrzasnął, gdy pękły mu trzy żebra. Dźwięk ten był słaby oraz przyduszony... i nie umywał się nawet do 
odgłosu, jaki wydał z siebie, gdy grube jak pień drzewa kolano wbiło mu się pomiędzy nogi.
Cały świat zniknął  w bólu tak wielkim, że  książę ledwo zauważył  buzdygan  znów uderzający  w jego brzuch. 
A później znów i jeszcze raz. Zachował jednak wystarczająco świadomości, by zdawać sobie sprawę, co się dzieje, 
gdy Bahzell puścił w końcu jego gardło. Dusząca dłoń zacisnęła się teraz na jego karku. Druga chwyciła go za pas 
i koronny   książę  Harnak   z Navahk   wrzasnął   z przerażenia.   Sekundę  później   walnął   twarzą  w ścianę  brudnej 
komnaty, a siła uderzenia uciszyła go na dobre.
Osunął się w dół po kamieniach, znacząc je czerwienią, a Bahzell warknął i ruszył do przodu, by dokończyć, co 
zaczął.   Mięśnie   Koniokrada   drżały,   gdy   szalała   w nich   furia,   lecz   wciąż  pozostawał   w nim   błysk   poczytalności, 
dzięki   któremu   Bahzell   zmusił   się,   by   się  zatrzymać.   Mężczyzna   zamknął   oczy   i odetchnął   głęboko,   walcząc 
z czerwoną mgiełką przed oczyma.  Nie było to łatwe, lecz zabójcze szaleństwo zelżało,  nie przechodząc  w Szał, 
i mógł się otrząsnąć.  Otworzył  z powrotem oczy  i spojrzał  w dół, krzywiąc  się na widok knykci,  które  rozbił  na 
nabijanej metalem skórzni przeciwnika, po czym odwrócił się do ofiary Harnaka.
Dziewczyna odsunęła się gwałtownie z przerażeniem, zbyt zmaltretowana i pobita, by zdawać sobie sprawę, że to 
nie Harnak, lecz poczuła delikatność jego dotyku i zaszlochała.
– Już dobrze, dziewczyno. Dobrze – wymruczał z gorzką świadomością, jak bezużyteczne były te kojące dźwięki. 
Jej   szalone   szamotanie   zelżało.   Otworzyła   jedno   oko,   spoglądając   na   niego   bojaźliwie,   drugie   było   bowiem 
obrzęknięte, a policzek pod nim wyraźnie pęknięty.
Dotknął delikatnie jej włosów i poczuł nowy napływ wściekłości, gdy dostrzegł ranę oraz rozpoznał zakrwawioną 
twarz Farmah. Któż poza Harnakiem – albo jego braćmi – mógłby zgwałcić dziewczynę przebywającą rzekomo pod 
protekcją jego własnego ojca?
Podniósł   ją  i posępna   nienawiść  wypełniła   jego   oczy   na   odgłos   jęku,   jaki   wydała   z siebie,   gdy   poruszyły   się 
złamane  żebra.   Dziewczyna   miała   związane   z tyłu   ręce   i na   nowo   zalała   go   odraza,   gdy   przypomniał   sobie 
przechwałki   Harnaka   o odwadze   i śmiałości.   Wyglądało   na   to,  że   odwaga   wymagała,   by   „wojownik”   związał 
nastoletnią dziewczynę, dwa razy mniejszą od siebie, aby upewnić się, że będzie bezbronna, gdy będzie ją gwałcił 
i bił!
Podniósł ją do pozycji siedzącej na zniszczonej, stojącej pod ścianą skrzyni. Skrzynia była brudna, lecz nie było tu 
żadnego   innego   mebla   poza   łóżkiem,   na   którym   gwałcił   ją  Harnak.   Zadrżała   ze   strachu   i bólu,   lecz   mimo   to 
nachyliła   się  do   przodu,   by   mu   pomóc,   gdy   przecinał   sznur,   który   przeciął   jej   nadgarstki   do  żywego   ciała. 
W zdrowym oku błysnęły powracające zmysły.
– Dziękuję ci, panie – wyszeptała. –  Dziękuję ci!
Podniosła dłoń i ze zdumiewającą siłą ścisnęła jego nadgarstek. A może jednak nie zdumiewającą, bowiem ona 
również była hradani, aczkolwiek szczupłą i delikatną w porównaniu z Bahzellem.
– Cicho, dziewczyno. Nie dziękuj mi – burknął Bahzell i w nagłym przypływie wstydu odwrócił wzrok od jej 
nagości. Dostrzegł odrzucony płaszcz Harnaka i podniósł go, unikając jej wzroku, gdy go jej podawał, a odgłos jaki 
wydała z siebie, biorąc go, był czymś pomiędzy szlochem bólu oraz wstydu i dziwnym odcieniem śmiechu.
To wykrzesało w Bahzellu nowe iskry furii. Poświęcił kilka chwil, by odzyskać nad sobą kontrolę, gdy odrywał 
kawałek   materiału   z niezbyt   czystej   koszuli   Harnaka   i owijał   go   wokół   krwawiących   knykci,   lecz   to   niewiele 
pomogło,   a gdy   spojrzał   na   Harnaka,   dłoń  znów   zaczęła   mu   sunąć  w kierunku   sztyletu.   Gwałt.   Jedyna   zbrodnia 
której  nie mógł  wytłumaczyć nawet   Szał,  nawet  w Navahk.  Kobiety  hradani   musiały  wystarczająco   dużo  znosić 
i były zbyt cenne, by je tak wykorzystywać, bowiem tylko one były odporne na Szał, były strażniczkami tej odrobiny 
stabilności, której mogła się trzymać większość plemion hradani.
– Musiała cię przysłać Lillinara – zlewające się ze sobą słowa Farmah znów spowodowały, że położył po sobie 
uszy   i wykonał   natychmiast   instynktowny   gest  żegnania   się.   Dziewczyna   skuliła   się  pod   płaszczem   Harnaka, 
wstrząśnięta bólem i jego reakcją, a za pomocą skrawka swego podartego odzienia otarła krew płynącą jej z nosa 
i pękniętych warg.
– Nie życz mi złego losu, dziewczyno. Mieszanie się w sprawy bogów nie może dać nic dobrego, a to w sieci 
Phrobusa się teraz znajdujemy, oboje – mruknął, a Farmah pokiwała ze zrozumieniem głową.
Poglądy hradani na sprawiedliwość były surowe. Musiało tak być u ludu dotkniętego przez Szał, a powszechną 
karą za gwałt była kastracja,  a następnie  ciągnięcie  za koniem i kamienowanie.  Harnak  nie był jednak po prostu 
synem   Churnazha   –   był   jego   najstarszym   synem,   następcą  tronu,   a dziesięć  lat   panowania   Churnazha   uczyniło 
jasnym, że prawo nie odnosi się do niego lub jego potomstwa. Farmah wiedziała o tym lepiej niż inni, bowiem jej 
ojciec   i starszy   brat   zginęli   z rąk   zwolnionego   kapitana   straży.  Wszyscy   wiedzieli,  że   Churnazh   zapożyczył   się 
mocno   u jej   ojca,   lecz   książę  przyjął   wytłumaczenie   kapitana   o Szale   i ułaskawił   go,   a dług   –   pieniądze,   które 
oznaczały utrzymanie Farmah lub możliwość ucieczki – w jakiś sposób po prostu zniknął. To dlatego znalazła się 
pod „protekcją” Churnazha, żyjąc niewiele lepiej niż niewolnica.
– Czy on... żyje? – spytała słabo.
– Em. – Bahzell kopnął brutalnie bezwładne ciało, które przewróciło się na plecy, nie wydawszy z siebie nawet 
jęku. – Ano, żyje – mruknął, krzywiąc się na widok rozbitej twarzy i obserwując bąbelki powietrza w krwi płynącej 
ze   zmiażdżonego   nosa   i warg.   –   Ale   jak   długo   pożyje,   to   jest   pytanie.   –   Przyklęknął   i zacisnął   zęby,   dotykając 
wgłębienia w czole  Harnaka.  – Jest mniej urodziwy niż przedtem i sądzę, że  dość mocno uderzył  w ścianę,  lecz 
głowę ma jak głaz. Może jeszcze przeżyć, niech go weźmie Krahana.
Koniokrad zakołysał się do tyłu na piętach, szukając palcami sztyletu. Podcięcie bezbronnego gardła, nawet gdy 
należało do takiej szumowiny, przychodziło mu z trudem. Jednak trzeba było postępować praktycznie...
– Chalak widział, jak on mnie zabiera – Farmah powiedziała słabo za jego plecami, a on wypluł z siebie nowe 
przekleństwo. Dobicie Harnaka mogłoby  ich  ochronić, lecz jeśli brat księcia wiedział o jego planach wobec Farmah, 
śmierć  Harnaka   jeszcze   bardziej   pogorszyłaby   sytuację.  Chalak   mógłby   zachować  milczenie,   zwłaszcza  że 
wyeliminowanie Harnaka zwiększało jego szanse na zdobycie władzy, lecz mimo to był jedynie czwartym synem 
Churnazha.   Było   niezbyt   prawdopodobne,   aby   usunięcia   Harnaka   mogło   mu   przynieść  znaczące   korzyści...   lecz 
wskazanie ojcu zabójcy brata z pewnością tak.
Koniokrad stał spoglądając na nieruchome ciało, a jego myśli szalały. Zabicie Harnaka nie ocaliłoby Farmah, a to 
oznaczało, że nie pomogłoby również  jemu . Odpowiednia dawka tortur rozwiązałaby jej język, a Churnazh osobiście 
przykładałby żelazo. Podobałoby mu się to, nawet gdyby nie stracił syna. Tak więc jeśli Bahzell nie jest gotowy, by 
poderżnąć gardło również dziewczynie...
– Jak bardzo jesteś ranna, dziewczyno? – spytał, obracając się do niej. Spojrzała na niego bez słowa, a on machnął 
dłonią  w geście   łączącym   niecierpliwość  z przeprosinami.   –   Oboje   zginiemy,   jeśli   tu   zostaniemy,   dziewczyno, 
niezależnie czy on przeżyje, czy nie. Jeśli cię wydostanę, utrzymasz się na nogach?
–  Ja...  – Farmah  spojrzała   na  Harnaka  i zadrżała,   po czym  wyprostowała   ramiona  i przytaknęła   gdy jej  myśli 
podążyły tym samym torem co myśli Bahzella. – Mogę biec. Nie szybko, panie, ale mogę – powiedziała chrapliwie. 
– Tylko  dokąd  mam biec?
–   Taa,   to   jest   pytanie.   –   Bahzell   znów   kopnął   Harnaka,   wyczuwając,   jak   Farmah   obserwuje   go   w milczeniu, 
a zaufanie widniejące w jej zdrowym oku sprawiało, że czuł się jeszcze gorzej. Nie życzył jej źle, lecz nie mógł 
poradzić nic na to, że żałował, iż usłyszał jej krzyki. Wiedział również, że jej zaufanie  może być źle pokładane 
w obliczu okoliczności, jakim musieli stawić czoła. Szacowanie nieprzyjaznych okoliczności nigdy ich jednak nie 
zmniejszało, westchnął więc i otrząsnął się. – Sądzę, że jest takie jedno miejsce, dziewczyno. Hurgrum.
– Hurgrum?
Uśmiechnął się cierpko na szok słyszalny w jej głosie, bowiem jeśli coś było pewne, to było tym to, że   on   nie 
mógł wrócić do Hurgrum. Byłoby cholernie dużo do odpłacenia za to, nawet gdyby Harnak przeżył, a jeśli ten drań 
zginie, Churnazh z pewnością ogłosi Bahzella banitą za złamanie umowy o zakładnikach. Mógł to również zrobić, 
jeśli Harnak będzie żył – bogowie i demony wiedzieli, że byłby dość zadowolony, pozwalając innym sprowokować 
Bahzella do czegoś, co by mu to umożliwiło! Jeśli zaś Zakrwawione Miecze wyjmą go spod prawa, a on wróci na 
dwór swego ojca, delikatna równowaga powstrzymująca armie przed skoczeniem sobie do gardeł legnie w gruzach.
– Ano, Hurgrum – rzekł. – Ale dla ciebie, nie dla mnie. – Odwrócił się od Harnaka, pozbawiony wątpliwości, 
i podniósł ją w ramionach. – Przeszedłem tędy, by uniknąć ludzi. Miejmy nadzieję, że nie napotkamy nikogo innego, 
wychodząc stąd... i że nikt nie znajdzie tego bękarta, zanim znikniemy.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin