Smith Joan - Nie ta siostra.doc

(799 KB) Pobierz

Joan

Smith

Nie ta siostra

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

              Rozdział 1

Książę Dunsmore wpadł do salo­niku narzeczonej na Berkeley Square z wytrzeszczonymi oczyma, co spra­wiało, że wyglądał jeszcze głupiej niż zwykle.

    - Myro, przed chwilą dowiedzia­łem się czegoś przeokropnego! - za­wołał. Jego głos przypominał beczenie barana.   Książę   zajmował   poczesne miejsce na drabinie społecznej,

gdyż pozycję zapewniała mu potężna rodzi­na i  ogromna fortuna. Dzięki wyglądowi, talentom czy przedsiębiorczości nigdy nie zaszedłby dalej niż zwykły służący.

Trzy panie Newbold spojrzały na niego zaskoczone. Mamusia jego na­rzeczonej, pani Newbold, pierwsza ocknęła się i chciała wiedzieć, co też on wygaduje.

    - Księżna przyjechała do miasta! - zawołała i opadła na pluszową kanapkę nie mogąc złapać tchu. Było to uprzejmie wyrażone przypusz­czenie, że książę wycofuje się z zaręczyn z jej starszą córką. W czasie zabiegów księcia o Myrę księżna znajdowała się w bezpiecznej odległości - zamknię­ta w rodowym zamku w Szkocji. Wedle tego, co pani Newbold wiedziała, miała na oku o wiele od­powiedniejszą partię dla najstarszego syna.

-              Co takiego? - zapytał zakłopotany Dunsmore. - Nie, nie... nic podobnego!

Pobladłe policzki pani Newvold lekko zaróżowiły się.

-              Wystraszył mnie pan śmiertelnie, książę - powie­działa, nieznacznie się uśmiechając. - Cóż, więc się stało tak strasznego?

W tej chwili przyszło jej do głowy, że Bonaparte znowu uciekł, jednak tak mało ważne zdarzenie mogła przyjąć bez zmrużenia oka.

-             Griffin wrócił! - wykrztusił wreszcie książę. Podszedł chwiejnym krokiem do kanapy, usiadł na niej dysząc ciężko i ścisnął mocno palce Myry.

-             Och, nie! - jęknęła dziewczyna zduszonym szeptem.

-             To niemożliwe! - zawołała pani Newbold.

-             Naprawdę wrócił? - zapytała panna Alice z uśmiechem pełnym nieśmiałej radości.

-             Dopiero, co usłyszałem o tym na Bond Street -zapewnił książę. - Podobno, gdy schodził po trapie statku, który przywiózł go do domu, wyglądał jak dzika bestia. Skórę miał opaloną na czarno, włosy sięgały mu ramion, do pasa miał przytroczoną szpa­dę, a na łańcuchu prowadził orangutana. Cóż my teraz poczniemy?

Jego wysokość wodził bezradnie wzrokiem od narzeczonej do jej mamy. Nie był poszukiwaczem sensacji, i wieści, które przyniósł, wcale nie sprawia­ły mu przyjemności. Natychmiast został zasypany pytaniami, tak, że po chwili i sam nie wiedział, na jakim świecie się znajduje. Nie potrafił wytłumaczyć zainteresowanym paniom, ani jakie lądy odwiedził Griffin, ani jak udało mu się oszukać śmierć i po­wrócić do Anglii, lecz jednego był pewien. Griffin wrócił.

-             Zupełnie jak Robinson Crusoe! - wykrzyknęła Alice i w nagrodę otrzymała trzy nieprzychylne spojrzenia.

-             Griffin nie znalazł się na bezludnej wyspie ani nie przeżył katastrofy statku, chociaż wcale by mnie to nie zdziwiło - odrzekła jej mama. - Wiemy na pewno, że dopłynął do Brazylii. Od początku wie­działam, że nic dobrego z tego nie wyniknie. Oświadczył się Myrze i zaraz potem odpłynął.

-             Tak, a Myra przyjęła jego oświadczyny - przy­pomniała Alice spoglądając przekornie na Dunsmo­re'a.

-             Ależ to było pięć lat temu! - jęknęła Myra. -Przecież wszyscy sądzili, że już dawno nie żyje! Od czterech lat nie odezwał się ani słowem! Nie napisał do mnie listu, poza kilkoma w ciągu pierwszych miesięcy. Byłam święcie przekonana, że już dawno zjedli go kanibale albo coś w tym stylu.

-             Jeżeli o mnie chodzi, to on nie ma żadnych podstaw do zgłaszania pretensji - powiedział ksią­żę. - Co pisał w ostatnim liście?

-             Że chce kogoś namówić, by zabrał go do dżun­gli nad Amazonką.

-           W dżungli chyba nie rośnie kawa, nieprawdaż? - zapytał Dunsmore. - Czy po to właśnie popłynął do Brazylii? By założyć plantację kawy?

-           Nie, nie - odrzekła Alice. - Chciał nazbierać różnych roślin do swego ogrodu. Wiesz przecież, że Griffin zawsze zajmował się zielnikami. Powiedział urzędnikom, że interesuje go uprawa kawy, tylko po to, by uzyskać pozwolenie na wjazd do Brazylii. Jak zapewne wiesz, Dom John popiera tego typu przed­sięwzięcia.

Słuchacze zamrugali nerwowo, co upewniło Ali­ce, że nie mają pojęcia, o czym ona mówi.

-           Kim, u licha, jest Dom John? - zapytał książę.

-           To książę regent - poinformowała go Alice.

-           Co takiego? O czym ty mówisz? Książę ma na imię Jerzy, a nie Dom John.

-           Książę regent Portugalii. Uciekł do Brazylii, gdy Napoleon najechał Portugalię. Czyżby wasza książę­ca mość nie czytywał gazet?

  - Coś tam czytałem - rzekł niepewnie Dunsmore. -Ale wróćmy do najważniejszego: co zrobimy z Griffi­nem?

-              Nic, mój drogi książę - powiedziała Alice. - Griffin ożeni się z Myrą.

Pani Newbold spojrzała na młodszą córkę mor­derczym wzrokiem.

-              Zamknij buzię, niemądre dziecko.
Myra ścisnęła miękkie palce narzeczonego.

-              Będziesz musiał mu powiedzieć, że wychodzę za mąż za ciebie, kochanie.

Książę, który nawet w dobrej formie nie pre­zentował szczytu męskości, w tej chwili przypomi­nał przestraszonego koguta. Matowe jasne włosy miał przylizane, cerę bladą, a oczy dziwnego, wod­nistego koloru. Był wysoki i niezgrabny. Nawet w najlepszych ubraniach od Westona i przy najwię­kszych staraniach pokojowego wyglądał zaledwie znośnie.

Alice współczułaby mu, gdyby jej uwaga nie była skoncentrowana wyłącznie na siostrze. Jak Myra mogła przedkładać tego pajaca nad Griffina? Nie pojmowała, jak siostra mogła przyjąć oświadczyny dwóch tak różnych dżentelmenów.

Griffin przypominał średniowiecznego pirata - wysoki, ciemnowłosy i śniady, niezwykle przystoj­ny, porywający i śmiały. Dunsmore natomiast był głupcem. Oczywiście, niesamowicie bogatym głup­cem, no i księciem z krwi i kości. A rywalizacja o tytuł kolejnej księżnej Dunsmore była zażarta. Pięć lat to okropnie długi czas, jak na oczekiwanie po­wrotu narzeczonego, a Myra i tak była wściekła na Griffina za wyjazd do Brazylii.

Gdyby to chodziło o mnie - myślała Alice - przy­spieszyłabym ślub i wyjechałabym razem z nim do Brazylii, tak jak tego chciał.

Myra miała wtedy siedemnaście lat, a mama uważała, że jest jeszcze za młoda, by wychodzić za mąż. Uważała także, że najlepiej będzie, jeżeli do czasu ślubu Griffin wyjedzie z kraju. Ufała niewin­ności swej córki, lecz ani na jotę nie ufała przystoj­nemu awanturnikowi. Mersham Abbey, posiadłość wiejska Griffina, przylegała do posiadłości Newbol­dów w Kent.

Myra była wierna swym wspomnieniom przez pięć lat. Dopiero przed miesiącem, gdy Alice przyje­chała do Londynu na swój debiut, zaczęła się szopka. Myra towarzyszyła siostrze i wkrótce została okrzyknięta królową sezonu. Jej romantyczna prze­szłość i uroda oczarowały towarzystwo, a ona w niedługim czasie oczarowała księcia. Powodzenie uderzyło jej do głowy. Nie było sensu zaprzeczać, że Myra się zmieniła. Promieniała w dopiero, co odkry­tym blasku sukcesów i starała się nadrobić pięć stra­conych lat.

Myśli pani Newbold biegły trochę innym torem. Zastanawiała się nad nie mniej ważkim problemem. Kuzyn i dziedzic Griffina, Lloyd Montgomery już kilka lat temu przejął Mersham Abbey.

-             Zastanawiam się, czy Monty już wie? - rzekła.

-             Ojej, to zbyt okropne! - jęknęła Myra tupiąc nóżką. - Griffin wszystko psuje. Mój ślub ma się odbyć już za miesiąc. Książę, musi pan z nim poroz­mawiać, musi pan mu powiedzieć, że wychodzę za pana. Nie chcę, by mnie tu nachodził.

-             Z pewnością nie sądził, że będziesz czekała na niego aż pięć lat - powiedziała niepewnie pani Newbold.

-             Niewątpliwie odwiedzi narzeczoną - zapewni­ła ich Alice. - Chyba, że podczas licznych podróży sam ożenił się z inną.

-             A kogóż miałby poślubić w Brazylii? - zapytała jej matka oburzonym tonem. - Tam są tylko Mu­rzynki.

-             Oj, mamo! Nie mów takich rzeczy - odrzekła Alice. - Tam mieszka cała portugalska szlachta. Cały dwór przeniósł się do Rio de Janeiro.

-             A ty skąd o tym wiesz? - zapytała matka mar­szcząc z dezaprobatą brwi.

Czytuję gazety, mamo. - Od czasu wyjazdu Griffina ze szczególnym zainteresowaniem czytała wszystkie artykuły dotyczące Brazylii. Chociaż gdy widziała go po raz ostatni, miała zaledwie kilkana­ście lat, nie była jednak za młoda, by ulec jego czarowi. Wiele bezsennych nocy przeleżała w swo­im łóżku marząc, że to ją, a nie Myrę, wybrał Grif­fin. A teraz wrócił do kraju! Myra była zaręczona z księciem - i cud wreszcie zdawał się prawdopo­dobny.

-             Może przestał do mnie pisać, gdyż się oże­nił, i teraz jest mu wstyd - powiedziała Myra z na­dzieją w głosie. - Książę, nie wie pan, czy był sam, gdy schodził z pokładu, czy też ktoś mu towarzy­szył?

-             Nikt. Miał ze sobą tylko tę małpę. Nie słysza­łem, by była z nim jakaś pani. A to z pewnością szybko rozeszłoby się po mieście.

-             Najlepiej będzie, jeżeli się go pan jak najszybciej pozbędzie, książę - rzekła Myra, popychając go ku wyjściu, jak gdyby w obawie, że za chwilę może się zjawić Griffin ze szpadą u boku, z długimi włosami i małpą. Wstrząsnęła się na myśl, że musiałaby sama stawić czoło tak potwornemu zjawisku.

Była oczarowana, gdy się jej oświadczył. Była młoda i głupia, ale kiedy poznała księcia Dunsmo­re'a, zrozumiała, jaki typ mężczyzny się jej podoba. W przypadku Griffina - to było przyciąganie się przeciwieństw; natomiast z księciem... przyciąganie się dwóch podobnych charakterów. Dunsmore był spokojnym człowiekiem, z którym łatwo było się dogadać. Nigdy nie zmuszał jej, by jeździła z nim na polowania, nigdy nie namawiał, by sama powoziła jego dwukółką. Właściwie szczerze nie znosił odkrytych powozów. Nie zanudzał jej gadaniem o polity­ce ani filozofii... pomijając ustawy zbożowe. Był członkiem komitetu rządowego do spraw ustaw zbożowych. No i z pewnością nigdy by jej nie pro­sił, by popłynęła z nim do Brazylii. Prawdziwy dżentelmen.

Książe wstał i powoli potarł podbródek długimi palcami.

-             No, tak... Myro, co ja mu właściwie powiem...?

-             Powiedz mu, że za miesiąc się pobieramy.

-             To tak, jakbym wkładał głowę w paszczę lwa. A jeżeli on nadal chce cię poślubić? Chciałem powie­dzieć, że... to z nim byłaś najpierw zaręczona.

Śliczna twarzyczka Myry skrzywiła się w niemi­łym grymasie. Rzuciła się Dunsmore'owi na szyję, a łzy zaczęły gromadzić się w jej oczach.

-              Och, Dunny, nie możesz mu pozwolić tu przyjść! Nie zniosłabym tego!

Alice obserwowała całą scenę z założonymi ra­mionami. W końcu powiedziała ze zniecierpliwie­niem:

-             Na miłość boską, Myro! Powiedz mu, że zmie­niłaś zdanie, jeżeli naprawdę je zmieniłaś. - Jej nie­przychylne spojrzenie rzucone księciu jasno mówi­ło, co o tym sądzi. - Podejrzewam, że do tej pory już ktoś zdążył go poinformować, że wychodzisz za Dunsmore'a. Zaręczyny były ogłaszane we wszyst­kich gazetach w mieście.

-             To prawda! - Myra zamrugała rozpaczliwie i spoglądała przez zasłonę łez na swojego księcia. - Całe miasto o tym gada.

Jedyne, co nam pozostało, to siedzieć spokojnie i czekać - rzekł książę zdecydowanym głosem. - Poczekamy co zrobi Griffin. To znaczy... kiedyś wre­szcie przeczyta gazety. Następny ruch należy do niego.

Myra przytaknęła, zadowolona, że księcia ominie przykra konfrontacja z okropnym Griffinem.

-              Ale jeżeli on będzie nalegał, że chce się ze mną spotkać, musisz tu być, Dunny. W przeciwnym razie nie wiadomo, co się może zdarzyć. - Nie miała pojęcia, co Griffin może zrobić, ale ta przerażająca szpada majaczy...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin