Wolski Marcin - Marcin Wolski w shortach 02 - Enklawa.pdf
(
1712 KB
)
Pobierz
26539944 UNPDF
M
ARCIN
W
OLSKI
E
NKLAWA
W
OLSKI W
SHORTACH
(2)
E
NKLAWA
W swojej radiowej wersji, jako serial słuchowiskowy do „60 minut na godzin
ę
”
„Enklawa” powstała w roku 1977. Wkrótce potem dokonałem jej adaptacji na wersj
ę
drukowan
ą
. Si
ę
gaj
ą
c po ni
ą
w
ć
wier
ć
wieku pó
ź
niej pocz
ą
tkowo zamierzałem napisa
ć
rzecz
na nowo. Tyle si
ę
zmieniło… Radiowe mikrosłuchowisko pisał trzydziestolatek, który nigdy
nie był na Zachodzie. I co wi
ę
cej, nie miał pewno
ś
ci,
Ŝ
e kiedykolwiek tam si
ę
znajdzie.
Jednak po namy
ś
le zrezygnowałem z wi
ę
kszych zmian, poza drobnymi korektami
stylistycznymi. Uznałem,
Ŝ
e pisanie o
ś
wiecie, o którym nie ma si
ę
poj
ę
cia, kryło w sobie
pewien wdzi
ę
k. Pozostawiłem zarazem to, co mogło wydawa
ć
si
ę
najbardziej kontrowersyjne.
Owo opisywanie Zachodu („Enklawa” w zamy
ś
le nie dzieje si
ę
w
Ŝ
adnym konkretnym
pa
ń
stwie) jako swoistej karykatury socjalistycznego PRL–u. Zreszt
ą
, po latach naszych
do
ś
wiadcze
ń
z „pokojowym budownictwem kapitalizmu”, a zarazem obserwuj
ą
c proces
„socjalizacji” tamtego
ś
wiata zauwa
Ŝ
am,
Ŝ
e wiele
Ŝ
artów zyskało wymiar aktualny, czasem
proroczy. Mo
Ŝ
na powiedzie
ć
,
Ŝ
e przez
ć
wier
ć
wieku wszystko si
ę
zmieniło i nic si
ę
nie
zmieniło. Mo
Ŝ
e tylko ka
Ŝ
dy człowiek jest coraz bardziej samotn
ą
enklaw
ą
. I nadal warto
czyta
ć
„Apokalips
ę
ś
w. Jana”.
1.
A
UTOR
Nadejdzie dzie
ń
, w którym człowiek na widok odcisku stopy bli
ź
niego na piasku
przypadnie do ziemi
ś
lad ten ucałowa
ć
. A zwierz dziki zal
ę
gnie si
ę
w opustoszałych
domostwach, gdzie wilcy wy
ć
b
ę
d
ą
swoje pie
ś
ni, a mech poro
ś
nie pami
ęć
i tylko duch
wszechmocny unosi
ć
si
ę
b
ę
dzie ponad pustkowiami… — zabrzmiało złowieszczo z ulicy.
— Zamknij okno i sko
ń
cz si
ę
ubiera
ć
! — powiedział Walter, wychodz
ą
c z toalety.
Zuzanna wykonała polecenie posłusznie,
ś
wiadoma faktu,
Ŝ
e min
ę
ła ju
Ŝ
11.28 i do ko
ń
ca
spotkania nie zostało wi
ę
cej ni
Ŝ
trzy minuty. Przez jej dziecinn
ą
twarz o wielkich czarnych
oczach nie przemkn
ą
ł najmniejszy cie
ń
zdziwienia. Znała Waltera przeszło trzy miesi
ą
ce
i mimo swoich szesnastu lat zdawała sobie spraw
ę
, jakiego rodzaju był to człowiek. Kiedy
przy pomocy staro
ś
wieckiej d
ź
wigni zatrzaskiwała wywietrznik hotelowego okna, jej partner
sko
ń
czył ju
Ŝ
pobie
Ŝ
n
ą
toalet
ę
.
— Zobaczymy si
ę
… — błyskawicznie przejrzał swój elektroniczny notatnik — …w pi
ą
tek
o 16.24 w Hadze.
— Hotel „Hilton”?
— Nie. „Krasnopolsky”!
Skin
ę
ła głow
ą
jak dobrze wytresowana sekretarka, a potem, gdy Walter ju
Ŝ
wyszedł,
otworzyła okno i zaci
ą
gn
ę
ła si
ę
papierosem.
— A z czterech stron wyst
ą
pi
ą
Ŝ
ywioły, za
ś
konie apokalipsy wypełni
ą
ś
wiat swym
t
ę
tentem, a uszy trwog
ą
… I b
ę
dzie dzie
ń
wtóry, wieczór i zaranek… — grzmiał dalej prorok
przez r
ę
czny megafon.
Na skwerku wokół fontanny słuchaczy miał niewielu. Z bied
ą
do audytorium zaliczy
ć
mo
Ŝ
na było ziewaj
ą
cego policjanta o twarzy znudzonego alfonsa, kobiet
ę
z wózkiem
dzieci
ę
cym i sprzedawc
ę
uwijaj
ą
cego si
ę
przy straganie ze
ś
wie
Ŝ
ymi owocami. W dalszej
perspektywie mo
Ŝ
na było natomiast zaobserwowa
ć
par
ę
migdal
ą
c
ą
si
ę
na szerokim
obramowaniu fontanny i kioskarza wbitego w swoj
ą
budk
ę
jak parówka w hot–doga. Atoli
katastrofista wyra
ź
nie nie dbał o publiczno
ść
i wyrzucał z siebie wariacje na motywach
Apokalipsy
ś
w. Jana
w do
ść
dowolnej interpretacji. Prorok nosił si
ę
niedbale. Obszarpane
d
Ŝ
insy kontrował
Ŝ
ółtawy brudny
Ŝ
akiet, a głowa z wygolonym krzy
Ŝ
em kontrastowała
z rzadk
ą
be
Ŝ
ow
ą
bródk
ą
a la Ho Szi Min. Powieki, na których jaki
ś
biegły spec z Chi
ń
skiej
Dzielnicy wytatuował znak ryby, miał półprzymkni
ę
te, a cało
ść
postaci wygl
ą
dała jak
darmowy souvenir Rady Miejskiej dla przypadkowych turystów, którzy zapu
ś
ciliby si
ę
na ten
staro
ś
wiecki skwerek przydeptany kanciast
ą
brył
ą
hotelu.
— I nadejdzie to w dniu, w którym nikt si
ę
nie b
ę
dzie spodziewał. A nie z ziemi i nie
z nieba spłynie królestwo
ś
mierci.
Zuzanna u
ś
miechn
ę
ła si
ę
. Kiedy miała czterna
ś
cie lat, fascynowały j
ą
podobne gadki.
Odmiennie zareagował jej s
ą
siad z pokoju obok, łysawy emeryt o wygl
ą
dzie Winstona
Churchilla. Przez poprzedni kwadrans zajmował si
ę
podsłuchiwaniem erotycznych osi
ą
gni
ęć
tandemu Walter — Zuzia; teraz z niesmakiem splun
ą
ł przez okno:
— Wizjonerzy, psiakrew… Jakby za mało było im codzienno
ś
ci!
Niech
ę
tnie si
ę
gn
ą
ł po gazet
ę
, w której wiadomo
ść
o porwaniu tramwaju przez terrorystów
w Belfa
ś
cie s
ą
siadowała z wie
ś
ci
ą
o zbiorowym amoku narkomanów w wesołym miasteczku
i wojn
ą
mi
ę
dzy dwoma bananowymi republikami wywołan
ą
kontrowersyjnym werdyktem
s
ę
dziego podczas rozgrywek futbolu… A cena złota znów szła w gór
ę
.
— I kto wówczas da
ś
wiadectwo prawdzie? Kto si
ę
ostanie? — głos mówcy załamał si
ę
nagłym skowytem. — Kto?
— Ale musiał si
ę
na
ć
pa
ć
prochów — pomy
ś
lała Zuzanna i postanowiła zadba
ć
o siebie.
Jej
ź
renice rozszerzyły si
ę
jeszcze bardziej. Z kosmetyczki wyci
ą
gn
ę
ła jednorazow
ą
strzykawk
ę
. Była godzina 11.31.
2.
W
ALTER
Lubi
ę
podró
Ŝ
owa
ć
noc
ą
. To mnie odpr
ęŜ
a. Je
ś
li człowiek kiedykolwiek bywa wolny, to
jestem nim ja, wła
ś
nie teraz, w mojej maszynie. Min
ę
ła 1.22. A ja mog
ę
zupełnie dokładnie
powiedzie
ć
, co si
ę
dzieje ze wszystkimi moimi lud
ź
mi. Tam, na ziemi i tu, na pokładzie:
George siedzi przy sterach, dobry stary George, pre cyzyjny jak szwajcarski zegarek. Mimo
autopilota
ś
ledzi uwa
Ŝ
nie wszystkie
ś
wiatełka wska
ź
ników. Drugi pilot mego gulfstreama,
Michael — drzemie. W kabinie obok Luke przygotowuje zestawienia na jutrzejsz
ą
konferencj
ę
. Anna parzy herbat
ę
. Dwaj ochroniarze, pieszczotliwie nazywam ich
„orangutankami” (jak na „goryli” s
ą
zbyt szczupli i rudzi), relaksuj
ą
si
ę
gr
ą
w szachy, a my
suniemy wzdłu
Ŝ
wybrze
Ŝ
a, by za pi
ęć
minut zmieni
ć
kurs na północno–zachodni. I wszystko
jest w porz
ą
dku. Odpr
ęŜ
ony wł
ą
czam „Bł
ę
kitn
ą
Rapsodi
ę
” Gershwina. Nie wiem dlaczego,
ale lubi
ę
te starocie. Co
ś
mieszniejsze, zawsze zadaj
ę
sobie podobne pytanie dopiero w chwili
wł
ą
czenia muzyki. Zuzia była dzi
ś
pyszna. To zabawne,
Ŝ
e mog
ą
c mie
ć
tyle dziewcz
ą
t
w najrozmaitszych zak
ą
tkach globu, tak cz
ę
sto spotykam si
ę
wła
ś
nie z ni
ą
. Fascynacja jej
wiekiem? Raczej nie. W Kalifornii zaliczałem ju
Ŝ
czternastolatki. Podoba mi si
ę
chyba to jej
przywi
ą
zanie. Jej pełna dyspozycyjno
ść
. Jej dziwkarska gotowo
ść
do miłosnego aktu
w jakiejkolwiek sytuacji — czy b
ę
dzie to szybkobie
Ŝ
na winda, biurko w sali Rady
Nadzorczej czy przypadkowa brama. Za ka
Ŝ
dym razem jest jej oboj
ę
tne,
Ŝ
e tu
Ŝ
obok moje
„orangutanki” graj
ą
w karty lub czytaj
ą
gazety, ona po prostu to lubi. Nie wiem nawet, czy
wa
Ŝ
ne jest dla niej,
Ŝ
e i ja to lubi
ę
… A czyj
ą
lubi
ę
? Był czas, kiedy zadawałem sobie podobne
pytania. Jeszcze w college’u. Miałem na to czas. Potem zorientowałem si
ę
,
Ŝ
e filozofowanie
i tym podobne rozterki zbyt drogo kosztuj
ą
. Miewałem je wi
ę
c coraz rzadziej. Nawiasem
mówi
ą
c, je
ś
li kiedykolwiek jaki
ś
pieprzony Leonardo da Vinci wymy
ś
liłby maszynk
ę
do
kochania — to prototypem byłaby Zuzia. Pojutrze spotkamy si
ę
w Hadze, za tydzie
ń
w Hongkongu czy innym Vegas. Przy moich pieni
ą
dzach znajd
ę
j
ą
tam jak ka
Ŝ
dy towar.
Pieni
ą
dze, mój Bo
Ŝ
e, jak ja mam du
Ŝ
o tych pieni
ę
dzy! I mno
Ŝą
si
ę
, mno
Ŝą
, drukuj
ą
si
ę
realnie i wirtualnie, zalewaj
ą
ś
wiat. Zielone jak zupa szczawiowa, przysmak mojego starego
w czasach Wielkiego Kryzysu.
Z tymi pieni
ę
dzmi robiłem sporo eksperymentów. Z nudów. Krety
ń
scy autorzy
dydaktycznych historyjek, przy których rzygaj
ą
nawet zakonnice, lubi
ą
gada
ć
,
Ŝ
e szmal
szcz
ęś
cia nie daje i nie wszystko mo
Ŝ
na mie
ć
za pieni
ą
dze. Bzdura! Wszystko mo
Ŝ
na! I ja to
mog
ę
ka
Ŝ
demu powiedzie
ć
. Wszystko ju
Ŝ
kupowałem. Miło
ść
? Miło
ść
kupuje si
ę
najłatwiej.
Chocia
Ŝ
nie, ludzk
ą
sympati
ę
, szacunek, uwielbienie nabywa si
ę
jeszcze pro
ś
ciej…
Cholera, ale
Ŝ
filozofuj
ę
! A gdzie mam filozofowa
ć
, jak nie w swoim samolocie.
A przywilej bluzgania te
Ŝ
kupiłem, studiuj
ą
c na najelitarniejszych uczelniach. Je
ś
li kto
ś
potrafi przemawia
ć
najczystszym Ciceronem, mo
Ŝ
e sobie pozwoli
ć
na slang dokera. Jest to
nawet w dobrym tonie. A zreszt
ą
, pieprz
ę
dobry ton! Pieprz
ę
wszystko! Wracaj
ą
c do tych
transakcji — co jeszcze mo
Ŝ
na kupi
ć
? Zdrowie? Mo
Ŝ
na. A
Ŝ
ycie? Gdybym nie wiedział,
Ŝ
e
stary Jeff zamra
Ŝ
a si
ę
w swoim grobowcu za osiemset milionów (wliczaj
ą
c rachunek za
ś
wiatło na najbli
Ŝ
sze sto lat), mógłbym nie wierzy
ć
. Podobnie jest z bezpiecze
ń
stwem.
Ryzyko istnieje tylko tam, gdzie w gr
ę
wchodzi nieudolno
ść
. Ja nie znam tego uczucia. Wielu
nazwałoby moje
Ŝ
ycie nieustannym igraniem z ryzykiem. Ale jakie to igranie? Safari w Kenii,
gdzie ubezpiecza mnie sze
ś
ciu strzelców wyborowych, surfing na Wielkiej Rafie, gdy
w kryształowej toni zatoki przysiadło dwóch płetwonurków ratowników… Interesy, za które
niejeden chciałby przetr
ą
ci
ć
mi kark? To niech spróbuje.
W naszej chrzanionej epoce nagminnie porywa si
ę
przemysłowców i premierów, stało si
ę
to nawet pewnego rodzaju hobby wynaturzonych ekstremistów. Dojdzie do tego,
Ŝ
e
zaczniemy gra
ć
w jak
ąś
lig
ę
terrorystów. Mnie nie porw
ą
! Moi ludzie s
ą
za dobrzy.
Zreszt
ą
próbowano. Wszelkie działania s
ą
zawsze pojedynkiem inteligencji dwóch stron,
oboj
ę
tne, w polityce czy w seksie, wygrywa sprytniejszy, zwyci
ęŜ
a ten, który przewidzi
wi
ę
cej ewentualno
ś
ci, zreszt
ą
niekoniecznie przewidzi, mo
Ŝ
e tylko wyczuje, wymaca…
Wiadomo, sk
ą
d mo
Ŝ
e przyj
ść
zagro
Ŝ
enie. Rodzina Tanelly’ego? Simone pracuje tam od
dwóch lat… Trust TGD? Działaj
ą
z szybko
ś
ci
ą
ś
limaka id
ą
cego tyłem.
A zreszt
ą
… Istnieje jeszcze asekuracja wy
Ŝ
szego rodzaju…
3.
A
UTOR
Główne biura konsorcjum Waltera Swampsona zajmowały kilkana
ś
cie pi
ę
ter Mega–
Buildingu, króluj
ą
cego samotnie po
ś
ród parku w południowej cz
ęś
ci metropolii wypełniaj
ą
cej
dno Wielkiej Depresji. Około godziny 2.20 w nocy czuwała w nim Magda, z racji swych
wymiarów — metr czterdzie
ś
ci wzwy
Ŝ
i prawie tyle samo wszerz — nazywana przez
przyjaciół Pulpetem. Była to chyba jedyna kobieta pracuj
ą
ca w centrali, nie posiadaj
ą
ca
warunków dziewczyny „Playboya”, trzymana głównie z powodu znakomitej operatywno
ś
ci.
Drugi powód był jeszcze wa
Ŝ
niejszy — Walter przy Magdzie odpoczywał, a jego
niepohamowany pop
ę
d płciowy cho
ć
na chwil
ę
mógł sobie wzi
ąć
wolne. Obok paru
interkomów i podr
ę
cznego komputera, centralnym przedmiotem na biurku Magdy był
terminarz zawieraj
ą
cy wszystkie sprawy jej szefa:
17.02 — człowiek od Thompsona — sprawa licencji.
17.19 — Rada Nadzorcza — margines tolerancji dziesi
ęć
minut — mog
ą
nudzi
ć
.
18.05 — kolacja na jedenastym pi
ę
trze z Norwegiem od analizy rynku (uwaga: lubi
ostrygi).
18.45 — przejrzenie kolekcji modelek (dopisek czerwonym ołówkiem — ewentualnie
pi
ę
tna
ś
cie minut na degustacj
ę
w saloniku B).
19.11 — spotkanie z wiceprezesem Rudolfim… itd.
Były to jednak terminy na drug
ą
połow
ę
dnia. Na najbli
Ŝ
sze godziny przewidziane było:
2.25 — l
ą
dowanie na prywatnym lotnisku, 2.40 — krótka wizyta na nocnym party u senatora.
(Nie wiadomo po co, gospodarz i tak przepadnie w kolejnych wyborach, a o tej porze
wszyscy musz
ą
by
ć
ju
Ŝ
pij ani w dym, ale Walt si
ę
uparł), 3.15 — ewentualne spotkanie
z mał
ą
Lind
ą
— ma by
ć
prze
ś
cieradło na tylnym siedzeniu rolls–royce’a… (Do licha, co za
ogier z tego mojego szefa!), 3.39 — wysadzenie Lindy przy stacji metra, 3.42 — bungalow,
spotkanie z
Ŝ
on
ą
i uroczyste powitanie na podje
ź
dzie, 3.45 do 6.55 — czas wolny. (Jak na
Waltera zadziwiaj
ą
co długi — od lat jego dewiz
ą
było przecie
Ŝ
: wykorzysta
ć
ka
Ŝ
d
ą
minut
ę
do
maksimum).
Magda nigdy nie pyta. Magda załatwia. Usuwa ewentualne przeszkody, rozładowuje
przypadkowe karambole, przeprasza, gdy zdarzy si
ę
dwuminutowy po
ś
lizg. Precyzja,
dokładno
ść
, funkcjonalno
ść
.
Tymczasem o 2.21 nieoczekiwanie dzwoni pomara
ń
czowy telefon z drugiej linii. Linii
przeznaczonej dla najwa
Ŝ
niejszych rozmów wewn
ą
trz firmy.
— Biuro pana Swampsona, słucham… — mówi Pulpet. Nim jeszcze zaskoczona my
ś
l
zanalizuje fakt, w jaki sposób kto
ś
obcy mógł wej
ść
na t
ę
lini
ę
, starannie dobrane słowa
przygwa
Ŝ
d
Ŝ
aj
ą
sekretark
ę
do fotela. Nie jest tych słów du
Ŝ
o. Niewiele zarejestruje
automatycznie wł
ą
czaj
ą
cy si
ę
magnetofon. Złowró
Ŝ
bny anonim urywa si
ę
po trzech zdaniach
— wzrok Magdy natychmiast pada na elektroniczn
ą
map
ę
ś
wiata. Punkcik wskazuj
ą
cy
miejsce pobytu gulfstreama o kryptonimie „Petrela 3” jarzy si
ę
ju
Ŝ
na samym kra
ń
cu Wielkiej
Plik z chomika:
stokfisz1
Inne pliki z tego folderu:
Marcin Wolski - Świnka.pdf
(330 KB)
Marcin Wolski - Ciemna strona lustra(1).pdf
(1518 KB)
Marcin Wolski - Trzecia Najśmieszniejsza.pdf
(1683 KB)
Marcin Wolski - Ciemna strona lustra.pdf
(1518 KB)
Wolski Marcin - Marcin Wolski w shortach 01 - Kwadratura trójkąta.pdf
(839 KB)
Inne foldery tego chomika:
_j.Angielski_
_kobiety islamu i inne_
_Pan Samochodzik_
_poradniki_
_Saga o Ludziach Lodu-ebook PDF!!!
Zgłoś jeśli
naruszono regulamin