Rozdział III.doc

(63 KB) Pobierz
Rozdział III

Rozdział III

Bella

          Więcej nie rozmawiałyśmy. Dojechałyśmy w milczeniu do drogi w głąb lasu.

           -Prawie jesteśmy. – oznajmiła Alice.

           -Wspaniale. Nie mogę się doczekać, kiedy poznam twoją rodzinę.  – zrobiła skruszoną minę.

           -Co się stało? – spytałam niepewnie.

           -Moja rodzina wyjechała na polowanie w góry Olympic. To taka rodzinna tradycja. A może raczej hobby.

           -To będziemy miały więcej czasu dla siebie i opowiesz mi … - nie dokończyłam. Zamarłam z zachwytu, bo moim oczom ukazał się piękny dom ze śnieżnobiałymi ścianami.

            Nie, to nie był dom. To był pałac. Werandę ozdobiono dużą ilością kwiatów, a na schodach stały ogromne donice z młodymi drzewkami.

            Z otwartymi nieświadomie ustami wysiadłam z porche. Alice, nawet nie wiedziałam kiedy, szła już w stronę schodów swoim ulubionym stylem baletnicy. Gdy była na schodach, zauważyła moją zdziwioną minę.

           -Co?! Domu nie widziałaś? –żachnęła się.

           -To nie dom. – westchnęłam w rozmarzeniu.

           -A co według ciebie? – udawała oburzoną.

           -Pałac. – wypowiedziałam te słowa marzycielsko. Od razu to zauważyła.

           -Chyba sobie żarty stroisz. – wybuchła gwałtownym napadem śmiechu.

           -Wcale nie. – pokręciłam zdecydowanie głową.

           -Dobra, mów jak chcesz. . .

           W milczeniu otworzyła drzwi. Poszłam za nią. W pewnej chwili zatrzymała się i pozwoliła mi stanąć obok niej. Chyba miała rację z tym pałacem. Wewnątrz rzeczywiście wyglądał na najzwyklejszy domek rodzinny. Jednak każdego by swoją wielkością odstraszył. Na przeciwnej ścianie olbrzymiego salonu wisiało wielkie lustro z ramą ze złota.

            -Och. – tylko tyle zdołałam wydusić.

          Mało mi oczy na wierzch nie wyszły. Po prawej stronie zamiast ściany było wielkie okno. Chociaż nie byłam pewna, czy to okno. W każdym razie było to okno bez ramy, że tak to określę.  Po lewo bardziej przy ścianie stała przynajmniej pięcioosobowa kanapa. Naprzeciw kanapy na niskim stoliczku stała dużych rozmiarów plazma.

           -Zamknij buziaczek, bo ci mucha albo pszczoła do środka wpadnie. - zaćwierkała.

           Ogarniał mnie zachwyt i nie byłam w stanie nic powiedzieć.

           -Bella! – krzyknęła Alice i dała mi sójkę w bok. Poczułam, jakby ktoś rzucił we mnie kamieniem.

           -Tak? – ocknęłam się jak wyrwana z transu.

           -Nie podoba ci się? – to pytanie retoryczne. Dobrze wiedziała, że jest odwrotnie.

           -Nie, nie wcale. – odpowiedziałam z sarkazmem.

           -To tylko salon. Chodź, zobaczysz swój pokój…

           -Mój? Skąd wiedziałaś, że będę miała zamiar u ciebie zamieszkać?

           -Zawsze jestem przygotowana na taką ewentualność. – uśmiechnęła się tryumfalnie.

           Weszłyśmy po długich, masywnych i krętych schodach. Moim oczom ukazało się kilka drzwi. Tylko jedne były otwarte. Alice podeszła do tych otwartych i pokazała gestem ręki, że mam wejść przed nią.

            Wnętrze było przygotowane jak na przybycie królewny. Wielkie łoże z baldachimem, wokół na niebieskich ścianach namalowane czerwono żółte kwiaty. Nie mogłam powstrzymać westchnienia.

            -Powiesz coś Bella? – spytała Alice.

            -Ale mnie rozpieszczasz. – powiedziałam cichutko.

            -Nie ja, tylko Esme i Rosalie przygotowały pokoje dla gości. Nie powiem, ja też się udzielałam. – uniosła dumnie głowę.  – No i Edward wybrał łóżko. Jasper ma świetny gust i on wymyślił wzór na ściany. – zachichotała.

             -Dziękuję Ci. A reszcie podziękuję, jak wrócą z gór. – westchnęła.

             -Dam ci trochę czasu na rozpakowanie się. Zostawiam cię więc samą.  A tymczasem udam się do  mojej garderoby przeglądać ubrania. Ty też masz takie zadanie. Wybierz maksymalnie pięć ciuchów, które koniecznie chcesz zatrzymać. Ani mi się waż zostawić więcej! Jeżeli to zrobisz, w nocy twoje ubrania wylecą za okno. –pogroziła palcem wskazującym i z gracją wyszła z pokoju.

          Położyłam się na łóżku. Muszę przyznać, że było bardzo wygodne. Ten Edward to ma gust.

          Poleżałam tak chwilkę. Nagle usłyszałam cichutkie szepty dobiegające z parteru. Zdawało mi się, że do domu weszło kilka osób. W każdym razie robili to bezszelestnie. Słychać było różne tony szeptu. Męskie, damskie. Myślałam, że bracia i siostry Alice są z mojego wieku. Z dołu było słychać głosy osób dorosłych. Coś tu nie gra.

           -Coś ty najlepszego zrobiła… - to pytanie zadał mężczyzna.

Odpowiedziała mu cisza. Jego głos był tak cudowny, tak aksamitny, że nie mogłam się dłużej powstrzymać. Wyskoczyłam z łóżka jak Filip z konopii i najciszej jak tylko umiałam doszłam do drzwi, które najprawdopodobniej prowadziły na korytarz. Nie byłam pewna, w którym kierunku mam iść, gdy wymknęłam się z mojego tymczasowego pokoju, bo nie pamiętałam, którymi schodami wcześniej weszliśmy. Były 3 pary schodów, na co wcześniej  nie zwróciłam najmniejszej uwagi. W końcu wybrałam pierwsze lepsze z brzegu. Chyba dobrze wybrałam. Po cichu zmierzałam w stronę nowo przybyłych.

           -Alice! Dlaczego ją przywiozłaś? Ludzie się tutaj nie zapuszczają… - że jak? Ja jestem człowiekiem. Dlaczego miałabym się nie zapuszczać w te strony?

           -Ona nie powinna przyjeżdżać do Forks wariatko. – tym razem była to pewnie Rosalie, siostra Alice.

              Cisza.

            -Dobrze wiesz, jakie będą tego konsekwencje. – wydawałoby się, że powiedział to nieco starszy mężczyzna spokojnym głosem.

            Przeszłam właśnie połowę schodów. Stąd nie powinni mnie zauważyć. Nagle zapadła taka niezręczna cisza, więc korzystając z okazji wychyliłam się nieśmiało zza ściany. 

             Alice była otoczona przez sześciu aniołów. Jeden z nich, blondyn wyraźnie się na czymś koncentrował. Był wśród nich miedzianowłosy chłopak. Był to zapewne Edward. Sądząc po wzroście, urodzie i gładkiej cerze bez zmarszczek był zapewne w moim wieku. Niespodziewanie ten najpiękniejszy anioł wybiegł z zawrotną szybkością przez niemal zamknięte drzwi. Już go nie było. Z pewnością nie miałabym u niego szans. Co do mężczyzn. . . Było wśród aniołów jeszcze dwóch mężczyzn. To ten spokojny, nazywa się Carlisle. To chyba ojciec Alice. Zaskakująco młody blondyn. Był jeszcze napakowany chłopak. Można by wprawdzie powiedzieć, że to już mężczyzna. Z opowieści Alice wywnioskowałam, że to Emmet. Muskularny i często się śmieje. Nie mogłam się mylić. Obok tego Emmeta stał ten spokojny mężczyzna, blondyn. Intrygowało mnie to, że wygląda na góra trzydzieści pięć, może sześć lat, więc nie może mieć prawie dorosłych dzieci.

          -O! Witaj Bello. Już się rozpakowałaś? – pierwsza zauważyła mnie Alice, choć byłam pewna, że reszta już dawno wiedziała, że się skradam. 

          -Witam, Bello w naszych skromnych progach. Jestem Carlisle. – odezwał się wreszcie któryś z aniołów. Acha, zapomniałam, że to ojciec Alice, a nie brat.

          -To moja żona Esme. – spojrzał w tym momencie na niewysoką, szczupłą kobietę. – To Emmet. – spojrzał na muskularnego chłopaka.

           -Wiem, kto kim jest. Alice mi wszystko opowiedziała. A czy ten chłopak, który przed chwilą wybiegł, to Edward? – pytałam pewnie.

           -Tak, tak. – pokiwał głową.  – To Rosalie, moja córka. – wskazał na chodzącą piękność, która wyglądała jak królewna w bajce z tymi swoimi puszystymi blond włosami. –To jest Jasper. – wskazał na skupionego blondyna. –Jazz?

            -Yyy… tak Carlisle? O! Witaj Bello. – musiał być bardzo zajęty, że nie dostrzegł, kiedy zeszłam po schodach. Tymczasem przez moją nieuwagę do domu wszedł Edward.

            Nieśmiało wzięłam kosmyk moich czarnych jak heban włosów i zarzuciłam go z ucho. Spojrzałam w stronę Edwarda. Nie było go. Chyba wybiegł. Ale nic nie usłyszałam. Wtedy po raz ostatni widziałam go w salonie. Nieświadomie ziewnęłam.

             -Nie powinienem cię zanudzać. Pewnie jesteś zmęczona po podróży. Przepraszam cię za mojego syna. Wybiegł, chyba się zawstydził. –wszyscy niemal parsknęli krótkim śmiechem.

             -Dobrze, pozwólcie, że was zostawię. Rzeczywiście jestem zmęczona. Jutro porozmawiamy. – uśmiechnęłam się.

             Oczywiście. Dzisiaj nie będzie cię już nikt niepokoił. – jego spokojny ton głosu zapowiadał  burzę.

              Rzeczywiście. Ciężkie krople deszczu zaczęły uderzać o szklana szybę z niewiarygodną siłą. Oczywiście, wiadome było, że przez przynajmniej następny cały tydzień będzie lać jak z cebra.

              -Dobranoc. – nikt mi nie odpowiedział.

              Ruszyłam w stronę schodów i próbowałam z gracją po nich wejść na górę. Coś dziwnego przykuło moją uwagę. Od mojego zejścia na dół nikt ani nie drgnął. Oczywiście oprócz Edwarda, który szybko wyleciał z domu. Z zamyślenia wyrwał mnie cichy chichot. Zapewne był to Emmet. Podobno lubił się śmiać.

                Trzasnęłam drzwiami od pokoju. Przekręciłam kluczyk i stanęłam jak wryta.

               Na moim łóżku leżał posąg. Przynajmniej sądziłam tak, dopóki ów posąg nie przekręcił głowy w moją stronę.

               -Przepraszam, że tak zareagowałem. Dziwnie się zachowałem. – jego aksamitny głos był niczym muzyka. – Niepotrzebnie tak wybiegłem. Sam nie spodziewałem się takiej reakcji po sobie. To był taki odruch. Zachwyciłaś mnie… - urwał i patrzył się na mnie, jakbym była obrazem wywieszonym w galerii.

                -Nie gniewam się. – mój głos w porównaniu z jego słodkim barytonem można by było nazwać basem. –Ludzie czasem tak reagują. – ciągnęłam. –Ludzie często ode mnie uciekają, gdy mam zamiar się przewrócić. – zachichotałam, a on skrzywił się, ale szybko przeszedł na uśmiech, sądząc, że nie zauważyłam.

                 -Można tak powiedzieć. Masz może jakieś pytanie? – zapytał najzwyczajniej w świecie.

                 -Jak znalazłeś się tu, w pokoju? – powiem z ręką na sercu, nurtowało mnie to pytanie, odkąd go zobaczyłam, a raczej odkąd zwiał z salonu na dole. – Jakim sposobem poruszasz się tak szybko?

                 -Wspiąłem się przez okno. – wzruszył ramionami.

                 -Acha – westchnęłam i usiadłam koło niego na łóżku, a on wstał. Zauważył westchnienie.

                 -Coś nie tak? – spytał.

                 -Nie, tylko nigdy nikt tak na mnie nie zareagował. Nie tak

gwałtownie. I szybko. –pokręciłam głową.

           - Wiesz, czasem mam różnie odchyły. – zaśmiał się. – Pewnie Alice ci już mówiła.

           - No, niezupełnie. Nic o tobie nie wspominała. Nie wiedziałam, że istniejesz.

           - Dobra, ja będę leciał, bo jak się rodzice dowiedzą, to będę miał przerąbane. A o Alice nie wspomnę.  – pokręcił głową i gwałtownie wstał.

          Złapałam go za ramię, ale zrezygnowałam. Dotykając jego skóry przez  koszulę, poczułam się, jakbym właśnie dotknęła śniegu lub lodu.

          - Mam jeszcze jedno pytanie. – zdążyła powiedzieć, zanim otworzył drzwi.

          -Dawaj. – zachęcił mnie.

          -Ile Carlisle ma lat?

          -Trzydzieści pięć. – odpowiedział spokojnie nie mając pojęcia, że mam zamiar zadać następne. – skierował się w stronę drzwi.

          -Adoptował cię? –

          -Nie tylko mnie. Carlisle razem z Esme adoptowali nas wszystkich. Esme nie może mieć dzieci. Więc można powiedzieć, że tak.

          -Dziwne. Byłam pewna, że jesteście spokrewnieni. Jesteście bardzo do siebie podobni. Że tak powiem wyglądacie jak ulepieni z innej gliny w odróżnieniu od innych ludzi. – otworzył trochę szerzej oczy.

           -Nic nie poradzę.  Są na świecie ludzie, którzy nie są spokrewnieni i w ogóle nie widzieli się na oczy, a są identyczni. – to powiedziawszy odwrócić się z powrotem w stronę drzwi i powiedział beznamiętnie:

           -Dobranoc, Bello. Miło było cię poznać.

           -Mi również. Dobranoc. – szepnęłam.

           W miarę szybko upłynął pierwszy dzień u Cullen’ów.

 

 

 

 

 

 

 

Edward

          Dlaczego ona? Jaka ona spostrzegawcza. Nie ma to jak pomysły Alice. Tylko człowieka nam tu do szczęścia brakuje!

          Kiedy wszedłem do domu, wszędzie rozchodził się ten słodki zapach. Takiego jeszcze nigdy nie czułem od śmiertelnika. Mimo, że byłem po polowaniu, bałem się, że ją skrzywdzę. Musiałem uciec. Tylko ucieczka była dobrym wyborem. Kusiłem los, postanawiając ją przeprosić. Postąpiłem źle. Człowiek nie mógł się poruszać tak szybko…

           Ale z tym, żeby usiąść blisko mnie przesadziła. Z resztą to ja przebrałem miarkę w ogóle przystając na ten mój głupi pomysł. Muszę powiedzieć to wszystko Carlisle’owi.

           „Też poczułem jej zapach. Jest niezwykle kuszący. Nie wiem, jak Alice mogła poddać nas takiej ciężkiej próbie.” Pomyślał Carlisle, kiedy usłyszał kroki sprzed drzwi swojego gabinetu. Spodziewał się mnie.

          -Nie był taki intensywny dla ciebie jak dla mnie. Mało brakowało, a bym się na nią rzucił. –warknąłem.

           „Masz wystarczająco dużo samokontroli. Wierzę w ciebie.”

          -Nie przy niej, Carlisle. Ona działa na mnie jak narkotyk. Coś w niej przyciąga mnie jak magnez.

          „Ciekawe, ciekawe… Jeszcze nigdy zwykła ludzka dziewczyna nie działała tak pociągająco jak Bella działa na ciebie”

          -To jeszcze nie wszystko. – zniżyłem głos do maksimum. Tak cicho, żeby tylko Carlisle mnie słyszał. – Alice pokazała mi swoją wizję sprzed kilku dni. –spojrzał na mnie pytająco. 

          -Widziała mnie i Bellę. Mnie i ją razem. Rozumiesz?

          -Rozumiem. – pokręcił głową z niedowierzaniem.

          „Doskonale rozumiem. Ale to nie zależy od Alice. Decyzja należy wyłącznie do ciebie i do tej dziewczyny” – pomyślał.

          -Ta wizja była bardzo wyraźna.

          „Widocznie tak się prędzej czy później stanie”.

         - Nie mam wystarczająco dużo samokontroli.

          „Jakbyś chciał… hmm… Jakbyś ją kochał nie skrzywdziłbyś jej.”

           -Nie wiem. Nie jestem pewien co do tej kwestii.

           „Zastanów się nad tym szybko, bo szybko ktoś ci ją sprzątnie sprzed nosa. A z tej Belli to prawdziwy skarb”.

           -Nawet tak nie myśl… - rozzłościłem się, jakbym naprawdę ją kochał. Ale tego nie byłem pewien. Nie chciałem, by mnie pokochała. Wtedy groziłoby jej śmiertelne niebezpieczeństwo z mojej strony. Jak najszybciej wyszedłem z gabinetu ojca.

           Byłem zły na siebie, że poszedłem do dziewczyny. Ale coś mnie do niej ciągnie. Nie jestem w stanie określić tego uczucia, tej siły.

 

 

           Nie wytrzymam.

           Wyszedłem na zewnątrz i wspiąłem się do okna Belli. Gdy tylko poczułem jej zapach, obudziło się we mnie pragnienie. Niemiłosiernie paliło w gardle. Mimo to wszedłem i siadłem na podłodze. Nie chciałem jej opuszczać. Poczułem dziwną siłę, która trzymała mnie przy niej.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

           

           

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

                     

 

          

...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin