Stirling S.M., Drake David - General 01 - Kuznia.pdf

(1031 KB) Pobierz
KUŹNIA
S.M. STIRLING i DAVID DRAKE
Rozdział pierwszy
Szczur pisnął.
Raj Whitehall obrócił się na pięcie, a światło karbidowej lampy błyskało tylko trochę szybciej niż lufa pistoletu,
który trzymał w prawej dłoni.
– Cholera – wymamrotał, kiedy światło padło w kąt podziemnej komnaty. Gryzoń już nie żył, a jego ciało zwisało
z pyska spersauroida, istoty wielkości kota o wielkiej głowie i smukłym ciele wspierającym się na czterech długich,
pajęczych nogach. Spersauroid zamrugał na ich widok, jego źrenice zmieniły się w dwie pionowe szparki, po czym
zniknął z szelestem łusek trących o kamienie. Raj skrzywił się. Jedną z niewielu dobrych stron mieszkania we
Wschodniej Rezydencji było to, że terrańskie istoty zastąpiły niemal zupełnie miejscowe formy życia. W katakumbach
było jednak inaczej.
Thom Poplanich roześmiał się.
– Ostrożnie Raj – powiedział. – Kule rykoszetują, wiesz?
Raj uśmiechnął się z zakłopotaniem, chowając broń do kabury. Oryginalny pięciostrzałowy rewolwer informował
o jego szlachectwie tak samo jak szabla, którą nosił przewieszoną przez ramię. Oba te przedmioty były dla niego
równie naturalne jak ubranie. Whitehall urodził się w hrabstwie Descott, dwa tygodnie ciężkiej podróży na północ
od stolicy, gdzie mężczyźni nosili broń, od kiedy kończyli okres dorastania. Platynowe gwiazdy i sceny z polowań
wyryte w stali rewolweru również miały znaczenie. Informowały o przynależności do gwardii gubernatora.
– Duchu Człowieka Gwiazd – powiedział Raj, dotykając wiszącego na jego szyi srebrnego medalionu z wyrytymi
na nim świętymi kręgami. – To miejsce przyprawia mnie o ciarki.
Wszyscy wiedzieli, że katakumby pod Nową Rezydencją są stare i rozległe... ale to były tylko słowa, dopóki się ich
nie zobaczyło. System korytarzy mógłby pomieścić wszystkich mieszkańców stolicy i jeszcze zostałoby miejsce –
a Nowa Rezydencja była największym miastem na Ziemi.
– To nie miejsce na piknik – zgodził się Poplanich.
Opuszczony szyb windy, który znalazł pod swoimi komnatami, kończył się właśnie na tym pełnym gruzu poziomie.
Z głuchych odgłosów i sposobu, w jaki się rozchodziły, można się było domyślić, że byli wiele pięter pod ziemią.
Plamy rdzy znaczyły miejsca, gdzie kiedyś stały starożytne maszyny. Teraz był tu tylko chłodny, nadtopiony kamień
i jedne na wpół otwarte drzwi... ale nie, chwilę.
– Spójrz – powiedział Poplanich. Przeszedł szybko między popękanymi skałami i skierował promień lampy w dół,
cały czas poruszając się z wystudiowanym wdziękiem. – To znalazło się tutaj już po Upadku.
U jego stóp leżał zatopiony w kałuży stopionego tłuszczu ogarek łojowej świecy. Nad nim widać było ślad od
dymu, ale całe miejsce przykrywała gruba warstwa kurzu.
– Ale i tak leży tu od dawna – skomentował Raj, próbując otworzyć drzwi. Zastygły w tej na wpół otwartej pozycji,
pozostawiając jednak wystarczająco dużą szparę, by Raj zdołał się wcisnąć. – Mógłbyś podać mi rysik, Thom?
Tu w katakumbach będą musieli bardzo uważać, by nie zgubić drogi. Raz jeszcze dotknął wisiorka. Wszystko
wokół nich zostało stworzone przez ludzi żyjących tu przed Upadkiem, po tym, jak Duch Człowieka Gwiazd natchnął
ich dusze. Widać to było w sposobie, w jaki obrabiano kamień, gładko i równo, a także w dziwacznych fragmentach
potrzaskanych maszyn, wykonanych z nieznanych materiałów. Może nawet...
– Jeśli natkniemy się na jakieś komputery, będziemy musieli powiedzieć kapłanom – powiedział.
Thom roześmiał się.
– Oni już nie potrzebują prawdziwych reliktów – powiedział cynicznie. – Czyżbyś nie słyszał, co postanowił
ostatni synod na temat cudownej multiplikacji?
Raj zarumienił się. Obaj skończyli niedawno dwadzieścia pięć lat, ale zdarzało się, że Thom Poplanich sprawiał,
że Raj czuł się jak mały chłopiec, wiejski giermek z zapadłej prowincji. Thom, nawet ubrany w tweedowo-skórzany
strój do polowania, miał w sobie pełną pewności siebie elegancję, która sugerowała dziesięć pokoleń miejskiej
arystokracji. Raj raz jeszcze potarł swój amulet. Dobrze było wiedzieć, że chociaż on był autentyczny. Znaleziono go
dwa stulecia temu, a błogosławiła go sama święta Wu. Nawet jeśli Kościół postanowił, że wiara czyni relikt świętym,
zamiast odwrotnie.
Wcisnął się w drzwi i zaczął pchać kolanami i dłońmi, plecami opierając się mocno o ścianę. Przez długą chwilę
nic się nie poruszyło, dopóki nie zaczerpnął głęboko tchu i nie włożył w pchnięcie całej siły ramion i pleców,
koncentrując się na wydechu, dokładnie tak, jak uczył go rodzinny zbrojmistrz. Obcisła kurtka mundurowa pękła na
boku, a gruba płyta przesunęła się z jękiem wyginanego metalu. Raj opadł na kolana nieco zdyszany.
– Na pokaz – powiedział Thom, przeciskając się obok niego. W jego głosie słychać było jednak podziw i nieco
zazdrości. Jego przyjaciel wyszczerzył zęby w uśmiechu.
– Mocne plecy przydają się nie tylko do ciągnięcia pługu – powiedział podnosząc lampę. – Trzymajmy się prawej
strony.
* * *
Raj przyklęknął raz jeszcze, dotykając czołem starożytnego, pokrytego kurzem terminala komputerowego.
– Chyba nie ma sensu iść dalej – powiedział. Znajdowali się pięć poziomów poniżej punktu wyjścia. Pustka, biura
i magazyny, nienaturalnie pozbawiony rdzy metal i zapach wilgotnego kamienia. A także wystarczająco dużo sprzętu
komputerowego, by zaopatrzyć kościoły na ziemiach Rządu Cywilnego oraz barbarzyńców.
Poplanich przesunął dłonią po oparciu obrotowego krzesła, stojącego przed terminalem. Jego dotyk podniósł
obłok kurzu, mieniący się w świetle lamp na srebrno i żółto.
– Dotknij – powiedział zafascynowany. – Wygląda jak skóra, ale jak nowa skóra. Nikt tu nie był od czasu Upadku,
więc powinna już dawno doszczętnie zgnić. – Przechylił krzesło w przód i w tył. – Nawet naoliwiona oś nie
przesuwałaby się tak gładko, a ta nawet nie skrzypi.
Raj wzruszył ramionami.
– Przed Upadkiem mieli moce. Duch opuścił ich, kiedy okazali się niegodni.
Thom skinął obojętnie głową. To było z Wyznania.
– Nadal wydaje mi się, że to była morska instalacja – powiedział, podnosząc z jednego ze stołów plastikowy znak.
Wykonano go z dwóch pasków połączonych dłuższą krawędzią. Jedna strona była pusta, na drugiej widniały czarne
litery tworzące słowa w starym nameryjskim. Wez ni wlno w’rzuci: Niwolny ‘eba przedać. Powoli poruszał ustami,
najpierw tłumacząc słowa na nowożytny nameryjski, a potem na swój ojczysty sponglijski. Obojętnie zmarszczył
brwi. Cóż, oczywiście, pomyślał.
– Nie wiem – odrzekł Raj, ostrożnie wychodząc z powrotem na korytarz. – Księga Upadku... hej, tu są schody na
dół, podaj mi jeszcze raz rysik... mówi, że wojsko przyłączyło się do Rebelii.
Obaj słyszeli na ten temat mnóstwo nudnych kazań.
Thom wyszczerzył usta w uśmiechu.
– Moja interpretacja – czy mógłbyś nie opowiadać tego Dozorowi Przeciwko Herezji? – jest taka, że Brygada
i Eskadra, i inni, byli słabo wyszkoleni, a do tego znajdowali się na pustkowiach, kiedy nadszedł Upadek. Nie
spowodowali rozpadu Świętej Federacji, po prostu przejmowali władzę, gdzie tylko mogli, kiedy odcięto ich od
Gwiazd.
Raj poczuł się nieco niepewnie. Nie wykraczało to poza kanony interpretacji, ale było niebezpiecznie bliskie
wolnomyślicielstwa.
– Chodź – powiedział. – Jeszcze dwa poziomy i wracamy.
* * *
– Tam jest światło – syknął Thom, kiedy wyszli zza rogu. Stopą odsunął na bok rozpadającą się ludzką kość
udową. Widzieli na tym poziomie wystarczająco dużo szkieletów, by się do nich przyzwyczaić. Kruchy stos brązowo-
szarych kości, prawie nie naruszonych zębami szczurów, a wokół niego fragmenty lin, sztywnej skóry
i zardzewiałego metalu.
Raj zmrużył oczy, a potem zgasił swoją lampę. Jego przyjaciel zrobił to samo i przez chwilę stali w bezruchu,
próbując przyzwyczaić oczy do ciemności. Poczuł, jak otaczające go ciemności rzedną, a wraz z nimi zmniejsza się
straszliwy ciężar katakumb. Czuł suchość w ustach. Tam naprawdę jest światło, pomyślał. Łagodne białe światło,
niepodobne do niczego, co kiedykolwiek widział. Niepodobne do światła słońca, gwiazd, ognia, czy nawet
aktynicznych lamp, które czasem widywał w pałacu gubernatora lub w posiadłościach bogaczy. To było światło
starożytnych. Światło Ducha Człowieka Gwiazd.
– Działający sprzęt – wyszeptał, ponownie przyklękając. Bluźnierstwo. Oczy Upadłego są ślepe na Światło
Ducha. Nie jestem godzien. Wysiłkiem woli rozluźnił twarde jak kamień mięśnie karku i ramion.
– Thom, nie powinniśmy tu być. To coś dla Rady Patriarchów albo dla gubernatora. – Ręce trzęsły mu się nieco,
kiedy sięgał po pistolet, wysuwał bębenek i sprawdzał ilość pocisków. Nienaturalny blask odbijał się od mosiężnych
nabojów. Zdawał sobie sprawę z tego, jak bardzo bezużyteczna była ta czynność. Cóż mógłby zrobić rewolwer
wobec mocy nie-Upadłych. Oczywiście nie był bardziej bezużyteczny niż cokolwiek innego, co mógłby teraz zrobić.
– Kapłani... – zastanawiał się Thom. – Kapłani wcale nie są bardziej cnotliwi niż ty lub ja, Raj – powiedział
rzeczowo. Jego oczy wpatrywały się w blask i można w nich było odczytać wyraz pierwotnego głodu. – Oczywiście,
jeśli nie jesteś... pewien... możesz poczekać tutaj, kiedy ja pójdę sprawdzić. Nie sądzę, by stać cię było na więcej.
Raj zarumienił się. Jestem za stary, żeby dać się wciągnąć w coś głupiego przez wyzwanie, pomyślał ze złością,
czując jak jego usta się otwierają.
– Spróbuję łomem – powiedział. – Mógłbyś go wyjąć?
Thom zaczął grzebać w plecaku, a Raj podszedł bliżej, by przyjrzeć się drzwiom. Czuł w żołądku to samo, co czuł,
kiedy czekał ukryty za barykadą podczas walk ulicznych ostatniej jesieni, kiedy krzyki demonstrantów huczały tuż za
rogiem i słychać było łomot kroków i skandowanie: Podbój! Podbój! Dokładnie tak jak wtedy. Widział wpatrzone
w nich oczy żołnierzy stojących jak na paradzie. Podszedł do wysokiej do piersi barykady zbudowanej z powozów,
mebli i kamieni z trotuaru, jakby podchodził do frontowej bramy posiadłości swego ojca, by uspokoić psy. Sierżancie
majorze, pierwsza kompania na czoło. Przygotować się do salwy, jeśli łaska. Własny głos nie brzmiał jak
przestraszony skrzek, jak tego oczekiwał.
Można przejść przez wszystko, kiedy już tylko zdecyduje się, że to konieczne. Trzeba spojrzeć na to jak na pracę,
która musi zostać wykonana, a potem ją wykonać, bo ktoś musi to zrobić, a z pewnością nie stanie się to, jeśli będzie
się czekać na kogoś innego. A poza tym rola, jaką odegrał w tłumieniu zamieszek, wyniosła go do rangi kapitana,
a co ważniejsze pozwoliła zostać gwardzistą wicegubernatora.
Jeszcze bliżej, a światło zmieniło się z klina w wąski pasek w drzwiach. Przycisnął policzek do szczeliny, ale
światło załamywało się na niemal zamkniętym mechanizmie zapadkowym. Czuł na twarzy dochodzący ze środka
suchy i metaliczny podmuch powietrza, o zapachu... starych kości? Pomyślał.
– Może uda mi się je otworzyć – powiedział niepewnie, próbując znaleźć oparcie dla dłoni. Szczelina była za
wąska, ale Thom podał mu z klaśnięciem ośmiokątną rękojeść łomu. Narzędzie było na tyle grube, by się nim
wygodnie posługiwać i miało około metra długości. Na jednym końcu było spłaszczone w klin, a drugi wygięte
w hak. Klin wsunął się w szparę bez problemu na szerokość dłoni, a Raj oparł stopę o futrynę drzwi.
– Zaczekaj chwilę – wyszeptał Thom. Wskazał na prostokątną tabliczkę umieszczoną na ścianie tuż obok drzwi. –
Widziałem stary manuskrypt opisujący takie drzwi, Zapisy Osiedla Annamana. Mówiły one „kwadrat ów pchnij,
a on drzwi otworzy”.
– Ale czy to teraz zadziała? – powiedział odrobinę za ostro Raj. Dziedzic Descott miał za młodu lepsze rzeczy do
roboty niż przekopywać się przez starożytne manuskrypty i analizować czasowniki w starym nameryjskim. Było
jednak dość irytujące, gdy jakiś miejski szlachcic recytował klasyczne cytaty. Przynajmniej jego cytaty mają czasami
coś wspólnego z rzeczywistością, pomyślał.
W odpowiedzi Thom spojrzał raz jeszcze na światło, z którego powodu tu stali, i nacisnął mechanizm kontrolny.
Głęboko w ścianie rozległo się stuknięcie, a drzwi otworzyły się nieznacznie. Tak nieznacznie, że nie zauważyłby
tego, gdyby nie drżenie metalu, które poczuł pod opartymi o ścianę dłońmi.
– No cóż, pozwól mi spróbować siły mięśni, jeśli nauka nie pomaga – mówił dalej Raj, nadając swemu głosowi
pogodny ton. – I heeeeejjjjjj!
Chwila rozedrganego napięcia, po której drzwi zaczęły się poruszać. Pierwszy centymetr bardzo powoli i ze
skrzypieniem, potem znacznie szybciej. Kiedy Raj otworzył je do połowy, zatrzymały się z bezgłośną stanowczością
mówiącą o tym, że mechanizm blokowało coś bardzo solidnego. Raj wsunął do środka głowę i ramiona, mrużąc oczy
i mrugając, by zobaczyć cokolwiek w unoszących się wewnątrz tumanach kurzu i kiepskim oświetleniu.
– Widzę źródło światła – powiedział.
Thom wychylił się zza niego, próbując też coś zobaczyć. Za drzwiami zaczynał się szeroki na pięć metrów
i znikający w ciemnościach korytarz. Po ich lewej widać było prostokąt światła – drzwi. Podłoga znajdowała się
dwa metry poniżej miejsca, w którym stali, przy czym resztki schodów raczej im zagrażały, niż mogły pomóc.
– Jeśli się położysz i chwycisz mnie za nadgarstki, będę mógł opuścić się na dno – powiedział Thom.
– A jak na Zewnętrzne Ciemności wejdziesz na górę? – zapytał ironicznie Raj. – Podaj mi lepiej swój pas.
Niższy mężczyzna podał mu wąski pasek, który przewiązywał jego kurtkę. Zrobiono go ze skóry rogosauroida
sprowadzonej z regionu Skinner na północ od Morza Piersona i był wystarczająco mocny, by utrzymać ciężar
czterokrotnie większy, niż razem ważyli. Pasek Raja był podobny, tyle że szerszy i mniej dokładnie wykończony.
Spojrzał z namysłem na drzwi i postukał w nie na próbę dłonią. Wydawało się, że utknęły na dobre. Ale z drugiej
strony... Łom był tylko odrobinę krótszy niż szerokość, na jaką otworzyły się drzwi. Położył go w szczelinie
i przesuwał, dopóki nie ułożył go solidnie, wpychając zakończony klinem koniec między krawędź drzwi a podłogę.
– Pasy się na tym utrzymają – powiedział, spinając je razem. – Lepiej pójdę pierwszy.
Raj chwycił pas w jedną rękę, pistolet w drugą, oparł stopy o ścianę i znalazł się na dole po trzech odbiciach od
niej. Spod jego stóp uniósł się kurz i rozległ się trzask pękających kości, z których podniosły się kolejne tumany pyłu.
Zaklął i splunął, przypominając sobie, kiedy ostatni raz miał okazję się napić. Potem znowu zaklął, już ciszej, kiedy
stanął obok niego Thom i obaj zorientowali się, czym była pokryta podłoga.
– Kości – wyszeptał. Thom odsłonił światło swojej lampy i skierował je na podłogę. Było jaśniejsze niż poświata
zza drzwi, a także lepiej wyławiało z ciemności szczegóły.
– Dużo kości – zgodził się jego przyjaciel, a w jego głosie można było usłyszeć więcej przygnębienia niż
zazwyczaj.
Nie było ich tyle, by nie można było postawić stopy na podłodze, ale dużo do tego nie brakowało, a pył między
nimi świadczył o wielu innych, jeszcze starszych.
– Popatrz – mówił dalej Thom. – Co to jest do diabła? – To była pokryta rdzą broń. Raj podniósł ją i ułożył usta
do bezgłośnego gwizdu.
– To karabin-koorg – powiedział. – Zbrojownia Rządu Cywilnego przestała je produkować dwieście lat temu.
Raj może i nie uczył się w szkole retoryki, ale nie było nic złego w pochwaleniu się znajomością historii.
– Dwulufowy, ładowany przez ośmiokątną lufę.
Światło wyławiało z mroku coraz to inne fragmenty wyposażenia. O ścianę stało oparte coś, co przypominało
ceremonialną broń, którą trzymały manekiny ze straży Sali Audiencyjnej. Raj przyjrzał się jej z bliska: to był
prawdziwy laser, starożytna broń Świętej Federacji. Metalowi ludzie w Sali Audiencyjnej mieli bezużyteczne repliki,
ale ten był prawdziwy. Oczy żołnierza zwęziły się, kiedy patrzył na linię lufy. Po prawej stronie powyżej drzwi była
głęboka nisza, wytopiona w kamieniu, z długim językiem zastygłej lawy poniżej. Nie było nic na metalowych
drzwiach ani na futrynie, choć broń z pewnością zdołałaby je stopić.
– Thom – powiedział Raj z ożywieniem. – To zaszło za daleko. Tu jest naprawdę dziwnie. Powinniśmy się wycofać
i złożyć raport. Natychmiast.
Jego towarzysz z ociąganiem skinął głową. I...
TRZASK. Drzwi nad nimi zamknęły się tak szybko, że dźwięk pękającego łomu zniknął zupełnie w łomocie
uderzających w futrynę drzwi. Kawałek metalowej sztaby przeleciał przez korytarz, odbił się od ściany i upadł u stóp
Zgłoś jeśli naruszono regulamin