rozdzial 17.doc

(38 KB) Pobierz
Rozdział 17 część III

Rozdział 17 część III

Mecz


Stanęliśmy, gdy szlak się skończył. Zaczęło się rozpogadzać.
- Przykro mi, Bello, ale od tego miejsca trzeba już iść pieszo.
- Wiesz co? Chyba sobie tu poczekam.
- Gdzie się podziała twoja odwaga? Rano byłaś gotowa na wszystko. - Postanowiłem się z nią podroczyć, bo jej humor się poprawił.
- Nie zapomniałam jeszcze, jak to było ostatnim razem. - Od tego wydarzenia minął zaledwie jeden dzień. Z cienia samotności wyszedłem na zalaną słońcem polanę miłości. Jeden dzień, który zmienił całe moje życie.
Wysiadłem z jeepa i chwilę później pomagałem Belli wypiąć się z szelek.
- Sama sobie poradzę. Idź już, idź.
- Hm - zamyśliłem się. Nagle do głowy przyszedł mi nieco ryzykowny, ale potencjalnie genialny plan. - Coś mi się wydaje, że będę musiał popracować nad twoimi wspomnieniami.
Wyciągnąłem ją z auta i postawiłem na ziemi, upewniając się w międzyczasie, że nie zrobię jej krzywdy.
- Alice miała rację – powiedziała, patrząc w niebo. - Popracować nad moimi wspomnieniami? - dodała nieufnie. Nadal się wahałem. A co, jeśli nie dam rady? Co, jeśli ją skrzywdzę?
- Zaraz zobaczysz. - Mimo dużej ilości kontrargumentów, nie mogłem się powstrzymać. Powtarzałem sobie w myślach, że to niemoralne, niemożliwe. Ale, czy po ostatnich godzinach, miałem prawo sądzić, że coś jest niemożliwe? Delikatnie oparłem dłonie o karoserię samochodu, pochyliłem się nad nią, przyglądając się uważnie. Nie miałem pojęcia, o czym myślała, ale coś mi podpowiadało, że jej się to podoba. Wiara w to, że Bella czuje do mnie to samo, co ja do niej, dodawała mi odwagi. Nic już nie mogło mnie powstrzymać, podjąłem decyzję. Śmiało pochyliłem się bardziej, tak, że nasze twarze dzieliło tylko kilka centymetrów. Potwór w moich wnętrznościach uniósł głowę węsząc.
- Powiedz, czego dokładnie się boisz? - zapytałem, już bez wahania.
- Tego, że uderzę o drzewo - powiedziała i przełknęła głośno ślinę. Jej słodka woń wywołała palący żar w gardle, ale zignorowałem go. - I zginę na miejscu. I że jeszcze potem zwymiotuję.
Starałem się nie roześmiać, tylko zbliżyłem się i pocałowałem we wgłębienie między obojczykami. Jej skóra była tak miękka i gładka.
- Nadal się boisz? - spytałem cicho, rozkoszując się tym zapachem i dotykiem.
- Tak - powiedziała niepewnie. - Że uderzę w drzewo. I, że zrobi mi się niedobrze. - Była bardzo uparta, ale jeżeli zacząłem tę grę, musiałem ją dokończyć. Choć ryzykowałem wiele. Stawką był moja miłość i sens życia.
Przejechałem powolutku nosem po jej szyi, wstrzymując na chwilę oddech. Potwór zawarczał głośno, ale nie zwróciłem na niego uwagi. Zagłuszała go piękna melodia. Przyspieszone bicie serca mojej ukochanej.
- A teraz? - szepnąłem, przytulając się do jej kruchego policzka.
- Bez zmian - wymamrotała. - Drzewa. Wymioty. - Złożyłem delikatne pocałunki na jej powiekach. Delektowałem się tą chwilą.
- Bello, chyba nie myślisz, że mógłbym uderzyć w drzewo? - spytałem. Kwestia, o której rozmawialiśmy wydawała mi się tak trywialna, w porównaniu do tego, nad czym rozważałem i co czułem.
- Ty nie, ale ja tak - odowiedziała nieprzekonana.
Udało mi się. Mogłem właściwie już przestać, ale ta chwila była zbyt piękna, zbyt idealna. Przy mojej naturze potwora, nic nie było pewne. Nie było pewne, czy dane mi będzie przeżyć jeszcze kiedyś taką sytuację. W związku z tym, chciałem ją wykorzystać do końca. Przejechałem delikatnie ustami po krzywiźnie jej szczęki i zatrzymałem się przy kąciku ust.
- Sądzisz, że pozwoliłbym na to, żebyś się przy mnie zraniła? - Czy ja pytałem się jej? Czy też upewniałem się, że dam radę? Musiałem wiedzieć, że tego momentu niewyobrażalnej euforii nie przypłacę stratą najważniejszej osoby na świecie.
- Nie. - To było nienaturalne. Nawet ja tego nie wiedziałem. Cieszyłem się, że mi ufa, ale z drugiej strony bałem się o nią.
- Sama widzisz. - Musnąłem jej usta wargami. Potwór zaskomlał w agonii. - Nie ma się czego bać, prawda?
Poddała się.
- Nie, nie ma.
"Nie powinienem tego robić" zganiłem się w myślach.
Ująłem jej kruchą twarz w dłonie i pocałowałem. Ogień znów pojawił się w moim gardle, ale to nie on się teraz liczył. Liczyła się tylko ta mała istotka, która nadawała sens mojej egzystencji.
Bella znów zareagowała zaskakująco. Zamiast stać grzecznie, nieruchomo, przylgnęła do mnie całym ciałem. Poczułem to niesamowite ciepło bijące od niej, tę miękką skórę. Podekscytowany tą bliskością, nie dostrzegłem budzącego się potwora. Pragnienie znów upomniało się o krew. Krew Belli. Znieruchomiałem. Nie mogłem narazić jej na takie niebezpieczeństwo. Musiałem przystopować. Delikatnie, aczkolwiek stanowczo odsunąłem się od niej, starając się dojść do siebie, zanim spojrzę jej w oczy. Zdawałem sobie sprawę, jak muszę wyglądać. Mięśnie napięte, w oczach głód i pragnienie, zaciśnięta szczęka. Nie mogłem doprowadzić, by zobaczyła mnie w takim stanie. Już nie chciałem, żeby się mnie bała.
- A niech cię, dziewczyno! Wpędzisz mnie do grobu. - Zdołałem wykrztusić, nabierając świeżego powietrza do płuc. Poczułem ulgę.
- Jesteś niezniszczalny - wydusiła, starając się złapać oddech.
- Może i w to nawet wierzyłem, ale później poznałem ciebie! - rzuciłem ostro. Mój organizm jeszcze nie do końca się przestawił. - Ruszmy się stąd lepiej, zanim zrobimy coś naprawdę głupiego. - "Albo raczej zanim ja zrobię coś głupiego" dodałem w myślach, biorąc ją na plecy. Złapała się kurczowo mojej szyi. Znów poczułem przypływ radości, spowodowany jej bliskością. Niewątpliwie byłem masochistą. Ból pragnienia, którego doświadczałem w kontakcie z Bellą, sprawiał, że czułem ulgę.
- I nie zapomnij zamknąć oczu! - przypomniałem, jeszcze lekko srogim tonem.
Pobiegłem. Nie rozwinąłem maksymalnie prędkości, ponieważ nie chciałem doprowadzić do stanu z dnia poprzedniego. Mimo, iż to były tylko zawroty głowy, przyrzekłem sobie, że nie będzie więcej przeze mnie cierpiała.
Z wolna dochodziłem do siebie. Świeże powietrze mnie otrzeźwiło i pozwoliło racjonalnie myśleć. Z jednej strony potępiałem się, za to, że naraziłem ją na takie ryzyko. Z drugiej jednak, emocje, które mi towarzyszyły były tak ekscytujące, że gdybym miał okazję to powtórzyć, zgodziłbym się bez wahania. Dobiegliśmy, ale ona przez chwilę nie schodziła z moich pleców. Pogłaskałem ją po głowie.
- Jesteśmy na miejscu, Bello.
Zaczęła się niezdarnie ześlizgiwać, aż w końcu upadła z cichym jękiem na pobliską kępę paproci. Chciałem się z nią podroczyć, więc postanowiłem to zignorować. Jednak nie na długo, bo jej zdezorientowana mina i komiczna pozycja, sprawiła, że wybuchłem głośnym śmiechem.
Podniosła się powoli i z obrażoną miną, zaczęła strzepywać z kurtki listki i błoto. Rozśmieszyło mnie to jeszcze bardziej. Nagle odwróciła się na pięcie i ruszyła w stronę lasu.
- Dokąd to? - spytałem, łapiąc ją w talii.
- Na mecz baseballu. Ty, jak widzę, znalazłeś sobie inne zajęcie, ale jestem pewna, że inni zdołają się bez ciebie świetnie bawić - odpowiedziała urażona.
- Idziesz w złą stronę.
Zawróciła, nie patrząc w moją stronę. Zrobiło mi się głupio.
- Nie wściekaj się, nie mogłem się opanować. Żałuj, że nie widziałaś swojej zdezorientowanej miny. - Mimowolnie się uśmiechnąłem.
- Ach tak? - spytała, unosząc brew. - To tylko tobie wolno się wściekać?
- Wcale nie byłem na ciebie zły. - Czegoś tu nie rozumiałem... Jak ona mogła tak w ogóle myśleć?
- "Do grobu mnie wpędzisz"? - zacytowała oschle.
- To było tylko stwierdzenie faktu.
Próbowała się odwrócić i odejść, ale trzymałem ją mocno. Musiałem najpierw wyjaśnić sprawę.
- Byłeś wściekły.
- Byłem. - To prawda. Byłem zły na siebie, że narażam ją na takie niebezpieczeństwo, że tyle ryzykuje w kontakcie ze mną.
- A dopiero co powiedziałeś...
- Że nie byłem zły na ciebie. Nie widzisz tego, Bello? - Zrozumiałem, co miała na myśli. Ona naprawdę sądziła, że ja się złoszczę na nią! - Naprawdę nie rozumiesz?
- Czego znowu nie rozumiem? - zapytała zaskoczona. Nie spodziewałem się tego.
- Że nigdy nie jestem zły na ciebie. Jakże bym mógł? Jesteś taka dzielna, ufna... taka ciepła. - Mogłem tak wymieniać bez końca: dobra, odważna, szlachetna, życzliwa, wyrozumiała...
- To dlaczego tak się zachowujesz? - wyszeptała.
Położyłem jej dłonie na policzkach.
- Wpadam w straszliwy gniew - wyżaliłem się. Miałem nadzieję, że mnie zrozumie i już nigdy nie będzie brała odpowiedzialności za moje karygodne zachowanie - bo nie potrafię cię należycie chronić. Sama moja obecność jest dla ciebie ryzykowna. Czasami czuję do siebie wstręt. Powinienem być silniejszy, powinienem móc...
Zakryła mi usta dłonią.
- Przestań.
Znów jej wspaniałe cechy dały o sobie znać. Tym razem była to wyrozumiałość. Spełniła moją cichą prośbę.
Odsunąłem jej dłoń, ale przytrzymałem ją na policzku. Poczułem, że jestem gotowy, żeby powiedzieć wprost, co do niej czuję. Przez myśl przelały mi się całe tabuny pięknych słów. Miałem już w głowie ułożoną wcześniej formułkę, ale teraz, patrząc w jej oczy, dostrzegłem, że zabrzmiałoby to nieprawdziwie i nienaturalnie. Tyle czasu czekałem na ten moment.
- Kocham cię. - Wybrałem te dwa najprostsze, których wcześniej nie brałem nawet pod uwagę, ale w tej chwili poczułem, że odzwierciedlają wszystko. - To marna wymówka, ale i szczera prawda. - A teraz, proszę, zachowuj się jak należy - upomniałem cicho i pocałowałem ją w same usta. Gdy poczułem ich słodki smak, na moment zakręciło mi się w głowie, a ogień zapłonął w moim gardle. Nie czułem go teraz. Liczyła się tylko moja piękna.
- Przyrzekłeś komendantowi Swanowi odstawić mnie o przyzwoitej porze, pamiętasz? Lepiej już chodźmy - powiedziała, gdy oderwaliśmy się od siebie.
- Tak jest.
Idąc koło niej w stronę boiska, rozpamiętywałem wydarzenia ostatnich dni. Nadal z pragnienia paliło mnie gardło, ale było to tłumione przez inny ogień. Ogień miłości.

...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin