rozdzial 18.doc

(35 KB) Pobierz
Rozdział 18 część I

Rozdział 18 część I

Polowanie


Nadchodzili. Wyraźnie było słychać cichy szelest gałęzi i liści. A jeszcze wyraźniej ich myśli.
"Tak!" Usłyszałem triumfalny okrzyk w głowie blondyna, który chwilę później wyszedł na polanę. On i jego towarzysze nie mogli się wprost doczekać spotkania z naszą rodziną. Bez wzajemności. W powietrzu wisiała atmosfera napięcia i grozy. Na twarzach moich bliskich widać był towarzyszące im emocje: przerażenie Esme, podenerwowanie Alice, troska Carlisle'a. W takich chwilach współczułem Jasperowi, choć sam nie byłem w lepszej sytuacji. Słysząc myśli pozostałych, moje obawy potęgowały się. Czułem, jakbym stał nad Bellą, próbując zasłonić ją przed spadającym głazem, który sam na nią zepchnąłem. To odzwierciedlało wszystkie moje lęki. Frustrującą niewiedzę Kiedy to się stanie?, przerażenie Czy uda mi się ją obronić?, troskę Czy nie zrobię jej przy tym krzywdy? i poczucie winy Czy to wszystko przez mnie?.
Nomadzi wyszli na polanę. Ich myśli były bez zarzutu, więc nie przywiązałem do nich zbyt dużej wagi. Zdziwił ich nasz ubiór, zajęcie, liczba, ale nie było w tym nic niespotykanego. Wszyscy tak reagowali.
Jednak nie uspokoiłem się. Nie byli bardzo głodni, ale czerwień w ich oczach miała ciemny odcień. Najprawdopodobniej nie wyczuli jeszcze zapachu Belli. Nie można było przewidzieć ich reakcji na niego.
"Ja podejdę z Emmettem i Jasperem. Twoim zadaniem jest pilnowanie Belli" usłyszałem myśli Carlisle. "Najlepiej żeby się nie dowiedzieli. Zadbaj o to."
Paraliżujący strach uległ napływającej fali otępienia. Nie tylko u mnie. Pod wpływem mocy Jaspera, wszyscy się rozluźnili.
Brunet, o imieniu Laurent zbliżył się do naszej rodziny, zabierając głos.
- Wydawało nam się, że gra tu ktoś z naszych - powiedział z udawanym spokojem. - Jestem Laurent, a to Victoria i James. - Wskazał na swoich towarzyszy.
- Mam na imię Carlisle, a to moi najbliżsi: Emmett i Jasper, a tam dalej Rosalie, Alice i Esme, i Edward z Bellą. - Bella zadrżała na dźwięk swojego imienia. Teraz wiedziałem, że bardzo się bała, choć starała się to za wszelką cenę ukryć. Teraz byłem pewny, że popełniłem błąd. Czy przyszedł czas by za niego odpowiedzieć? Chciałem zginąć. Spalał mnie ból konsekwencji, mój własny egoizm. To nie ja musiałem za to zapłacić. Ja miałem palić się tym ogniem do końca wieczności.
- Znajdzie się miejsce dla kilku nowych zawodników? - spytał Laurent, choć zachowywał się sztucznie. W jego myślach nie było nic niepokojącego, jednak nienaturalna wydała mi się postawa całej trójki nomadów. Stali na baczność i pilnowali się.
"Żadnych trupów? Może oni naprawdę tylko grali w baseball" pomyślał blondyn, rozglądając się w poszukiwaniu zmasakrowanych ciał.
- Właściwie już kończyliśmy - odparł Carlisle, starając się zabrzmieć przyjaźnie. On jedyny umiał ukryć zdenerwowanie. - Ale możemy umówić się na później. Planujecie na dłużej zatrzymać się w okolicy?
- Po prawdzie kierujemy się na północ, byliśmy tylko ciekawi, kto tu jeszcze przebywa. Od bardzo dawna nikogo nie spotkaliśmy - odpowiedział szybko, a ja zrozumiałem ich dziwne zachowanie. Oni się nas po prostu bali. "Wampiry grające w baseball. Potwory o złotych oczach." Wiele podobnych sformułowań pojawiło się w głowach przybyszów. Poczułem ogromną ulgę. Może wszystko miało skończyć się dobrze. Może tak się przestraszyli, że nie będą polować tu na ludzi. Nie będą polować na Bellę... Odejdą i wszystko będzie tak, jak wcześniej. Dla mojej ukochanej będzie tak, jak wcześniej. Zapomni o mnie, znajdzie sobie kogoś normalnego. Będzie szczęśliwa. Przeszył mnie ostry sztylet zazdrości, ale opanowałem się. Moje uczucia się nie liczyły. Uratuję ją, bo ją kocham. Zostawię ją, bo ją kocham.
Wyobraziłem sobie, co by było gdybym nie zabrał jej na tą przeklętą polanę. Czy bylibyśmy razem? Czy i tak by odeszła, widząc, jakim jestem potworem?
- W tej części stanu jesteśmy tylko my, no i czasami trafiają się przypadkowi wędrowcy, tacy jak wasza trójka. - Głos Carlisle'a sprowadził mnie na ziemię.
Przywołał wspomnienia tych wszystkich wizyt nomadów. I nie były to miłe wspomnienia. Czerwonoocy nie potrafili się kontrolować i ginęli ludzie. Nieraz musieliśmy nadużywać siły.
- Jak daleko zapuszczacie się na polowania? - zapytał Lau­rent.
- Trzymamy się gór Olympic, tylko czasami odwiedzamy Nad­brzeżne. Osiedliliśmy się na stałe, tu niedaleko. Znamy jeszcze jed­ną rodzinę, mieszkają na północ stąd, koło Denali.
"Na stałe?" Pomyślał zszokowany.
- Na stałe? - spytał już na głos. - Jak wam się to udało?
"Pewnie przywożą im ofiary spoza stanu" pomyślał James. Zaczynał mnie już drażnić tą swoją obsesją na punkcie ofiar. Klasyczni nomadowie. Polowanie, wędrówka, polowanie, wędrówka... Ich całe życie.
- To długa historia - odparł Carlisle. - Zapraszam do nas, do domu, tam będziemy mogli rozsiąść się wygodnie i porozmawiać.
"Dom?!" Wspólne i tak podobne myśli Jamesa i Victorii w innej sytuacji pewnie spowodowałyby u mnie rozbawienie, ale tym razem stało się inaczej. Nie bałem się już tak panicznie, jak wcześniej, ale nie byłem też całkiem spokojny. Mimo kurczowego trzymania się resztek nadziei, nie czułem ulgi. To było skrajne otępienie, czujność i niezrozumiały lęk. Ingerencja Jaspera w moje emocje nic tu nie dała. To było w mojej świadomości. Ciało nie zdradzało stanu uczuć.
- Brzmi to zachęcająco. - rzekł Laurent, równie zaskoczony co pozostali, jednak lepiej się kontrolował. - Pięknie dziękujemy za zaproszenie. Polowaliśmy całą drogę z Ontario i od dłuższego czasu nic mieliśmy okazji doprowadzić się do porządku.
- Mam nadzieję, że się nie obruszycie, jeśli poprosimy was, abyście powstrzymali się od polowań w najbliższej okolicy. Sami rozu­miecie, nie możemy manifestować swej obecności. - Podziwiałem Carlisle'a za jego opanowanie. Życie Belli było w jego rękach, wszystko zależało od niego. Ja nie wytrzymałbym tak długo. Stałem na krawędzi i jeden fałszywy ruch mógł sprawić, że runąłbym w przepaść. Bez wyjścia.
- Nie ma sprawy. - Wampir skinął głową. - Nie mamy zamiaru naruszać waszego terytorium. Poza tym najedliśmy się do syta pod Seattle.
Myśli Jamesa zajęły wspomnienia z polowań. Przypominał sobie ze szczegółami każdą, poszczególną ofiarę i... sposoby pożywiania się nią. Wzdrygnąłem się mimowolnie. Odżyły wspomnienia. Mój bunt. Ucieczka. Polowania. Nie byłem tak okrutny, jak ta trójka, ale... zabijałem. Znów przed oczami stanęły mi twarze tych wszystkich ludzi...
Jesienny, deszczowy wieczór. Ulice puste, większość mieszkańców została w swoich domach. Jest zimno, nikt nie ma ochoty na spacer po mieście. Jest cisza.
Chodnikiem idzie dziewczyna. Młoda, szczupła, ze stosem książek w rękach. Wraca z biblioteki.
Nagle zza rogu wychodzi mężczyzna. Niechlujnie ubrany, pod wpływem alkoholu. Zatacza się, idąc w tym samym kierunku co dziewczyna. Zauważa ją.
- Hej, maleńka poczekaj! - woła.
Dziewczyna przyspiesza. Boi się.
- Chodź, zabawimy się - rzuca mężczyzna bełkotliwym głosem i dogania ją. Łapie za włosy.
- Błagam - jęczy dziewczyna z płaczem.
- O co mnie błagasz? - dopytuję się, podekscytowany jej strachem i łzami. Jednym gwałtownym ruchem pozbawia ją płaszczyka.
Całej scenie przypatruje się oparty o mur chłopak. Z zimnym opanowaniem patrzy, jak mężczyzna robi krzywdę dziewczynie. Postanawia wkroczyć do akcji. Z pozoru nic nie może zrobić. Bezszelestnie zbliża się do nich. Z niezwykłą łatwością odciąga mężczyznę i unosi go w powietrzu. Podnosi dłoń, tak jakby chciał go uderzyć, ale skręca mu kark. Dostrzega strach, zaskoczenie, zdezorientowanie i ból na jego twarzy. On już nie żyje.
Dziewczyna jest nieprzytomna, nic nie widzi.
Chłopak przegryza brudną skórę na szyi mężczyzny. Wyraźnie się brzydzi, ale przykłada wargi do rany. Po minucie podpala ciało i pospiesznie odchodzi.
Dziewczyna jest nieprzytomna, nic nie widzi.
Miedzianowłosy, czerwonooki bóg - to ostatnie jej wspomnienie...Z zamyślenie wyrwał mnie głos Carlisle'a.
- Jeśli chcecie podbiec z nami, wskażemy wam drogę...
"Edward!" Niemy krzyk Alice zagłuszył dalsze słowa ojca. Odwróciłem ku niej głowę.
Przez ułamek sekundy widziałem wszystko:
James, przestraszona Bellą, ucieczka, polowanie... Wiele obrazów przemknęły po mojej głowie. Zatrzymałem się na jednym. Nieruchome, pogruchotane, blade i zimne ciało Belli. Nie śniłem od dawna, a koszmar powracał.
Nie zdążyłem zareagować.
Silny podmuch wiatru rozwiał jej włosy.

...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin