Twarz.doc

(47 KB) Pobierz

TWARZ
Krzych



  Było późno. Siedziałem znudzony całym dniem próżniactwa i dennymi rozmowami na czacie, w których wbrew sobie uczestniczyłem. Wszedłem z ciekawości. A nuż trafi się jakiś frapujący temat? A było, niestety, jak zwykle. W pewnej chwili...
  – Cze... – zagaduje ktoś do mnie.
  – Cze... – odpowiadam z lekka zaskoczony.
  I cisza.
  – Te, coś taki małomówny? – pyta ten ktoś po drugiej stronie.
  Czekam, aż ty coś powiesz.
  No to ok. Powiem. Kogo szukasz?
  Kogoś z dużym fiutem – zadrwiłem, wiedząc, że trzymam się w ogólnie przyjętym tu kanonie zawierania znajomości.
  Znów chwila ciszy, po której lecą słowa:
  – Zależy, co rozumiesz pod słowem duży.
  – Tak około dwadzieścia – odpaliłem bez namysłu.
  Ponowna cisza. Już myślałem, że się kolo zmyje po takich moich wymaganiach, gdy mi nagle dużym drukiem sypnął:
  – A jak ci powiem, że znalazłeś?
  Teraz ja zamilkłem. Zgrywa się. Nie wierzę. Ale odpisałem:
  – To by było super.
  Teraz poszło szybciej.
  – Możemy przejść na priv?
  – Ok.
  Zamrugało, zamigotało – już...
  – Jesteś pasywniakiem?
  – Zależy.
  – Od czego?
  – Jakiego on ma. Jak dużego, ustępuję.
  – A jakiego największego miałeś?
  – Same małe – kłamałem jak z nut.
  – A twój ile ma?
  Zawahałem się. Napisać prawdę...? Nie. Nie znam chłopaka, z góry wiem, że nic z tego nie wyjdzie i mam się przed nim odkrywać? Na pewno ściemnia. Nie ma dwadzieścia. Jakby miał, to by teraz nie siedział na czacie tylko w realu walił jakiegoś chłopaka.
  – No, co tyle myślisz? – czytałem znów; pewnie za długie było moje milczenie.
  – Myślę, czy ci wierzyć.
  – Masz kamerkę?
  Oho, nowa podpucha. Mam, ale się nie przyznam.
  – Nie mam – skłamałem szybko.
  – A skypa?
  – Też nie.
  – Ja mam to i to. No to nie będziemy gadać, ale na kam. mogę ci swojego pokazać.
  – Ok. – odpisałem zaciekawiony.
  Znów dłuższą chwilę czekałem na odpowiedź. Ponownie pomyślałem, że chłopak walił ściemę na całego i pewnie już nie zagada. Ale naraz zamigało, jest... Połączenie? No to dawaj!... I zobaczyłem jego rękę, a w niej kutasa. Przewija go w palcach! Ręka znikła, a ja patrzyłem w to jego super ciało. Chyba nie przesadzał! I poleciał tekst...
  – Postawię go. Dla Ciebie, żebyś nie myślał – i nawet „Ciebie” napisał dużą literą!
  Patrzyłem z otwartą gębą. Staje mu. Wydłuża się, grubieje, podnosi! Obraz z kamerki zafalował, pewnie wziął ją do ręki. Tak... Objechał nią całego naokoło. To jest widok! Kamerka wróciła do poprzedniego obrazu, ręka znikła. I znów popłynęły literki:
  – Taki by Ci odpowiadał?
  – Na pewno – odpisałem od razu i sam przeraziłem się własnych słów. Co ja tu chłopakowi bajdurzę? Jestem jeszcze kompletnym prawiczkiem, w ogóle nie miałem chłopaka, nawet nie przeżywałem zwykłych macanych zabaw! Wszystko, co wiem, to z netu! Tu pierwszy raz zobaczyłem kutasy różnej wielkości i filmiki z męskim seksem, na widok których mały sam mi się spuszczał. I co ja mu tu pociskam takie bzdury? Co się wygłupiam?
  – To teraz pokaż mi twarz – napisałem drżącymi rękami.
  – Tu nie ma co oglądać – i „koniec połączenia”.
  – Dlaczego wyłączyłeś? – spytałem rozczarowany.
  – Widziałeś, co chciałeś. Podoba Ci się?
  – Podoba.
  – I chciałbyś takiego?
  – Tak. Ale Ty pewnie byś mojego nie chciał – napisałem szybko, i nawet pamiętałem, żeby słowo „Ty” napisać dużą literą.  
  – Jeszcze mi nie napisałeś, ile twój ma.
  No; on myśli, że ja tak od razu... A z drugiej strony, jeżeli on mi napisał prawdę, i pokazał? No to... ciekawe, co na to powie?
  – 14. Tylko 14 – stukałem powoli, literka za literką.
  – I cierpisz z tego powodu?
  Ja – nic. Więc znów on:
  – Dlatego wolisz dawać?
  – Bo na mojego małego nie ma chętnych, a na dupę są. Znasz chłopaka, który lubi być dziobany takim maluchem? – poleciałem równo w typowe kulki; ciekawe, co odpowie?
  – Znam.
  O, zaskoczenie!
  – To podaj mi jego namiary – zastukałem w klawiaturę.  
  – To ja.
  – Ty...? – te literki jakby mi się same napisały. – Ty, z takim dużym, lubisz takie małe?
  – Nie wiem, czy lubię, ale na pewno bym polubił. Mnie jeszcze żaden nie dziobał.
  Aż mi ręka nad klawiaturką zadrżała. Nie wierzę mu! Naprawdę mu nie wierzę! Co napisać? Aha:
  – Bo jak masz takiego, to każdy chce, żebyś Ty go dziobał – wystukałem, myśląc, co dalej.
  – O to chodzi, że mnie się nikt nie pyta – odstukał, jakby już był przygotowany na moje pytanie. – I co, przemyślałeś moją propozycję?
  – Jaką?
  – Jak szukasz tylko seksu, to może byśmy się spotkali?
  Nie... Tym razem przerażenie wzięło górę nad moim opanowaniem. Nie ma mowy o żadnym spotkaniu! Ja nie chcę się z nikim spotykać! Ale – pomału, tylko opanowanie...
  – A skąd jesteś? – spytałem ostrożnie.
  – Niedaleko K. To takie miasto na południu – padła odpowiedź, a mnie ścierpły dłonie, nogi i cały mózg mi się zlasował. Niemożliwe! – A Ty skąd? – dopisał; i znów „Ty” było dużą literą.
  Nie wiedziałem, co odpisać. Musiałem chwycić drugi oddech.
  – Ja też niedaleko K. – stukałem, z trudem trafiając w odpowiednie literki klawiatury.
  – Bajasz!!! – i postawił trzy wykrzykniki.
  – Nie bajam... Ile masz lat?  
  – 19 – natychmiast wypłynęły te dwie cyferki.
  – Szczerze? – spytałem, wiedząc, że tylko gram na czas, bo zaraz padnie to samo pytanie pod moim adresem.
  – Jeżeli chcę się z Tobą spotkać, to po co mam kłamać?
  – Racja. Ja mam 17 – odpisałem.
  Znów chwila przedłużającej się ciszy. Co jest, wystraszyłem go? Nie wytrzymałem:
  – Zmieniłeś zdanie? – spytałem.
  – Nie. Ale masz 17 lat i już tyle razy dawałeś dupy?
  No i się wkopałem. Chyba przejrzał moje kłamstwa. A ja pierwszy raz pomyślałem, że wreszcie chciałbym się z kimś spotkać! I nie będzie się liczyło, czy to ja chcę mu dać dupy, czy może on będzie chciał pobawić się moją „czternastką”.
  – No to chcesz się spotkać czy nie? – wszystko postawiłem na jedną kartę.
  – Gdzie?
  – W K... Chyba obaj tu mamy niedaleko.
  – Kiedy?
  – Nawet jutro. Na przykład o 17. Może być?
  – Może – odpisał bez namysłu. Gdzie?
  – Rynek. Pod pomnikiem. Odpowiada?
  – Odpowiada.
  – Oki – stukałem, a serce waliło mi głośniej niż klawiaturka. – To pokaż mi się teraz na kam. jak wyglądasz, bo jak Cię poznam?
  – Jak będziesz, usiądź koło fontanny. Podejdę i zapytam, która godzina. Ok.?
  – Ok...
  I zamilkł. Koniec. Ani się nie pożegnał.
  Za nic nie mogłem usnąć. Tysiące myśli kotłowało się w mojej głowie. Umówiłem się na swoją pierwszą w życiu randkę! Randkę z chłopakiem!
  Z samego rana byłem na przystanku, żeby sprawdzić autobusy. Jest o 16:05, a powrotny o 19:25. W sam raz! Chyba wystarczą nam dwie godziny, żeby się poznać? Bo na seks, tak prosto z mety, jak? gdzie? w parku? gdzieś za murem? – nie ma mowy!
  Jechałem jak na szpilkach. Pasażerów niewielu, ja sam na dwuosobowym fotelu. Ale krótko cieszyłem się swoim komfortem. Na przedmieściu dosiadł się do mnie jakiś chłopak. O Boże! – pomyślałem, patrząc na jego dziobatą, ospowatą twarz, dodatkowo pokiereszowaną sino-granatowymi śladami po mocnym trądziku, co sprawiło, że mimowolnie odwracałem od niego wzrok. Nieprzyjemny widok.
  Wysiadłem z ulgą. Natychmiast skierowałem się w stronę rynku.
  Długo siedziałem przy fontannie. Wymyślałem sobie od naiwnych idiotów, kretynów, od wszystkich możliwych debilów, imbecylów i temu podobnych. Nie przyszedł i nie przyjdzie! Zagrał sobie ze mną!
  Wracałem wściekły na siebie! W autobusie zająłem ostatnie miejsce przy tylnej szybie. Gdy już ruszaliśmy, dobiegł do drzwi ten sam chłopak z tą ospowatą twarzą. U kierowcy kupił bilet, rozglądnął się i pomimo tylu wolnych miejsc! usiadł obok mnie. Natychmiast odwróciłem głowę.
  – Chyba w tę stronę też jechaliśmy razem – powiedział; a głos miał przyjemny, głęboki i ciepły, miły dla ucha, który zupełnie nie pasował do jego twarzy. Pomyślałem, że gdybym zamknął oczy, mógłbym go słuchać godzinami...
  – Chyba – odburknąłem.
  – Teraz zdążyłem w ostatniej chwili.
  – Widziałem.
  I na tym zakończyła się nasza rozmowa. Byłem pewien, że wysiądzie na przedmieściu, ale gdzieś mniej więcej w połowie podróży nagle poczułem jego dłoń na swoim udzie tuż przy rozporku. Natychmiast chciałem odwalić mu tę łapę, ale nie umiałem się ruszyć! Patrzyłem na niego zdrętwiały z wrażenia, a on patrzył gdzieś na wprost, zupełnie przed siebie, jakby to nie była jego ręka – i poruszał palcami, poszukując mojego penisa. Znalazł... Złapałem jego dłoń, przytrzymując ją z całych sił.
  – Wal się! – wyszeptałem przerażony.
  A on nic... Wciąż patrzył obojętnie gdzieś na wprost, a jego dłoń, pomimo, że trzymałem ją z całych sił, chcąc ją oderwać, ocierała się po moim już twardym penisie i masowała mi jaja!
  – Puść...! – wyszeptałem.
  – Siedziałeś przy fontannie... Teraz powiesz mi, która godzina?
  Zaniemówiłem. Ręce bezwładnie opadły mi wzdłuż ciała. Jak rażony gromem spojrzałem wprost w jego oczy. To – on...?
  – Patrzysz na moją twarz? – rzekł cicho.
  – Nie – zaprzeczyłem, ledwie wydobywając głos.
  – Nie mów. Każdy patrzy.
  – Ja nie jestem każdy... Dlatego nie chciałeś mi jej pokazać?
  – Żeby cię od razu wystraszyć?
  – Nie jestem strachliwy.
  – A ja naiwny. Ale jak umówiliśmy się tylko na seks, to moja gęba nie powinna ci przeszkadzać – odpowiedział, znów patrząc na wprost, przed siebie – co za aktor! – a sprawnym ruchem palców rozsunął mi suwak. Jego palce już weszły w moje slipy, a pieszczota była tak delikatna, że uda same mi się rozsunęły, z czego jego dłoń skwapliwie skorzystała. Oblał mnie pot i doznałem gęsiej skórki.
  – Nie rób mi tego... tutaj – zaprotestowałem mimo woli.
  – Tu więcej nie zrobię – rzekł, a ja topniałem pod ciepłem jego głosu i jego odważną, śmiałą pieszczotą. – Dlaczego nie przyznałeś się, że obaj mieszkamy w tej dziurze? Po co było tam jechać. Zaoszczędzilibyśmy sobie czas. To jak, aktualna jest twoja propozycja?
  Nie zdążyłem odpowiedzieć. W tej samej chwili poderwało mnie w górę, a moja sperma pociekła mu po palcach. Straciłem oddech. Co za wstyd...!
  Cisza. Jego dłoń jeszcze chwilę gościła w moich slipach, po czym wycofała się, a jego palce zaciągnęły mi suwak. Koniec... Milczenie...
  – Minąłeś swój przystanek – powiedziałem wreszcie, chłodząc twarz o zimną szybę. Wydawało mi się, że od tamtej chwili minęła już cała wieczność.
  – Wiem. Ale jadę do miasta.
  – Aha...
  Wysiadł pierwszy.
  – No to cześć – i skierował się w swoją stronę.
  – Poczekaj...
  Przystanął. Teraz dokładnie zobaczyłem tę całą jego pokiereszowaną, oszpeconą twarz. Gdybym go spotkał gdzieś w ciemnej ulicy, pewnie wiałbym, gdzie pieprz rośnie!
  – Ja... ja wczoraj kłamałem. Ja jeszcze nikogo nie miałem....
  Jego twarz jakby stężała, po czym rozjaśnił ją dziwny uśmiech, niwelując wrażenie tej upiorności. Widziałem tylko jego duże, szare oczy.
  – A ja... myślisz, że ktoś chciał ze mną, z taką gębą...? – usłyszałem po chwili.
  – Dla mnie liczy się to, co w środku, a nie jaką masz gębę – powiedziałem, panując nad swoim głosem i nad całym sobą. – Naprawdę... Najważniejsze jest to, że jesteś... Że jesteś... że możesz być... – odważnie wytrzymałem jego wzrok i utknąłem w połowie zdania.
  – Co, że mogę być...
  – Moim pierwszym... najważniejszym – dodałem, wyciągając do niego rękę, by poczuć jego żelazny, mocny uścisk. – Jestem Damian...
  – A ja Tomek, a mówią mi Dziobak... Pójdziemy gdzieś?
  – Z tobą... wszędzie.
                                                                                                              (yak)

Zgłoś jeśli naruszono regulamin