Karczma Dwór.doc

(186 KB) Pobierz

KARCZMA DWÓR

 

 

 

 1.

  Tak; samodzielny. Od rana do wieczora zapychałem w firmie meblarskiej, z włosami pełnymi kurzu, pyłu i wiór, za to bez grosza przy dupie, podczas gdy oni – elita, wolne ptaki, za to z harmonijką banknotów. Co z tego, że kiedyś chodziliśmy razem do szkoły. Kiksu sprzedaje ubezpieczenia, Świderek na studiach, a Marcin – też niby studiuje, zaocznie, ale kto go tam wie. Jego starzy mają super biznes: dwie restauracje!
  Teraz Marcin szeroko rozprawiał, że oblewanie zamierza przeprowadzić wkrótce i że będzie to popis-imreza, jakiej świat nie zna. Zaznaczał, że to prawdziwa chata, zbudowana w zrąb z prawdziwych pni jeszcze w tamtym stuleciu – słuchałem z otwartym dziobem, bo wszystko, co dotyczy drewna i jest z drewna, po prostu mnie pasjonuje – była gówno warta, kupili ją za psi grosz razem z tą parcelą naokoło i od razu została zapisana na niego, żeby ojcu podatku nie przypieprzyli. Remont robili prawie rok, ale chatę do użytku przywrócili.
  – I teraz to jest karczma. Moja karczma – podkreślił. – „Dwór” się nazywa!
  Karczma? Chyba wszystkim poleciała para z uszu. Jego karczma? On już ma karczmę?
  – A tak w ogóle to chata na takiej zabitej wsi stoi – mówił – gdzie asfalt się kończy, a tuż za wioską wkopana tabliczka ogłasza, że tu właśnie jest koniec świata. Dojazd tylko własnym środkiem lokomocji! Najlepiej maluchem, takiemu nic nie zaszkodzi!
  Wszyscy ryczeli, jak Marcin opowiadał i koniecznie chcieli wiedzieć, kiedy będzie to uroczyste otwarcie, żeby sobie mogli inne terminy poustawiać. Oni mogą ustawiać, bo ja... Niejedna ich impreza odbyła się beze mnie. Gdy oni balowali, ja na przykład rozwoziłem meble do klienta i skręcałem. Że w ogóle jeszcze mnie tolerują... Więc i tym razem w gronie tych jego imprezowiczów jakoś się nie widziałem.
  – Kiksu, myślę, że tym razem ci ciotunia nie zachoruje – uszczypliwie zauważył Marcin.
  – Odstosunkuj się – Kiksu splunął przez zęby.
  Marcin roześmiał się i splunął dwa razy dalej.
  – A ty, Tomek, jak? Którą sobotę wreszcie będziesz miał wolną?
  Wzruszyłem ramionami: kto wie? Bo tę najbliższą właśnie robiłem.
  Szlifowałem płyty, Wojtek je krył fornirem. Wojtek jest biuralistą, ale mówi, że z biurowej roboty nie wyrobi, więc w soboty przychodzi na produkcję, żeby dorobić. Jest tu od nas starszy jakieś pięć, siedem lat, ale to nie ma żadnego znaczenia. Jest konkretny, rzeczowy, uważam go za doskonałego fachowca i dobrze mi się z nim pracuje. Gdy skończyliśmy, od razu wparowałem pod natrysk, bo taką ilość kurzu i pyłu jak przy szlifowaniu trudno sobie wyobrazić. Zwykle szanujemy zwyczaje, że jak się jeden spłukuje – bo przecież kąpielą to nie jest – to drugi mu nie wchodzi w paradę. Wiadomo, że trzeba przy tym zdjąć slipy, bo nawet jaja są siwe od tego pyłu. Więc to, że raz po raz miga gdzieś tam w głębi czyjś goły tyłek, nikogo nie obchodzi. Tym razem, że na stolarni robiliśmy tylko we dwóch, Wojtek zaproponował, że jeśli mi to nie sprawi różnicy, dołączy do mnie. Oczywiście, że mi „nie sprawiło”, więc Wojtek „dołączył”. Wszedł i od razu zdjął slipy. Nie patrzyłem mu w jaja, z przyzwoitości, ale jak długo można ten wzrok utrzymać w ryzach? Oko samo ciągnie do tego, czego zwykle nie widzi. Najpierw ukradkiem, potem jeszcze raz, z niedowierzaniem, i... stanąłem jak zahipnotyzowany. Już nie umiałem cofnąć spojrzenia. Gapiłem się jak ten umysłowo sprawny inaczej, zanim w szczegółach potrafiłem zanalizować to, na co patrzę. A patrzyłem przede wszystkim na ponad miarę okazałego penisa, długiego i grubego, wiszącego z całkowitym, aż niewiarygodnym spokojem, jakby od dawna świadomy był własnej mocy, jakby przywykł do takich kretyńskich spojrzeń jak moje, i jakby nie powodowały już one w nim żadnej reakcji. Był jak znudzony, z żołędzią skrytą głęboko w napletku, która swym wielkim trójkątnym kształtem tym bardziej wzmacniała i podkreślała wrażenie jego demonicznej wielkości. Jasny, aż biały na tle ciemnych, splątanych łonowych włosów, a przy tym skóra na nim, choć pokarbowana, wcale nie była typową harmonijką, zdawała się być niesamowicie delikatna; to nic, że gruba jak nasączona gąbka, bo jednocześnie zamykała w sobie absolutną pewność, że to ciało, gdy się rozprostuje do swych pełnych kształtów, musi być – i zapewne jest! – wyjątkowe, ogromne, potężne!... I te dwa pełne, kuliste jądra w nieco ciemniejszej mosznie, które jakby się przed nim, pod jego ciężarem rozstępowały na boki, czyniąc mu dostojne, wygodne łoże. I w samej rzeczy ten penis wyglądał, jakby spał, zadowolony, zrelaksowany, świadomy swojej ceny, znaczenia, jakby swoją postawą mówił: zbudź mnie, gdy będę potrzebny. Bo gdy ja będę potrzebował, na pewno cię zbudzę.
  Nie jestem mikrusem z narządami kolibra, ale żeby ktoś mógł mieć takie wielkie jaja i takiego niespotykanego kutasa, to mi się nie chciało pod czachą pomieścić. Wiem, że są tacy i tacy, znam jednych i drugich, a widywałem ich po każdym treningu w naszej sportowej szatni. Dobrze pamiętam Krystiana z wyjątkowo małym penisem i jajeczkami, których prawie nie było mu widać. I siebie, na początku wstydliwego chłopczyka, który przez pierwszy tydzień cierpiał nieopisane katusze. Aż pojawił się Szymon. Gdy mnie zaobserwował, powiedział: „Chodź tu koło mnie, powinniśmy się trzymać razem”. Nie wiedziałem, dlaczego to niby mielibyśmy się trzymać razem, lecz gdy się rozebrał, gęba mi się roześmiała od ucha do ucha! Ten chudy, kościsty chłopak miał lagę prawie po kolana! Byłem szczęśliwy, że jest ktoś, kto ma więcej niż ja i że to on teraz stanie się obiektem zainteresowania... Gdyśmy wchodzili pod natrysk, natychmiast wokół nas stworzył się tłok. Ale Szymon niczym się nie przejmował, a już tym, że ma takiego kutasa – wcale! Bez żenady demonstrował go wszystkim naokoło, aż w końcu każdy się przyzwyczaił i z innym kutasem już trudno byłoby sobie Szymona wyobrazić. On sam mówił, że gdyby go chował, byłoby sto razy gorzej, a tak każdy się napatrzy, oswoi i on ma spokój. I radził mi, żebym zawsze robił tak samo. Pamiętam, jak wyciskałem mu syfka na plecach i na samej dupie, i jak odskakiwał, że boli, a potem, że go łaskoczę. Pamiętam i taki moment, gdy zmywał mi plecy, a jego pokaźna pała co rusz obijała się o mój tyłek. „Bo mnie tym swoim łaskoczesz po dupie” – powiedziałem wesoło. „To co. Bo fajną masz dupę” – odpowiedział równie wesoło i cały przykleił się, ze swoją pałką i jajkami do mojej dupy... Mało mi nie stanął; jego chyba też był grubszy niż normalnie. Śmiałem się razem z nim, że to niby żarty, ale gdyby nie świadomość, że nie jesteśmy tu sami, nie wiem, jak by to się skończyło. Prawdą jest, że dotyk jego ciepłego kutasa długo czułem na dupie, a na samo wspomnienie doznawałem gęsiej skórki... Tak; Szymon był wyjątkowy, pała dwadzieścia pięć lekko, ale do Wojtka i tak było mu daleko...
  Nie wiem, kiedy uświadomiłem sobie, że patrzę na Wojtka tak ordynarnie, po grubiańsku, a zarazem w tej samej chwili zrozumiałem, że mógłbym się w niego tak gapić godzinami. I nie obchodziło mnie, co Wojtek może sobie o mnie pomyśleć. Czy w ogóle zastanawiałem się, jak się zachowuję i co robię? Absolutnie! Stwierdziłem, że Wojtek jest po prostu wyjątkowy! I to było wszystko. I nie łączyłem z tym, co widzę, żadnych innych treści, żadnego podtekstu, żadnego erotyzmu. Po prostu tylko i wyłącznie widziałem tę jego męską nagość: penisa, który swą okazałością na pewno bił wszystkie, jakie do tej pory widziałem, z Szymonem włącznie; jądra jak pełny miech równo na dwie części podzielony, przyozdobionymi grubymi fałdami, które łagodnym łukiem schodziły się ku środkowi do wyrazistego szwu, a wszystko w otoczeniu połyskującego, ciemnego owłosienia, które porastało całe jego podbrzusze jak piramida, której szczyt, wędrując ku górze, lokował się dokładnie na pępku. Oraz uda pokryte tak samo mocnym, gęstym włosem, z takim samym połyskującym odcieniem, z tą różnicą, że w tym pejzażu każdy włos mógłbym osobno wydzielić.
  Otrząsnąłem się.
  – Jesteś żonaty? – nie wiem, skąd nagle przyszło mi do głowy to pytanie. Przecież obrączki u niego nie widziałem.
  – Nie – odrzekł bez zdziwienia – ale żyję z kobietą w wolnym związku.
  – Z jej strony to na pewno jest miłość – powiedziałem z pełnym przekonaniem. – Mieć na co dzień kogoś takiego – tu ruchem dłoni nakreśliłem kształt jego bioder, rozumiejąc, że raczej mam na myśli to, co poniżej. Bo teraz do urody Wojtka, oprócz jego ładnych męskich rysów – Wojtek jest niesamowicie przystojny! – dodawałem jego męski stan posiadania.
  – Na co dzień i na noc – uzupełnił. – Zwłaszcza na noc. Lubię się kochać – i mrugnął do mnie. Poczułem jakąś dziwną falę gorąca. – Bardzo lubię – powtórzył. – Zaczynamy wieczorem, na przykład w kabinie, jak teraz, lekkie pieszczoty, takie rozdrażnianie się, dotykanie, pozory, że już będę wchodził, gra na wytrzymałość, a jak już nie możemy wytrzymać, biorę jej udo na swoje biodro i przykładam go w samo jej centrum, powoli rozjeżdżam nim jej muszelkę... Ona się sama rozchyla, wiesz, ale mój ma to do siebie, że dużo tego miejsca tam potrzebuje i mocno napina jej brzegi, żeby mógł wejść. A jak już wchodzi, drażnię się z nią, zabieram go z powrotem i tylko czubeczkiem nacieram, a ona sama naciera na mnie... Więc znów trochę go w niej schowam i poruszam... I dalej myjemy sobie plecy, pośladki, ona mi czesze fryzurkę na jajkach, ja jej na brzuszku... Pełny relaks. A potem łóżko. Ta moja kochana zabawka – tu lekko naciągnął swojego penisa – zawsze spisuje się znakomicie – zakończył, a mnie serce waliło jak młot.
  – Moja też mi... w zupełności wystarcza – wyjąkałem.
  – Nie wątpię – uśmiechnął się.
  – Skąd wiesz?
  – Widać. Patrz, jak ci się przykleił.
  Spojrzałem na siebie; jaki ze mnie dzieciak! Nie dość, że jestem w slipach, a on bez, co już wygląda kretyńsko, to jeszcze te moje rozłajdaczone mokre gacie oddają wszystko bardziej, niż gdybym był bez nich!
  – Bo się zamyśliłem, patrząc na ciebie – odpowiedziałem nieszczerze. I... zdjąłem je.
  Wojtek popatrzył chwilę w mojego penisa, po czym powiedział tylko dwa słowa:
  – Jesteś świetny...
  Oblały mnie rumieńce. „Jesteś świetny.” Ja? Niestety, nie mogłem odpowiedzieć, „wiem” ani dodać, jak on, że, „mój też zawsze spisuje się znakomicie”. Seks miałem dopiero dwa razy, z dwiema różnymi dziewczynami; czysty przypadek. W obydwu razach strugałem twardziela, dla którego leżenie na takiej dupie to codzienność. Tymczasem z tej pierwszej schodziłem pełen wstydu, pokonany własnym wytryskiem, z drugiej z upokorzeniem. Do dziś dźwięczą mi w uszach jej słowa: „Zapowiadałeś się lepiej, ale nic z tego nie będzie. Kończ już...” A on mówi, że jestem świetny...?
  – A tak między nami: ile on ma, jak... wstaje do pracy? – spytał z przymrużeniem oka.
  – Zgaduj... – odrzekłem speszony.
  – Dwadzieścia dwa...? Nie, dwadzieścia jeden i siedem – poprawił.
  Straciłem oddech, zdziwiony jego wyczuciem miary. Niech go!... Dwadzieścia jeden i pół. Ale tego mu przecież nie powiem!
  – Dokładnie... – odrzekłem.
  – Dwadzieścia parę centymetrów szczęścia – uśmiechnął się. – Zawsze uważałem, że mężczyzna, raz: powinien dobrze mieć, dwa: i dobrze umieć to robić. Miło jest spotkać kogoś, kto się zalicza do tej samej grupy – uśmiechnął się. – A poza tym: ilu znasz kolegów z prąciem powyżej dwudziestki?
  Przyznałem, że jednego. To oczywiście był Szymon. Ale nie miałem odwagi zapytać: “A twój ile ma?” Ale trzydziechę bym mu dał jak nic!...
  – Dużo miałeś kobiet? – spytałem po chwili, i już zrozumiałem, że to było bez sensu.
  – Trochę – odpowiedział po chwili, widząc, że patrzenie „tam” sprawia mi przyjemność i... z czego sam jeszcze nie zdawałem sobie sprawy... że mój mały już nie jest taki, jaki był przed chwilą. – Ale nie zamieniłbym tych lat na tamte – mówił łagodnym dźwięcznym półgłosem. – Zawsze potrzebowałem dużo. A wtedy jeszcze więcej. Więc szukałem, która da i brałem, co dzień niesie. Teraz nie szukam. Mam pod ręką kobietę, przed którą mogę stanąć tak jak teraz przed tobą i powiedzieć: „Bierz ze mnie, co chcesz. Jestem cały dla ciebie”. A ona – tu jak wytrawny raper ruchem obu dłoni wskazał swojego penisa – bierze go do ust... Bo ona to lubi... a ja też lubię... – łagodnie puścił do mnie oko i uśmiechnął się do własnych myśli lub wspomnień.
  Powoli wymawiał te słowa, a mnie dreszcz przebiegał i nieświadomie, zupełnie jak przy tamtym pierwszym wrażeniu, gdy czułem nad sobą jego hipnotyzerską władzę, pochyliłem się, żeby... żeby wziąć mu tego penisa do ust; jeśli to lubi...? I wziąłem... Moje wargi dotknęły go raz, i drugi, przez jedną krótką chwilę, w czasie której zrozumiałem, co zrobiłem. Po raz pierwszy poczułem smak i zapach męskiego penisa, smak i zapach prawdziwego męskiego ciała. Byłem odurzony, na pewno. Poderwałem się, jakby czar nagle prysnął. A Wojtek lekko ujął mnie dłonią za podbródek i patrząc mi prosto w oczy, jakby tamtego mojego dotyku ust na jego penisie zupełnie nie było, dokończył: – A potem kochamy się do siódmych potów. Tak, miłość to najcudowniejszy wynalazek świata – zakończył i wziął głęboki oddech. Teraz nieznacznie odsunął mnie ode siebie, jakby sam chciał opanować własne emocje. To dobrze, bo i ja musiałem opanować swoje... Za późno. Nagle zdałem sobie sprawę, że mój... stoi mi! Bezwstydnie mi stoi!
  – Tomek – odezwał się Wojtek ciepło, serdecznie, podczas gdy ja stałem w pozycji przydrożnego słupa. – Zdaje się, że będziesz sobie musiał z nim... porozmawiać... Wychodzę.
  – Nie, zostań... Przepraszam...
  – Przeprasza, niepoważny. Za co? Ale... tak będzie lepiej, prawda? – i po prostu wyszedł.
  Zostałem sam. Okropny dyskomfort. Wstyd! Hańba! Żeby mi się przy kimś coś takiego przytrafiło! Co sobie Wojtek o mnie pomyślał?... Stałem z zamkniętymi oczami, plecami oparty o chłodny marmur, w strugach coraz chłodniejszej wody. Mój mały powoli opadał. Sam. Jaka ulga. Aż zupełnie opadł. Wytarłem się. Ubrałem. Wychodziłem z uczuciem ułaskawionego spod szubienicy.
  A Wojtek siedział przy stoliku, przy którym zwykle jemy drugie śniadanie, beztrosko, z nogą założoną na nogę, uśmiechnięty, spokojny, jak zwykle.
  – Co tu robisz? – spytałem zaskoczony.
  – Czekam. Na ciebie – odpowiedział zwyczajnie, po prostu. – Pamiętaj, bądź wierny sobie, nie rozmieniaj się na drobne – dodał i roztrzepał moje mokre włosy.
  Zapamiętałem jego słowa. Poczułem się, jakbym powrócił z dalekiej podróży.
  – Chcę cię zaprosić do jakiegoś pubu.
  Zdębiałem.
  I poszliśmy.
  To była sobota, dzień, który zupełnie zmienił moją mentalność i podejście do niektórych życiowych spraw. Dotarło wreszcie do mnie, że jestem takim sobie nikim, który o niczym nie ma pojęcia, który o świecie dorosłych – do którego tak szeroko aspirowałem – kompletnie nic nie wie. Miłość? Seks? To dla mnie pustka. Słowa bez treści. Ile powinienem się jeszcze nauczyć, żeby to zrozumieć? I – kto umiałby mnie tego nauczyć?
  A w niedzielę – jakby mi się na głowę posypał rój gwiazd! Wuj Marek sprezentował mi... malucha! Dwudziestolatek, mój rówieśnik, ale całkiem na chodzie! Wuj często żartobliwie mawiał, że jestem jego jedynym spadkobiercą, bo on samotny, ale takiego gestu się nie spodziewałem. Znałem to jego BMW („bardzo mały wóz”) jak własną kieszeń, każdą śrubkę i każdą mutrę, każdą szpilę w głowicy i każdą uszczelkę. Ile godzin przy tym cudzie techniki spędziłem, z rękami upapranymi po łokcie, żeby mu żywotność przedłużyć! A ile radości, gdy znów za pierwszym pociągnięciem linki silnik dostawał należytego kopa i odpalał. I gaz do dechy, i hamowanie, i na ręcznym, i obrót o dziewięćdziesiąt, aż się spod kół szuter sypał! A wuj tylko głową kiwał: „Masz złotą rączkę do tego cacka”, mówił... A potem zawał. Wuja oczywiście. Właśnie wrócił ze szpitala. Ledwo z tego wyszedł. I oto, siedząc przy szklance zwykłej herbaty, powiedział, że już za kółkiem nie siądzie, żaden lekarz mu nie podpisze.
  – A ty – powiedział – coś tam jeszcze z niego wydusisz. Jest twój – i dał mi kluczyki, dowód rejestracyjny i pakiet ubezpieczeń. Mama osłupiała. Ja też. A zaraz potem... Skakałem z radości! Pewnie, że wyduszę!
  – Tylko pamiętaj – mówił wuj pełen satysfakcji. – To jest najbezpieczniejsze auto w Europie. Strefa zgniatania kończy się przed silnikiem.
  – Że jak? Przed silnikiem? – podrapałem się za uchem. – A kierowca i pasażer gdzie?
  – No właśnie. Też przed silnikiem. Dlatego uważaj.
  Zapewniłem, że będę uważał jak nikt!
  Przypomniałem sobie Kiksa, jak mówił, że auto to zawsze udany podryw. Dziewczyny lecą na zmotoryzowanych. I nie trzeba szukać dachu nad głową, żeby sobie poruchać, bo się go ma. Opuszczasz fotel, kładziesz dziewczynę, wsiadasz na nią i jazda, mówił. Zgredu kiedyś się wkurzył na takie bajanie i w twarz mu rzucił, że opowiada kompletne bzdety! Że w ogóle pojęcia nie ma, jak się fiutkiem otwiera szparkę dziewczyny!
  – Dziewięćdziesiąt dziewięć procent – mówił – że ty jeszcze nie miałeś dziewczyny! To mydlane bańki grzecznego chłopczyka!
  – A jak mi to udowodnisz? – Kiksu tylko spluwał przez zęby.
  – Pokaż mi swoją pałę, to ci zaraz udowodnię. Jest na niej taki punkcik, który po wejściu w piz... po prostu znika, rozciera się, rozmywa. Jeśli miałeś dziewczynę, tej plamki tam nie ma. A jak nie, ona tam jest! Zaraz zobaczymy. No, wystawiaj!
  Kiksu najpierw zbladł, potem się zaczerwienił i... nie wystawił. Zresztą, nie tylko on miał wypieki. I Świder, i Fufla. Ja też. Skąd miałem wiedzieć, że na małym jest coś takiego, co może zdradzić twoją tajemnicę cnotliwego prawiczka?
  – Gdzie jest ten punkt na małym, co mówiłeś? – zagadnąłem Zgreda, gdy wracaliśmy razem.
  – No chłopie, bądźże ty poważny – Zgredu parsknął jak źrebak. – W dowolnym miejscu. Jak sobie go kredką narysujesz. Albo damską szminką. Jedno i drugie ci się w dziewczynie bez śladu rozetrze, jak ją będziesz posuwał. Myślałeś, że ja to na serio? – i bachnął mnie w klatę, aż się zachwiałem.
  Wyszedłem na zwykłego durnia. Bywa i tak. Pokryłem to śmiechem, bo przecież w zasadzie to nie ja, ale Kiksu okazał się prawiczkiem i błaznem zarazem.
  – Znałem jednego – ciągnął Zgredu wesoło – który sobie na chuju szminką znaczył, dokąd mu najgłębiej w dziewczynie wchodził. Zawsze, mówił, wsadzał całego, a nigdy mu się te kreski nie pokrywały. Wiesz dlaczego?
  – Ano... skąd...
  – Ano stąd – powtórzył Zgredu wesoło – że wymiar własnej pały nigdy ci się co do joty nie zgodzi. Zmierz go sobie wieczorem, jak go sobie postawisz, i zmierz go rano, jak ci sam stanie. Jak myślisz, jaki będzie wynik? – wyczekał sekundę, patrząc, jakie wrażenie na mnie te słowa zrobią; a zrobiły!; i już mówił dalej. – Tak, stary, rano będziesz miał jego prawdziwy wymiar. Różnica na korzyść, nawet kilka kresek. Bo wtedy wstaje sam, a nie dlatego, że mu każesz. To samo przy jebaniu. Tu też sam wstaje, ale jedna dziewczyna podnieca cię bardziej, druga mniej. Przy jednej pałę masz twardą jak stal, przy drugiej, jakbyś ją sam w rękach ładował. A na pewno wiesz, że nawet w rękach, jak ładujesz, nigdy nie jest tak samo, chociaż pała twoja i ręka też.
  Miałem oczy jak pięciozłotówki. Dobrze, że było ciemno i Zgredu tego nie widział. I ja uważam siebie za dorosłego? Ja? Totalny palant? Jest tyle rzeczy, o których nie mam pojęcia, na które Zgredu teraz otworzył mi oczy! Byłem o krok od tego, żeby sobie pałę zmierzyć. Wieczorem i rano... I walnąłem się w ten głupi łeb. Po co mi ta wiedza, że rano jest na przykład o trzy kreski dłuższy? I jak go mam mierzyć, od góry czy od dołu? No i czy w ogóle, co to, szczeniak jestem, któremu pierwszy włos na jajku wyskoczył i oszalał z radości? Położyłem się spać – i miałem całkiem przyjemne sny... Przyrodnicze.
  Odpicowałem moje BMW, wyczyściłem pastą polerską i gdy podjechałem tym cackiem pod chłopaków, myślałem, że Świderek na własnych butach – kajaki czterdzieści sześć – się przewróci, a Kiksu...?
  – Ku... Patrzcie! Galus się nam zmotoryzował!... Do dziś nie mogę starym wybaczyć, że też mieli takiego i puścili na przemiał. Civica-hondy, kurw... mi nie dadzą, a to krowiszcze poloneza niech sobie w dupę wetkną! Tym – brodą wskazał malucha – dopiero bym zapierdzielał! I to z jakim hukiem! Tłumik od razu bym odkręcił! Ale dasz czasem poprowadzić, co? – spojrzał na mnie spod oka.
  O nie, pomyślałem. Olewałeś ty mnie nie raz, więc dziś potraktuję ja ciebie tak samo.
  – Nie, stary – odrzekłem tonem, który z góry wykluczał wszelkie targi. – Mój szef na produkcji mówi, że żony i samochodu się nie pożycza. A zabytki trzeba chronić. Jestem kustoszem tego zabytku. Więc nie pożyczam.
  – Kustosz własnej żony! Ku... To bydlę to jego żona! – Kiks klepał się po udach jak kretyn, wyjąc w głos. – A to swoje ch... smarowidło pewnie mu w rurę wydechową wsadzasz, co?
  Jak mnie uszy zapiekły! Jak mi zęby zgrzytnęły! Tym bardziej, że nawet Kruszyna, dziewczyna Świdra – on wielki jak topola, ona mu na stojąco pod pachę wchodzi – piszczała z uciechy. Wtedy odezwała się Jona – niczyja, takie sobie czupiradło przeciętnej urody, ale sympatyczne, dziewczyna kumpel, po prostu.
  – Bartek – zaczęła spokojnie, bez żadnej uszczypliwości. – Gdybyś ty miał takie chujowe smarowidło jak on, to bym pod tobą nogami wierzgała. A tak wierzgam pod nim. Chodźmy – i wsunęła mi rękę pod ramię. Co jej odbiło? Byłem czerwony jak... Ale Kiksowi zdrowo dogryzła, to jej przyznawałem, bo teraz chłopaki lali ze śmiechu, wytykając go palcami, bladego jak papier, z sinymi obwódkami wściekłości wokół ust. Jaką miałem satysfakcję: to nie ze mnie leją!
  Poszedłem z Joną do malucha i pojechaliśmy gdzieś. Właściwie donikąd. Bo Jona... w aucie obrobiła mi fiuta. Co dziwne, nie czułem przed nią żadnego wstydu. Dałem sobie wyjąć i spokojnie deptałem sprzęgło i gaz, patrząc na szosę przed siebie. Tylko na końcu ścisnąłem kolana i zagryzałem wargi, podrywany mocnym wytryskiem, z ukosa patrząc, jak Jona łapie moją spermę w swoją chusteczkę. Teraz przez chwilę tę moją zabawkę trzymała w dłoni, a gdy powoli zaczęła tracić swą sztywność i pochylać się, wtedy... przytuliła ją do swych warg, lekko, jakby przelotnie. Przebiegł mnie dreszcz. Przypomniałem sobie Wojtka. Zrobiłem mu dokładnie tak samo! I wiem, jak to smakuje. Czy  mój Jonie smakował tak samo?... Teraz ułożyła mi go z powrotem w spodniach i zaciągnęła suwak. Dopiero gdy mi puls powrócił do poprzedniego rytmu, pomyślałem: odważna dziewczyna. Jaki miała interes w tym, żeby poznać mojego ptaka i czas pracy, który jest mu potrzebny, żeby wzlecieć na szczyty? Czytałem w jej myślach, że chętnie by się z nim bliżej poznała. Znów przypomniałam sobie Wojtka: „Nie rozmieniaj się na drobne”. Więc co mam zrobić? Mam się rozmienić? Bo mnie nic do niej nie ciągnie, ale... dlaczego nie spróbować? I położyłem rękę na jej kroczu, na spodniach. Co zrobi? A ona rozpięła suwak swych dżinsów i wsunęła moją dłoń do środka. Pot mi popłynął po plecach, gdy zapadałem palcami coraz głębiej w jej gąszcz, a jej ciało nagle rozchylało się pod moim dotykiem. Dziwne uczucie: jak tam jest ciepło, miękko, przyjemnie. Nacierałem to miejsce coraz mocniej, wsuwałem palce coraz głębiej, wyzwalając z jej ciała tę charakterystyczną podniecającą woń, która mnie niemal paraliżowała. Nie było sensu dalej jechać. Skręciłem w bok, jakiś zagajnik, parę krzaczków. Wyłączyłem silnik, skinąłem, żeby wysiadła, ja z drugiej strony. Z tylnego fotela ściągnąłem koc, rozłożyłem. Jona sama się położyła. Spodnie i majty zdjęła zupełnie, rzuciła na bok. Bluzka, która nawet pępka nie kryła, powędrowała powyżej biustu. Na ten widok doznałem gęsiej skórki. Nie widziałem gołej dziewczyny tak w środku dnia. Położyłem się na niej. Wyjąłem. Wszedłem w nią od razu, tylko zęby zacisnęła, potem chwyciła głęboki oddech. Zsunęła mi spodnie z dupy i objęła mnie mocno. I oto, ni z gruszki, ni z pietruszki miałem super dobry, mocny seks, taki, że wszystkie włosy na dupie stają. Pierwszy raz widziałem, jak dziewczyna naprawdę przeżywa swoje szczytowanie. Gdy miotała się, całą dupą wbita we mnie, z trudem się uwolniłem, żeby w porę wyskoczyć. Zalałem jej brzuch, a mimo to mój kutas wciąż stał! Nie, drugi raz nie wejdę, nie mam gumy, ryzyko przeniesienia plemnika jest aż nadto realne. Wytarłem małego w jej włoski, resztę ona mi wytarła, tą samą chusteczką. Full serwis. Teraz wytarła swój brzuch. I cały czas milczenie. Ubierała się odwrócona tyłem; dziecinada. Patrzyłem, jaką ma ładną okrągłą dupę... Dupa marzenie, całować by ją można... Odwiozłem ją do domu. Wysiadła. Przelotny uśmiech. Cześć. I tyle.
  W domu chyba z pół godziny siedziałem w wannie. Czułem się, jakbym miał bardzo pękate jaja i napuchniętego kutasa, jakbym go pół dnia walił i nie dawał mu skończyć. Gdy tylko go dotykałem, wyprężał się mocno. Ciekawe, czy teraz by miał te parę kresek więcej?... Unikałem wytrysku, choć zawsze był mocny, wręcz powalający. Co mi się dzieje? Chyba zacznę się z Joną regularnie kochać. Na samą myśl strzeliłem spermą. Patrzyłem, jak te białe postrzępione nici krążą po powierzchni wody, wirując do odpływu. Pomyśleć: czymś takim można sobie zrobić dziecko; nie do wiary... Dopiero teraz mały mi się położył...
  Zgredu mi powtórzył, że po naszym odjeździe wybuchła dyskusja na mój temat. Kiks pluł na mnie żółcią. Świderek też kipiał, że to było chamstwo Jony, żeby przy innej dziewczynie – miał na myśli swoją Kruszynę – mówić o „wierzganiu pod chłopakiem”.
  – Pewnie się bał, żeby mu nie wypomniała, że ona też pod nim nie wierzga – mówił Zgredu, śmiejąc się. – Bo coś mi się zdaje, że on jest cieniutki w tych sprawach – tu Zgredu zrobił znaczący gest małym paluszkiem. – Tylko Marcin był za tobą. Powiedział, że jako chłopakowi nikt ci nie może nic zarzucić. Wystarczy na ciebie popatrzeć. Nie chodzisz na siłownię, bo nie masz za co, a wyglądasz lepiej od nas. Bo najpierw trenowałeś w nogę, a teraz zapierdalasz w tej meblarni.
  – A tam, gadanie...
  – Żadne gadanie – przerwał mi Zgredu. – Bo tak między nami mówiąc, tu też masz warunki – wzrokiem wskazał moją górkę w dżinsach. – Na pewno dobrze dajesz. Jona ma świetną dupę, więc jak tak połączyć jedno z drugim... I ładne nogi. Co między nogami, sam wiesz najlepiej.
  – Wiem – potwierdziłem mile połaskotany jego słowami. – I lubię w to wchodzić. Miękkie, łagodne, a potem coraz bardziej gorące i wilgotne. I jak pracuje, jakby cię chciało z jajami wciągnąć – wspominałem bardziej dla siebie niż dla niego, i zwiesiłem głowę. Takich rzeczy nie powinienem zdradzać.
  – Widzisz, i od razu się wie, że mówisz prawdę. I lepiej nie mów dalej, bo, ku..., zaraz mi stanie i co? – Zgredu stuknął mnie w klatę i poprawił własny rozporek.
  Doszliśmy do skrzyżowania.
  – Skręcam – powiedział.
  – No to trzymaj się – odrzekłem.
  – Ty też się nie puszczaj.
  – Co...?
  – Nic. Nie puszczaj się. Z byle kim... Nie zajarzył? Właściwie sam nie wiem, dlaczego jeszcze się z tobą przyjaźnię. To było „cześć”, pacanie!
  Odgryzł mi się jak Świder Kiksowi, wywalił mi język na samą brodę i przebiegł na żółtym świetle.
  – Cześć – rzuciłem w ślad za nim.
  Sms od Marcina zaskoczył mnie. Czytałem: “Na chatę jutro 16.00. Nie obchodzi mnie, co zrobisz, masz być. Weź Zgreda”.
  Więc mam oficjalne zaproszenie na uroczyste oblewanie tej jego Karczmy zwanej „Dwór”? Nie wierzę! Zadzwoniłem do Zgreda. Wie, że ma się zabrać ze mną. Czy Jona też ma zaproszenie? Jak to sprawdzić? Od tamtej pory nie gadałem z nią. Ale Fufla rozwiał moje wątpliwości.
  – Na opilstwo dziewczyn się nie bierze. Kruszyna Świdra też nie jedzie.
  Kiks był w swoim żywiole. Wszyscy musieli podziwiać jego nowe ciuchy i przeczytać metki. Tyle kasy mieć na sobie. Pół domu dziecka by za to ubrał. Świderek w nowych kajakach numer czterdzieści sześć, ale sznurówki to ma splecione bez pomysłu, ani na szydło, ani na krzyżaka. I... – miało być bez dziewczyn, tymczasem Marcin przedstawił nam Jowitę. Skąd ją wytrzasnął? Wyzywająco umalowana. Nie lubię takich.
  – To sekcja rozrywkowa, barmanka po gastronomii – rzekł, międląc jej tyłek. Ale że cmoknął ją w policzek, zrozumiałem, że to jego nowy nabytek.
  Świderek zabrał się z Kiksem do jego poloneza, tego samego, którego to starzy mieli sobie w dupę wetknąć. Fufla z Marcinem i Jowitą, ja ze Zgredem. Wystartowaliśmy z piskiem gum!

 

2.

 

Chata, karczma – prawdziwy dwór! I niech to wystarczy za opis. W środku super. Szok. Bufet i barek, że kółka w oczach, półki rzędami pod sufit pełne kolorowych trunków rodem z całego świata. Pod ścianami stoły i ławy... I drewno. Zapach drewna, mój ulubiony. Ktoś im to dobrze wszystko zrobił, z gustem, ze smakiem.
  – Jak to znajdujesz? – spytał mnie Marcin, ledwie przekroczyliśmy próg.
  – Bez uwag – odrzekłem z uznaniem.
  – Jak ty tu chcesz sezon spędzać? A gdzie będziesz mieszkał? – zainteresował się Kiksu.
  – Na górze – spokojnie wyjaśnił Marcin, wskazując ciemne dębowe schody.
  Kiksu natychmiast poszedł sprawdzić. Za chwilę był z powrotem komunikując, że tam jest Wersal! Tam są „normalne pokoje”! Marcin uzupełnił, że jest „służbówka” i są „normalne pokoje”, bo to jest gościniec. Ale słowo „karczma” lepiej pasowało na szyld i do reklamy.
  – I to wszystko dzisiaj jest dla nas? – dopytywał się Kiksu.
  – Nie – uciął Marcin. – Dla nas jest bar na dole i służbówka na górze, żeby z powrotem do domu za kółko trzeźwo siadać, bo kierowców mamy trzech – przypomniał.
  Pomyślałem, że Marcin wszystko przewidział.
  Jowita w roli barmanki była doskonała. Szaker w jej ręku tylko migał, gdy robiła drinki. Humory coraz lepsze. Nawet tańce. Miałem sporo w czubie. I nie ja jeden. Marcin tajemniczo przypominał, żeby nie paść przed północą, bo będzie niespodzianka. Tą niespodzianką był... striptiz Jowity. Weszła na barową ladę i tańczyła między szkłem, zrzucając z siebie wszystko, aż została tylko w białym ażurowym pasku z czterema żabkami, które udawały, że przytrzymują takie same białe, ażurowe pończochy... Kogo on tu przywiózł, jakąś dziwę z burdelu? – pomyślałem z niesmakiem... Brawa, oklaski w rytm muzyki, choć prawdę mówiąc, zupełnie nie wiedziałem, jak się zachować i gdzie patrzeć. Że w imprezę wpisany jest seks, to się czuło, ale nie myślałem, że będziemy w sześciu ujeżdżać jedną dupę. Co, otworzy pokój przyjęć i: „Następny, proszę”? A może kolejka, po trzy pchnięcia kutasem, który się schlapie, wysiada, a ten, który ostatnim pchnięciem właśnie jej dogodzi, wygrywa i ma premię w postaci pełnej jazdy poza kolejką? Nie tęskniłem ani za tym, ani za tym.
  Tymczasem muzyka szalała w afrykańskich rytmach, a Jowita już krążyła między nami. Przysiadła i na moich kolanach, i gołą dupą przyprasowała mi moją gorącą rurę, cmoknęła jak dama z certyfikatem i biustem przejechała mi po wargach. Nie wiedziałem, czy to znaczy, że jestem przez nią wybrany, mam wyjąć swojego i tak, jak mi siedzi na kolanach, tak wsadzić go w nią? To bym zrobił... Ale ona wstała i przeszła do Kiksa. Ten był zupełnie blady, gdy mu palcami mieszała w rozporku. Dyskretnie potoczyłem wzrokiem po innych. Zgredu wcale na Jowitę nie patrzył. Pociągał swój drink, zaglądając ciekawie, co też tam pływa w środku. Jednak przez kieszeń męczył swojego małego, nie podejrzewając, że właśnie to widzę. Fufla ostentacyjne gniótł nogawkę i poprawiał jaja, ale Jowita sprytnym ruchem ominęła go i poprzez wysoki barowy stołek wróciła na ladę. Fufla jakoś przeżył tę porażkę. Teraz Zgredu wstał, wziął kilka zapałek, ułożył je w dłoni, przysłonił i...
  – Ciągnij...
  Mnie wypadła najkrótsza. Wszystko zrozumiałem. Tamto było zachętą. Teraz się zacznie, ja – ostatni... A Marcin?
  – Ten znów ma farta – powiedział Zgredu, siadając obok mnie.
  Patrzyliśmy, jak Marcin w rytm tej muzyki rozpiął koszulę, ściągnął ją, zdeptał spodnie, które jednym ruchem dłoni opadły mu na stopy, przekroczył je, zostawiając je za sobą na podłodze, teraz zsunął lśniące białe slipy... Zobaczyłem jego goły tyłek. Po prostu gołego Marcina, jak go Bozia stworzyła, który nakazał Jowicie położyć się na ladzie, przyciągnął ją do siebie, szeroko rozłożył jej uda, rozgarnął te kudły i... zaczął jej chlastać minetę. Czułem, jak mi wszystko rośnie w ustach.
  – Marcin ma ładną armatkę, nie? – usłyszałem, zanim zobaczyłem.
  – Skąd mam wiedzieć. Nigdy z nim tak blisko... na czymś takim... nie byłem – wyszeptałem.
  – Więc masz okazję. Imprezy Marcina zawsze są doskonałe, tu nikt się nie nudzi – poufnie informował mnie Zgredu.
...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin