258.doc

(124 KB) Pobierz
O zjawisku podglądania na podstawie programu Big Brother

O zjawisku podglądania na podstawie programu Big Brother.

Potrzeba   podglądania.

 

 

              Zjawisko podglądanie nie jest rzeczą ani nową ani znamienną dla czasów cywilizacji końca XX wieku.  Podglądanie czyli „przyjrzenie się komuś lub czemuś ukradkiem, niepostrzeżenie, w chwili gdy ktoś nie chce być widzianym”[1] znane jest od niepamiętnych czasów, jedynie formy podglądactwa się zmieniły.  Od podglądania przez dziurkę od klucza do wścibskiej kamery, pokusa podglądania pchała ludzkość do obnażania bliźnich, do zaglądania w strefy życia intymnego, do wkraczania w miejsca zabronione.

              Podglądanie innych w sytuacjach granicznych, tj. w sytuacjach którymi filozofia określa:  narodziny, miłość, śmierć, okazuje się potrzebą nieodpartą, zdradzaną już przez najmłodszych, co wskazuje na jej niezmienny, naturalny charakter.

Z doświadczenia podglądactwa Zygmunt Freud (1856-1939) uczynił główne przeżycie, wokół którego kształtuje się psychika dziecka.  Podejrzany we wczesnym dzieciństwie akt miłosny rodziców (tzw. „scena pierwotna”) determinuje dalszy jego rozwój. Choć scena ta, odbierana jest tylko zmysłowo i pozbawiona jest zrozumienia jej znaczenia (które przyjdzie znacznie później), już w chwili patrzenia pozostawia w psychice dziecka wyraźny ślad.

              Ciekawość, która skłoniła młodego człowieka do podglądania rzeczy, na które nie był przygotowany, wywołuje w nim szok. Sytuacja ta jest dwojako przedstawiana. Po pierwsze jest to „wyrwanie” dziecka z iluzji bezpieczeństwa, z przekonania że żyje w świecie przewidywalnym. Po drugie dzięki właśnie temu „wyrwaniu” może odkryć w ogóle że istnieją rzeczy niezrozumiałe i niezależne od jego potrzeb.  Człowiek dorosły podglądając, wystawia się zawsze na powtórzenie tej sytuacji pierwotnej, pierwszej ciekawości odkrywania nowego. Z tego punktu widzenia, Freud udowadnia  pozytywy płynące, można by rzec, z góry pejoratywnie ocenianego podglądactwa. Dzięki niemu bowiem człowiek zostaje zmuszony do wysiłku poznania.

              Zatem wnioski wynikające z tej tezy są klarowne: podglądamy to czego  nie rozumiemy, co nas dziwi, budzi nasz niepokój. Podglądamy ponieważ powoduje nami głód rzeczywistości, nieznany zwierzętom. Akty podglądactwa są zatem zarazem naganne i niezbędne: stanowią przedmiot zakazu i milczącego przyzwolenia. Tak było od samego początku: od biblijnego zakazu bycia nadmiernie ciekawym, zakazu który musiał zakończyć się jego złamaniem.

              Rodzice zatem,  nie mają innego wyjścia, jak zaakceptować tą nienasyconą dziecięcą ciekawość która prowadzi do podglądania, jak również zaakceptować to że posiądą wiedzę, która stanie się dla nich źródłem niepokoju i jeszcze większej ciekawości. Podobną sytuację mamy, na polskiej wsi. Wbrew zakazom rodziny, dzieci i tak zobaczą poród cielaków, źrebiąt i innych zwierząt hodowlanych oraz równie „zakazane” zgony.

              Dziecięcy instynkt, który w wyżej wymienionych przypadkach pchał je do podglądactwa, bynajmniej nie słabnie po osiągnięciu pełnoletności. Tłumy gapiów stojących nad ofiarą wypadku, łamiących wszelkie zasady etyczne, świadczą że podpatrywanie (w tym wypadku ludzkiego nieszczęścia) jest potrzebą nie do wykorzenienia.

              Nie wszystkie jednak aspekty podglądactwa wymagają gloryfikacji. Podglądanie, choć samo w sobie nie jest chorobą, dość łatwo może przejść w patologię, jeśli nie towarzyszy mu kulturowe uzasadnienie, które powołuje się na racje wyższe jaką jest nieodparta ciekawość nowej rzeczywistości, które nie da się spenetrować innymi środkami.  Tu właśnie pojawia się pozafreudowskie rozumienie tego zjawiska. Cywilizacja teraźniejsza odrzuciła uzasadnienie „niezdrowej ciekawości”.

 

„... Rzymianin uzbrojony w Internet, kamery i masowe media.”

             

Podglądactwo od czasów Freuda nie zmieniło się prawie wcale. Wciąż  pełni tą samą funkcję: nadal dostarcza człowiekowi, teraz już mieszkańcowi globalnej wioski – wglądu w byt, nadal zaspokaja głód obcej rzeczywistości, ale już w zupełnie innej formie.

Zmieniło się przede wszystkim podłoże podglądania. Nie doszukujemy się już wartości poznawczych, ale przed wszystkim rozrywki, tendencja ta idzie w kierunku upłynnienia granicy między tym co publiczne a tym co prywatne.  Jest to jedna z głównych tendencji w kulturze masowej.

Masowej kulturze poświęcona została zbiorowa publikacja pod redakcją Rosenberga i D. M. White`a pt. Kultura masowa. Sztuki popularne w Ameryce (1956). Według autorów w okresie od roku 1901 do 1941 liczba artykułów w amerykańskich gazetach, poświęconych wybitnym ludziom z dziedziny handlu, wolnych zawodów i polityki zmniejszyła się znaczenie, podczas gdy o 50% wzrosła liczba artykułów, poświęconych ludziom zajmującym sportem, filmem czy muzyką. Szło to niemal w parze z akcentowaniem rysów osobowości przedstawionych bohaterów: uzyskali oni sukces życiowy nie dzięki swym osobistym cnotom, lecz przez czysty przypadek. Cała walka o sukces wyglądała więc jak loteria, w której jedni zyskują, a inni tracą bez względu na swe zasługi. Wpływ takiej biografii na masowego czytelnika jest ogromny i niebezpieczny. Po pierwsze zachęca w oczywisty sposób nie tylko do podglądania ale także do brania przykładu (np. „Ja też tak mógłbym”). Po drugie odstręcza od wszelkiego wysiłku i ambicji („nie ma żadnych zasad, po co więc walczyć”).  Zachowania takie mogą prowadzić do patologicznych stanów. (Chałasiński, 1962)   

Współcześnie, w dobie kultury masowej, panuje tendencja do odrealnianie świata, do zastępowania rzeczywistych doświadczeń przeżyciami stymulowanymi i  zastępczymi, do podmieniania otaczającego nas bytu przez tak zwaną „hiperrzeczywistość” (J. Baudrillard 1999), która przedstawia realność tak doskonale i wyraziście że zastępuje nasz własny byt.  Hiperrzeczywistość to rzeczywistość bardziej rzeczywista od samej rzeczywistości  twierdził Baudrillard i dodawał że człowieka otacza dziś „mgławica symularków”, a więc nie po prostu zwyczajnych bytów, których zwykł doświadczać pięcioma zmysłami, ale niezwykle wytrawnych podróbek, które zaludniają wirtualny świat mediów, dając mu poczucie rzeczywistości mocniejszej i prawdziwszej niż ta otaczająca.

Człowiek zanurzony w „hiperrzeczywistości”, w owej mgławicy symularków, ocenia swoje „realne” przeżycia wedle tego, czy przystają one do obrazów wypromowanych przez filmy, jakie ogląda, widzi siebie w lustrze przez pryzmat idealnych wizerunków z reklam, głosując w wyborach przekłada wyidealizowany medialny image polityka nad wiedzę o jego realnych poczynaniach. Poczucie realności rozchwiewa się u niego bezpowrotnie; inwazja obrazów, jakimi bombardują go media, przechwytuje jego rozumienie świata, zagarnia jego kontakt z bytem.

W takim świecie, gdzie to co realne jest bardzo trudne do zidentyfikowanie, gdzie „nie sposób dotrzeć do niezapośredniczonego  jej [rzeczywistości] poziomu, do tego, co absolutnie rzeczywiste” [2], pojawia się szczególnie dotkliwy głód rzeczywistości – a w konsekwencji tym silniej pojawia się potrzeba podglądania, bowiem oba te zjawiska są ze sobą nierozerwalnie połączone. Obok wygładzonych, komputerowo przetworzonych obrazów, które są piękniejsze, wyrazistsze i pełniejsze niż rzeczywistość naszych ułomnych zmysłów, zaczynają wyłaniać się obrazy, których rola jest dokładnie odwrotna. Polega ona na pokazywaniu świata takim, jakim jest, bez obsłonek i fałszujących klisz. Oba typy obrazów płyną przez media dwoma, całkowicie obocznymi strumieniami.

              Byłoby dziwne, gdyby media nie wykorzystały potrzeby podglądania, jakie rodzi typowo ludzka niezdrowa ciekawość. Tak zrodziła się potrzeba na rozrywkę XXI wieku – reality show

              Reality show przybiera różne postaci. Raz jest to olbrzymia medialna machina na skalę światowego sukcesu Big Brother, innym razem to mała internetowa witryna prezentująca spokojne życie Szwedzkiej rodziny. To co łączy wszystkie projekty opatrzone szyldem reality show to ekshibicjonizm emocjonalny. Jacek Santorski, znany psycholog a od niedawna konsultant polskiej edycji Big Brother mówi o tego typu inicjatywach: „to znak czasu, tej kultury, nas, Rzymian uzbrojonych w Internet, kamery i masowe media” i choć twierdzi że nie jest entuzjastą takich zjawisk w kulturze a w jego hierarchii intymność i prywatność należą do priorytetów to dodaje że „jednocześnie jestem realistą (...) mam do wyboru: to kill or to join  [zabić lub przyłączyć się]”[3]. Przed takim wyborem nie stawia się profesor Hanna Świda – Ziemba, socjolog z Uniwersytetu Warszawskiego, dla której prywatność jest najważniejszą wartością człowieka: „Za czasów mojej młodości takie rzeczy byłyby nie do pomyślenia. O osobach, które w ten sposób obnażałby się, mówiono by dewianci.”  Dodaje też że wytworzone kryteria społecznego wartościowania, ze względu na to czy ktoś się widzi w telewizji czy nie i jak bardzo odsłonić się potrafił doprowadziły do tego że: „Taka jest współczesna cywilizacja. Cywilizacja ekshibicjonistyczna”[4].

              Prawdziwe reality show swoje początki wzięło w Internecie. Na tysiącach stron WWW możemy zobaczyć prywatne życie wielu internautów. Od samotnej 32 –letniej nauczycielki mieszkającej gdzieś na południu Stanów Zjednoczonych do dwóch studentów mieszkających w jednym z akademików w Sydney – światowa sieć prezentuje całą rzesze ludzi do podglądania. Prawie wszystkie Internetowe projekty są niedopracowane; źle oświetlenie, zła jakość obrazu i co najważniejsze najczęściej nieciekawy, mało interesujący  przekaz – to wady tego typu przedsięwzięć.  Ale precedens, jakim było umieszczenie kamery w małym pokoju i „sprzedawanie” swojego życia na świecie, odbiło się echem, którego autor pierwszego reality show, nie przewidział. 

              Inną „twarzą” reality show jest projekt Nautilius w Chile.  W końcu stycznia, czyli w środku lata, u zbiegu ruchliwych ulic Bandera i Monedaw Santiago, kilkaset metrów od pałacu prezydenckiego, i - co nie bez znaczenia - naprzeciwko kościoła, dwaj młodzi architekci - Arturo Torres i Jorge Cristi - zbudowali szklany dom, a właściwie pokój z kuchnią i - co okazało się najważniejsze - z łazienką. W domu "zamieszkała" dwudziestoletnia aktorka Daniela Tobar, której bezpieczeństwa dzień i noc pilnował (pozostając na zewnątrz) student architektury Sebastian Aguirre. Daniela starała się w szklanym domu prowadzić normalne życie. Od pierwszych chwil eksperyment, wywołał  zainteresowanie, zwłaszcza ze strony tłumu gapiów, których interesowało tylko jedno: toaleta. Wybuchł spór, czy szklany dom ma coś wspólnego z nauką i sztuką, czy to jest np. badanie relacji pomiędzy tym co prywatne a tym co publiczne, analiza typu "człowiek w mieście", samotność w tłumie etc. - czy pornografia i epatowanie nagością.  Po trzech tygodniach szklany dom został rozebrany. Kontrowersje i debaty o słuszności takich inicjatyw trwały jeszcze długo.

              Poważnie o reality show, w kategoriach zjawiska socjologicznego, zaczęto mówić po premierze filmu „Truman Show”.  Niektórzy klasyfikowali go jako fantastkę naukową. Miasto schowane pod gigantyczną kopułą i będące monstrualnym planem filmowym wywoływało przerażenie albo westchnienie ulgi, że to jednak świat nierealny. Film miał doskonałe recenzje, ale kilka lat temu nikomu nie śniło się, że rzeczywistość z „Truman Show” nie jest światem wyimaginowanym, lecz przyszłością telewizji. Bohater żyjący w idealnym świecie, który powoli zaczyna się orientować, że otacza go iluzja, to ulubiony chwyt pisarzy i reżyserów fantastów. Napisano o tym setki książek i nakręcono setki fabuł. Bohaterowie „Seksmisji” też odkrywają, że otacza ich sztuczny świat. Ale krytycy doszukiwali się w „Truman Show” dalej idących skojarzeń. Bohatera "Truman Show" porównywano z biblijnym Adamem odchodzącym z raju. Kilka lat po realizacji okazało się, że „Truman Show” przestał być filmem fantastycznym. Trumana (w tej roli Jim Carrey) obserwuje przez całą dobę pięć tysięcy kamer i tylko skala przedsięwzięcia jest inna niż w holenderskim programie "Big Brother". Tu bohaterów obserwowało 28 kamer. Filmowy producent największego podglądackiego programu  bardzo trafnie ujmuje ideę przedsięwzięcia:  „Znudziło nas oglądanie aktorów, i ich udawanych emocji. Mamy dość pirotechniki i efektów specjalnych. Świat który zamieszkuje jest w prawdzie  do pewnego stopnia umowny jednak w samym Trumanie  nie ma ani krztyny fałszu, nie ma scenariusza, nie ma kart z dialogami. Może to nie Szekspir, ale coś autentycznego. Samo życie.”[5]

Reality show najpełniej jednak realizuje się  w telewizji.  Istnieje całą gama programów bazujących na ekshibicjonizmie emocjonalnym. Ich producenci argumentują, że wychodzą jedynie naprzeciw oczekiwaniom widzów. W rzeczywistości jednak nie tylko je spełniają, ale stwarzając coraz to nowe okazje do podglądania i obnażania się, w istotny sposób je kreują, utwierdzają także w przekonaniu, że im bardziej człowiek zostanie obnażony, tym jest prawdziwszy. Coraz częściej widzowie  przypatrują się obnażonemu i obnażającemu się człowiekowi bez większych skrupułów. Pozwalając znieczulić się do tego stopnia, że w tym podglądaniu czują się bezgrzeszni. Być może przeprogramowaniu uległa  wrażliwość i w odczuciu wielu, gdzie indziej przebiega już granica między tym co wolno, a czego nie godzi się robić drugiemu oraz sobie.

Ta nowa wrażliwość ujawnia się również w wyborze formuły opowiadania o człowieku. Chodzi w niej o to, żeby podejść jak najbliżej, już nie tylko podglądać, ale sprawić, żeby ten, kogo chcemy podglądać sam się przed nami obnażył. Ekran traktowany bywa jak dziurka od klucza, a nawet jak scena w nocnym klubie, na której odbywa się „striptiz”.

Pośród podglądackich programów dostrzec można pewną istotną różnicę, pozwalającą wyodrębnić ich dwie kategorie. W jednej chodzi tylko i wyłącznie o striptiz. Jest on aranżowany, by dostarczyć rozrywki. Tu należą np. talk-shows, w których znane osoby odpytywane są ze swojej prywatności. Programy należące do drugiej kategorii sugerują, że chodzi w nich o coś więcej. Tu duchowy i emocjonalny striptiz ma czemuś służyć – naprawieniu wzajemnych relacji, poddaniu pod publiczną dyskusję problemu.

Trudno zaprzeczyć, że skłonność do podglądania, a rzadziej także do obnażania się, tkwi w ludzkiej naturze. Nie oznacza to jednak, że są to zachowania naturalne. Opowiadanie o najintymniejszych sprawach obcym ludziom nie jest naturalne, podobnie jak naturalnym nie jest przysłuchiwanie się tym opowieściom czy przyglądanie się człowiekowi w sytuacjach intymnych. Naturalne wydaje się raczej, że człowiek próbuje chronić prywatność i nie tylko odczuwa wstyd, odnajdując w sobie skłonności do podglądania, ale próbuje z nimi walczyć. Istnieje jednak niemało dowodów na to, że współczesny człowiek coraz skuteczniej potrafi wyzwalać się ze wstydu.              

              Przedsięwzięciem które często nazywane jest preludium do „Big Brother” jest projekt telewizyjny utrzymany w konwencji reality show – „Agent”.  Program narodził się dwa lata temu w Belgii  w firmie producenckiej Woesttijnvis (Pustynna Ryba). Dziesięciu uczestników staje przed wyzwaniami: mają skoczyć na linie w przepaść, znaleźć kolegów posługując się fragmentarycznymi informacjami albo w wielkim labiryncie uniknąć złapania i trafić do wyjścia. W każdym odcinku jeden z nich dostaje czerwone piórko i odpada z programów. Przegrywa ten, który najmniej wie o Agencie i najmniej precyzyjnie odpowie na 20 pytań o Agenta. Tytułowy Agent to zakonspirowany członek grupy, którego zadaniem jest potajemne paraliżowanie  wysiłków pozostałych. Członkowie w każdym odcinku mogą wygrać pieniądze. Zadaniem Agenta jest sprawić, by wygrali ich jak najmniej. Do finału dociera trójka uczestników w tym agent, wygrywa tylko jedna. Mieszanka 12 osobowości: od Izoldy – gospodyni domowej, poprzez Jurka byłego górnika, studenta Remka do energicznej pięćdziesięciolatki Izy, została poddana próbie. Przez trzy tygodnie odcięci od rodziny, przyjaciół, od kraju, musieli przejść przez najróżniejsze zasadzki zaprojektowane przez producentów, a przede wszystkim musieli pokonać samych siebie i swoja psychikę. Bez prywatności, bez chwili oddechu, grupa musiała poddać się największemu eksperymentowi psychologicznemu w Polsce.  „Prawdziwe łzy, prawdziwe emocje – nie ma miejsca na grę”[6] – mówi producentka programu Ewa Leja. Przez trzy miesiące miliony ludzi w Polsce zastanawiały się kim jest Agent. Pierwszego stycznie wreszcie wiadomo – Agentem jest Agnieszka.

              Pomysłodawcy programu „Survivor” poszli o krok dalej niż belgijscy twórcy „Agenta”. Szesnastu uczestników zostało rzuconych na małą wyspę na Morzu Chińskim. Ich przygoda z „Ryzykantami” (polski tytuł) rozpoczęła się w marcu ubiegłego roku.  Konwencja jest podobna do wspomnianego już „Agenta”. Uczestnicy podzieleni na dwa plemiona co trzy dni usuwają ze swego grona osobę która jest niewygodna, najwięcej przeszkadza, wprowadza złą atmosferę w grupie. Dzień po dniu, w miarę zmniejszania się liczby osób biorących udział w „Ryzykantach”  plemiona połączyły się i dalej eliminowały zbędnych uczestników. Gdy została już tylko dwójka, osoby które odpadły wybrały z pośród nich tą, która dostała jeden milion dolarów.  Życie na wyspie,  podglądane cały czas przez kamery nie należało do łatwych. Ryzykanci walczyli o jedzenie, przywilej przejścia do następnej rundy czy o tak prozaiczne nagrody jak gazeta czy prysznic.  Po niemal 40 dniach eksperymentu wyniki były inne niż przewidzieli producenci. Jeden z uczestników musiał opuścić wyspę z powodu podejrzenia o anoreksję, inny z powodu pogryzienia przez tropikalne owady.  Pomimo licznych kontrowersji i oskarżeń o zmuszanie do życia w skrajnych warunkach i stwarzania sytuacji zbliżonych do tych w których żyli ludzie pierwotni, przygotowania do drugiej części „Survivior” trwają.     

Interesująca wydaje się w takich przypadkach rola producentów podglądackich programów. Szachują oni   ludzkimi emocjami i czasami w sposób bezwzględny obchodzą się zarówno z uczestnikami inicjatywy, jak i z potencjalnymi podglądaczami. „Wraca do łask dokument – powiedział „Życiu” Edward Miszczak, dyrektor programowy TVN, która zamierza realizować „Wielkiego Brata” w Polsce. – Ludzie wolą nagą sytuację niż komentarz dziennikarski. Czyste mięsko z grilla”[7].

 

„Big Brother – Wielki Brat”

 

              17 września 1999 roku scenariusz filmu Truman show spełnił się. Holendrzy zasiedli przed telewizorami by obejrzeć największe przedsięwzięcie medialne jakie widział świat. Projekt  Big Brother  - Wielki Brat,  swoją nazwę wziął od wydanej tuż po wojnie książki Georga Orwella – Rok 1984. Autor przedstawił w niej wizję społeczeństwa w którym każdy obywatel znajdował się pod stałą kontrolą wszechmogącego przywódcy.

„Wymyśliliśmy Big Borther we troje dwa lata temu – opowiada Paul Romer, twórca i główny reżyser widowiska -                Razem z Johnem De Mol rozmawialiśmy akurat o nowych tendencjach w telewizji, no i wpadliśmy na pomysł Domu”[8]. Na początku plany były efektowne i ambitne. Dom miał być wyposażony we wszelkie luksusy, sauna, basen, kominek. W tym domu przez rok miało mieszkać sześcioro osób. Projekt przerósł możliwości twórców, finanse nie starczyły by na wszystkie udogodnienia i na tak długi  program. Mimo to, po wprowadzeniu zmian, Big Brother i tak jest najdroższym programem w historii holenderskiej telewizji, a jego utajnione finanse szacuje się na  10 mln zł.

              Najsłynniejszy Dom w Holandii stoi na przedmieściach Almere – miasteczka usytuowanego o  30 kilometrów od Amsterdamu, tuż obok siedziby John De Mol Produkties. Zbudowany jest specjalnie na potrzeby programu, według unikalnego i pilnie strzeżonego projektu, otoczony jest wielkim, potrójnym płotem dla ochrony przed fanami i przeciwnikami programu. Z oddali wygląda jak gigantyczny barak.

Budowla naszpikowana jest specjalistyczną aparaturą audiowizualną. Podstawowym założeniem konstrukcji Domu Wielkiego Brata była nie tyle wygoda jego mieszkańców, ile stworzenie idealnych warunków do nieustannej obserwacji ich życia. Dziesiątki mikrofonów wychwytują nawet najmniejszy szmer, kamery ukryte za lustrami weneckimi non stop podążają za każdym z mieszkańców, są wszędzie – w salonie, sypialni, toalecie. Tu nie może być mowy o prywatności.  Akcje śledzi ekipa telewizyjna, która zamieszkała w oddzielnym, mniejszym domu.  Jedynym miejscem, gdzie uczestnicy mogą wyjść na zewnątrz jest mały ogródek otoczony kratami.

              Do środka mogą wejść tylko psychologowie, którzy raz w tygodniu udzielają porad uczestnikom, i kamerzyści ukryci przed mieszkańcami za specjalnymi lustrami. Podwórko jest marzeniem wszystkich dziennikarzy piszących o programie. Dostał się na nie tylko jeden: w październiku wylądował na nim na spadochronie Willbrord Frequin z holenderskiej stacji telewizyjnej SBS. Ochrona zareagowała natychmiastowo, ale i tak zdążył nakręcić parę minut filmu.

              W domu "Big Broher" nie było telewizora, radia, magnetowidu, komputera, telefonu ani jakichkolwiek innych urządzeń elektronicznych służących rozrywce, czy uzyskiwaniu informacji. Mieszkańcy domu nie mieli dostępu do gazet, czasopism, książek i zegarów. Byli pozbawieni kontaktu ze światem zewnętrznym. Jedyny głos jaki docierał z zewnątrz, to głos Wielkiego Brata. Warunki panujące w domu nie były luksusowe. Jedzenie i picie racjonowano.  Mieszkańcy domu mogli zwiększyć swoje przydziały jedzenia i picia, jeśli wykonali cotygodniowe zadania zespołowe zlecane im przez Wielkiego Brata. Jeżeli nie udało im się wykonać zadania, ich racje żywnościowe zostały zmniejszone. Od czasu do czasu przed mieszkańcami domu stawiano dodatkowe, trudniejsze i bardziej skomplikowane zadanie do wykonania, stwarzając im okazję do wygrania szczególnych nagród, takich jak możliwość słuchania muzyki przez godzinę, otrzymania papierosów, a nawet alkoholu.

Na wezwanie Wielkiego Brata mieszkańcy domu muszą stawić się w specjalnym pomieszczeniu zwanym "konfesjonałem". Jest to pokój wyposażony w kamerę i mikrofony - tutaj uczestnicy wskazują dwoje mieszkańców, którzy powinni opuścić dom. Muszą też podać wyraźne powody swojej decyzji. Przyszłość dwojga mieszkańców, którzy otrzymają najwięcej wskazań znajdzie się wówczas w rękach widzów, głosujących w swoich domach. Widzowie dzwoniąc lub głosując za pośrednictwem Internetu wskażą tego z dwóch wytypowanych mieszkańców, który zostanie usunięty z programu. Wynik głosowania  ogłaszano na żywo w programie podsumowującym kolejny tydzień realizacji "Big Brothera". W tym programie widzowie mieli możliwość spotkania się z usuniętą osobą, która bezpośrednio z domu przechodziła do studia. Tutaj spotykała się z rodziną i przyjaciółmi i po raz pierwszy zobaczyła to, co do tej pory oglądała cała Holandia. Po tygodniach dokonywanych wyborów, jako ostatni z Domu wyszedł, dostając 250 tyś. guldenów – Bart, 23 –letni bezrobotny.  

Przed rozpoczęciem programu jego uczestnicy zapoznali się z regulaminem programu "Big Brother" i z zasadami przebywania w domu. Regulamin zakazuje stosowania jakichkolwiek pogróżek, czy tyranizowania współlokatorów. Niedopuszczalne są akty wandalizmu i przemocy w stosunku do innych mieszkańców. Naruszenie regulaminu powodowało automatyczne usunięcie winowajcy z domu "Big Brothera". Ponadto, mieszkańcom domu nie wolno było ujawniać innym uczestnikom programu, kogo ze swojego grona wskazali lub planowali wskazać, jako osobę do usunięcia z domu. Podczas realizacji programu przez całą dobę dyżur pełnili lekarze, pielęgniarki i psycholodzy.

Po pierwszych dniach pobytu uczestników w Domu, podniosły  się głosy, że budynek w którym mieszkają to klatka w więzieniu, lub zoo. „Skazani maja telewizję, bibliotekę, siłownię i mogą rozmawiać przez telefon. A ci z Big Brother – nie. Więźniowie mają też o 1,5 guldena większą dzienną stawkę żywieniową, no i kamer jest więcej !”[9] – mówi  P.E. de la Chambre, dyrektor zakładu karnego w Almere. Reżyserka widowiska Hummie van der Tonnekreek widzi w domu raczej klasztor: „Ale mieszkańcy mają o wiele więcej swobody. Nie obowiązuje ich przecież ślub milczenia”[10]. „To nie jest tak, że się jest więźniem, z domu Big Bothera można w każdej chwili wyjść”[11] -  broni się przed natarczywymi zarzutami dziennikarzy Edward Miszczak, dyrektor programowy TVN. 

Selekcja uczestników do programu jest niesłychanie skomplikowanym i długotrwałym procesem. Kiedy w maju telewizja Veonica  ogłosiła nabór, zgłosiło się dwa i pół tysiąca chętnych. Twórcy Big Brother od razu odrzucili  wszystkich, którzy nie mieścili się w przedziale wiekowym 20 – 45 lat, bowiem widzowie stacji to osoby właśnie w takim wieku. Wybrańcy musieli być sprawni fizycznie i nastawieni na przygodę, tych którzy myśleli o pieniądzach, byli samotni bądź niezrównoważeni  odrzucano. Producenci wyszli z założenia że uczestnicy muszą mieć do kogo wrócić, samotnicy bez rodziny czy przyjaciół to dla nich za duże ryzyko. Poproszono zatem potencjalnych kandydatów, by przedstawili trzy nazwiska przyjaciół a wywiadowcy programu sprawdzali, czy wszystkie fakty się zgadzają. 

Mimo starannych wyborów, pojawiła się w Holandii niemal natychmiast krytyka, dlaczego wśród wybranych nie ma zróżnicowania rasowego (choć w Holandii jest duża mniejszość z byłych kolonii, np. arabska), czy różnych orientacji seksualnych.

W ten sposób wytypowano 10 uczestników, pięć kobiet i pięciu mężczyzn. „Przeprowadzaliśmy długie rozmowy ze wszystkimi ochotnikami, przekonywaliśmy że to ciężka próba dla nich, ale może nawet cięższa dla ich rodzin”[12] zaznacza Paul Romer. Producenci programu zarzekają się że dołożyli wszelkich starań by po zakończonym projekcie, nikt nie ucierpiał. Mimo to, w kontrakcie którego treść każdy musiał podpisać istnieje klauzula mówiąca o tym iż uczestnicy nie mogą żądać odszkodowania za ewentualne załamania nerwowe w przyszłości. Jak pokazała praktyka, te zastrzeżenie  było bardzo ważnym posunięciem telewizji.   Zdarzały się przypadki, których scenariusz programu nie przewidział. W hiszpańskiej wersji uczestnik pobił kobietę, w angielskiej odkryto próbę sterowania tym, kto ma odpaść.  W Stanach Zjednoczonych kłótnia dwójki przyjaciół w „Big Brother” na tle rasowym, rozpoczęła publiczną dyskusję o tego typu przedsięwzięciach. Glosy krytyki we wszystkich krajach w których  realizowano reality show podnosiły się ze wszystkich możliwych źródeł.  Są co najmniej trzy powody, dla których programy typu "Big Brother" wywołują sprzeciw.

Po pierwsze, każdy uczestnik tego programu regularnie oskarża innych i donosi na nich przed publicznością. Tym samym - co stanowi pierwszy zarzut - widzowie nie tylko podglądają uczestników programu, ale, co wynika ze scenariusza, zmuszają ich do zachowań dwuznacznych etycznie.

Po drugie, jak pokazuje przykład Niemiec i Holandii, to sceny erotyczne i ostre konflikty wśród uczestników są bodźcem przyciągającym wielką widownię. Można zatem sądzić, że w kolejnych odsłonach cyklu scen tych będzie więcej i staną się bardziej drastyczne.

Po trzecie wreszcie, w programie narusza się godność uczestników. Ci, którzy w nim występują, nie są postaciami publicznymi. Nie wyróżniają się ani przenikliwą inteligencją, ani wiedzą, ani cnotą, ani urodą. Nie mają ani władzy politycznej, ani talentów artystycznych. Wymaga się od nich czego innego. Muszą się obnażyć, odsłonić swoją prywatność, wyrzec się intymności. I to w stopniu większym niż uczestnicy rozmowy telewizyjnej, zawodów sportowych czy bohaterowie programów dokumentalnych. Muszą udawać, że zachowują się naturalnie, jakby każdego ich kroku i gestu nie śledziło kilkadziesiąt kamer i miliony widzów. Muszą poddać się osądowi i zyskać przychylność anonimowego tłumu podglądaczy. Stają się tym samym igraszką w ręku widowni, która zyskuje prawo do akceptacji lub odrzucenia całej ich osoby: charakteru, sposobu bycia, przekonań, wyglądu. Widzowie zyskują złudzenie, że za pomocą głosowania mogą eliminować, kierując się własnym kaprysem, nie lubianego bohatera.

              Tendencja we wszystkich krajach była jednakowa: im większa podnosiła się krytyka, tym większa oglądalność miał program. Holenderskie Stowarzyszenie Psychologów  oskarżało autorów programu o manipulowanie ludźmi  i narażanie ich na niebezpieczeństwo chorób psychosomatycznych. Rzecznik Niemieckiej Konferencji Biskupów podkreśla że zgoda na udział w programie niczego nie usprawiedliwia. Mówi że do rosyjskiej ruletki ludzie tez by się zgłaszali  i dodaje że Kościół w Niemczech wskazuje, że najlepszym wyjściem jest wyłączenie telewizora.  Prawdopodobnie polski episkopat nie zajmie stanowiska wobec „Big Brother”  by niepotrzebnie podsycać zainteresowanie. Na propozycję by w polskim Wielkim Bracie umieścić charyzmatycznego młodego księdza biskup Jan Charpek z Rady episkopatu Polski ds. Środków Społecznego Przekazu, odpowiada że: „To prawie niemożliwe, bo to program głęboko niemoralny, opierający się na podglądactwie.”[13]  

Nie tylko hierarchowie zajmują krytyczne stanowisko wobec przedsięwzięć w rodzaju "Big Brother". Profesor filozofii Papieskiej Akademii Teologicznej, ojciec dominikanin Jan Andrzej Kłoczowski uważa taki program jest zdecydowanie nieetyczny, albowiem sztucznie stwarzający  nieludzką przestrzeń. Odziera on absolutnie człowieka z jego prywatności, do której ma prawo. Mówi:  „Tu człowiek staje się przedmiotem absolutnej manipulacji. Nie jest celem, a tylko środkiem do osiągnięcia celu. Skoro godzi się na to za pieniądze, to jest to rodzaj pozaseksualnej prostytucji.”[14] I dodaje że Sartre mówił, że spojrzenie drugiego człowieka urzeczawia. Każde podglądactwo jest takim urzeczowieniem. To chyba największy argument przeciwko takim programom. 

              Przywołane przeze mnie już wcześniej głosy, mówiące że reality show jest programem dobrowolnym, nie uzasadniają wszystkiego i nie daje jednoznacznego przyzwolenia na ich podglądanie. Pokusa bycia podglądanym niekoniecznie musi wynikać z czystych chęci uczestnika programu. Często prawdziwą przyczyną jego udziału jest wewnętrzna i być może nie odkryta jeszcze cecha – ekshibicjonizmu o której wcale nie musi wiedzieć uczestnik  reality show.  Cecha ta może podświadomie pchać go do udziału w tego typu wydarzeniach.  Bowiem do reality show zgłaszają się ludzie młodzi, którzy chcą przeżyć przygodę, podjąć rywalizacje z innymi, chcą zaistnieć i wierzą że tylko tą droga mogą osiągnąć popularność i sławę. Tacy ludzie mają problem, bo czują się wartościowi dopiero w „świetle jupiterów”.  Ludzie o skłonnościach ekshibicjonistycznych doświadczają życia jako sceny. Czują się dobrze, gdy są obserwowani, wręcz starają się ściągnąć na siebie uwagę, zachowywać się tak, jakby ktoś na nich patrzył. Psychologowie określają ich jako self monitoring people. Prowadzą oni obserwacje własnej osoby, skupiają się na tym, by przyciągnąć uwagę innych. Czasem na uwadze zależy im bardziej niż na aprobacie. Sobą są właśnie w obliczu kamer, luster, widzów.  Przeciwieństwem takich osób są ludzie o cesze którą w psychologii nazywa się lękiem przed ekspozycją. Wstydliwi ludzie przed kamerami starają się udawać, coś ukrywają, są sztuczni. Jednak po przekroczeniu pewnego poziomu stresu mogą zapominać o obiektywie.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin