Lovecraft H.P. Sny.pdf

(122 KB) Pobierz
Lovecraft H.P. Sny
H.P. Lovecraft
Nie jest umarłym ten, który może spoczywać wiekami
Nawet śmierć może umrzeć wraz z dziwnymi eonami
Sny
Noc. Czas spokoju i przemocy. Czas snu, złych ludzi oraz mocy, które lepiej niech
pozostaną nie nazwane. Lęk przychodzi o zmroku i odchodzi wraz z pierwszymi
promieniami wschodzącego słońca. Boi się każdy, niezależnie od tego, co na ten temat mówi.
W każdym z nas jest zasiany strach. Strach przed nieznanym, przed przeznaczeniem, przed
śmiercią. Czasami zapominamy o nim, a kiedy indziej lęk paraliżuje nasze ruchy i myśli.
Odbiera swobodę działania. Wtedy ogarnia nas jedno pragnienie: uciec jak najdalej, uwolnić
się od tego uczucia. A to wszystko dlatego, aby nie odkryć, czego się boimy. Nikt nie lubi
stawać twarzą w twarz z własnymi lękami i koszmarami. Mogą to być zwykłe rzeczy: cień
poruszanej wiatrem zasłony, obudzony w gnieździe ptak, szum wiatru. Lecz są jeszcze inne
przyczyny: nocny krzyk przeszywający mroczną ciszę, przytłumione, powolne kroki
dochodzące z dachu, dźwięki nie dające się w żaden sposób przyporządkować ludziom bądź
zwierzętom lub też myśli przywołujące zdarzenia, o których chcielibyśmy zapomnieć.
Ja jednak nie zapomnę tego, co wydarzyło się pewnej jesieni. Tych dni nigdy nie uda mi
się wymazać z pamięci, a ich cień wciąż będzie podążał za mną aż do śmierci, która mam
nadzieję przyjdzie niebawem i uwolni mnie od tych wspomnień - na zawsze. Zanim jednak
umrę, chciałbym pozostawić innym przestrogę przed mocami, z którymi lepiej się nie
zadawać. Dlatego właśnie spisuję to, co mi się przydarzyło...
*
Z notatek....
Wszystko zaczęło się pewnej deszczowej nocy. Chcąc odprężyć się po całodziennej
pracy, postanowiłem poczytać przed snem książkę. Wziąłem pierwszą z brzegu, otworzyłem
na środku i zagłębiłem się w lekturze. Była to praca jakiegoś naukowca ? czy może raczej
szarlatana - traktująca o telepatii, jasnowidzeniu i tym podobnych bzdurach, które
uznawałem za bajki i wytwory chorej wyobraźni szaleńców. Coś, czego nie dawało się
fizycznie zmierzyć, nie istniało dla mnie. Rozdział, który zacząłem czytać, mówił
o powiązaniach snu ze światem realnym: jasnowidzenie śniących, przekazy myśli,
odwiedzanie we śnie odległych miejsc. Po kilku minutach wywody te zaczęły mnie nudzić,
lecz z jakiegoś powodu nie odłożyłem książki. W końcu odniosłem wrażenie, że znalazłem,
to czego szukałem. Był to ustęp o więzi, jaka podobno łączy ludzi śniących ze światem
zmarłych; o tym, że ci, którzy odeszli, mogą dzięki naszym snom przekazywać żywym
wiadomości. Są to najczęściej ostrzeżenia przed prowadzeniem złego stylu życia,
konieczności ustatkowania się i tak dalej. Czasami, według autora, zmarli proszą nas
o pomoc w sprawach, w których sami nie mogą sobie poradzić, np.: oczyszczenie
z niesłusznie postawionych zarzutów, spłatę długu lub zmianę miejsca pochówku.
Kiedy tylko przeczytałem ten fragment, poczułem ogarniająca mnie senność. Zgasiłem
światło i pogrążyłem się w cichej, spokojnej ciemności.
Zazwyczaj nie miewam snów. Lub też po prostu nie pamiętam ich. Jeśli mam sen, to
jego treść stanowią najczęściej wspomnienia różnych sytuacji, w których się kiedyś
znalazłem. Zazwyczaj jednak nie śnię. Ale nie czuję się z tego powodu pokrzywdzony, choć
podobno brak marzeń sennych cechuje osoby o małej wyobraźni, które całą uwagę
poświęcają problemom dnia codziennego.
Tym razem było inaczej. Gdy tylko wkroczyłem do krainy Morfeusza, zacząłem
dostrzegać powoli formujące się obrazy. Towarzyszyła temu zjawisku muzyka odgrywana
na dzwonach ? dziwna i bardzo spokojna ale jednocześnie ponura, wywołująca przejmujące
uczucie lęku. Ja sam wchodziłem po wysokich, skrzypiących, drewnianych schodach, coraz
bardziej zbliżając się do wirujących barwnych plam, powoli formujących rozmazane kształty
ponad moją głową. Kiedy dotarłem na szczyt schodów, plamy zaczęły tracić kolory, stawały
się mroczne, ciemniały, lecz wciąż mogłem rozróżnić pojedyncze barwy. Łączenie się plam
i przyjmowanie przez nie jednej formy zaczęło przebiegać teraz szybciej. Jednak co chwilę
płaty czerni ? tak, wszystkie kolory przemieniły się w gęstą, aksamitna czerń - zlewały się ze
sobą tworząc najróżniejsze kształty, jak gdyby nie mogły dojść do zgody, co mają stworzyć.
Ostatecznie ułożyły się w sylwetkę człowieka ubranego w długie, powłóczyste szaty.
W czasie, gdy ja stałem na platformie wieńczącej schody, on zdawał się unosić w tym, co
wypełniało krainę snu. Jakby płynął nad mrocznymi chmurami sennych mar. Nie widziałem
jego twarzy, gdyż nie było tu żadnego źródła światła skierowanego na tę tajemniczą postać.
Kiedy formowanie dobiegło końca, dzwony zamilkły. Zapanowała cisza zwiastująca
oczekiwanie...
Nagle po mojej prawej stronie pojawił się snop światła, który zaczął przybliżać się
zmierzając do oświetlenia mrocznej sylwetki stojącej naprzeciw mnie. Powoli z mroku
zaczęły wyłaniać się wyraźne kontury jej stroju. Pierwsze co przyszło mi do głowy, gdy
zobaczyłem granatową, sięgającą stóp sylwetki szatę, było nieodparte wrażenie, iż osoba ta
musi być jakimś kapłanem. Nie wiem, dlaczego tak pomyślałem. Światło w dalszym ciągu
ujawniało wygląd nieznajomego. W końcu ujrzałem go. Wyraźnie. Zalanego światłem.
Całego, za wyjątkiem twarzy, którą skrywał cień rzucony przez naciągnięty głęboko na oczy
kaptur. Dostrzec można było jedynie niewyraźną linię ust. Mogłem teraz dokładnie
stwierdzić, kogo spotkałem w moim śnie: był to, sądząc z budowy ciała, mężczyzna ubrany
w długą, granatową tunikę przywodzącą na myśl stój kapłański. Byliśmy mniej więcej
równego wzrostu. Wyczuwałem płynącą od niego siłę, nie dające się opisać uczucie własnej
wyższości oraz coś co wywoływało lęk: pierwotną, niepojętą moc, której potęgi umysł ludzki
nie byłby w stanie ogarnąć i zrozumieć. Przez jakiś czas staliśmy tak na przeciw siebie nie
wykonując żadnych ruchów. W pewnej chwili że jego usta rozwarły się, jakby
w przygotowaniu do wydania jakiegoś dźwięku. Lecz nic takiego nie nastąpiło. Usta
poruszały się powoli, najwyraźniej starając się przekazać mi jakąś wiadomość, lecz żaden
dźwięk nie naruszył panującej ciszy. Trwało to przez jakiś czas ? nie wiem dokładnie ile.
Mogła być to zarówno minuta, jak i godzina. Ja stałem w miejscu niczym zahipnotyzowany
i wpatrywałem się w stojącą przede mną postać. Wreszcie kapłan? najwyraźniej
zrezygnował z chęci porozumienia się ze mną, i zaczął zbierać się do odejścia ? po prostu
poczynając od stóp zaczął się rozmywać. W tym momencie nastąpiło coś, czego chyba nie
zapomnę do końca, mam nadzieje, że już niezbyt długiego, życia. Snop światła oświetlający
nas do tej pory z boku, przeniknął przeze mnie i podpłynął do znikającej postaci oświetlając
jej twarz! W trupiobladej poświacie bijącej od tajemniczego reflektora ujrzałem upiorny
widok: mój niedoszły rozmówca nie posiadał czegoś, co można by nazwać twarzą! Jej
miejsce zajmowała czaszka obciągnięta cienką, suchą i pomarszczoną skórą. Oczodoły ziały
pustką, a suche wargi odsłaniały pożółkłe ze starości zęby zaciśnięte w wiecznym grymasie.
Zacząłem krzyczeć.
W tym właśnie momencie obudziłem się krzycząc na cały głos. W panice zacząłem
szukać wyłącznika lampki nocnej. Gdy go znalazłem, natychmiast wcisnąłem, rozświetlając
pokój jasną barwą spokojnego, niosącego wybawienie elektrycznego światłą. Spojrzałem na
zegar. Było dwadzieścia po czwartej rano. Tej nocy już nie zmrużyłem oka.
Jak już wspomniałem, niezmiernie rzadko coś mi się śni. Są to ? o ile uda mi się je
zapamiętać - sny spokojne, przywołujące dawne zdarzenia i sytuacje, w których się
znalazłem. Koszmarów zaś nie miałem nigdy. Aż do tej pory.
Obudziwszy się, przesiedziałem na łóżku cztery godziny, starając nie myśleć o tym, co
zobaczyłem we śnie. Jednak nie było to łatwe. Ciągle w mych myślach pojawiała się straszna
wizja z mego snu: czaszka obciągnięta wiekową skórą, twarz pozbawiona oczu, pozbawiona
życia. A jednak postać, którą spotkałem we śnie była żywa! Próbowała coś mi powiedzieć,
lecz z jakichś nieznanych mi przyczyn nie mogła zrealizować swoich zamierzeń.
Nadejście dnia powitałem z ulgą. Oświetlony przez pierwsze promienie słońca
wpadające przez okno do mojego pokoju, powoli uspakajałem się. Wtedy mój wzrok padł na
leżącą na podłodze książkę, którą czytałem poprzedniego wieczoru. W nocy musiała spaść
z łóżka. Podniosłem ją. Była otwarta na rozdziale dotyczącym koszmarów sennych i ich
związku z osobistymi lękami śniącego. Zaczęły mi drżeć ręce. To ta książka spowodowała
moje nocne przeżycia! ? pomyślałem. Gdybym jej nie czytał, nie miałbym
najprawdopodobniej żadnego snu. Zdenerwowany poszedłem z nią do salonu i wrzuciłem
do kominka. Choć w domu było ciepło - rok temu zainstalowano centralne ogrzewanie -
rozpaliłem ogień i przez jakiś czas patrzyłem, jak białe strony czernieją w płomieniach
i zamieniają się w popiół. Trochę mi to pomogło. Następnie zjadłem śniadanie
i postanowiłem dla odprężenia przespacerować się po mieście.
Jesień w regionie, w którym mieszkam bywa różna: może być ciepła i sucha, łagodnie
przygotowująca nas na przyjście zimy, lecz może być również zimna i deszczowa, działająca
na wszystkich przygnębiająco i zmuszająca do rozmyślań nad sobą. Taka właśnie była
w tym roku. Zimna, mokra, atakująca wszystkich lodowatym wiatrem, który przedzierał się
przez najgrubsze nawet ubranie, wywołując dreszcze.
Postawiłem kołnierz i nałożyłem kapelusz. Wprawdzie nie padało, lecz wiał zimny
wiatr, zawodzący w szczelinach murów i przeciskający się przez najlepiej uszczelnione okna.
Czułem , że niesie on ze sobą jakieś uczucie nieokreślonego i irracjonalnego niepokoju, lecz
przypisałem to nocnym przeżyciom. Wciąż bowiem byłem wstrząśnięty tym, co ujrzałem we
śnie. Wyszedłem na ulicę i skierowałem się w stronę niewielkiego placyku znajdującego się
niedaleko od mojego domu.
Lubiłem to miejsce. Tam bowiem znajdowało się kilka sklepów z ulubionym
przedmiotem moich zainteresowań - książkami. Wokół placyku, na którego środku biła
niewielka fontanna, stało sześć czy siedem sklepów, z których cztery sprzedawały głównie
książki. Była tam księgarnia techniczna zaopatrująca przede wszystkim inżynierów,
księgarnia medyczna odwiedzana przez lekarzy i aptekarzy i księgarnia "dla wszystkich"
sprzedająca książki o najróżniejszej tematyce - od dziecięcych, poprzez książki dla młodzieży
i literaturę przybliżającą najnowsze osiągnięcia nauki i techniki, do dzieł autorów takich jak
Homer czy Kartezjusz. Ostatnim z najbardziej interesujących mnie sklepów był antykwariat.
Lubiłem tam przychodzić od czasu, jak tylko nauczyłem się w miarę poprawnie czytać.
Siedząc otoczony drobinami kurzu i zapachem skóry przeglądałem pożółkłe ze starości
woluminy, starając się jednocześnie zrozumieć jak najwięcej z ich treści.
Mimo, iż była niedziela, zdecydowałem się zajrzeć do antykwariatu choćby przez szybę,
gdyż od ponad miesiąca nie byłem tam. Przez jakiś czas szedłem ulicą samotnie, zmagając
się z przybierającym na sile wiatrem. Dopiero dwie przecznice od mojego domu zobaczyłem
pierwszych przechodniów. Wszyscy spieszyli się gdzieś i nie zwracali na siebie uwagi, mając
myśli zajęte swoimi sprawami. Zauważyłem jednak, że ci, którzy mnie mijali, uważnie
przyglądali mi się, a na ich twarzach malował się bezgraniczny strach. Nie wiedziałem, jak
się zachować, więc szedłem dalej, starając się omijać wszystkie napotkane osoby. Nagle
mocniejszy powiew wiatru strącił mi z głowy kapelusz. Chcąc założyć go w miarę prosto,
przystanąłem przy jednej z wystaw mijanych sklepów. Spojrzałem, na swoje odbicie i ziemia
w tym momencie usunęła mi się spod nóg. W odbiciu nie zobaczyłem siebie, lecz ów
potworny obraz z mojego snu: bladą czaszkę obciągniętą przezroczystą skórą. Potem
straciłem przytomność.
Ocuciły mnie pierwsze strugi deszczu. Powoli wstałem i z lękiem spojrzałem w szybę
wystawową. Nie ujrzałem w niej jednak nic poza swoim odbiciem. Stwierdziłem, że jestem
blady i trzęsę się, nie wiadomo czy z zimna, czy też ze strachu. Na szczęście to, co ujrzałem
wcześniej w szybie, było tylko złudzeniem - pomyślałem. Otrzepałem płaszcz i zawróciłem
w kierunku domu. Sądziłem, że jest to jedyne bezpieczne miejsce. Nie wiedziałem wówczas,
jak bardzo się myliłem.
Na progu domu znalazłem poranne wydanie lokalnej gazety. Wziąłem ją i wszedłem do
środka. Skierowałem swoje kroki do salonu. Rozpaliłem ponownie ogień w kominku,
usiadłem w fotelu i zacząłem czytać gazetę. Tak jak się spodziewałem, nie znalazłem w niej
nic ciekawego. Nic, za wyjątkiem artykułu na czwartej stronie, na której od kilku miesięcy
mieścił się dział przypominający historię miasta. Wydarzenia, o których mówił artykuł,
miały miejsce kilkadziesiąt lat temu. Ponieważ przez ponad dwadzieścia lat przebywałem za
granicą, zaciekawiło mnie to. Zdziwiony byłem również, że nikt mi o tym wcześniej nie
mówił.. Ale przejdźmy do rzeczy. Kilkadziesiąt lat temu pewien imigrant z Rosji, Borys
Gajdar, zaczął nawoływać ludzi do stworzenia Wspólnoty, w której jakakolwiek kontrola
jednostki sprawowana przez organy wyższe, takie jak rząd czy parlament nie istniała by.
Nawoływał do lekceważenia różnych ustaw, gdyż, jak mówił, to wszystko ogranicza wolę
człowieka, która powinna pozostać wolna, tak jak ją uczynił Bóg. Wielu ludzi podążyło za
jego wołaniem. Początkowo lekceważąc jedynie normy obyczajowe. Następnie jednak
zaczęli lekceważyć prawo, co doprowadziło do licznych konfliktów z policją. Jednak to nie
było wszystko. Po dłuższym czasie swojej działalności Gajdar stwierdził, że jakoby posiada
moc, dzięki której z boskiego nakazu ma wyrwać ludzi spod kontroli rządu. Moc ta miała
polegać na zdolności uzdrawiania oraz oczyszczania umysłów ludzi z "głupich
i niepotrzebnych praw narzuconych przez władze miasta i kraju". Gajdar twierdził, że jego
moc nie jest niewyczerpana i dlatego musi ją uzupełniać. Mówił, że najlepiej czerpie się ją z
dzieci, gdyż "nie są one jeszcze skażone nakazami ograniczającymi ich wolność". "Kapłan"
urządził sobie "salę modłów" w podziemiach, które podobno rozciągają się pod całym
miastem i prowadzą do wszystkich domów, które zbudowano w zeszłym stuleciu.
Podziemia te miały pełnić rolę schronienia na wypadek wojny lub klęski żywiołowej. Co
wieczór przyprowadzał do swej kryjówki grupkę dzieci. Kiedy następnego dnia rodzice
chcieli je zabrać do domów, mówił, iż są wyczerpane procesem przekazywania mocy
i zapadły w głęboki sen, z którego obudzą się dopiero po kilku dniach. Trwało to przez
Zgłoś jeśli naruszono regulamin