Most śmierci.doc

(1226 KB) Pobierz
Karol May

 

 

 

Karol May

 

 

Most śmierci
Do Mekki

-- Sidi, to było cudowne, kiedy obaj dosiadając rraszych niezrówna-nych rumaków, bez towarzystwa obcych ludzi, jechaliśmy w głąb pięknego świata Allacha, dokądkolwiek mieliśmy ochotę! Ten świat należał do nas, bo nikt nam nie towarzyszył, więc nikt nie mógł nam niczego zabronić. Robili~my cośmy chcieli i zaprzestawaliśmy gdy nam się tak podobało. Byliśmy panami samych siebie, bo jeśli istniał ktoś inny, kogo musieliśmy słuchać, to był ‘o organizm składający się z dwóch osób ze mnie i z ciebie. Wydawałem się sobie często władcą całej kuli ziemskiej, a nieosiągalne szczyty sławy wydobywałern z otchłani świadomości, by wspinać się po nich i potem znowu wesoło zstępowa~. Mogłem to czynić, ponieważ byliśmy sami i nie było żadnego niepożadanego wichrzyciela. T~k to były bardzo piękne cza-sy, gdy przeżywaliśmy to, czego nie przeżył żaden inny człowiek.  Powiadam ci, sidi, wszystkie te czyny i wydarzenia są spisane na ścianach mojej duszy i wbite mocnymi słupami w dno pamięci: tak jak przywiązuje się do słupów konie i wielbłądy, kiedy istnieje obawa, że w ciągu nocy zmienią wskazane irn miejsce.

Przerwał, by zaczerpnąć tchu.

Kim był ów mówca? Kto jeszcze nie rozpoznał go po jego specyfi-cznym języku, niech słucha dalej:

-- A więc z rozkoszą wracam myślą do czasów, kiedy to sami mogliśmy kierować naszytni pocz<maniami, wtedy bowiem czułem, że człowiek jest prawdziwym władcą swego istnienia. Ale równie piękne i pod pewnymi względami jeszcze piękniejsze jest, kiedy ma się przy sobie tachtirewan, w którym siedzi władczyni namiotu kobiet. Czy sądzisz, że mam rację?

-- Nie wiem, mój drogi Halefie - odparłem.

-- Jak to? Ty mógłbyś nie wiedzieć? Ale dlaczego?

-- Ponieważ w tym tachtirewanie znajduje się władczyni nie moje-go, lecz twojego namiotu kobiecego, a więc tylko ty, nie ja, możesz przeprowadzić porównanie między tym, co było dawniej, a tym co jest teraz.

--‘Pdk, masz rację. By odpowiedzieć na moje pytanie, powinieneś był zabrać ze sobą swoją Emmeh. A więc nie możesz wiedzieć, jak wielką różnicą jest to, czy pozostawia się w domu opiekunkę swego szczęścia, czy też zabiera się ją ze sobą. Kiedyś mi powiedziałeś jak święta księga chrześcijan tłumaczy właściwy stosunek między mężczy-zną a niewiastą. Czy przypominasz sobie, sidi?

-- ‘Pak.

-- Powiedziałeś mniej więcej tak: „Bóg stworzył człowieka, na obraz i podobiefistwo swoje, mężczyznę i kobietę.” Allach ma różne cechy mianowicie cechy wszechmocy, do których należy wieczność, mą-drość, sprawiedliwość oraz cechy miłości, które ukazują się także w łaskawości, cierpliwości, dobroci i miłosierdziu. Jeśli człowiek, który składa się z dwu istot, ma byE obrazem Boga, to mężczyzna powinien być obrazem boskiej wszechmocy, a niewiasta obrazem boskiej miło-ści. Czy zapamiętałem to bardzo dokładnie?

-- Dość dokładnie.

-- Jeśli tak, to mi wystarczy. Odkąd mi wytłumaczyłeś zawsze usiłowałem być obrazem wszechmocy Allacha. Wiesz jaki jestem

6 odważny i rozważny w dowodzen i u moim plemieniem. T~j stronie mej ludzkiej istoty nie można chyba nic zarzucić. A druga strona, która jest tam, w lektyce i swój życzliwy wzrok bez przerwy kieruje na mnie, jest taka, jak życzy sobie Allach. 1b obraz miłości, która każdego dnia darzy mnie rozkoszą, a każdej godziny przyjemnością. A mieć przy sobie w czasie podróży dawczynię tego szczęścia to błogosławiefistwo, którego podczas naszych poprzednich podróży niestety byłem pozba-wiony. Mówiłem, że dawniej było pięknie, teraz twierdzę, że jest jeszcze piękniej. Czy mnie zrozumiałeś?

--Tdk.

-- Czy nigdy jeszcze nie zabierałeś ze sobą w podróż swojej Em-meh?

-- Owszem.

-- Wtedy ty chyba dosiadałeś konia, a ona była w tachtirewanie?

-- Nie. My nie mamy tachtirewanów.

-- Nie? Więc po prostu jechała na wielbłądzie?

-- Także nie. Na Zachodzie nie jeździ się na wielbłądach, lecz w powozie lub pociągiem.

-- Na Allacha! Kto może jechać pociągiem?

-- Każdy, kto zapłaci za przejazd.

-- Także niewiasty?

-- Tdk.

-- Ale siedzieć obok żony innego mężczyzny - to chyba jest surowo zabronione?

-- Nie.

-- Niemożliwe! Sidi, powiedz szczerze, czy ty także siedziałeś kiedyś w pociągu obok jakiejś kobiety, która należała do haremu innego mężczyzny?

-- Bardzo często. Jechałem nie tylko z obcymi żonami, ale i z obcymi córkami.

-- A twoja Emmeh, młoda, piękna mieszkanka twego namiotu?

Czy i ona musiała siedzieć obok innych mężczyzn?

-- Tak.

-- Oby więc Allach zniszczył wasze koleje żelazne i cisnął je w najgłębsze otchłanie piekieł! Jeśli nie tylko moja żona, która należy wyłącznie do mnie, lecz także wszystkie moje córki, których na szczę-ście jeszcze nie posiadam, musiałyby się zgadzać na to, by każdy obcy mieszkaniec miasta i każdy obcy Beduin mógł usiąść w pociągu obok nich, to nie chcę więcej słyszeć o waszym Zachodzie. Sidi, wiesz jak bardzo cię kocham i jak bardzo cię szanuję; ale ponieważ wiem, że siedziałeś obok cudzych żon oraz córek, które nie urodziły się w twoim namiocie i że pozwoliłeś swojej Emmeh podróżować z mężczyznami, z którymi nie wiąże ją żaden kontrakt niełatwo mi przyjdzie ciebie, mojego najlepszego przyjaciela, zaszczycić teraz swoim uznaniem.  Szyny waszej kolei ułożyły się pomiędzy mną a tobą, a nasze serca stały się tak obce, że żadna lokomotywa nie zdoła ich połączyć. Zostawiam cię i idę do Hanneh, by znaleźć u niej pocieszenie w moim wielkim smutku.

Kogoś kto zna mojego drogiego, małego Halefa, nie zdziwi jego zachowanie. Dla tych, którzy jeszcze nic o nim nie czytali, przezna-czam następujące uwagi:

Hadżi Halef Omar, obecnie szejk Beduinów, Haddedihnów z wiel-kiego plemienia Szammarów, był dawniej ubożuchnym człowiekiem.  Pochodził z zachodniej Sahary, towarzyszył mi jako sługa na Wschód i tam spotkało go szczęście, dostał za żonę wnuczkę szejka Arabów Ateibehów.

Ten zaś został później wybrany na szejka Haddedihnów, a że nie miał syna, Halef stał się jego następcą.

Halef był bardzo małego wzrostu i bardzo chudy, przy tym jednak niezwykle odważny i dzielny, wręcz zuchwały, tak że często musiałem go hamować. Dobry strzelec,~świetnie władający każdą bronią, wy-trwały, silny, doskonały jeździec, przebiegły i dowcipny, miał wierne złote serce, nie było w nim ani odrobiny faiszu. Dawniej byłem jego jedyną miłośclią; później musiałem się nią dzielić z jego żoną i syn~m, g ale nic nie straciłem. Jego czułość do żony była po prostu niewiary-godna. Jego pierwsza myśl z rana, a ostatnia wieczorem skierowana była do niej. Nie potrafił wymówić jej imienia, nie dodając nadzwy-czajnych cech, jakie w jego oczach posiadała. Kara Ben Halef, ich syn i jedyne dziecko, miał prawie dwadzieścia lat, a jak wiadomo, kobiety Wschodu szybko się starzeją. Mimo to Hanneh była „najprawdziwszą rożą wśród wszystkich kwiatówświata”, pozostała dla Halefa tak samo młoda i piękna, jak wtedy gdy ją ujrzał po raz pierwszy.  Była to wspaniała kobieta. Nie sądzę, żeby jakaś inna potrafiła tak właściwie jak ona obchodzić się z tym małym, pełnym bujnej fantazji Hadżim. Panowała nad nim całkowicie, ale z taką’czułością i pozornie uległą mądrością, że nie czuł; iż to nie on, lecz ona jest szejkiem plemienia, przy czym Haddedihnom bardzo dobrze się wiodło.  Jednym z jego dziwactw było to, że nie mógł sobie wyobrazić stosunków panujących na Zachodzie. Opowiadałem mu o nich nie-zliczoną ilość razy, ukazywałem różnice pomiędzy życiem w Europie i na Wschodzie, ale nic nie pomogło. Wciąż mówił o moich namio-tach, moich wielbłądach i moich palmach daktylowych.  Innym jego dziwactwem było zamiłowanie do mówienia. Szczegól-nie lubił opowiadać w tej kwiecistej orientalnej stylistyce, która wpa-dała w przesadę. Jeśli pozwalałem rnu w ten sposób przemawiać i nie sprowadzałem jego przesady do właściwych rozmiarów, to dlatego, że chcę go pokazać takim, jaki był naprawdę, nie zaś dlatego bym się zgadzał z tego rodzaju sposobern wyrażania. Szczególnie kiedy mówił o naszych przygodach, tak okropnie fantazjował, że często musiałem mu przerywać.

Człowiek Wschodu jest przyzwyczajony do przesady i nie widzi w tym nic zdrożnego.

Odkąd Halef wiedział, że jestem żonaty, mówił czasem o moim „haremie”, o moim namiocie kobiecym, o Emmie. Imię mojej żony przcrobił na Emmeh i było dla niego zupełnie zrozumiałe, że warunki życia mojej Emmeh, były dokładnie takie same jak jego Hanneh.

Oczywiście mój harem nie mógł być lepszy od jego haremu i najmniejsze napomknienie, że coś u mnie jest lepsze mogło go do-prowadzić do szaleństwa.

Muszę jeszcze wspomnieć, że dawniej Halef starał się usilnie na-wrócić mnie na islam. Ale skutek był taki, że teraz sam stawiał Ben Marjam wyżej niż Mahometa. W duszy stał się chrześcijaninem a jego Hanneh razem z nim.

Nasze wcześniejsze podróże odbywaliśmy przeważnie sami albo z nielicznymi przypadkowymi towarzyszami. Tym razem była to wię-ksza grupa, a stało się to tak:

Arab jest zdania, że im dłuższe ma imię, tym większy honor, toteż do swego imienia doczepia imiona swych przodków. Gdy poznałem Halefa nazywał się Hadżi Halef Omar Ben Hadżi Abul Abbas Ibn Hadżi Dawuhd el - Gossarah. Dodał sobie tytuł Hadżi, jak określa się mahometanina, który był w Mekce. Przy tym ani on sam, ani jego ojciec, ani dziadek nigdy tam nie byli. Później byliśmy w tym świętym miejscu islamu, ale krótko. Rozpoznano mnie jako chrześcijanina i musiałem uciekać by ujść z życiem.

Od tamtego czasu moim najgorętszym życzeniem było raz jeszcze udać się ds~ Mekki. Byłem bardziej doświadczony niż wtedy, lepiej opanowałem język i poznałem obyczaje. Znałem teraz obrzędy reli-gijne, wszelkie reguły i formy zewnętrzne tak dokładnie, że mógłbym uchodzić za mahometanina. Zrozumiałem jaką zuchwałością było wkroczenie do miasta, w którym każdego chrześcijanina czekała nie-chybna śmierć. Bardzo chciałem zaryzykować raz jeszcze. Poznałem islam i większoć krajów zamieszkiwanych przez jego wyznawców, byłem dwukrotnie w Kairwan, tunezyjskim świętym wówczas mieście, do którego wstęp dla chrześcijanina był surowo wzbroniony. Jednak udał mi się te : wyczyn.

Dlaczego więc nie miałbym spróbowa~ pomyślnie zakończyć swych wędrownych studiów pobytem w Mekce. Zdawałem sobie sprawę, że to przedsięwzięcie właśnie dla mnie jest bardziej ryzykowne niż dla 10 kogokolwiek innego. Mahometańskie okolice i miejscowości, gdzie poznano mnie jako chrześcijanina, były bardzo liczne. Zyskałem tam sobie wielu przyjaciół, ale też niejeden stał się moim wrogiem. W dodatku rysy mojej twarzy są bardzo charakterystyczne, tak że przez dłuższy czas pozostają w pamięci. Czyż mogłem liczyć na to, że w czasie mojej bytności w Mekce, nie spotkam tam nikogo kto by mnie znał? Wiedziałem bardzo dobrze na co się ważę; jednak niebezpie-czeństwo kusiło mnie jeszcze bardziej niż sam plan. Zamiar, by ten plan przeprowadzić, tak się wreszcie we mnie umocnił, że należało tylko czekać na odpowiednią sposobność. Td zaś rychło nadeszła; sprawiły to moje obecne odwiedziny u Haddedihnów. Halef przyzwy-czaił się do tego, że zawsze, kiedy do niego przybywałem, odbywaliśmy wspólnie długą konną podróż. Kiedy mnie zapytał jaką okolicę chcę teraz odwiedzić, powiedziałem znaczące słowo „Mekka”. Najpierw się przeraził, ale potem tak samo jak ja, poczuł podwójną pokusę ryzyka.  Dla mnie najważniejszą sprawą było, co powie na to Hanneh, dobrot-liwa opiekunka jego ziemskiego szczęścia. Omówiliśmy najpierw wszystko w cztery oczy, a potem od czasu do czasu zaczęliśmy rzucać ostrożne uwagi, mające przygotować nasz właściwy atak. Lecz mądra „najjaśniejsza spośród wszystkich gwiazd na kobiecym firmamencie” przejrzała nas już po pierwszych drobnych aluzjach i poprosiła, byśmy nie owij ali nic w bawełnę, tylko powiedzieli całą prawdę. Hadżi uznał, że to zbyt zuchwałe i szybko wymknął się z namiotu, w którym siedzieliśmy. Ja szczerze opowiedziałem o swoim zamiarze i o życze-niu by Halef mi towarzyszył. Byłem ogromnie ciekaw, co Hanneh mi odpowie.

Patrzyła przez chwilę przed siebie, wreszcie rzekła:

-- Effendi, on nie będzie ci towarzyszył sam, pojadę z wami.

Można sobie wyobrazić moje radosne zdziwienie. Poznała to po mnie i z uśmiechem ciągnęła dalej:

-- Nie spodziewałeś się tego? A przecież powód nietrudno zrozu-mie~. Wiem, że jesteś rozsądnym człowiekiem i dlatego chcę ci zadać

11

\

pytanie: czy czułeś kiedykolwiek w swoim sercu to, co nazywa się „tęsknota za ojczyzną”?

-- ‘1’dk—odparłem.

-- Więc mogę ci się przyznać, że często ją odczuwam i także teraz ją w sobie noszę. Wiesz, że jestem córką Ateibehów, poznałeś mnie i moje plemię w pobliżu Mekki. ‘Pam przeżyłam jasne dni mojego dziecifistwa. i~tie wiem, czy mi uwierzysz, ale sądzę, że to prawda, iż serce człowiecze im jest starsze, tym bardziej tęskni do miejsc, które były świadkiem jego młodości. Kocham mego Halefa, a także Karę Ben Halefa, mojego syna, jestem szczęśliwa w mojej i ich miłości. Ale obok tego szczęścia żyje we mnie pragnienie, by jeszcze ujrzeć swą ojczyznę. Proszę nie mów o mej tęsknocie Halefowi, bo zmartwiłoby go to. W zamian spełni się twoje życzenie, Halef będzie ci towarzyszył, a ja pojadę z wami.

-- A Kara Ben Halef, wasz syn? -- zapytałem.

-- Nie mogłabym go tutaj zostawić, wyruszy z nami. Sądzę nawet, że będziesz miał więcej towarzyszy podróży. Wiesz wprawdzie, że nasi Haddedihni od dawna już nie czczą Proroka tak jak wtedy, kiedy ciebie nie znali, ale Mekka jest dla wielu z nich bardzo ważnym miastem i kiedy się dowiedzą, że tam zdążamy, niejeden będzie gotów zabrać się z nami. Czy będziesz miał coś przeciwko temu?

-- Nie. Przeciwnie. Jako chrześcijanin mogę sobie tylko życzyć, by otaczało mnie możliwie dużo przyjaciół, którzy w razie niebezpie-czefistwa będą mi pomocni.

-- Awięc umowa stoi. Zaraz pójdę po Halefa i powiem mu, że może zacząE przygotowania do drogi.

Miała zdecydowany charakter. Kiedy raz powzięła jakiś plan, nie zwlekała z jego wykonaniem. Jak bardzo uszczęśliwiła Hadżiego swo-ją niespodziewanie szybką zgodą, dowiedziałem się wkrótce, kiedy rozpromieniony przyszedł do mnie i powiedział:

-- Sidi, zgodziła się, moja najmilsza spośród wszystkich najmil-szych. Wyruszamy do Mekki! Właśnie teraz to wszystkim oznajmiłem.  Znowu dokonamy wielkich, bohaterskich czynów i dokonamy ‘tego, że sława nasza rozniesie się po wszystkich krajach. Dzieci naszych dzieci będą nas czcić, a wnuki i prawnuki naszych następców będą głosić naszą chwałę od wschodu do zachodu słofica. Czyż nie mam cudownej żony, sidi?

-- ‘1’ak—przyznałem.—Twoja Hanneh jest niewątpliwie najwspa-nialszą ze wszystkich kobiet.

-- Na pewno. Ale twoja Emmeh także. I aby nie doszło między nami na tym tle do kłótni czy scysji, musimy ustalić, że moja Hanneh jest najwspanialszą niewiastą Wschodu, a twoja Emmeh Zachodu. Czy jesteś zadowolony?

-- ‘Pdk.

-- Naprawdę możesz być zadowolony, bo jeśli ja bez wahania nazwałem twoją żonę najwspanialszą kobietą Zachodu, odtąd żadna inna kobieta nie waży się tam z nią porównywać. Powiedz jej to, kiedy wrócisz do swojego domu. Niech się dowie jakiego masz we mnie przyjaciela, a i ona także. Niech Allach zachowa jej młodość, da jej czarne rzęsy, jedwabne wstęgi warkoczy i najpiękniejsze czerwone paznokcie!

Zgłosiło się tak wielu Haddedihnów, że nie można było zabrać wszystkich chętnych. Podróż przez wielkie arabskie pustynie była z powodu braku wody tym trudniejsza, im więcej osób brało w niej udział. A poza tym mając ze sobą tak liczną gromadę, jaka się zgłosiła, nie moglibyśmy myśleć o dłuższym pobycie w Mekce. Tbteż zdecydo-wano, że tym razem tylko pięćdziesięciu wojowników może brać udział w wyprawie. Reszta mogła dokonać dalszego wyboru i miała wyruszyć później. Obecnie nie była to jeszcze pora właściwego hadż-dżu, wielkiej pielgrzymki. Wtedy to tłumy mahometan spływały ty-siącami ze wszystkich stron świata do Mekki, a ryzyko rozpoznania było w tym czasie największe. Tbteż chcieliśmy się dostać tam, kiedy tłumy nie były zbyt wielkie i mógłbym spokojnie przeprowadzić swoje studia. Nic nie zmuszałó nas do przybycia do miasta Kaby w czasie 13 pielgrzymki, ponieważ muzułmanie także o każdej innej porze roku mogą spełniać obowiązki religijne i osiągać z tego duchowe korzyści.  Głoszonym przez mahometan twierdzeniom, że jedna minuta~obytu w Mekce podczas hadżdżu jest więcej warta i przynosi więcej błogo-sławieństwa niż cały dzień o zwykłej porze, Halef i jego Hanneh już dawno nie dawali wiary.

Kilku wojowników, którzy mieli nam towarzyszyć, chciało zabrać ze sobą żony, ale nie wyraziliśmy zgody, gdyż już ze względu na Hanneh nie mogliśmy jechać tak, szybko jakbyśmy to robili bez jej udziału. Chcę dodać, że wśród wybranych znajdował się także Omar Ben Sadek, którego większość moich czytelników już poznała.  Dla mojego bezpieczeństwa postanowiono, że podczas tej wypra-wy nie będę występował jako Kara Ben Nemz i. Tb imię było tak znane, że mogłoby mi teraz sprawiać kłopoty. Halef wyjaśnił to na swój cudaczny sposób:

-- Widzisz, sidi, my obaj jesteśmy bardzo podobni do wielkich sławnych władców Ziemi i musimy blask naszej wspaniałości ukryć pod obcym imieniem. Co prawda tym razem nie dotyczy to mnie, tylko ciebie, ale tak jak ty możesz się pławić w promieniach mojej sławy, tak ja muszę chronić się w dobroczynnym cieniu twojego incognito.  Ale jak mamy cię nazywać? Czy pomyślałeś już o jakimś imieniu?

-- Nie. Chodzi nie tylko o moje imię.

--T~k to prawda. Musimy też wiedzieć jak odpowiadać na pytanie, kim jesteś.

-- Najprościej będzie, jeśli będę uchodził za Haddedihna.

-- Nie, to niemożliwe, sidi, bo wtedy wspaniałość twoja tak całko-wicie by znikła, że trudno by ją było później odzyskać. Poza tym chcę być dumny z tego, że jesteś z nami. Dlatego musimy znaleźć ci imię i godność wymagającą szcunku. Najlepiej będziemy mówili, że jesteś wielkim uczonym. Odpowiada ci to?

-- Tak.

-- Skąd pochodzisz?

14

-- Z jakiegoś mahometafiskiego kraju, ale nie z wielkiego miasta, ponieważ kto przybywa stamtąd do Mekki, musiałby znać wielkiego uczonego.

-- Czy pozwolisz, że Maghreb, moja ojczyzna, będzie miejscem twojego urodzenia?

-- ‘Pak.

--‘Pdm, w Wadi Draa, ujrzałeś światło dzienne.

-- Bardzo chętnie.

-- A w jakiej dziedzinie jesteś uczonym?

--~Pozostawiam to do twojego uznania Halefie.

-- Zgoda! Ponieważ jesteś taki skroińny, ja cię wywyższę. Zajmu-jesz się więc nie jedną dziedziną nauki, lecz twoja nieskoficzona mądrość przeniknęła szczyty i otchłanie wszelkich nauk. A może tego ci jeszcze mało?

-- Na razie wystarczy.

-- Tb dobrze. Thki człowiek powinien mieć sławnych przodków, a więc i długie imię. Powiem ci je teraz, a ty zapisz, abyśmy je zapamię-tali i nauczyli się na pamięć.

Zgodziłem się cały rozbawiony. Halef chodził tam i z powrotem i

powoli, wyrzucił z siebie następujące zdanie

-- Hadżi Akil Szatir el - Medżarrib Ben Hadżi Alim Szadżi er - Ghani Ibn Hadżi Daim Maszhur el - Azim. Sądzę, że to piękne imię znajdzie twoje uznanie.

W tłumaczeniu ten olbrzymi wąż oznacza: rozsądny, mądry, do-świadczony, syn hadżiego, mędrzec, odważny, bogaty, syn hadżiego, nieśmiertelny, sławny, wspaniały. Chyba było tego aż nadto. Mimo to Halef dodał jeszcze do całkowicie mi dotąd nie znanych przodków honorowy tytuł hadżi. Doprawdy nie mogłem wymagać więcej: Jednak chciałem się z nim podroczyć:

-- Wydaje ci się, że zadowoliłeś mnie, ale się mylisz, imię to mogło-by być dłuższe i lepsze. .

-- Dłuższe... lepsze...?

15

Halef ze zdziwienia otworzył usta. Patrzył na mnie przez chwilę wielkimi oczyma i wreszcie wybuchnął gniewem:

-- Jakie... jakie mogłoby być? Mogłoby być dłuższe i lepsze? Czy mam je rozciągać stąd aż do księżyca i z powrotem? Czy mam obra-bować wszystkie siedem niebios Mahometa, by skraśE dla ciebie jeszcze więcej słów wspaniałości i wzniosłości? Skąd to przykre dla mnie niezadowolenie? Czy ty zamówiłeś u rnnie to imię, czy też ja nadałem ci je dobrowolnie?

-- Dobrowolnie.

-- A więc musisz przyznać, że jest to dar ode mnie.

-- 1’ak.

-- Dobrze, więc przyznałeś się do swej niewdzięczności w jej prze-ogromnym wymiarze. Z własnej woli, z głębi mego dobrego serca daruję ci nowe imię. Szukam we wszystkich kątach i zakamarkach ludzkiej mowy, by wynaleźć to, co tam najlepszego złożono. Wyszu-kałem najwspanialsze słowa, najcudowniejsze wyrazy i składam je dla ciebie z tak głębokim rozeznaniem, z tak godną podziwu umiejętno-ścią, jak jubiler dobiera najpiękniejsze perły do naszyjnika. Podaję ci ten niezrównany dar, który własnymi ustami z trudem wymawiam. A ty co czynisz po otrzymaniu go? Ty obracasz go w swych myślach i swych rękach niezadowolony. Rzucasz nafi niechętne spojrzenie swych nieuprzejmych oczu i obrażasz głębię mojej duszy, mojego serca krzyczącą niesprawiedliwością niesłusznych wyrzutów, że te nieocenione klejnoty mogłyby być dłuższe i lepsze. Jeśli to nie jest niewdzięczność; która pozbawić cię może mojego całego szacunku i miłości, to nigdy dotąd nie wiedziałem, co to jest niewdzięczność.  Motyką twojej niewdzięczności i łopat~ twojego niezadowolenia wy-kopałeś między nami głęboką przepaść, której nie mógłbym przesko-czyć, gdybym chciał ją pokonać. Los zdecydował o naszym rozstaniu.  Kismet rozdziela nas na wieki -ja tu, a ty tam - będziemy odtąd musieli samotnie kroczyć przez życie i po wieczne czasy z siebie zrezygnować.  Żegnaj, sidi, żegnaj!

16

Halef opuścił namiot, a ja z całym spokojem zapamiętałem sobie to imię. Wiedziałem co będzie dalej. Po upływie mniej więcej kwa-dransa Halef odsunął zasłonę u wejścia i wsunął głowę do namiotu.

-- Sidi—rzekł.

-- Co takiego?

-- Byłem u Hanneh, najpiękniejszej korony wszystkich niewiast.

-- Ach tak!

-- Opowiedziałem jej wszystko.

-- No i co.

-- Czy wiesz co ona zrobiła?

--‘Pdk wiem, wyśmiała cię!

-- Nie, nie wyśmiała, lecz tylko się uśmiechnęla. Potem dała mi najlepszą radę jaka tylko istnieje, bo musisz wiedzieć, że Hanneh, moja gwiazda na jawie i we śnie, zawsze potrafi znaleźć tylko najle-pszą radę. Uznała, że imię dla ciebie jest za krótkie.

--Tb było mądre z jej strony.

-- I powiedziała, że powinienem jeszcze dołączyć dziądka twojej prababki.

-- 1b pięknie. Znałeś go?

-- Nie: Ale weź papier i pisz. Jego imię brzmiało: Ben Hadżi ‘Pdki Abu Fadl el - Mukarram.

Zapisałem te słowa, które w tłumaczeniu znaczą: syn Hadżiego, pobożny, ojciec dobroci, szacowny.

-= Masz teraz całe imię? -- zapytał Halef.

-- ‘Pak.

-- Przeczytaj. _

-- Hadżi Akil Szatir el - Medżarrib Ben Hadżi Alim Szadżi er - Ghani Ibn Hadżi Daim Maszhur el- Azim Ben Hadżi lhki Abu Fadl el- Mukarram.

-- Piękne. No i co teraz powiesz?

-- Ogromnie mi się podoba.

Wtedy twarz jego znowu rozpromieniała i rzekł wesoło:

-- Hamdulillah! Niech będzie chwała i dzięki Allachowi, że udało mi się twoją otchłań znowu zasypać! Znowu jesteśmy starymi przyja-ciółmi i możemy, jak dotąd, z rozkoszą ze sobą przebywać. Powiadam ci, że tam, po mojej stronie, nie wytrzymałbym, gdybyś ty miał pozo-stać na zawsze po swojej stronie. Niech to będzie przestrogą dla mnie, bym nigdy w życiu nie był taki nieostrożny i nie wynajdował imion zmarłych osób, które wcale nie żyły. T~raz proszę wyjdź ze mną.  Dżemma zbiera się na naradę. Mają postanowić, kto i w jaki sposób w czasie mojej nieobecności będzie sprawować władzę nad plemie-niem. Musisz być przy tym, bo zawsze ilekroć u nas przebywasz, uchodzisz tak jak my za członka Haddedihnów, najsłynniejsżego plemienia Szammarów.

1’dk było rzeczywiście. Kiedy przebywałem u tych dzielnych ludzi, musiałem brać udział we wszystkich. ich naradach i ceniłem sobie wielce honor jaki mi w ten sposób okazywano. Szammarowie wzięli swoje imię od góry Dżebel Szammar, położonej w Arabii, na południe od pustyni Nefud, którą uważają za punkt centralny ich rozległego obszaru. Jako członkowie tego plemienia powinnyśmy się tam udać, zwłaszcza, że najkrótsza i najlepsza droga do Mekki prowadziła przez Dżebel Szammar. Ale byłem tam j uż z Halefem i jego synem. Znano mnie tam jako chrześcijanina i nie dałoby się ukryć, że ja także udaję się do Mekki. To mogłoby wywołać niechęć, a nawet poważne niesna-ski. Aby tego uniknąć, woleliśmy nadłożyć drogi i nie zahaczać o Dżebel Szammar. Nie było to co prawda łatwe, zwłas~cza, że nie znaliśmy rozmieszczenia źródeł wodnych. Pięćdziesięciu ludzi wraz z końmi i wielbłądami musi pić na pustyni arabskiej tak samo jak na Saharze, brak wody może oznaczać klęskę. Na szczęście jeden z wojowników, pochodzący z plemienia Beduinów, Beni Harb, zako-chał się w dziewczynie Haddedihnów, a że nie chciała pójść do jego plemienia, on został włączony do jej. Był to poważny, niezawodny młody człowiek, znający dokładnie okolicę, przez którą mieliśmy jechać. Twierdził, że zna dość studni i źródeł, gdzie znajdziemy wodę;

18 jako przewodnikowi możemy mu ufać. Postanowiliśmy zgodzić się na jego propozycję, z czego był bardzo dumny, a my nie żałowaliśmy tego.

Dla Hanneh przeznaczony był duży tachtirewan, który nieść miały dwa wielbłądy. Był bardzo obszerny i wygodny. Hanneh mogła w nim siedzie~ i leżeć, a nawet wyciągnąć się na poduszkach. Daszek z kolorowych bogato haftowanych tkanin, chronił ją dostatecznie przed słońcem. Ponieważ droga nasza prowadziła przez pustynię, a mieliśmy pięćdziesięciu wojowników, ludzie zrezygnowali z jazdy konnej, gdyż konie muszą pić codziennie. Haddedihni znani są z hodowli wspaniałych wielbłądów do jazdy wierzchem; posiadają duże stada tych zwierząt, tak że mogliśmy sobie wybrać najlepsze. Wielbłąd pod wierzch nazywa się hedżin, a wielbłąd juczny dżemel. Najlepsze hedżiny spotykało się u plemienia Biszari, dlatego też zwano je biszarhedżinami. Liczba mnoga brzmi hudżun. Szammarowie jak też Haddedihni byli tak mądrzy, że nabyli ten wspaniały materiał hodow-lany i wyhodowali wielbłądy pod wierzch, które dorównywały bisza-rom, a moim zdaniem nawet je przewyższały.

Takich hedżinów mieliśmy dosiadać. Mysioszare wielbłądy ucho-

dzą za najlepsze i najwytrwalsze. Halef wyszukał kilka dła siebie, dla

rnnie i kilka zapasowych. Poza tym wolno było nam obu, ale oprócz

nas nikomu innemu, zabrać nasze konie. Hadżi twierdził, że to konie-

czne ze względu na naszą godność. Ponieważ jest słynnym szejkiem

Haddedihnów, ja zaś równie sławnym uczonym o imieniu Hadżi kil

Szatir el-Medżarrib z dalekiego Wadi Draa, musimy w świętym mie-

śćie i jego okolicach, a także w innych ważnych lub uroczystych

okolicznościach dosiadać najlepszych koni najczystszej krwi. Jego

kary koń nazywał się Barkh; był to wspaniały ogier. Mój koń także

kary ogier nazywał się Assil Ben Rih i był równie dobryjakjego ojciec

,

mój wspaniałz Rih, którego zastrzelono pode mńą. Kula, która go trafiła przeznaczona była dla mnie.Teraz dosiadałem Assila, przeje-chałem na nim przez Persję i mogłem na nim polegać.

19

Jeszcze krótko przed naszym wyruszeniem Halef nie mógł już dłużej sprzeciwiać się prośbom syna, by i on mógł zabrać konia.  Przeznaczono dla niego wspaniałą białą klacz Kawamę, wnuczkę słynnej białej klaczy, która należała do Mohammeda Emina, dawnego szejka Haddedihnów.

Kiedy byliśmy w drodze, tworzyliśmy wraz z wielbłądami, objuczo-nymi bukłakami z wodą i innymi niezbędnymi przedmiotami, zwartą grupę.

Wielbłądy rasowe wyglądają inaczej niż zwykłe. Tii pragnę zazna-czyć, że nie jest prawdą twierdzenie, jakoby wielbłąd przeszło tydzień mógł obywać się bez wody i że zdarza się, iż podróżującym po pustyni ocala życie, jeśli spragniony, zabije wielbłąda i wypije znajdującą się w żołądku zwierzęcia wodę. Prawdą jest, że wielbłąd jest łatwy do karmienia, może się żywić kolczastymi twardymi roślinami, których nie jadłby koń. Poza tym z powodu dużego żołądka, może wchłonąć dużą ilość wody, która wystarcza mu na dłużej niż koniowi. Ale już nazajutrz jest spragniony, trzeciego dnia słabnie, a czwartego staje się niedołężny, jeśli dźwiga ciężary. Zależy też ile wysiłku się od niego wymaga. Równie starą co nie potwierdzoną bzdurą jest opowiadanie, że woda z żołądka wielbłąda jest zdatńa do picia. Nieraz widziałem jak zabijano wielbłądy tuż przęd ich pojeniem. Mięso ich ludzie chętnie jadają, ale już w dwie godziny po zabiciu woda z żołądka przybiera wygląd moczu i ma po prostu obrzydliwy zapach żołądka.  Potem staje się coraz gęściejsza, ciemna i wkrótce cuchnie gnojówką.  Nawet gdybym był najbardziej spragniony, nie połknąłbym ani kropli tej ohydnej cieczy, ponieważ jestem przekonany, że prędzej bym zmarł po wypiciu tego gnoju niż wskutek pragnienia. Niestety ta stara bujda szerzy się do dziś w różnych książkach.

Nasza właściwa droga prowadziłaby obok Hit przez Eufrat, a po-tem prosto przez pustynię do el-Djuf, stamtąd zaś do Hail, głównej miejscowości Dżebel Szammar. Bardziej pohzdniowa linia przebiega-łała od Hille dokoła Jeziora Nedżef, a potem przez Dżebel Dararah do Hail. My trzymaliśmy się środka, między obiema trasami, z daleka ominęliśmy Dararah i staraliśmy się dotrzeć do słynnej Wadi Rumen.  Wadi to nazwa koryta rzeki i wedle tamtejszych stosunków może oznaczać płynącą wodę, ale także wyschnięte koryto.  Tiitaj, a więc na południe od Dżebel Dararah, pojechaliśmy z Halefem przodem i prowadziliśmy wspomnianą na początku tego rozdziału rozmowę o zachodnich kolejach. Już wielokrotnie opowia-dałem Halefowi o wielu naszych urządzeniach i o naszej kolei. Opi-sywałem mu dokładnie i wyjaśniałem jakim są dobrodziejstwem. Dla przykładu wskazałem na tramwaje konne, które wprowadził w Bag-dadzie Midhat pasza, ale wszystko było nadaremne. Halef, ten na ogół mądry i rozsądny człowiek, nie mógł wyzwoli~ się ze swego kręgu widzenia i uważał, że wszystko, co nie zgadza się z jego przyzwyczaje-niami i jego doświadczeniem, jest niepraktyczne lub wręcz karygodne.  lzak też dzisiaj dla jego wschodniego sumienia wydawało się po prostu grzechem, że u nas w wagonach kolejowych wolno jechać mężczyznom i kobietom razem. Przecież to przestępstwo, łamie naj-ważniejszą regułę haremu. Potępiał całą sprawę, a że ja uważałem to za dobre i sam brałem udział w tym grzechu, to wzbudzało jego gniew i odstręczało ode mnie.

Nie przejąłem się tym, on zaś ruszył do swojej Hanneh, by się wyżalić. Poprawiła turban, który mu się przekręcił. Kiedy się obejrza-łem, zobaczyłem, że jadąc obok tachtirewanu bardzo gorąco z nią dyskutował, gestykulując z ożywieniem. Widocznie chciał bronić swe-go punktuwidzenia, a więc należało przypuszczać, że ona trzyma moją stronę. Po jakimś czasie Halef znowu podjechał do mnie, ale nic nie mówił, bo reprymenda, jaką przedtem wygłosił; była tak mocna, że nie łatwo mu było teraz przejść na ton uprzejmiejszy. Pokasływał, chrzą-kał kilkakrotnie, wreszcie zaczął:

-- Sidi, zdaje się, że jesteś zagłębiony w rozmyślaniach. Czy wolno zapytać o czym?

-- Myślę o zawodności przyjaźni.

21

-- Czy to chodzi o mnie?

-- ‘Pdk.

-- Moja przyjaźfi wcale nie jest zawodna, ale nie może przyzwyczaić się do myśli, że niewiasty, dziewczęta i mężczyźni siedzą razem. A najgorsze, że ty tam również z nimi siedział...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin