Pohl Frederik - Gateway Brama do gwiazd.pdf

(714 KB) Pobierz
9530801 UNPDF
9530801.001.png
F REDERIK P OHL
G ATEWAY – B RAMA DO G WIAZD
Pierwszy tom sagi o Heechach
9530801.002.png
SPIS TRE SCI
SPIS TRE SCI . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 2
Rozdział pierwszy . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 3
Rozdział drugi . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 8
Rozdział trzeci . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 12
Rozdział czwarty . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 14
Rozdział pi aty . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 18
Rozdział szósty . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 20
Rozdział siódmy . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 29
Rozdział ósmy . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 32
Rozdział dziewi aty . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 43
Rozdział dziesi aty . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 45
Rozdział jedenasty . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 58
Rozdział dwunasty . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 61
Rozdział trzynasty . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 76
Rozdział czternasty . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 80
Rozdział pietnasty . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 87
Rozdział szesnasty . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 88
Rozdział siedemnasty . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 93
Rozdział osiemnasty . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 95
Rozdział dziewietnasty . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 98
Rozdział dwudziesty . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 101
Rozdział dwudziesty pierwszy . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 117
Rozdział dwudziesty drugi . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 121
Rozdział dwudziesty trzeci . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 135
Rozdział dwudziesty czwarty . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 138
Rozdział dwudziesty pi aty . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 145
Rozdział dwudziesty szósty . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 149
Rozdział dwudziesty siódmy . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 163
Rozdział dwudziesty ósmy . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 165
Rozdział dwudziesty dziewi aty . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 170
Rozdział trzydziesty . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 175
Rozdział trzydziesty pierwszy . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 177
Rozdział pierwszy
Nazywam sie Robinette Broadhead, jestem jednak mezczyzn a. Mój psychoanalityk (któ-
rego ochrzciłem Sigfrid von Psych, chociaz bed ac maszyn a nie posiada imienia) ma z tego
powodu mnóstwo elektronicznej uciechy.
— Bob, co ci szkodzi, ze niektórzy uwazaj a to za imie dziewczyny?
— Nic.
— No to dlaczego ci agle do tego wracasz?
Złosci mnie, kiedy uparcie mi przypomina to, o czym czesto mysle. Patrze na sufit, z któ-
rego zwisaj a kołysz ace sie mobile i pinaty, potem wygl adam przez okno. W zasadzie nie jest
to okno. To holobraz faluj acego morza u przyl adka Kaena, jak widac, Sigfrid jest zaprogra-
mowany tradycyjnie.
— Nic na to nie poradze — mówie po chwili — ze mnie tak nazwano. Usiłowałem zmienic
pisownie na ROBINET, ale wtedy z kolei wszyscy zle to wymawiali.
— Mogłes przeciez wybrac sobie zupełnie inne imie.
— Jesli bym to zrobił — mówie z przekonaniem — powiedziałbys, ze zadaje sobie zbyt
wiele trudu, by przezwyciezyc swoj a wewnetrzn a dwoistosc.
— Powiedziałbym raczej — zauwaza Sigfrid tonem maszyny, która sili sie na dowcip —
ze bardzo cie prosze, bys nie uzywał specjalistycznej terminologii psychoanalitycznej. Cał-
kowicie mi wystarczy, jesli bedziesz mi opowiadał o swoich uczuciach.
— A wiec — mówie po raz setny — czuje sie szczesliwy. Nie mam zadnych problemów.
Dlaczego miałbym nie czuc sie szczesliwy?
Czesto bawimy sie w ten sposób słowami i nie bardzo to lubie. Chyba cos jest nie tak
z tym jego programem.
— To ty mi powiedz, Robbie, dlaczego nie jestes szczesliwy?
Nic na to nie odpowiadam, upiera sie jednak. — Wydaje mi sie, ze cos cie gryzie.
— Gówno prawda — mówie z pewnym niesmakiem. — Powtarzasz to bez przerwy. Ni-
czym sie nie martwie.
Próbuje mnie udobruchac. — Przeciez to nic złego mówic o własnych uczuciach.
Znowu wygl adam przez okno, jestem zły, bo czuje, ze drze i nie rozumiem dlaczego. —
Jestes jak wrzód na dupie, Sigfrid!
Mówi cos, ale w zasadzie go nie słucham. Zastanawiam sie, czemu własciwie trace czas
przychodz ac tutaj. Jesli w ogóle człowiek moze byc szczesliwy, to ja mam ku temu wszelkie
powody. Jestem bogaty. Takze dosc przystojny. Nie jestem jeszcze stary, a i tak przysługuje mi
Pełny Serwis Medyczny, wiec przez najblizsze piecdziesi at lat moge w zasadzie byc w jakim
zechce wieku. Mieszkam w Nowym Jorku pod Wielkim Kloszem, a stac na to jedynie ludzi
bardzo zamoznych, albo bardzo sławnych. Mam letni apartament nad Morzem Tappajskim
3
i Zapor a Stromych Skał. Dziewczyny trac a głowe na widok moich trzech bransolet Poszuki-
wacza. Na Ziemi nie spotyka sie takich zbyt wielu, nawet w Nowym Jorku. Kaz a mi wiec
opowiadac o Mgławicy Oriona czy Małym Obłoku Magellana. (Oczywiscie nie byłem ani tu
ani tam. A jedynego ciekawego miejsca, do którego dotarłem, nie mam ochoty wspominac).
— A wiec — mówi Sigfrid odczekawszy odpowiedni a liczbe mikrosekund na odpowiedz
na poprzednie pytanie — jezeli rzeczywiscie jestes szczesliwy, to po co tutaj przychodzisz?
Nie znosze, kiedy zadaje mi te pytania, które sam sobie stawiam. Nie odpowiadam. Usiłu-
je usadowic sie wygodnie na materacu z plastikowej pianki, bo czuje, ze zanosi sie na dług a,
nudn a nasiadówke. Gdybym wiedział, dlaczego potrzebna jest mi pomoc, nie potrzebował-
bym jej.
— Nie jestes dzisiaj zbyt rozmowny — mówi Sigfrid przez głosniczek umieszczony
u szczytu materaca. Czasami uzywa bardzo realistycznego manekina, który siedzi w fote-
lu, stuka ołówkiem i chwilami usmiecha sie do mnie podstepnie. Denerwowałem sie jednak
przy nim i poprosiłem, by z niego nie korzystał.
481 IRRAY (0)=IRRAY (P) 13,320
,C, wydaje mi sie, ze cos cie gryzie. 13,325
482 XTERNALS :66AA3 IF ;5B GOTO ** 7Z3 13,330
XTERNALS @ 01R IF @ 7 GOTO ** 7Z4 13,335
,S, gówno prawda, powtarzasz to bez przerwy 13,340
XTERNALS /c99997AA! IF /c8 GOTO **7Z4 IF? 13,345
GOTO ** 7Z10 13,350
,S, niczym sie nie martwie 13,355
483 IRRAY.GÓWNO..BEZ PRZERWY..MARTWIE/NIE. 13,360
484 ,C, moze mi o~tym opowiesz? 13,365
485 IRRAY (P)=IRRAY (Q) INITIATE COMFORT MODE 13,370
,C, przeciez to nic złego mówic o~własnych uczu 13,375
ciach 13,380
487 IRRAY (Q)=IRRAY (R) GOTO ** 1 GOTO ** 2 13,385
GOTO ** 3 13,390
489 ,S, jestes jak wrzód na dupie, sigfrid! 13,395
XTERNALS /c1! IF ! GOTO ** 7Z10 IF ** 7Z10! 13,400
GOTO ** 1 GOTO ** 2 GOTO ** 5 IRRAY
13,405
.WRZÓD.
13,410
— A moze opowiedziałbys mi, o czym myslisz?
— O niczym konkretnym.
— Pozwól bł adzic swoim myslom. Wymie n pierwsz a rzecz, jaka ci przyjdzie do głowy.
— Przypominam sobie. . . — mówie i przerywam.
— Co, Rob?
— Gateway?
— To brzmi bardziej jak pytanie niz odpowiedz.
— Moze to jest pytanie. Nic na to nie poradze. Rzeczywiscie, przypominam sobie Gate-
way.
Jest wiele powodów, dla których powinienem j a pamietac. Stamt ad mam pieni adze, bran-
solety, wszystko. . . Wracam myslami do dnia, kiedy odlatywałem z Gateway. To było, niech
4
Zgłoś jeśli naruszono regulamin