Tom Clancy Splinter Cell Operacja Barakuda.docx

(266 KB) Pobierz

 

 

 

 

 

 

Tom Clancy

Splinter Cell : Operacja „Barakuda”

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

ROZDZIAŁ 1

 

Mechaniczny alarm OPSAT-u, operacyjnego komunikatora satelitarnego na moim nadgarstku, budzi mnie punktualnie o jedenastej. Potrafię zasypiać natychmiast, wszędzie i o każdej porze, więc wbudowany w OPSAT szpikulec, który naciska na moją tętnicę, jest bardzo wygodny. Działa cicho i nie wyrywa mnie gwałtownie ze snu jak budzik.

Słyszę wycie wiatru na zewnątrz małego namiotu. Prognoza pogody ostrzegała przed zamiecią koło północy. Zawierucha właśnie się zaczyna. Super. Przy temperaturze poniżej zera dawno bym zamarzł, gdyby nie kombinezon. Jest obcisły, jak dla komiksowego superbohatera. Opracowano go w Wydziale Trzecim i był to prawdziwy technologiczny przełom. Nie tylko chroni przed upałem i mrozem, lecz również, dzięki kevlarowym włóknom wplecionym w tkaninę, jest kuloodporny. Przy strzale z dużej odległości spisuje się całkiem dobrze. Wolałbym nie testować go z małego dystansu. Dziękuję bardzo.

Wypełzam z namiotu, wstaję i przez chwilę obserwuję uważnie ciemny las wokół mnie. Nic nie słyszę oprócz wycia wiatru. Lambert ostrzegał mnie, że tak daleko w lesie mogę spotkać wilki, ale najwyraźniej mam fart. Gdybym był wilkiem, to przy takiej pogodzie nie wyłaziłbym z legowiska. Przy dwudziestu trzech stopniach mrozu żaden posiłek na pewno nie włóczy się po okolicy. Z wyjątkiem dwunożnego ssaka uzbrojonego po zęby.

Szybko zwijam namiot. Kiedy jest rozstawiony, wygląda jak zaśnieżona skała - to zasługa niezwykłego kamuflażu. Trzeba by go obejrzeć z bliska, żeby się zorientować, co to naprawdę jest. To następna dobrze zaprojektowana część ekwipunku. Zasługa NSA, Agencji Bezpieczeństwa Narodowego. Jak na ironię, tylko garstka ludzi z NSA wie o istnieniu supertajnej sekcji specjalnej nazywanej Wydziałem Trzecim. Należę do tak elitarnej grupy pracowników rządu Stanów Zjednoczonych, że można by policzyć na palcach obu rąk ludzi, którzy wiedzą, kto to jest Splinter Celi - „penetrator". I, prawdę mówiąc, nie umiałbym wymienić ich wszystkich, oprócz mojego szefa, pułkownika Irvinga Lamberta, i bardzo nielicznego zespołu, który pracuje w niepozornym, nieoznakowanym budynku obok kwatery głównej NSA w Waszyngtonie. Nie mam pojęcia, kto z senatorów lub administracji słyszał o Wydziale Trzecim. Na pewno wie o nas prezydent, ale nawet on nie przyznałby się do mnie, gdybym został złapany. Wyparliby się mnie - umyliby ręce i udawali, że nigdy nie istniałem.

Pakuję namiot i opuszczam gogle. Tryb noktowizyjny działa całkiem dobrze mimo ukraińskiej zamieci. Czuję się trochę jak w scenie z Doktora Żywago, ale przynajmniej nie wpadnę na żadne drzewo.

Obuchiw leży osiem kilometrów na południe. Jestem gdzieś między tym miasteczkiem i Kijowem, gdzie rozpocząłem moją misję. Teraz używa się ukraińskiej nazwy Kyjiw, zamiast rosyjskiej Kijew. To samo z Obuchiwem, który dawniej był Obuchowem. Ludzie zmienili nazwy miejscowości z rosyjskich na ukraińskie, kiedy kraj stał się niepodległy w 1991 roku. Jestem prawie pewien, że Rosjanie nadal wymawiają je po staremu.

W dzisiejszych czasach podróż przez wolną Ukrainę nie stanowi problemu. Nie miałem kłopotów z odbiorem mojego ekwipunku z ambasady amerykańskiej w Kijowie i dostałem SUV-a, żeby dojechać do Obuchiwa. Roześmiałem się na widok samochodu - forda explorera XL, rocznik 1996, z przebiegiem stu dziewięćdziesięciu dwóch tysięcy kilometrów. Ale chodzi dobrze. Z miasteczka powędrowałem w las i rozbiłem obóz na tym zimnie. Wywiad Wydziału Trzeciego potwierdził, że trzeci hangar Sklepu dla ich niewykrywalnego samolotu - zniszczonego kilka miesięcy temu w Turcji - znajduje się na jednej z polan za tym lasem i nadal jest używany. Na zdjęciach satelitarnych widać pojazdy i ludzi, którzy wchodzą do budynku. Zlikwidowałem już jeden z trzech hangarów - w Azerbej¬dżanie, niedaleko Baku. Wojskowe siły specjalne wysadziły w powietrze drugi, w Wołowie, maleńkiej wiosce na południe od Moskwy. Teraz muszę sprawdzić, co się dzieje tutaj, w trzecim. Zobaczyć, co kombinują. Sklep - znana rosyjska organizacja przestępcza handlująca bronią - poszedł w rozsypkę po zeszłorocznej sprawie na Cyprze. Prawie ich zniszczyliśmy, ale szefowie wciąż są wolni. Nasze dane wywiadowcze wskazują, że Sklep się pozbierał i przeniósł swoją kwaterę główną z Rosji na Daleki Wschód

zapewne na Filipiny lub do Hongkongu. Przekonamy się. Od kilku miesięcy jednym z najwyższych priorytetów Wydziału Trzeciego jest znalezienie tak zwanych dyrektorów Sklepu i postawienie ich przed sądem. Albo zabicie - zależnie od tego, która okazja nadarzy się wcześniej.

Główną postacią jest Gruzin, Andriej Zdrok. Zajmuje pierwszą pozycję na liście „spraw do załatwienia". Pozostali dyrektorzy to generał rosyjskiej armii, Prokofiew - wątpię, żeby był spokrewniony z kompozytorem - oraz dawny prokurator z byłej NRD, Oskar Herzog, i kolejny Rosjanin, były oficer KGB, Anton Antipow. Jeśli uda mi się dowiedzieć, gdzie są ci faceci, zakończę misję i wrócę do domu.

- Widzę, że już wyruszyłeś, Sam. - To pułkownik Lambert. Słyszę go przez implanty w moich uszach. Zapewniają mi kontakt z zespołem w Waszyngtonie. Odpowiadam mu po naciśnięciu implantu w krtani.

- Zbliżam się do kompleksu. Co macie na przekazie z satelity? -Żadnej aktywności. Możesz spokojnie wchodzić.

Staram się iść cicho, ale moje buty skrzypią na śniegu i lodzie. Nie ma na to rady. Wątpię, żeby tak głęboko w lesie byli jacyś strażnicy. Będę musiał bardziej uważać, kiedy dotrę do hangaru, drzewa zaczynają się przerzedzać i widzę go tuż przed sobą.

Kucam i się rozglądam. Budynek, służący kiedyś za hangar dla samolotu, stoi na krańcu pasa startowego. Ktokolwiek pilotował niewykrywalną maszynę, musiał być naprawdę dobry - kraniec lotniska znajduje się niemal przy linii gęstych drzew. Z hangarem sąsiaduje mniejszy budynek - zapewne biura i kwatery ludzi, którzy tu pracują. Kompleks jest otoczony ogrodzeniem pod napięciem. Przez las biegnie droga gruntowa, teraz kompletnie zaśnieżona, która prowadzi do bramy. Można się nią dostać do szosy wiodącej do Obuchiwa. Tablice WSTĘP WZBRONIONY trzymają ciekawskich na dystans.

Przed kompleksem stoją trzy skutery śnieżne Tajga. Przed drzwiami widzę samotnego wartownika. Pali papierosa. Cholera. Jeśli unieszkodliwię elektryczne ogrodzenie, ktoś w środku zorientuje się, co jest grane.

Coś nadjeżdża drogą. Widzę przez drzewa blask reflektorów i słyszę silniki.

- Masz towarzystwo, Sam - mówi Lambert. - To wygląda na motocykl albo skuter śnieżny i samochód osobowy. Wyglądają, jakby pojawiły się znikąd.

- Wiem, widzę je.

Przedzieram się szybko przez krzaki do krawędzi bramy i kładę płasko na śniegu. Zazwyczaj mam na sobie czarny kombinezon, ale ten model przygotowano na zamówienie, biorąc pod uwagę rosyjską i ukraińską zimę. Jest cały biały i wtapia się w otoczenie. Za chwilę go rozepnę, ściągnę i zostanę w ciemniejszym ubraniu, żeby móc się ukryć w mroku.

Buczenie elektrycznego ogrodzenia nagle ustaje. Gdzieś wewnątrz wyłączyli prąd i brama zaczyna się otwierać.

Mija mnie skuter śnieżny, tajga. Wjeżdża do środka. Kilka sekund później to samo robi czarny mercedes. Upewniam się, że to już wszystkie pojazdy, i przetaczam za bramę, gdy zaczyna się zamykać. Leżę bez ruchu i zerkam dookoła, żeby sprawdzić, czy nikt mnie nie zauważył. Jak dotąd idzie mi dobrze. Teraz trzeba się zabawić w kameleona i zdjąć biały kombinezon zewnętrzny.

Wpycham go do plecaka, wstaję i podkradam się bliżej, pozostając w mroku. Chowam się za studnią zabitą deskami i obserwuję przybyszów. Zatrzymują pojazdy przed małym budynkiem. Wartownik, którego widziałem wcześniej, podchodzi do hangaru i odryglowuje drzwi. Otwiera je i facet, który jechał na skuterze, wprowadza skuter do środka. Po chwili wychodzi. Wartownik zamyka hangar, ale nie rygluje drzwi. Kierowca mercedesa nie wyłącza silnika. Z samochodu wysiadają czterej mężczyźni. Jeden z nich to oficer armii rosyjskiej. Zmieniam soczewki w moich goglach, ogniskuję na pasażerach auta i rozpoznaję generała Stefana Prokofiewa. Drugi facet wygląda na Oskara Herzoga, ale jeśli to on, to zapuścił śmieszną brodę. Trzeciego gościa nie znam. Jest niższy od pozostałych i ma długie, falujące czarne włosy. Przypomina trochę Rasputina. Czwarty mężczyzna to kolejny wojskowy, prawdopodobnie ochrona generała. Robię szybko kilka zdjęć OPSAT-em i wysyłam je przez satelitę do Waszyngtonu, zakodowanym przekazem.

Drzwi największego budynku się otwierają. Widzę dwóch mężczyzn, stoją tuż za progiem. Machają do gości, a ci wchodzą do środka. Uściski dłoni i drzwi się zatrzaskują.

Kierowca samochodu wysiada i wita się z facetem ze skutera śnieżnego. Rozmawiają po rosyjsku, pewnie o pogodzie. Wartownik częstuje jednego z nich papierosem i idą za budynek. Biegnę do hangaru - to jakieś dwadzieścia metrów - i zaglądam przez drzwi. Tam, gdzie kiedyś stał samolot, jest teraz pełno skrzyń, skuterów śnieżnych i parę samochodów osobowych. Nic ciekawego. Sięgam do plecaka i wyjmuję jedno ze zmyślnych urządzeń naprowadzających, które skonstruowano dla mnie w Wydziale Trzecim; Wygląda jak zmniejszony krążek hokejowy. Jest namagnesowane, a włącza się je przez obrót górnej części. Podbiegam do mercedesa, kucam za nim i przyczepiam nadajnik do podwozia. Słychać cichy stuk, gdy magnes przywiera do metalu. Wciskam przycisk OPSAT-u, żeby się upewnić, że odbiera sygnał.

Dobra, teraz do budynku. Poruszam klamką, ale drzwi są zamknięte. Pukam i głośno gwiżdżę. Mój rosyjski nie jest doskonały, ale wystarczy, aby zamienić z kimś kilka słów.

Słyszę kroki i szczęk zamka. Wartownik otwiera drzwi. Chwytam go, wyciągam na zewnątrz i walę bykiem. Nie zapomni tego uderzenia. Ostra krawędź moich gogli przecina mu nos, ale facet przeżyje. Wlokę nieprzytomnego typa za róg hangaru i ukrywam za generatorem przy ścianie. Potem wracam do frontowych drzwi, wyłączam noktowizję i wchodzę do środka.

Korytarz jest pusty, ale słyszę gniewne głosy z pomieszczenia w głębi. Obok jest łazienka. Wchodzę tam i zamykam drzwi. Otwieram kieszeń na nodze i wyjmuję mikrofon z przyssawką. Liżę ją i przyciskam do ściany, potem ustawiam OPSAT na odbiór sygnału. W słuchawkach słyszę ich rozmowę. Trudno mi się połapać w rosyjskim, ale część rozumiem. Zaczynam nagrywać, kiedy przez implanty odzywa się Carly St. John, pełniąca czasowo obowiązki dyrektora technicznego Wydziału Trzeciego.

- Spróbuję tłumaczyć ci to na bieżąco, Sam - mówi - a potem zajmiemy się całością.

Gada głównie generał lub Herzog. Opieprza dwóch facetów z budynku.

- Chodzi o to, że coś im nie wypaliło raz i drugi - wyjaśnia Carly. — I o naruszenie zasad bezpieczeństwa. Zwijają interes.

Jeden z mężczyzn protestuje. Ma przestraszony głos. Najwyraźniej może stracić nie tylko pracę.

Zaskoczony słyszę dwa strzały. Potem rozlega się odgłos dwóch ciał, upadających na podłogę. Słyszę, jak generał lub Herzog coś mamrocze, później czterej przybysze wychodzą z pomieszczenia. Maszerują korytarzem, mijają łazienkę i opuszczają budynek. Zapada grobowa cisza.

Otwieram drzwi łazienki i sprawdzam korytarz. Pusto. Sprawdzam szybko miejsce zbrodni. Jasna sprawa - dwaj ludzie, którzy witali generała i jego świtę, leżą w kałużach krwi. Robię kilka zdjęć i ruszam do drzwi frontowych. Uchylam je lekko i wyglądam na zewnątrz. Generał wydaje przez radio rozkazy; czterej mężczyźni wsiadają do mercedesa. Wraca kierowca ze swoim kumplem ze skutera śnieżnego.

- Znowu masz towarzystwo, Sam - mówi Lambert. - Trzy pojazdy. Lepiej się stamtąd wynoś.

Ma rację - widzę światła. Przekraczają bramę po drugiej stronie kompleksu. To pojazdy wojskowe. Dwie ciężarówki i czołg! Serce bije mi szybciej.

Ciężarówki zatrzymują się przed budynkiem, mercedes odjeżdża. Z pojazdów wyskakuje co najmniej ośmiu uzbrojonych żołnierzy - rosyjskich, nie ukraińskich. Biegną do drzwi frontowych, dokładnie tam, gdzie stoję.

Jasna cholera. Odwracam się i uciekam na tyły budynku. Przebiegam obok miejsca zbrodni i wpadam do sali z kilkoma łóżkami - najwyraźniej kwatery ludzi, którzy już tu nie pracują. Wysoko na ścianie jest krata zasłaniająca przewód wentylacyjny. Słyszę, jak żołnierze wkraczają do budynku i idą korytarzem. Staję na jednym z łóżek, odciągam kratę i wspinam się do środka. Za późno. Jeden z żołnierzy wchodzi do sypialni i widzi moje nogi, znikające w otworze. Woła innych. Ogłuszające serie rozwalają część ściany za mną.

Pełznę tunelem najszybciej, jak mogę. Na szczęście docieram do krzyżówki w momencie, kiedy żołnierz z tyłu celuje do mnie z pistoletu. Przewód wentylacyjny skręca tu w górę, skaczę więc nad pociskami i zaczynam wspinaczkę na dach. Żołnierz mnie nie ściga. Na pewno uważa, że mnie złapią kiedy wyłonię się na szczycie.

Krata na dachu nie ustępuje łatwo. Muszę wyciągnąć mój five-seven i przestrzelić rogi tego cholerstwa. Chowam pistolet do kabury i walę w kratę pięścią w rękawicy. W końcu puszcza. Podciągam się i wyłażę na zaśnieżony dach. Natychmiast rozpoczyna się kanonada. Pociski mijają moją głowę o centymetry. Żołnierze strzelają pod niekorzystnym kątem, dopóki więc trzymam się nisko, mam przewagę. Sięgam do kolejnej kieszeni spodni i wyjmuję flarę alarmową. To niewiele, ale mam nadzieję, że będzie dość jasna, żeby na chwilę oślepić żołnierzy. Celuję w niebo i odpalam. Flara wybucha nad kompleksem i gwałtownie rozświetla ciemność. Strzały chwilowo milkną. Podnoszę się i przedostaję po dachu na drugą stronę, blisko hangaru. Na szczęście to niezbyt wysoko - opadam w dół i ląduję w śniegu. Przetaczam się i wychodzę z tego cało. Ale tuż przede mną stoi kierowca skutera śnieżnego. Wyciąga makarowa. Wymierzam mu potężne kopnięcie w pierś. To krav maga, izraelska sztuka walki wręcz; odrzuca go do tyłu. Facet upuszcza pistolet. Podchodzę i kopię go w pachwinę. To go całkowicie wyłącza z akcji. Przyklękam obok, przeszukuję mu kieszenie i znajduję kluczyki do skutera śnieżnego.

- Dzięki - mówię po rosyjsku. - Zwrócę go. Kiedyś.

Wstaję i biegnę do hangaru. Po drodze oglądam się za siebie, żeby zobaczyć, co się dzieje. Część żołnierzy wynosi z budynku akta, dokumenty, mapy i komputery. Czyszczą kompleks. Sklep najwyraźniej zwija żagle. Rosyjski czołg, jeden ze starszych T-72, zajmuje pozycję do ostrzału. Zamierzają zburzyć hangar i zatrzeć wszystkie ślady jego istnienia. Reszta żołnierzy, oczywiście, mnie szuka.

Skuter śnieżny stoi tam, gdzie zostawił go wcześniej kierowca. Wsiadam, przekręcam kluczyk. To lekki model sportowy. Właśnie tego potrzebuję, żeby szybko uciec. Ma dwie płozy sterujące i jedną gąsienicę napędową. Startuję z hangaru. Żołnierze naturalnie widzą mnie i krzyczą zaskoczeni. Pochylam się, mijam w pędzie czołg, przewracam jakiegoś żołnierza i kieruję się do bramy.

Seria z karabinu maszynowego dziurawi śnieg wokół mnie. Pocisk trafia w tylny błotnik nad gąsienicą i przez moment boję się, że uszkodził skuter. Silnik krztusi się i szarpie, ale udaje mi się odzyskać kontrolę nad pojazdem. Przyspieszam do setki i mijam bramę.

Za sobą słyszę huk studwudziestopięciomilimetrowego gładkolufowego działa czołgu, które robi dziurę we frontowej ścianie budynku. Wystrzał wstrząsa lasem wokół mnie i czuję ciepło pożaru sto metrów za mną. Następuje kilka słabszych eksplozji - najprawdopodobniej to materiały wybuchowe rozmieszczone przez żołnierzy.

Oczywiście kilku z nich ściga mnie już na skuterach śnieżnych. Z powrotem przełączam gogle na noktowizję i gaszę reflektory mojego skutera. Zjeżdżam z drogi w gęsty las i zygzakiem omijam drzewa. Trzeba być stukniętym, żeby przy tej szybkości manewrować między nimi. Zawsze wiedziałem, że jestem wariatem. Między szaleństwem a szukaniem okazji, by szybciej umrzeć, jest bardzo cienka granica.

Widzę przednie światła ścigających mnie skuterów. Też zjeżdżają w las. Cholera. Zorientowali się, gdzie skręciłem. No dobra. Zobaczymy, czy mnie dogonią. Zwiększam szybkość do stu dwudziestu. Drzewa uciekają w tył w oszałamiającym tempie. Muszę zapomnieć o facetach za mną i skoncentrować się na prowadzeniu tajgi. Wolałbym nie opasać nogami jakiegoś pnia.

Strzały. Czuję ciepło pocisków przeszywających powietrze obok mojej głowy. Schylam się, co utrudnia mi kierowanie pojazdem. Trach! Moja tajga zawadza o drzewo i się przewraca. Przez sekundę czy dwie szybuję w powietrzu, potem ląduję twardo na ziemi. Dziękuję mojej szczęśliwej gwieździe, że nie na drzewie albo kamieniu.

Pościg się zbliża. Wstaję i kuśtykam do przewróconego skutera. Stawiam go, wsiadam i uruchamiam silnik. Prawa płoza jest zgięta, ale chyba można jechać dalej. Przyspieszam i sprawdzam mechanizm kierowniczy. Nie jest źle. Jeśli będę trochę kontrował w lewo, utrzymam prosty tor jazdy.

Znów strzały. Super.

Zwiększam szybkość i znikam w ciemności. Słyszę za sobą efektowny trzask. Jeden ze ścigających „przytulił się" do drzewa w najbardziej nieprzyjemny sposób. Dla mnie to dobrze, ale drzewo staje w płomieniach. Jeśli pożar się rozprzestrzeni, oświetli cały las i będę widoczny. Muszę zgubić tych facetów. I to szybko.

Naciskam implant w krtani.

- Jest tam ktoś? - pytam.

- Odbieramy cię, Sam - odpowiada w moim uchu Lambert.

- Namierzacie mnie?

- Przez satelitę. Założę się, że potrzebujesz wskazówek.

- Owszem.

- Nie możesz wrócić na główną drogę do Obuchiwa. Roi się tam od wojska. Najlepiej kieruj się do Dniepru.

- Do rzeki?!

- Daj spokój, na pewno nie jest aż taka zimna. Kombinezon cię ochroni.

- Mam ją przepłynąć?

- Zostaw skuter śnieżny. Albo lepiej rozwal. Twoi prześladowcy pomyślą, że nie żyjesz.

Kręcę głową.

- Zaczynam się czuć jak niedofinansowany kaskader. Dobra, jak daleko jestem od rzeki?

Słyszę, jak Lambert rozmawia z kimś obok mikrofonu, zapewne z Carly albo z Mikiem Chanem. Po chwili wraca na linię.

- Niecałe półtora kilometra. Skręć w lewo pod kątem trzydziestu stopni, to wyjedziesz prosto na nią.

- Dzięki. Bez odbioru. - Wykonuję manewr, omijam kolejne drzewo i staram się przyspieszyć, ale moja tajga nie chce teraz jechać szybciej niż osiemdziesiątką.

Nagle z krzaków przede mną wypada skuter śnieżny. Jego reflektor niemal mnie oślepia. Muszę odwrócić wzrok, skręcić w prawo i przeskoczyć nad zwalonym pniem. Tajga ląduje niezgrabnie i obraca się dookoła. Rosyjski żołnierz wyhamowuje i strzela do mnie z pistoletu. Pocisk przelatuje z gwizdem nad moim lewym ramieniem. Kulę się i, ślizgając się, robię półobrót na skuterze, żeby wyrzucić za siebie strumień śniegu. To mi daje czas na wydobycie five-sevena. Celuję w kierunku przeciwnika i strzelam.

Dwa pociski chybiają, ale trzeci trafia żołnierza w pierś i zwala z pojazdu. Chowam broń do kabury, zawracam tajgą z powrotem w stronę rzeki i odkręcam gaz.

Słyszę przed sobą głośny szum wody. Wybieram ładne grube drzewo piętnaście metrów ode mnie i maksymalnie zwiększam szybkość. Jednocześnie kucam na siedzeniu, gotów do skoku w ostatniej chwili. Bliżej... bliżej... teraz! Ląduję w śniegu, przetaczam się i czekam.

Tajga uderza w drzewo i zamienia się w kulę ognia.

Podnoszę się i idę w kierunku głośnego szumu. Po trzech minutach jestem na brzegu Dniepru, szerokiej i krętej rzeki, która płynie z zachodniej Rosji przez Białoruś i Ukrainę do Morza Czarnego. W miejscu, gdzie stoję, niełatwo zejść na dół. Oceniam, że to co najmniej piętnastometrowa przepaść.

Przyjmuję postawę, koncentruję się, biorę głęboki oddech i skaczę. Przebijam zimną wodę jak nóż, odprężam się i pozwalam ciału wypłynąć na powierzchnię. Lambert miał rację. Kombinezon chroni mnie przed zamarznięciem, ale lodowata woda szczypie w policzki. Odwracam się na plecy - żeby było mi cieplej w twarz - i dryfuję do jakiegoś bezpiecznego miejsca. Silny prąd niesie moje ciało w dół rzeki.

Taką mam pracę. Nazywam się Sam Fisher i jestem penetratorem.

 

ROZDZIAŁ 2

Andriej Zdrok nie był rannym ptaszkiem. Gdyby mógł, sypiałby do Im. południa i kończył dzień po północy. Niestety nigdy nie mógł sobie pozwolić na ten luksus. Pochodził z bankierskiej rodziny, która prowadziła interesy w dawnym Związku Radzieckim, i zawsze musiał wcześnie kłaść się spać i wcześnie wstawać. Nie cierpiał tego. Mimo ogromnych dochodów z banków, finalizujących większość operacji finansowych rządu ZSRR, Zdrok nie czuł się szczęśliwy. Kiedy po upadku Związku Radzieckiego założył przedsiębiorstwo handlujące nielegalnie bronią, znane jako Sklep, myślał, że będzie inaczej. I przez jakiś czas wydawało się, że tak jest. Wszystko zmieniło się rok temu. Interesy z terrorystami znanymi jako Cienie okazały się katastrofą. Amerykańskie służby specjalne - NSA i CIA - rozgromiły to ugrupowanie. Efekt domina dosięgnął Sklepu. Organizacja poniosła takie straty, że Zdrok musiał się wynieść z Europy. Życie w Szwajcarii było przyjemne, ale nigdy zbytnio go nie obchodziło, gdzie mieszkał. Przed ucieczką były to Rosja i Azerbejdżan - nie przepadał za nimi.

Hongkongu też nie bardzo lubił.

Firmę prowadził na Dalekim Wschodzie, bo miał tam przyjaciół. Jedna z triad od lat robiła interesy ze Sklepem i pomogła Zdrokowi zorganizować bazę operacyjną. Działali w Makau, Indonezji i na Filipinach, dopóki NSA znów nie zaczęła deptać im po piętach. Ale na Dalekim Wschodzie wciąż byli ludzie Sklepu, chętni i gotowi do dalszej pracy. Terytorium można było odzyskać. Hongkong wydawał się najlepszym miejscem na nową bazę, mimo że dawną kolonią brytyjską rządzili już chińscy komuniści. Przyjaciele Zdroka zapewniali, że po przejęciu Hongkongu przez ChRL, w 1997 roku, interesy nadal robi się Jak zwykle", czyli w kapitalistycznym stylu. Ta filozofia ekonomiczna miała obowiązywać przez pięćdziesiąt lat, dopóki Hongkong będzie „specjalnym regionem administracyjnym", podobnie jak Makau - również niedawno zwrócone Chinom po latach portugalskich rządów.

Zdrok szedł na wschód Hollywood Road w dzielnicy Sheung Wan, jednej z najpopularniejszych części wyspy Hongkong. Zapach na ulicach, pełnych antykwariatów, sklepów z osobliwościami, buddyjskich i taoistycznych świątyń i - o dziwo - zakładów produkujących trumny, nigdy się Zdrokowi nie podobał. Jak w całym Hongkongu. Nie na darmo nazwano to miejsce „Wonnym portem". Za to na Peak, gdzie Zdrok wynajmował skromny, lecz wygodny bungalow, powietrze było świeże. Jego mieszkanie daleko odbiegało od tego, do czego przywykł - zwłaszcza ostatnio w Szwajcarii - ale nie narzekał. Nie lubił tylko chodzić do pracy w Sheung Wan.

Skręcił na północ, potem znów na wschód w Upper Lascar Row, nazywaną przez miejscowych Kocią ulicą. Nie miał pojęcia, dlaczego. Nigdy nie widział tutaj żadnego kota. Tylko antykwariaty. Jeden z nich był przykrywką dla Sklepu.

Zdrok odryglował drzwi pod szyldem ANTYKWARIAT HONGKOŃSKO-ROSYJSKI. Interes istniał od dawna, ale ostatnio zmienił nazwę. Czcigodny Jon Ming, przywódca triady Szczęśliwe Smoki, załatwił Zdrokowi wizę i pozwolenie na działalność handlową. Pokonał też inne urzędowe przeszkody. Dotąd wszystko szło gładko. Gdyby jeszcze mógł się przyzwyczaić do zapachu...

Przeszedł przez sklep pełen wszelkiego rodzaju rupieci. Dziwił się, że ludzie chcąje kupować, ale byli chętni i firma przynosiła nawet niewielki zysk. Skręcił w drzwi za ladą. Personel jeszcze nie przyszedł - było za wcześnie. Zdrok zatrzymał się przed lustrem i popatrzył na swoje odbicie.

W wieku pięćdziesięciu ośmiu lat Andriej Zdrok wciąż był przystojny. Lubił o siebie dbać i ubierać się tak, jakby był najbogatszym człowiekiem na świecie. Kiedyś należał do dziesiątki najbogatszych ludzi w Rosji. Nie miał pojęcia, czy nadal tak jest. Pewnie nie.

Zaplecze sklepu wypełniały kartony, zapasy i regał z książkami. Specjalny mechanizm obracał go, gdy ktoś wziął z półki Dzieła zebrane Williama Szekspira, odłożył je na miejsce, a potem wyciągnął tom pod tytułem Nieprawdziwy poeta: życie Christophera Mar/owe 'a. Za regałem było wejście do tajnego biura Sklepu, gdzie Andriej Zdrok spędzał większość dnia.

Obrócił za sobą regał, zszedł po spiralnych schodach do gabinetu w suterenie, zamknął drzwi i włączył komputer. Czekał, aż się uruchomi, i zatęsknił za szwajcarską kawą. Uzależnił się od niej, gdy mieszkał w Zurychu. W Hongkongu, oczywiście, nie mieli takiej. Chińczycy, a przed nimi Brytyjczycy, nie umieli robić dobrej kawy. Herbata to co innego, ale gardził tym napojem.

Komputer był gotowy do pracy, Zdrok otworzył pocztę i znalazł zaszyfrowaną wiadomość od Jona Minga. Chwilę trwało, zanim rozkodował e-mail. To było zamówienie. I to duże, na osiemset tysięcy dolarów amerykańskich. Niestety Zdrok nie dostanie ani centa od Szczęśliwych Smoków. Taką umowę zawarł z Mingiem ponad dwa lata temu. Triada dostarcza Sklepowi cennych informacji o Wydziale Trzecim, tajnej sekcji specjalnej NSA, i materiały do operacji „Barrakuda". W zamian Sklep zaopatruje Szczęśliwe Smoki w każdą broń, o jaką poproszą. Zdrok uważał, że umowa jest korzystniejsza dla niego. Same informacje o operacji „Barrakuda" były warte miliony.

Zdrok czekał na to zamówienie. Oznaczało, że Sklep i triada są kwita. Ostatnia partia materiałów do operacji „Barrakuda" została dostarczona. Oczywiście mądrze byłoby utrzymywać dobre stosunki z triadą. W końcu Jon Ming pomógł Zdrokowi w „przeprowadzce". Zdrok był mu dużo winien. Tylko nie chciał płacić.

Podniósł słuchawkę telefonu i wybrał numer, który znał na pamięć.

- Da? - zgłosił się mężczyzna na drugim końcu linii.

- To ja - powiedział Zdrok.

- Cześć, Andriej.

- Witaj, Anton. Jak sprawy na Nowych Terytoriach?

- Pewnie tak samo jak na wyspie - stwierdził Anton Antipow, jeden z dyrektorów Sklepu i prawa ręka Zdroka. - Ciepło. Duszno. Mówią, że może padać. - Antipow odpowiadał za magazyn Sklepu niedaleko rezydencyjnego i przemysłowego Nowego Miasta w Tai Po.

- Brakuje nam rosyjskiej zimy, co?

- Owszem. - Antipow także nie przepadał za Dalekim Wschodem. Ani za chińskim jedzeniem, co w takim miejscu jak Hongkong było dużą wadą.

- Dostałem ostatnie zamówienie od Szczęśliwych Smoków - poinformował go Zdrok. Przeczytał listę. - Transport musi być wysłany jak najszybciej.

- Jasne - odparł Antipow.

- Wyczuwam sarkazm, Anton.

- Wydaje ci się.

- Daj spokój, mów.

- Wiesz, że nigdy nie byłem za tym, żeby rządziła nami ta triada. To poniżające.

- Przerabialiśmy to już tuzin razy, Anton. - Zdrok westchnął. - Co mogliśmy zrobić? Gdybyśmy zostali w Europie Wschodniej lub Rosji, znaleźliby nas i aresztowali. Tutaj, w ukryciu, możemy dalej prowadzić interesy.

- Jak długo, Andriej? Amerykanie w końcu nas wytropią.

- Za bardzo się przejmujesz.

- A ty jesteś wiecznie niezadowolony.

- Taką mamy naturę. Skoncentrujmy się na sprawach, które jesteśmy w stanie kontrolować. Nasz klient w Chinach wypłaci nam pięć milionów dolarów amerykańskich, jak tylko dostarczymy mu ostatnią część materiału do operacji „Barrakuda".

- Masz to?

- My to mamy. Jutro trafi do generała.

- Bardzo dobrze. Będziemy mogli zamknąć ten kanał.

- Owszem - przyznał Zdrok. - Już prosiłem Minga, załatwi to.

- A co będzie, jak Ming się dowie, dokąd idzie ten cały towar dotyczący „Barrakudy"?

Zdrok poczuł dreszcz.

- Byłoby fatalnie. Na szczęście mamy pewność, że Smoki nie poznają naszych planów.

- Wiem, mówiłeś to już sto razy.

- Więc to jest sto pierwszy.

- Alejeśli generał Tun się pochwali...

- Spokojnie. Wtedy będzie już za późno. Antipow westchnął.

- To wszystko, Andriej? Muszę zrealizować zamówienie. Większość sprzętu trzeba będzie ściągnąć z Rosji. Przekaż Mingowi, że dostanie to za tydzień.

- To nam właściwie pasuje. Oskar może się zająć transportem. Proszę cię, zorganizuj to.

- W porządku.

Zdrok wyczuł, że Antipow chce jeszcze coś powiedzieć.

- Tak, Anton?

- Andriej, co o „Barrakudzie" myśli Dobroczyńca? Wie o generale Tu-nie, tak?

- Oczywiście. Nie wygłupiaj się. Dobroczyńca jest i zawsze będzie po naszej stronie. To on skontaktował nas ze Szczęśliwymi Smokami i polecił nas generałowi. Piętnaście procent to tyle, ile większość pisarzy i aktorów płaci swoim agentom. Chyba należy mu się taka prowizja, nie sądzisz?

- Skoro tak twierdzisz... Zawsze byłeś w tych sprawach lepszy ode mnie.

- Nie łam się, Anton. Na śniadanie wypij butelkę rosyjskiej wódki. Ale najpierw wyślij wiadomość Oskarowi i przygotuj zamówienie Minga.

- Miłego dnia, Andriej.

Zdrok odłożył słuchawkę i wrócił do sprawdzania poczty elektronicznej. Przyszedł c-mail od generała. Generał został w Rosji ze względu na swoje stanowisko w armii. Był najlepiej chronionym dyrektorem Sklepu. Nie do ruszenia.

Zdrok otworzył e-mail i przeczytał:

AZ

Placówka w Obuchowie zamknięta. Kierownictwo emerytowane. Wszystko poszło gładko, ale obecna była zachodnia konkurencja. Szukamy potwierdzenia, że konkurencja wypadła z interesu.

SP

Zdrok przetarł oczy. Dobra i zła wiadomość. Dobra była taka, że ostatnie ślady po niewykrywalnym samolocie Sklepu zostały zatarte. Na razie rosyjskie władze i wojsko nie skojarzyły Prokofiewa z kradzieżą maszyny. Zła wiadomość - agent amerykańskiego wywiadu widział zniszczenie hangaru. Ostatnie zdanie z listu wskazywało, że intruz najprawdopodobniej zginął, ale jeszcze nie odnaleziono ciała.

Niech to szlag, pomyślał Zdrok. Wyglądało na to, że szpieg mógł być jednym z penetratorów Wydziału Trzeciego. Zdrok zdobył listę tajnych agentów w zeszłym roku. Czy był tą samą osobą, która ściągnęła na Sklep wszystkie kłopoty? Czy to był Sam Fisher?

Zdrok walnął pięścią w blat biurka. Przysiągł, że Sklep zemści się na tym człowieku. Znów podniósł słuchawkę telefonu i wybrał inny numer. Łatwo będzie ustalić, czy penetrator jeszcze żyje.

 

ROZDZIAŁ 3

Tropiłem mercedesa generała Prokofiewa do budynku na kijowskiej JM starówce, w pobliżu soboru św. Zofii. To niedaleko głównej arterii, ulicy Wołodymirskiej, i wielu historycznych miejsc w tym zmrożonym starym mieście. Pewnie byłoby trochę przyjemniejsze, gdyby nie zima. Teraz wszystko jest szare, białe i raczej przygnębiające. Słyszałem, że wiosną i latem w Kijowie jest naprawdę ładnie, ale nigdy tego nie widziałem. Byłem tu kilka razy, ale zawsze zimą.

Choć nie znam się dobrze na sztuce i architekturze, interesuję się historią, a w Kijowie można ją napotkać na każdym kroku. Można by powiedzieć, że stąd wywodzą się początki wszystkich wschodnich Słowian. W końcu powstał tu rosyjski kościół prawosławny. Na zewnątrz Górnego Miasta - nazywanego przez miejscowych Starym Miastem - rozciąga się bardzo nowoczesna i kosmopolityczna metropolia. Na Ukrainie nie ma drugiego takiego miasta. To zadziwiające, kiedy człowiek się nad tym zastanowi. Kijów przetrwał najazdy Mongołów, pożary, rządy komunistów i straszliwe zniszczenia w czasie II wojny światowej, a jednak rozwija się na miarę XXI wieku.

Po kąpieli w Dnieprze zdołałem wypełznąć na brzeg w dole rzeki i wrócić pieszo do miejsca, gdzie zostawiłem Forda. Spacer do Obuchiwa zajął mi pięć godzin. Kiedy tam doszedłem, wyglądałem i czułem się jak śniegowy bałwan. Ruszyłem do Kijowa, cały czas śledząc trasę mercedesa Prokofiewa na wyświetlaczu mojego OPSAT-u. Urządzenie naprowadzające działało doskonale. Prokofiew i jego świta zameldowali się w luksusowym hotelu Dnipro, często odwiedzanym przez dyplomatów. Ja wybrałem mniej elegancki hotel Sankt Petersburg trzy przecznice dalej. Wolę tańsze miejsca. Nastawiłem alarm OPSAT-u, żeby się włączył, jeśli mercedes odjedzie spod hotelu Dnipro. Potem położyłem się spać. Bardzo tego potrzebowałem. Brzęczyk OPSAT-u obudził mnie po południu. Spałem chyba pięć godzin. Całkiem dobry wynik, cholera. Wyszedłem z pokoju w cywilnym ubraniu, wsiadłem do explorera i dojechałem według wskazań pulsującego punktu na wyświetlaczu OPSAT-u do miejsca, gdzie teraz jestem.

Budynek mieszkalny jest stary jak wszystko dookoła. Trudno tu zaparkować, ale mam szczęście i po kilku minutach znajduję miejsce po drugiej stronie ulicy. Zatrzymuję się, siadam tak, żeby móc obserwować całą okolicę, i korzystam z okazji, by skontaktować się z Waszyngtonem.

- Halo? Jest ktoś w domu? - pytam, naciskając implant w krtani.

- Cześć, Sam. - To Carly St. John, moja ulubienica w Wydziale Trzecim. Jest bystra i atrakcyjna jak cholera. Często się zastanawiam, jak by to było, gdybyśmy byli razem. Oszukuję się, że może jest mną zainteresowana. Problem w tym, że nie chcę się z nikim wiązać. Przynajmniej tak ciągle powtarzam to mojemu odbiciu w lustrze. Po śmierci Regan postanowiłem zapomnieć o kobietach i żyć w celibacie. Byłem w tym całkiem dobry - do niedawna. Od powrotu znad Morza Śródziemnego w zeszłym roku czuję... sam nie wiem... że mnie świerzbi. Przyglądam się niektórym kobietom na kursie krav magi w Towson, w Marylandzie, gdzie mieszkam. No i jest Katia, instruktorka. Absolutnie boska. Katia Loenstern pochodzi z Izraela. Nieraz mnie podrywała; ale byłem głupi i robiłem uniki. Ostatnio mam ochotę umówić się na jakąś randkę, ale wszystko psuje mi świadomość, w jaki sposób zarabiam na życie. Penetrator w stałym związku ma słaby punkt. I naraża partnerkę na niebezpieczeństwo. To cholerne ryzyko. Zbyt duże.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin