Leopold Staff-wiersze.docx

(96 KB) Pobierz

Leopold Staff, Wybór poezji BN I 181

Wyboru dokonał i wstępem poprzedził Mieczysław Jastrun

Przypisy opracowała Maria Bojarska (+ objaśnienia Janiny Kamionkowej z Poezji Młodej Polski)

 

 

Teksty i analizy najważniejszych wierszy:

1. Sny o potędze (1901):

Kowal

Wiersz opublikowany w «Tece» 1900, nr 10, a następnie zamieszczony na czele debiutanckiego tomiku Sny o potędze, Warszawa 1901, s. 3, przyjęty został jako manifest programowy, wypływający z inspiracji nietzscheanizmu; współczesna krytyka osłabia te związki wskazując na odmienność koncepcji Staffa.

 

Całą bezkształtną masę kruszców drogocennych,

Które zaległy piersi mej głąb nieodgadłą,

Jak wulkan z swych otchłani wyrzucam bezdennych

I ciskam ją na twarde, stalowe kowadło.

 

Grzmotem młota w nią walę w radosnej otusze,

Bo wykonać mi trzeba dzieło wielkie, pilne,

Bo z tych kruszców dla siebie serce wykuć muszę,

Serce hartowne, mężne, serce dumne, silne.

 

Lecz gdy ulegniesz, serce, pod młota żelazem,

Gdy pękniesz, przeciw ciosom stali nieodporne:

W pył cię rozbiją pięści mej gromy potworne!

 

Bo lepiej giń, zmiażdżone cyklopowym[1] razem,

Niżbyś żyć miało własną słabością przeklęte,

Rysą chorej niemocy skażone, pęknięte.

 

              Zabite drzewo

              Modlitwa

              Bogowie zmarli

              Studnia

              Echo

              Z cyklu Wiersze różne.

 

Wśród swawolnej gonitwy w boru gęstwie starej

Usłyszał faun[2] rozkoszne słowo obietnicy

Z gorących ust rusałki nagiej, śniadolicej

I pobiegł swą radością huknąć w mroczne jary.

I tchnął z swej piersi szczęścia szaleństwo ucieszne

W fletnię, a dźwięk wylata szklaną, barwną kulą,

Spada w jar, gdzie do stromych ścian karły się tulą

I patrzą długobrode, zadziwieniem śmieszne.

 

Chwytają bujające dziwo, cud tęczowy

I jeden go drugiemu niby piłkę ciska...

Kula grzmi echem, tłukąc się o skał urwiska,

 

I łoskotem rozbudza uśpione parowy...

A faun wziął się pod boki, porwany zachwytem,

I hucząc śmiechem, w ziemię uderza kopytem...

 

              Puchar mojego serca

              Czekałem myśli życia

              Dziwaczny tum[3]

 

W męczarni twórczej, w bólu natężonej mocy

Trawiony dzikim ogniem, z obłąkanym czołem,

W jeden kolos zlać chciałem nadludzkim mozołem

Kształty, barwy i dźwięki mych bezsennych nocy.

 

I niebywały jakiś kościół zbudowałem,

Przygniatający groźną potęgą ogromu!

Wewnątrz wzniosłem cyklopie[4] posągi, ze złomu

Olbrzymich brył wydarte mego dłuta szałem!

 

Na ścianach pędzlem snów swych wypisałem dzieje.

Tam męka ma w dziwacznych orgiach barw jaśnieje,

A z organów głos płynie moich pieśni ciemnych.

 

Kto tu wejdzie, nie pojmie tych dziwów tajemnych,

A ja, co znaczą, odkryć nikomu nie umiem,

Bo - twórca - mowy własnej duszy nie rozumiem!

 

              Sen nieurodzony

              Rzeźbiarz

              Ja wyśniony

              Poczucie pełni

 

2. Dzień duszy (1903):

              Męka

              W wierszu tym jest szereg aluzji do momentów opisanych w Ewangelii, jak nakarmienie rzeszy ludzi ułomkami pięciu chlebów, uzdrowienie paralityka, Pascha – uroczyste święto żydowskie, związane pierwotnie z wiosennym strzyżeniem owiec i ofiarowaniem jagnięcia Bogu (stąd płaczące jagnię). Chrystus wspomina swych uczniów: głęboko sobie oddanego Jana, Judasza, który sprzedał Go za 30 srebrników, i Piotra, który zaparł się swego mistrza w obawie o własne bezpieczeństwo, a w chwilę potem – usłyszawszy pianie koguta – uświadomił sobie z rozpaczą własne odstępstwo.

 

Pusto... Czemu nie przyszedł, kto strudzon i pragnie?

Ułomków z pięciu chlebów już sprzątnięte kosze...

Tknięty bezwładem odszedł... wziął na bary nosze...

Czy dziś Pascha?... Oddalcie to płaczące jagnię...

Pożywajcie... To moja krew, a to me ciało...

O, nie móc, znużonemu, umrzeć w ciszy!... Prochu

Bezsilny!... O, konanie, wśród wrzasków motłochu!...

Kur zapiał... Jak głos rani... Gdzie Piotr?... Czasu mało...

Przebaczam winy łotrom i wszetecznej dziewce...

Patrz! Zbiry lśniące ostrza wtykają na drzewce...

Więc już?... Jam gotów... Wiedźcie mnie... Pobladłeś, Janie?

Matko... Otrzyj mi czoło... Ściszcie zgrai krzyki...

Uczniu mój... rozsypujesz w ucieczce srebrniki...

Trzeba... A moc wytrwania słabnie... Ojcze... Panie...

 

              Bladej dziewczynie

              W przededniu

              Deszcz jesienny

              Wiersz ten należy do utworów najbardziej typowych dla nastrojowej poezji Młodej Polski; olbrzymią w swoim czasie popularność tego utworu tłumaczy wspomnienie Marii Dąbrowskiej (Księga pamiątkowa L. Staffa, 1949, s. 274): Pamiętam, jak do maniactwa powtarzało się jego przejmujący wiersz: O szyby deszcz dzwoni...”. Wiersz tak dobrze oddający „nastrój poetycki” co był – w literaturze istotą tamtych czasów.

 

 

O szyby deszcz dzwoni, deszcz dzwoni jesienny

I pluszcze jednaki, miarowy, niezmienny,

Dżdżu krople padają i tłuką w me okno...

Jęk szklany... płacz szklany... a szyby w mgle mokną

I światła szarego blask sączy się senny...

O szyby deszcz dzwoni, deszcz dzwoni jesienny...

 

Wieczornych snów mary powiewne, dziewicze

Na próżno czekały na słońca oblicze...

W dal poszły przez chmurną pustynię piaszczystą,

W dal ciemną, bezkresną, w dal szarą i mglistą...

Odziane w łachmany szat czarnej żałoby

Szukają ustronia na ciche swe groby,

A smutek cień kładzie na licu ich miodem...

Powolnym i długim wśród dżdżu korowodem

W dal idą na smutek i życie tułacze,

A z oczu im lecą łzy... Rozpacz tak płacze...

 

To w szyby deszcz dzwoni, deszcz dzwoni jesienny

I pluszcze jednaki, miarowy, niezmienny,

Dżdżu krople padają i tłuką w me okno...

Jęk szklany... płacz szklany... a szyby w mgle mokną

I światła szarego blask sączy się senny...

O szyby deszcz dzwoni, deszcz dzwoni jesienny...

 

Ktoś dziś mnie opuścił w ten chmurny dzień słotny...

Kto? Nie wiem... Ktoś odszedł i jestem samotny...

Ktoś umarł... Kto? Próżno w pamięci swej grzebię...

Ktoś drogi... wszak byłem na jakimś pogrzebie...

Tak... Szczęście przyjść chciało, lecz mroków się zlękło.

Ktoś chciał mnie ukochać, lecz serce mu pękło,

Gdy poznał, że we mnie skrę roztlić chce próżno...

Zmarł nędzarz, nim ludzie go wsparli jałmużną...

Gdzieś pożar spopielił zagrodę wieśniaczą...

Spaliły się dzieci... Jak ludzie w krąg płaczą...

 

To w szyby deszcz dzwoni, deszcz dzwoni jesienny

I pluszcze jednaki, miarowy, niezmienny,

Dżdżu krople padają i tłuką w me okno...

Jęk szklany... płacz szklany... a szyby w mgle mokną

I światła szarego blask sączy się senny...

O szyby deszcz dzwoni, deszcz dzwoni jesienny...

 

Przez ogród mój szatan szedł smutny śmiertelnie

I zmienił go w straszną, okropną pustelnię...

Z ponurym, na piersi zwieszonym szedł czołem

I kwiaty kwitnące przysypał popiołem,

Trawniki zarzucił bryłami kamienia

I posiał szał trwogi i śmierć przerażenia...

Aż, strwożon swym dziełem, brzemieniem ołowiu

Położył się na tym kamiennym pustkowiu,

By w piersi łkające przytłumić rozpacze,

I smutków potwornych płomienne łzy płacze...

 

To w szyby deszcz dzwoni, deszcz dzwoni jesienny

I pluszcze jednaki, miarowy, niezmienny,

Dżdżu krople padają i tłuką w me okno...

Jęk szklany... płacz szklany... a szyby w mgle mokną

I światła szarego blask sączy się senny...

O szyby deszcz dzwoni, deszcz dzwoni jesienny...

 

              Drogowskazy

              Życie bez zdarzeń

 

Przyszedłem z pieśnią pójdę bez słów

I długo milczeć będę…

Odejdę od was, by wrócić znów,

I przy was już osiędę…

 

Zwyczajna będzie ma noc i mój dzień,

Bez zdarzeń tygodnie, miesiące;

Czasem z chmur padnie przelotny cień,

A czasem blask rzuci słońce…

 

Będę do pracy szedł w ranny świt

I wracał o wieczorze,

Nic mnie nie będzie gnębić zbyt,

Gdy do snu się położę…

 

W święto na pola zwrócę krok

Patrzeć, jak sad dojrzewa,

Jak w gronach winnych wzbiera sok,

I słuchać jak ptak śpiewa…

 

A gdy mi myśli w smutku mgle

Rozprószą się w rozsypce,

Grać będę stare piosnki swe

Na swojej dobrej skrzypce.

 

Ludzie niejeden zbiorą plon,

Niejedni pojmą się młodzi,

Niejeden starzec pójdzie w zgon,

Niejedno się dziecie urodzi…

 

szlakiem swych wiosennych dróg

Młodość jak ptak uleci…

Nieznacznie żal się wciśnie w mój próg,

Że nie mam żony ni dzieci…

 

Z czasem, jak ojciec mój i mój dziad,

Będę miał siwe włosy…

Zbytnich rozkoszy nie da mi świat

Ni twarde zbyt dotkną mnie losy.

 

Gdy stary będę, poznam, że mnie

Nie różni nic od braci…

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin